Bez niedzieli nie ma rodziny

ks. Paweł Rozpiątkowski

publikacja 17.05.2007 06:27

Sobota i niedziela różnią się tylko tym, że omija Zosię droga do szkoły. Michał narzeka, że dziecka prawie nie widuje. Marzy o tym, żeby mieć dla niego czas. Z żoną się mijają, bo często pracują na różne zmiany. Jest rodzina, ale tak jakby jej nie było. Bo bez niedzieli nie ma rodziny – mówi krótko. Niedziela, 13 maja 2007

Bez niedzieli nie ma rodziny




Blisko 60 procent Polaków nie chce zakazu handlu w niedziele. Ta liczba niemal pokrywa się z tymi, którzy robią, przynajmniej od czasu do czasu, zakupy w niedzielę. Pozostali albo nie mają zdania w tej sprawie, albo są przeciw. Wśród przeciwników handlu w niedzielę są na pewno ci, którzy niedzieli nie znają, bo muszą pracować. W handlu zatrudnionych jest ok. 2 milionów osób. Zarówno w sklepach wielkopowierzchniowych, jak i w małych sklepach osiedlowych, które chcąc utrzymać się na rynku, muszą dorównywać hiper- i megamarketom.

Jest rodzina i nie ma rodziny

Anna, 26 lat: – Jesteśmy cztery lata po ślubie. Mąż pracuje w firmie budowlanej, ja – w pasażu w centrum handlowym. Mąż jest w pracy od siódmej do piątej, od poniedziałku do soboty, czasem też w niedzielę. Ja każdego dnia, na pierwszą albo na drugą zmianę. Jesteśmy ze sobą – nie licząc snu – maksymalnie 20 godzin w tygodniu. Niecałą dobę. Jak tu mówić o rodzinie?

To fakt. Jest ślub. Jest mąż, jest żona, ale rodzinę zabrała praca. W obecnej sytuacji panującej na rynku pracy bezczelnością jest mówić, że to ich wybór. Anna ma złą opinię o „niedzielnych klientach”. – Przychodzą, pooglądają, zapytają, zgłoszą pretensje, czasem nawyzywają. Tak jakby przyszli na nas wyładować stres z całego tygodnia – żali się. – Właśnie ci są najgorsi – mówi równie zdenerwowany na samo wspomnienie Michał (33 lata). 10 lat po ślubie, żona pracuje w galerii handlowej w salonie fryzjerskim. Mają jedno dziecko – dziewięcioletnią Zosię. Chyba ona jest najbardziej pokrzywdzona sytuacją jej rodziców, choć może dziś tego nie odczuwa tak mocno. Ale co będzie w przyszłości? Można się tylko domyślać. Zwykle dzień Zosi wygląda następująco: Zosia wstaje. Mówi rodzicom „dzień dobry”. W domu je śniadanie. Później przychodzi babcia. Dobrze, że mieszka w tym samym mieście. Babcia zaprowadza Zosię do szkoły. Po kilku godzinach zajęć babcia odbiera ją ze szkoły. Zaprowadza do siebie do domu. Odrabia z Zosią lekcje. Wieczorem przychodzi mama lub tata i zabiera senną Zosię do domu. Zosia mówi rodzicom „dobranoc” i kładzie się spać. Sobota i niedziela różnią się tylko tym, że omija Zosię droga do szkoły. Drogę do babci Zosia zna już na pamięć i mogłaby chodzić sama, ale trochę strach puszczać dziecko. Michał narzeka, że dziecka prawie nie widuje. Marzy o tym, żeby mieć dla niego czas. Z żoną się mijają, bo często pracują na różne zmiany. Jest rodzina, ale tak jakby jej nie było. Bo bez niedzieli nie ma rodziny – mówi krótko.

W 2004 r. sądy orzekły rozwody wobec 51 tys. par małżeńskich. To była największa liczba w historii Polski. Trudno uchwycić, ile z tych rodzin udałoby się uratować dzięki czasowi spędzonemu z rodziną w niedzielę. Ale na pewno jest to jeden z czynników sprzyjających rozpadowi małżeństw i rodzin.
Kto zabrał niedzielę?

Kto jest winien temu, że duża część rodzin nie ma niedzieli, nie ma czasu dla siebie? Prawo? Politycy, którzy boją się terroru większości, bo z niej mają „na chleb”? Czy może ktoś inny?

Danuta, 41 lat, od dziewięciu lat pracująca na jednym z działów zagranicznego (bo polskich nie ma) hipermarketu, odpowiada na to pytanie w sposób bardzo konkretny. To ludzie, którzy przychodzą i robią zakupy w niedzielę, zabierają jej czas, który tak bardzo pragnęłaby poświęcić rodzinie. Jej rodzina, mąż i syn, na tym cierpi. – Sypie się trochę – mówi bez ogródek. – Ale nie daję rady, bo nie mam czasu, by to scalać. By tworzyć więzi, potrzebny jest wspólnie spędzony czas. Nie wystarczy popołudnie dnia powszedniego. Niedziela z jej atmosferą święta, wyjątkowości wśród pozostałych dni tygodnia, sakralności odczuwanej nawet przez tych, którzy do kościoła nie chodzą, jest nie do zastąpienia, bo czym ją zastąpić? Poniedziałkowym czy czwartkowym popołudniem i wieczorem? Nawet uliczne rozbieganie na to nie pozwala.



Żeby Ewangelia nie poszła w las

– Byłem miesiąc w Ugandzie, afrykańskim kraju na równiku – opowiada ks. Tomasz. Co było jednym z najbardziej przejmujących przeżyć? Ruch na ulicach w niedzielę. Odkryłem z zaskoczeniem, że niedziela zupełnie nie różniła się od soboty, środy czy wtorku. Nie było też żadnego innego dnia świątecznego. Czułem się dziwnie. Coś mnie uwierało. Czegoś mi brakowało. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że brak niedzieli może być tak dziwnym, ale i bolesnym przeżyciem. Teraz rozumiem tych ludzi, którzy nie mają niedzieli. Muszą się czuć podobnie. I pytam: Za ile lat u nas niedziela będzie identyczna? Z drżeniem czekam, kiedy nie będzie niedzieli.

Michał, gdy słyszy pytanie o ludzi robiących zakupy w niedzielę, denerwuje się mocno. – To najgorsi klienci – ocenia krótko. – Najczęściej narzekają. Chcą nie wiadomo czego. Straszą, krzyczą, a nawet wyzywają od leni i nierobów, zarzekając się, że zrobią z tym porządek, bo „klient to nasz pan” – mówi z niekamuflowanym sarkazmem.

Nawet jeżeli ocena Michała nie jest zupełnie obiektywna, to jeśli tylko w części byłaby prawdziwa, świadczyłaby o tym, że wraz z szacunkiem dla dnia świątecznego zanika szacunek dla człowieka, dla bliźniego.

– Nakrzyczy taki na mnie, niemal zgnoi, a później pójdzie i da parę złotych albo zakupi coś w akcji charytatywnej, których w hipermarkecie pełno, także w niedzielę. Niech mi pomoże i zrobi zakupy w tygodniu, a nie w niedzielę – marzy. To chyba jeden z wielu paradoksów, że pomagamy w niedzielę jednym, a przy okazji robimy krzywdę innym.

Rozpędzony Michał terkocze jak karabinek. – Pójdzie taka jedna lub taki jeden w niedzielę do kościoła, a potem w samochód i do sklepu, żeby nakrzyczeć, wyżyć się, zabrać niedzielę, a Ewangelia z niedzieli „poszła w las”.

Może dobrze by było, żeby Ewangelia „nie chodziła w las”, a przy indywidualnych decyzjach znaczyła więcej niż wilcze prawo większości.