Prawo niech prawo znaczy...

Rozmowa z abp. Józefem Michalikiem

publikacja 03.07.2007 20:28

Każda lustracja musi być bolesna, ale jej zaniedbanie będzie się mścić latami, bo nie usunięto przyczyn choroby. Będzie ona ciągle psuć relacje społeczne, zatruwając wszystko. Niedziela 1 lipca 2007

Prawo niech prawo znaczy...




Ks. Zbigniew Suchy: – Nasza ostatnia rozmowa miała być wprowadzeniem do refleksji nad duszpasterskim przesłaniem tego roku. Jednak potwierdziły się słowa kiedyś tu wypowiedziane, że gonimy za lustracją jak za cieniem. I znowu sprawa ta powraca w pytaniach naszych Czytelników. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego i sążniste komentarze spowodowały, że wierni pragną usłyszeć słowa prawdy. O co w tym wszystkim chodzi?

Abp Józef Michalik: – Orzeczenie Trybunału i poprzedzająca je wrzawa medialna ujawniają rzecz zasadniczą – ludzie zastraszeni (zwłaszcza wewnętrznie) boją się prawdy. Naciski zagrożonych lustracją są tak wielkie i naciski różnych środowisk tak wypunktowane, że okazuje się, iż pomysł był mało przemyślany, widać niekonsekwencje w jego realizacji. Każda lustracja musi być bolesna, ale jej zaniedbanie będzie się mścić latami, bo nie usunięto przyczyn choroby. Będzie ona ciągle psuć relacje społeczne, zatruwając wszystko. Okazuje się, że nawet po 18 latach wolności państwo nie daje rady zmierzyć się z niszczycielską siłą Służby Bezpieczeństwa. Dlatego najpierw trzeba było się rozprawić z tymi siłami, a potem oddać poszkodowanym ich teczki i w ten sposób rozpocząć proces oczyszczania społeczeństwa, w którym to społeczeństwo wzięłoby udział, ale pod nadzorem ustanowionego trybunału, który chroniłby przed zniesławieniem osoby trzecie. Wiemy bowiem, że akta tworzyli pracownicy UB pod oczekiwania swoich przełożonych. Zalecałbym ponadto ostrożność w dawaniu wiary pismom ludzi, którzy z zasady nie kierowali się sumieniem w swoim życiu. Krytycyzm jest tu bardzo potrzebny.

– Jak zrobić z niego dobry użytek?

– Poszkodowany ma prawo znać przynajmniej nazwiska tych, którzy go krzywdzili. Wielu z tych krzywdzicieli dziś ubiega się o wysokie stanowiska. W sytuacji ujawnienia teczek i oddania ich poszkodowanym musieliby oni liczyć się z możliwością ujawnienia ich niechlubnej przeszłości. A nuż ktoś biorący udział np. w wiecu przedwyborczym był owym poszkodowanym? I wtedy wobec obietnic kandydata ujawniłby jego „wspaniałomyślność”. Zresztą, to się zdarzyło. W jednym z miast zorganizowano wystawę zdjęć byłych ubowców. Strażnikiem wystawy został jeden z oficerów Służby Bezpieczeństwa. I to właśnie ktoś ze zwiedzających, szykanowany w przeszłości, rozpoznał w tym strażniku dawnego ciemiężyciela.





Sprawa jest bardzo skomplikowana. Do niedawna twierdzono, że nie ma możliwości fałszywek, że akta są wiarygodne i że zawierają prawdziwe fakty. A to jest nieprawda. Na własnej skórze doświadczyłem, że jednak dokonywano manipulacji i wpisywano na listy TW osoby bez ich wiedzy. Okazało się, że były dyrektywy Komitetu Centralnego z 1972 r. zezwalające na umieszczanie na liście TW ludzi, którzy o tym nie mieli pojęcia. I to stanowiło motyw do awansu pracownika SB, który wykazywał się liczbą pozyskanych rzekomo tajnych współpracowników. Doszło dziś do sytuacji paradoksalnej – ludzie osaczeni, szantażowani; ludzie, którym zabrano wiele lat ich życia, ofiary systemu ponownie stają się ofiarami. I co ciekawsze, niebawem pojawią się książki i artykuły z listami osób niewinnych, a ujawnionych jako TW, podejrzanych o współpracę, i zanim się redakcja usprawiedliwi, wejdą do historii z plamą co prawda nie na sumieniu, ale na honorze. Ofiary w tej sprawie są nie do uniknięcia. Najważniejsze jest jednak, aby przyniosły owoc, aby stały się przestrogą przed każdym systemem opartym na nieprawdzie, nieliczącym się z etyką.



– W jaki sposób Ksiądz Arcybiskup wyobraża sobie proces oddawania teczek?

– Nie jestem ekspertem. Ale skoro pojawiają się pomysły rodem z teatru absurdu, że oto jakaś grupa fachowców będzie w archiwach IPN usuwać z materiałów rzeczy i sytuacje kompromitujące poszkodowanych, to chyba prościej jest zatrudnić ludzi, którzy poinformują zwykłego obywatela, który może pojęcia nie ma, że był TW, iż są na niego teczki i może je sobie zabrać. Ci sami ludzie mogliby dokonać selekcji, kto był TW, zweryfikować te informacje i w ten sposób starać się nie dopuścić, by wyparowały po raz kolejny z archiwów IPN teczki ubeków. Jeśli państwo kreuje się na państwo prawa, to musi znaleźć sposób na obronę prawną niewinnych obywateli.

– Komentarze na temat orzeczenia Trybunału podkreślają rozbieżność oświadczeń. Oto np. poprzednie orzeczenie nie widziało nic niewłaściwego w możliwości dostępu dziennikarzy do materiałów, a obecne miało w tej kwestii zupełnie odmienne zdanie.

– Nie bądźmy naiwni. W imię czego dziennikarze – którzy z lubością opowiadali o rzekomym zalewie TW wśród duchownych, a zrobili wielkie larum, gdy w grę wchodziła lustracja środowiska dziennikarskiego – domagają się dziś dostępu do archiwów IPN? Jeśli prawda o ich przeszłości godzi w ich godność, to po co chcą się grzebać w tym – jak to określili – śmietniku historii? Oczyszczać może tylko oczyszczony!
W imię czego naukowcy, którzy podobnie się zachowali, domagają się prawa do naukowych analiz? Przecież nie będą to działania metodologicznie naukowe, bo pomijają agenturalność naukowców. Wreszcie – jakim prawem o lustracji mówią eurodeputowani, którzy pominęli ten aspekt w swojej przeszłości i dziś dumni są ze swojej nietykalności?!



Być może dziennikarze dopominają się dostępu do akt, żeby powiększać nakłady swoich czasopism przez drukowanie intymnych szczegółów życia zaszczutych kiedyś ludzi. Przecież nie o prawdę im chodzi, bo gdyby tak było, daliby się zlustrować.

Intymne, czasem bardzo ciemne strony ludzkiego życia to sprawy bolesne i człowiek ma prawo do poprawy i dyskrecji, jeśli się poprawił. A te nie dokonają się w sytuacji prasowego targu ludzkimi słabościami. Krzywda kiedyś wyrządzona spotęguje się o nową, która dziś dotknie dzieci i wnuków zniesławionych ludzi.

– Może nie jest aż tak źle?

– Jest, jest, nie łudźmy się. Przecież media uroczyście ogłosiły, że 15% duchowieństwa było świadomymi współpracownikami SB. Praca naszej komisji diecezjalnej ujawniła, że w sytuacji przebadanych kilkudziesięciu teczek nie było jednego świadomego współpracownika. Trudno przypuszczać, żeby nagle odkryto jakąś kopalnię teczek.

– No właśnie, Ksiądz Arcybiskup miał nie powoływać komisji...

– Z wielkimi oporami zdecydowałem się podjąć trud zbadania sprawy współpracy duchownych według akt złożonych w IPN i teraz nie żałuję. Po zakończeniu badania wydamy książkę, która pokaże bohaterstwo przemyskich księży, a podobnie było i w innych diecezjach w zmaganiach z niewolniczym systemem. W tej sprawie widać, że dążenie do prawdy, nawet bolesne, oczyszcza i ujawnia piękno człowieka, także tego, który upadł, ale który żałuje, a takie przypadki też już mamy. To bardzo piękne.

– Mam nadzieję, że w kolejnej rozmowie pochylimy się nad naszym powołaniem, ale jeszcze jedno pytanie – nie moje, ale czytelnika: Dlaczego nikt nie komentuje słusznych spostrzeżeń Księdza Arcybiskupa?

– To pytanie nie do mnie, ale już przyzwyczaiłem się do faktu przemilczania moich wypowiedzi. Może są mało interesujące, a może zbyt prawdziwe i prostolinijne...



Rozmawiał ks. Zbigniew Suchy