Jak poznać siebie

Piotr Chmieliński

publikacja 28.02.2008 08:20

Mistrzowie życia duchowego podkreślali, że poznanie siebie jest podstawą życia duchowego i zajmuje pierwsze miejsce w dążeniu do Boga. Bo poznanie siebie to klucz do pokory, a pokora to fundament życia duchowego. Dobre poznanie siebie zawiera kilka cech. Niedziela, 24 luty 2008

Jak poznać siebie



Trudno mówić o głębokim życiu duchowym bez poznania siebie


Mistrzowie życia duchowego podkreślali, że poznanie siebie jest podstawą życia duchowego i zajmuje pierwsze miejsce w dążeniu do Boga. Bo poznanie siebie to klucz do pokory, a pokora to fundament życia duchowego.

Dobre poznanie siebie zawiera kilka cech. Po pierwsze – muszę poznać siebie takim, jakim naprawdę jestem, a nie takim, jakim chciałbym być, ani takim, jakim mnie widzą inni. Trzeba więc poznać historię swojego życia, doświadczone zranienia, krzywdy, rozeznać świat własnych emocji, pragnień, motywacji, relacji z innymi i z Bogiem. W takim poznawaniu może być pomocny codzienny rachunek sumienia (o tym w tekście „Kwadrans szczerości”), rozmowa z psychologiem lub terapeutą (patrz wywiad z Agatą Rusak), ale również przyjacielem, czy zaufaną osobą. Drugi człowiek potrafi bowiem spojrzeć z dystansu na nasze życie i zobaczyć w nim rzeczy, których być może sami nie umiemy dostrzec.

Po drugie – poznanie siebie powinno zawierać cechy zarówno pozytywne, jak i negatywne. Bo nikt nie posiada samych cech pozytywnych, ani samych negatywnych. Są one wymieszane i obok tych dobrych są, niestety, złe. W historii duchowości znamy przykłady, kiedy koncentrowano się tylko na podkreślaniu negatywnej strony ludzkiej osobowości. Niektórzy kaznodzieje chętnie i często mówili o grzechu, deprawacji człowieka, straszyli karami piekielnymi. Jeszcze do dzisiaj gdzieniegdzie takie podejście można, niestety, spotkać. Jednak dużym błędem jest koncentrowanie się tylko na pozytywnych cechach, ignorowanie negatywnych i brak uwzględniania zranienia grzechem pierworodnym.



Między światłem a ciemnością


Ludzka psychika to bogaty, dynamiczny świat, który charakteryzuje się wewnętrznym rozdarciem. W człowieku mieszkają dwie sprzeczne ze sobą siły, pragnienia, potrzeby. Każdy odczuwa w sobie dwa dążenia: ku nieskończoności i ku skończoności.

Mówi o tym także Konstytucja „Gaudium et spes”: „Zakłócenie równowagi, na które cierpi dzisiejszy świat, w istocie wiąże się z bardziej podstawowym zachwianiem równowagi, które ma miejsce w sercu ludzkim. W samym bowiem człowieku wiele elementów zwalcza się nawzajem. Będąc bowiem stworzeniem, człowiek doświadcza wielorakich ograniczeń, a z drugiej strony czuje się nieograniczony w swoich pragnieniach i powołany do wyższego życia. Przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać między nimi i wyrzekać się niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego nie chce”.

Można więc powiedzieć, że w człowieku istnieje świat pragnień i świat ograniczeń. Świat pragnień obejmuje wyobraźnię, poszukiwania, pytania, jest nieograniczony. Świat ograniczeń dotyka przeciwnych aspektów istnienia, które nie mogą ulec zmianie, ale muszą być zaakceptowane takimi, jakimi są: rodzina, historia życia, niezmienne cechy charakteru. Człowiek, między tymi dwoma biegunami, jest nieustannie przyciągany przez dobro i zło, wezwany przez Boga, a jednocześnie pobudzany przez naturę. Zdolny do wielkich, altruistycznych czynów, jak i bardzo zainteresowany tylko sobą.




„Ja” realne i „ja” idealne


To napięcie zostało opisane także przez psychologię. Mówi ona, że w strukturze ludzkiej osobowości można wyróżnić dwa obszary: „ja” idealne i „ja” realne.

„Ja” realne pokazuje, kim rzeczywiście i naprawdę jestem tu i teraz. Natomiast „ja” idealne wskazuje na to, kim chciałbym być. Między „ja” idealnym, a „ja” realnym istnieje napięcie, które towarzyszy nam przez całe życie. Jednocześnie z jednej strony pragniemy być wspaniali, dobrzy, idealni, a z drugiej – dążymy do zaspokojenia swoich zmysłowych pragnień i tego wszystkiego, co materialne. Powstaje konflikt, napięcie, które nieustannie nam towarzyszy. Nie wszyscy potrafią to napięcie wytrzymać. Stosują różne sztuczki i mechanizmy obronne, żeby od tego napięcia uciec.

Jak?


Najłatwiej rozwiązać konflikt, eliminując jedną ze skonfliktowanych stron. Niektórzy więc eliminują świat ideałów („ja” idealne). Mówią, że nie warto dążyć do ideałów, bo nikomu się to jeszcze nie udało. Chętnie wskazują na ludzką grzeszność, potępiają, krytykują, osądzają. A nawet brutalnie atakują instytucje (np. Kościół), które dużo o ideałach mówią.

Inni, przeciwnie – eliminują świat konkretnej rzeczywistości („ja” realne). Uciekają w świat ideałów, nierealnych oczekiwań, których i tak nie są w stanie wcielić w życie.

A jeszcze inni wpadają ze skrajności w skrajność. Świeżo poślubiony mąż np. może idealizować swoją żonę. Uważać ją za wspaniałą pod każdym względem, niemalże bezgrzeszną, bez słabości i wad. Życie małżeńskie wydaje mu się sielanką, czymś prostym, dającym nieustające szczęście. W miarę upływu czasu taki mąż jest odzierany z tych złudzeń. Odkrywa, że żona ma wiele wad, a i małżeństwo bardziej przypomina ciężką harówkę niż sielankę. Wpada wtedy w drugą skrajność – na poziom „ja” realnego. Uważa, że nie da się realizować ideałów małżeńskich, a porozumienie ze „złą” żoną jest niemożliwe. Wpada wtedy w zgorzknienie, cynizm. A w konsekwencji opuszcza żonę, nie mogąc znieść napięcia, które w oczywisty sposób pojawiło się w życiu jego małżeństwa. Zabrakło realistycznego spojrzenia na siebie, poznania siebie.



Życie nie jest biało-czarne


Może to właśnie jest przyczyną wielu odejść, rezygnacji, zdrad. Także odejść z kapłaństwa, a nawet z Kościoła.

Napięcie między ideałami a rzeczywistością może być szansą, a nawet koniecznym warunkiem duchowego wzrostu i rozwoju. Bo jako osoby cielesne, nosimy w sobie powołanie, aby kroczyć do Boga właśnie po drodze wewnętrznego napięcia. Rezygnacja z tej drogi jest chęcią pójścia własnymi ścieżkami, na pozór łatwiejszymi. Doświadczenie napięcia nie pozwala nam na duchowy letarg, przypomina, że jest ku czemu dążyć. Czeka na nas nowa rzeczywistość, bo jesteśmy stworzeni dla nieskończoności.




Czasami jednak wolimy widzieć świat w uproszczonej optyce: białe-czarne, dobre-złe. Dziecko na początku życia tak właśnie postrzega świat: jestem cały dobry, kiedy mama się do mnie uśmiecha, albo cały zły, kiedy na mnie krzyczy. Dojrzewając, człowiek zaczyna dostrzegać, że ma w sobie trochę dobra i trochę zła i zaczyna te dwa wymiary integrować.



Kim jestem?


Nie można dobrze usłyszeć Boga ani drugiego człowieka bez usłyszenia siebie samego. Mówią bowiem do nas nie tylko Bóg oraz inni ludzie, ale także my sami, nasz duch, psychika i ciało. Te trzy sfery osobowości cały czas wysyłają jakieś komunikaty.

Jeżeli upadnę, jadąc na nartach, i poczuję silny ból nogi, oznacza to, że stało się coś niedobrego. Zlekceważenie tego bólu i dalsza jazda mogłaby narazić mnie na ogromne kłopoty, a nawet śmierć. Ból jest więc informacją, jaką sfera fizyczna wysyła do mnie, że coś jest z nią nie tak.

Podobnie jeżeli odczuwam długotrwały lęk albo smutek. Tutaj z kolei alarmuje mnie psychika, bo z nią jest coś nie tak, ona potrzebuje pomocy. Ten alarm jest bardzo ważny, dzięki niemu wiem, co się ze mną dzieje. W sferze duchowej sytuacja jest bardziej skomplikowana: np. złe samopoczucie na modlitwie wcale nie musi oznaczać, że się źle modlę czy oddalam od Boga. Muszę jednak rozeznać, czyli właśnie usłyszeć, jak wygląda moja relacja z Bogiem. Podlega ona bowiem działaniu nie tylko „ducha dobrego”, ale i „ducha złego”, który działa bardzo podstępnie, zwodząc mnie i kusząc.

Nie da się też dobrze siebie usłyszeć bez poznania swojej osobowości i odpowiedzi na podstawowe pytanie: Kim jestem? Człowiekiem – wielu z nas od razu tak by odpowiedziało. Ale co to konkretnie znaczy? Człowiekiem, czyli kim? Odpowiedź wcale nie jest prosta. Tym bardziej dziś, kiedy jest tyle zamieszania w pojmowaniu człowieka, zacierają się role społeczne, panuje kryzys tożsamości męskiej i kobiecej. Wielu nie wie, skąd pochodzi i dokąd zmierza.

Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga – mówi Księga Rodzaju. A wszystko, co Bóg stworzył, w tym również człowiek, było bardzo dobre. Pierwszy człowiek żył w raju, w przyjaźni ze Stwórcą. Nie cierpiał, nie chorował, nie miał nigdy umrzeć. Niestety, grzech pierworodny zburzył tę idealną rzeczywistość. Bóg powiedział wtedy do Adama: „…przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu, w trudzie będziesz zdobywał z niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli” (Rdz 3,17b-18).

Słowa te plastycznie wskazują, że rzeczywistość po grzechu pierworodnym nie jest idealna, ale skonfliktowana, pełna sprzeczności. Zamiast naturalnego pokarmu, jakim są płody roli, rodzi ona cierń i oset. A żeby zdobyć jakieś pożywienie, trzeba się nieźle natrudzić.




Świętość to nie doskonałość


Jednak najpoważniejszą konsekwencją grzechu pierworodnego jest zerwanie harmonii z Bogiem, który stał się dla człowieka ukryty i przestał być najwyższym, oczywistym dobrem. Człowiek woli raczej sam stawiać się na miejscu Boga, decydując o życiu i śmierci. Widać to dobrze na przykładzie argumentacji zwolenników metody zapładniania „in vitro”, o której ostatnio mówiło się bardzo wiele. Po grzechu pierworodnym nastąpiło także zaburzenie wzajemnych relacji między mężczyzną a kobietą. Nagle zobaczyli, że są nadzy, czego wcześniej zupełnie nie dostrzegali. Powstało między nimi pęknięcie i konflikt. Znamy to z codziennego życia. Żeby dojść do jakiegoś porozumienia, trzeba podjąć duży wysiłek.

Zranienie grzechem przyniosło więc opłakane skutki. Człowiek stał się podatny na zło, o czym trzeba cały czas pamiętać. Nieuwzględnianie tego, że człowiek ma naturę zranioną, skłonną do zła, jest powodem wielkich błędów w dziedzinie wychowania, polityki, działalności społecznej i obyczajów – przekonuje Katechizm Kościoła Katolickiego.

Nie można więc oczekiwać od człowieka zachowań idealnych, doskonałych, stawiać przed nim poprzeczek zbyt wysoko zawieszonych. Zbyt wiele znamy z historii przykładów tworzenia na siłę rzeczywistości idealnych, utopijnych, które zawsze kończyły się tragicznie. Świętość, do której wszyscy jesteśmy zobowiązani, nie polega na doskonałości, ale na dążeniu do niej. Nawet święty ma w sobie pewne niedoskonałości, ale są one w nim zintegrowane. Nawet święty nie mógłby powiedzieć o sobie, że jest bezgrzeszny i nigdy nie popełni żadnego grzechu.