Najważniejsza jest miłość

Z o. Leonem Knabitem, benedyktynem, rozmawia diakon Michał Ceglarek z Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi

publikacja 06.03.2008 10:57

Najważniejsza jest miłość. Bez niej „byłbym niczym”. Jeśli więc kapłan nie miałby w sobie miłości do ludzi, „nic mu nie pomoże”, jak podkreśla Biblia. Dlatego mówienie o wzorze kapłana tylko na czasy dzisiejsze to pewne zawężanie problemu, bo kapłan jest kapłanem na zawsze, na każdy czas. Niedziela, 2 marca 2008

Najważniejsza jest miłość



Diakon Michał Ceglarek: – Co Ojciec sądzi o księżach, którzy ostatnio porzucili kapłaństwo?

O. Leon Knabit OSB: – Jestem przekonany, że zabrakło im ufności, a może niekiedy wiary. Próbuję to tłumaczyć w ten sposób: jeśli tak naprawdę wierzę do samego końca, że Jezus stoi przy mnie, Jezus kochający, który mi tyle dobra uczynił, to wtedy nawet myślą nie mogę od Niego odejść ani przestać ufać. Pan Jezus mówi przecież: „Zawierz mi, Ja jestem przy tobie i mi na tobie zależy”.

– Ci kapłani są jednak chyba bardzo poranieni, i to często z zewnątrz...

– Z pewnością tak. Nie wytrzymali może jakiejś niesprawiedliwości, złego potraktowania, rażącej niekonsekwencji. Zawsze u podstaw takiego odejścia leży kryzys wewnętrzny, a reszta, np. związek z kobietą, jest zwykle rzeczą wtórną. Kapłani, którzy odeszli, na pewno mieli łaskę do tego, żeby sobie z trudnościami poradzić czy odeprzeć ewentualne pokusy. Nawet jak wydawało im się, że uczucia zaczynają nad nimi panować, powinni pamiętać, iż wobec Chrystusa można sobie i z uczuciami dać radę. Bóg bowiem jest zawsze większy od tego, co mnie spotyka.

– Jak w takim razie reagować na głosy tych, którzy twierdzą, że w Kościele katolickim brakowało im wolności, że nie mogli się dalej rozwijać, i kiedy „wyszli” z Kościoła i z kapłaństwa, wtedy tak naprawdę poczuli się wolni?

– To jest absolutna ułuda. Przecież ci kapłani ślubowali biskupowi posłuszeństwo, nikt ich nie zmuszał, by wstąpili do seminarium na warunkach, jakie były im dokładnie przedstawione. Dlaczego potem, nagle gdy w kapłaństwie pojawiły się trudności, powiedzieli: „Na to zgodzić się nie mogę, Panie Jezu, tyle to ci nie dam”. Zło w Kościele jest i ono razi. To jest ludzka strona Kościoła i trzeba o tym wiedzieć. Nie da się jednak reformować Kościoła na własną rękę, bo to zawsze powoduje bolesne rozdarcie.

– Czyli potrzebna jest pokora?

– Na pewno tak.

– A co by Ojciec powiedział księdzu czy diakonowi, który mówi: „odchodzę”, „byłem głupi, przyjmując święcenia”, „zaczynam nowe życie”?

– Zastanów się, pomyśl, zdradzasz Chrystusa… Ale jesteś wolny, możesz odejść. Pan Jezus powiedział św. Faustynie: „…Tłumaczę ludziom, wyjaśniam, przestrzegam, czasem nawet karzę w jakiś sposób, ale jeśli nie chcą mnie posłuchać mimo wszystko, to wtedy pozwalam, żeby zrobili, co chcą”.




Wiem, że spośród tych księży, którzy porzucili kapłaństwo, znaczna część, jeśli nie większość, żałuje swego kroku. Gdy ktoś ma powołanie do małżeństwa, to kocha żonę, dzieci, pieluchy, codzienny rodzinny „kołowrotek”. Kiedy jednak ktoś ma być kapłanem, to jest powołany zupełnie do czego innego. I trudno mu się później „przestawić” na inne tory. Lokomotywa jest wspaniała na szynach, ale jeśli z nich zjedzie, jeśli powie: „jestem całkowicie wolna, nie muszę się trzymać szyn” i zacznie jeździć po szosie, będzie to szło bardzo ciężko, gdyż żelazne koła nie bardzo do szosy pasują.

– Kim zatem powinien być kapłan w naszych czasach?

– Tym, który pomaga ludziom przejść na drugą stronę istnienia.

– Kiedy Benedykt XVI, przyjechał do Polski, przypominał kapłanom, że to wszystko, o czym mówią, ma prowadzić ludzi do nieba…

– I że najważniejsza jest w tym działaniu miłość. Bez niej „byłbym niczym”. Jeśli więc kapłan nie miałby w sobie miłości do ludzi, „nic mu nie pomoże”, jak podkreśla Biblia. Dlatego mówienie o wzorze kapłana tylko na czasy dzisiejsze to pewne zawężanie problemu, bo kapłan jest kapłanem na zawsze, na każdy czas. I zadaniem kapłana będzie zasadniczo zawsze to samo.

– Czego najbardziej potrzebuje kapłan do spełnienia swojej misji?

– Przede wszystkim świadomości, że musi być koniecznie związany z Chrystusem więzią przyjaźni. I że od Chrystusa ma wszystkie łaski potrzebne do realizacji swojego powołania.

Wielu księży, szczególnie na Zachodzie, ale i u nas, zatraciło dzisiaj poczucie sensu bycia kapłanem. Zapominają, że służba to prowadzenie, przewodniczenie. Kapłan jest potrzebny dla istnienia Kościoła, bo bez niego nie ma Eucharystii.

– Dlaczego – Ojca zdaniem – ostatnio widać spadek powołań?

– Nie wszędzie ten spadek jest widoczny. Tam gdzie występuje, może być spowodowany presją laicyzacyjną, podkreślaniem bezsensu wiary i moralności. Do tego dochodzą wszelkie niejasności, które mają miejsce w Kościele w Polsce, one z pewnością nie dodają zapału nawet tym, którzy myślą o wejściu na drogę kapłaństwa. Na powołania wpływa też sprawa lustracji i tego wszystkiego, co się dzieje na szczytach hierarchii, a co nie jest do końca wyjaśnione. I nie chodzi tu, jak sądzę, o pewne zgorszenia. One są i zawsze będą. Skoro Judasz zdecydował się na zdradę, dzisiaj też ludzie będą czynić podobnie, bo taki jest człowiek. Społeczeństwo jednak oczekuje od duchownych jednoznacznego nazwania zła złem, pragnie by pewne sprawy zostały do końca rozliczone. Potrzebuje też autorytetów.




– Czy mniejsza liczba powołań w naszym kraju nie jest jakąś zapowiedzią tego, co dzieje się od kilkudziesięciu lat na Zachodzie Europy?

– Z całą pewnością tak. Bóg mówi wszystkim – i świeckim, i duchownym – że jeśli w porę się zorientują i zechcą być prawdziwymi świadkami, to z całą pewnością można to zjawisko zahamować. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za Kościół. Nikt z nas nie powinien osądzać innych, raczej ma patrzeć w swoje sumienie.

– Wielu „oświeconych” twierdzi, że aby ustrzec się przed sytuacją, jaka zaistniała na Zachodzie, w Polsce trzeba zliberalizować proces formacji przyszłych księży w seminariach albo poszukać innego wyjścia.

– Absolutnie nie. Liberalizacja na pewno nie zwiększy liczby powołań. Św. Benedykt nie miał do dyspozycji ani biur powołań, ani żadnych ulotek – a po jego trzyletnim pobycie na pustkowiu zgromadziło się wokół niego 150 młodych chłopców, chcących iść jego drogą. To pokazuje, że potrzebny jest prawdziwy świadek Chrystusa. Sensowny kapłan może bardzo pomóc odkryć powołanie. Natomiast złe świadectwo ze strony duchownych jest często pretekstem do tego, aby nie wstępować do seminarium. Nie trzeba więc wymyślać nowych programów. Wystarczy być świadkiem.

O. Leon Knabit o najlepszym sposobie na stres
Na stres konieczny jest wypoczynek. Kiedy patrzę na stresy różnych ludzi, to zauważam, że najczęściej są one powodowane trudnościami, które trwają długo, nieraz zbyt długo. A cięciwa łuku nie może być wciąż napięta. Człowiek potrzebuje zregenerować się psychicznie i musi mieć czas, by na chwilę zapomnieć o problemach, musi mieć czas na zaufanie Panu Bogu w sprawach życia. Regularny remanent ratuje przed bałaganem i w kasie i w magazynie. tak samo działa dzień skupienia czy rekolekcje. W naszym zakonie mamy miesięczne dni skupienia. Wtedy zatrzymujemy się nad sobą, pilne roboty odsuwamy na bok. To pomaga w ułożeniu wielu spraw.
Z książki o. Leona Knabita OSB„Sekrety mnichów”



***

O. Leon Knabit, rocznik 1929, jako kapłan diecezjalny wstąpił do opactwa benedyktyńskiego w Tyńcu, gdzie 15 sierpnia 1963 r. złożył profesję wieczystą. Przez wiele lat był przeorem Opactwa Tynieckiego. Znany z prowadzenia ciekawych programów telewizyjnych, z popularnych książek, słynie jako znakomity spowiednik i rekolekcjonista.