Kneblowanie demokracji

Z Aleksandrem Milinkiewiczem, opozycjonistą z Białorusi rozmawia ks. Cezary Chwilczyński

publikacja 07.05.2008 09:30

Prawo do wolnego słowa, do wolnego sumienia, do wolnego wyznania, wolność zgromadzeń, uczciwe wybory – to wielkie prawa każdego człowieka, także na Białorusi. Dla władzy dzisiejszej Białorusi ci, którzy chodzą do cerkwi, do kościołów, do synagog, to ludzie, których trzeba nauczyć służyć państwu. Niedziela, 4 maja 2008

Kneblowanie demokracji



Ks. Cezary Chwilczyński: – W niedawno opublikowanym raporcie o łamaniu praw człowieka na Białorusi pokazano, co dzieje się w tym kraju z ludźmi, którzy sprzeciwiają się reżimowi Łukaszenki. W jaki sposób powinni reagować politycy europejscy na to, o czym donosi raport?

Aleksander Milinkiewicz: – Jest to na pewno pytanie o politykę, ale przede wszystkim pytanie o morale. Prawo do wolnego słowa, do wolnego sumienia, do wolnego wyznania, wolność zgromadzeń, uczciwe wybory, – to wielkie prawa każdego człowieka, także na Białorusi. A każda dyktatura nie lubi ludzi wolnych. Dla władzy dzisiejszej Białorusi ci, którzy chodzą do cerkwi, do kościołów, do synagog, to ludzie, których trzeba nauczyć służyć państwu. Próbuje się podzielić wiernych na „swoich” i „nie swoich”, na lojalnych i nielojalnych. To jest wielki problem dla policyjnego kraju, jakim jest Białoruś.

Najłatwiej żyje się prawosławnym – ja jestem prawosławnym, więc mogę o tym mówić. Średnio żyje się katolikom, ale najtrudniejszą sytuację mają protestanci. W ich przypadku najczęściej nie ma rejestracji, a u nas jest tak, że jeżeli w mieszkaniu zbiorą się trzy osoby i zaczną się modlić, to muszą dostać zezwolenie. Wódkę pić można, ale modlić się to już problem. Są więc prześladowania, a nawet sprawy kryminalne – próbuje się odebrać świątynie, które wierni swoimi rękoma zbudowali.

Jeżeli chodzi o rozpatrzenie tych problemów w strukturach europejskich, w krajach demokratycznych, to mamy obecnie znacznie większe szanse niż parę lat temu. Wtedy, gdy ktoś mówił o prawach człowieka na Białorusi, władza nie zwracała na to uwagi, bo nie miała żadnych kontaktów z Europą. Teraz władza znalazła się w trudnej sytuacji ekonomicznej – gospodarka nie jest efektywna, nie możemy wyprodukować tego, co się sprzedaje – więc poszukuje wsparcia ekonomicznego nie tylko w Rosji, ale przede wszystkim w Unii Europejskiej. Dlatego reakcja krajów demokratycznych, sąsiadów i Unii Europejskiej jest ważna dla władzy białoruskiej. Nasza współpraca, nasza solidarność wewnątrz kraju – też robią swoje, ale solidarność z nami w zjednoczonej Europie jest niezbędna.

– W raporcie pojawia się kilkaset nazwisk osób z Białorusi, które rzeczywiście, w sposób aktywny, działają przeciwko prawom człowieka. Jak powinna reagować Europa wobec tych ludzi, którzy często są w establishmencie białoruskim?

– Kiedy mnie pytają, czy warto wprowadzić przeciw Białorusi sankcje ekonomiczne, mówię, że nie. Najczęściej takie sankcje biją w prostego człowieka, a nie w dyktatorską władzę. Jest jej przykro, ale nie tak boleśnie. Natomiast sankcje personalne są skuteczne. Znam takich ludzi pełniących władzę, którzy są włączeni do tzw. list niewjazdowych i w związku z tym zawsze odczuwają moralny dyskomfort. Trzeba te listy poszerzać, nie bać się, bo najważniejsze jest uzasadnienie. Nie dlatego, że ktoś zajmuje jakieś stanowisko, ale dlatego, że postępuje wbrew prawu, przekracza nawet dzisiejsze prawo dyktatorskiej Białorusi. Jeżeli chodzi o problemy ludzi wierzących, to po latach komunizmu, czasach ateizmu wojującego, bardzo dużo ludzi chce wrócić do Boga. Jest to trudna droga, każdy wybiera ją sam i sam nią kroczy. Moim zdaniem, bardzo ważne jest, by człowiek był w tym prawdziwie wolny.





– Prezydent Łukaszenko kilkakrotnie czynił gest wyciągniętej ręki w kierunku Europy Zachodniej. Widać, że po tych trudnych kontaktach z Rosją dzisiaj szuka pomocy na Zachodzie. Czy to jest zwiastun pewnej odwilży w relacjach Europa – Białoruś?

– Formalnie tak, ale trzeba zrozumieć, że dzieje się nie dlatego, iż władza uświadomiła sobie, jak pięknie być krajem demokratycznym i liberalnym, ale jest to poszukiwanie wsparcia ekonomicznego. Nieważne są jednak pobudki, lecz fakt, że możemy skorzystać z tej szansy. Teraz wiele zależy od reakcji krajów demokratycznych i ich społeczeństw. Łukaszenko tak naprawdę chce, by Zachód dał jak najwięcej pieniędzy na inwestycje i nowe technologie, ale sam nie jest w stanie dać czegokolwiek w zamian. Łukaszenko gra między Moskwą a Brukselą. Straszy Moskwę, że pójdzie na Zachód, a Zachodowi przepowiada „połknięcie” przez Rosję. Na tej grze chce uzyskać dywidendy ekonomiczne.

– Czy białoruskie społeczeństwo bardziej ciąży ku Europie, czy ku Rosji? Jaką drogę wybrałby przeciętny Białorusin?

– Po rozpadzie Związku Radzieckiego większość za nim tęskniła – pierwsze reformy były niezbyt udane. Jednak, nie patrząc na antyzachodnią propagandę, także antypolską, większość Białorusinów coraz bardziej chce demokracji, otwarcia drogi do Europy. Według niezależnych badań socjologicznych, ponad 30% mieszkańców Białorusi wybrałoby Unię Europejską, mimo braku wiedzy na jej temat. Społeczeństwo białoruskie odczuwa, że dzięki demokratyzacji możliwy jest wzrost poziomu życia, choć nie idealizuje Unii. Tylko 3% obywateli Białorusi chciałoby włączenia swojej ojczyzny do Rosji. Jest to ogromny sukces, tym bardziej że w moim kraju nie ma niezależnych mediów. Ludzie marzą o sprawiedliwości, o prawdzie i o demokracji, także o dobrobycie.

– Bardzo często w głosach, które dochodzą do nas z Białorusi, pojawia się wątek chęci przeprowadzenia zmian przez społeczeństwo białoruskie, a jednocześnie ogromnej obawy przed tymi zmianami...

– To prawda, choć trzeba dopowiedzieć, że nie jest to cecha zarezerwowana tylko dla Białorusinów. Ludzie mają pewne obawy, ale jeśli pojawi się niezależna informacja, dyskusje w telewizji – to społeczeństwo pozna zalety i wady demokracji, także Unii Europejskiej. Na chwilę obecną społeczeństwo podejmuje decyzje raczej intuicyjnie.




– W jednej ze swoich wypowiedzi zaapelował Pan, by nie budować „muru chińskiego” na granicy Białorusi. Czy rzeczywiście taki mur powstaje?

– Z jednej strony władza cały czas próbowała izolować Białoruś. Z drugiej zaś – ekonomia potrzebuje otwarcia się Białorusi. Bardzo niekorzystne dla Białorusinów okazały się także „wizy schengenowskie”, które pod względem finansowym dla przeciętnej rodziny są nie do udźwignięcia. Koszt jednej takiej wizy wynosi 60 euro, dla trzyosobowej rodziny to wydatek prawie 200 euro. Rodzin białoruskich na to po prostu nie stać. Sam jestem z Grodna, gdzie większość przedsiębiorców przywoziło towary spożywcze, budowlane, obuwie czy odzież z Białegostoku, oddalonego o 70 km. Po wprowadzeniu „wiz schengenowskich” przedsiębiorcy zmuszeni zostali do wyjazdów po towar do Moskwy, znajdującej się 1100 km od Grodna. Traci na tym zarówno Polska, jak i Białoruś, dlatego nie możemy doprowadzić do powstania tego swoistego „muru”. Wiem o inicjatywach ze strony Polski odnośnie do 50-kilometrowej strefy małego ruchu granicznego. To byłby dobry zaczyn.

– Jak dziś wygląda opozycja białoruska?

– Istnieje przeświadczenie, że opozycja białoruska po wyborach z 2006 r. jest skłócona. Jak wiadomo, prawdziwa jedność powstaje w okresach prób. Moim zdaniem, nie jesteśmy skłóceni. W opozycji jest miejsce na wiele poglądów dotyczących geopolitycznej przyszłości Białorusi. Większość, ok. 80%, patrzy na Europę, choć część lewicy popiera integrację z Rosją. To sprawia, że pojawiają się dwie drogi. Aktywna młodzież białoruska popiera drogę ku Europie. Problem jednak tkwi w fakcie, że dziś nie wystarczy przyjść do człowieka w czasie kampanii wyborczej i powiedzieć: „My jesteśmy przeciw Łukaszence”, lecz trzeba przedstawić alternatywną wizję Białorusi. Jestem zwolennikiem utworzenia się dwóch obozów: prorosyjskiego oraz probiałoruskiego, czyli proeuropejskiego. Wtedy mamy wyznaczone wartości i łatwiej rozmawiać z ludźmi.

– Zapytałem o opozycję, często bowiem spotykamy się z opiniami, że na Białorusi zasadniczo nie ma opozycji, tylko są mocni dysydenci.

– Na szczęście nie jesteśmy tylko dysydentami. To nie pojedynczy ludzie, lecz grupy, organizacje, niestety, często bez rejestracji i oficjalnego prawa do działalności, za co grozi kara pozbawienia wolności nawet do 3 lat. Społeczeństwo walczy, dołącza światła, demokratyczna młodzież, myśląca proeuropejsko, a także ludzie starsi. Reżim nie jest w stanie spełnić swoich populistycznych obietnic: nie zapewnia ulg, które wcześniej istniały, np. na leki czy transport, pozostają niskie emerytury, co sprawia, że nawet w tej części społeczeństwa władza nie może liczyć na poparcie. Naszym celem jest zintegrowanie i samoorganizacja aktywistów demokratycznych.




– To ważne, by istniała dobra współpraca opozycji i by pojawił się mocny lider całej białoruskiej opozycji. W komentarzach pojawiają się nazwiska Pana oraz Aleksandra Kazulina, jako zwornika wszystkich ruchów opozycyjnych wobec reżimu Łukaszenki.

– Trzeba powiedzieć, że nawet w krajach demokratycznych personifikacja jest bardzo ważna, a w warunkach dyktatorskich to – według mnie – sprawa podstawowa. Ludzie muszą widzieć człowieka, patrzeć mu w twarz, zadawać pytania. Tu także pojawia się spór wśród opozycjonistów, gdyż nie wszyscy uważają, by był potrzebny jeden lider. Pojawiają się głosy, powinna następować rotacja liderów, lecz zachodzi tu niebezpieczeństwo gry wewnętrznej.

– Ilu jest dzisiaj więźniów politycznych na Białorusi?

– Dłuższy wyrok do niedawna odsiadywało sześć osób, teraz zwolnionych zostało pięciu więźniów w związku z działaniami opozycji i presją ze strony Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. W więzieniu pozostał Aleksander Kazulin, były kandydat na prezydenta. Moim zdaniem – dlatego że jest on wrogiem osobistym Łukaszenki.

Obecnie wzrosła liczba więźniów politycznych. Młodzi aktywiści Andrej Kim i przedsiębiorca Siergiej Parsiukiewicz zostali skazani na 1,5 i 2,5 roku więzienia. Represje więc trwają, szczególnie wobec młodych ludzi.

– Wspomniał Pan o presji ze strony Europy i Stanów Zjednoczonych. Jak wygląda pomoc Brukseli i Waszyngtonu dla opozycji na Białorusi?

– Pomoc ze strony Amerykanów była bardziej dostosowana do warunków białoruskich, gdyż skierowana została nie tylko do oficjalnych organizacji, mediów, lecz także do tych niezarejestrowanych. Wsparcie z Unii jest na tyle problematyczne, że może być udzielone tylko krajom, które deklarują chęć demokratyzacji. Białoruś to dwa światy: władza i społeczeństwo obywatelskie. Dlatego należy jak najszybciej dostosować prawo unijne do przyszłości Białorusi, którą jest właśnie społeczeństwo.

– W Parlamencie Europejskim odbył się nie tak dawno Tydzień Białoruski. Jak, Pana zdaniem, takie wydarzenie może przybliżyć Białoruś do pełnej demokracji?

– Mówimy o wymianie informacji, o dostarczeniu wizerunku kulturalnego państwa. Dla nas jednak to znacznie więcej. To wsparcie moralne w naszej walce o niepodległość, bo jeżeli jesteśmy tu przyjmowani jako społeczeństwo obywatelskie Białorusi, jako kultura białoruska – to znaczy, że uważa się nas za Europejczyków i takimi jesteśmy. W warunkach naszego geopolitycznego wyboru taki gest jest bardzo ważny, za co dziękuję Parlamentowi Europejskiemu.