Kościół na mocnym fundamencie

Z abp. Józefem Michalikiem, metropolitą przemyskim, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

publikacja 14.05.2008 08:08

Jestem świadomy, że wiara to nie zestaw prawd czy przekonań, że pogłębianie wiary to proces. Wiara jest świadectwem, że spotkałem w moim życiu Boga w Jezusie Chrystusie, że spotkałem Kogoś, kto ma wpływ na moje życie, kto je odmienił i nieustannie odmienia. Niedziela, 11 maja 2008

Kościół na mocnym fundamencie



Ks. inf. Ireneusz Skubiś: – Wasza Ekscelencjo, 15 lat temu z radością przyjęliśmy wiadomość, że biskup zielonogórsko-gorzowski Józef Michalik został arcybiskupem metropolitą w Przemyślu. Pamiętamy również piękny ingres do katedry przemyskiej. Dzisiaj stajemy przed Pasterzem Kościoła przemyskiego i jednocześnie Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, żeby zapytać o te 15 lat pasterzowania na tym terenie oraz o pracę w Episkopacie.

Z jakimi uczuciami przed 15 laty przychodził Ksiądz Arcybiskup do Przemyśla – diecezji, której przewodził nieugięty wobec władz komunistycznych abp Ignacy Tokarczuk, do Kościoła, który ma własne proprium? Czego się Ksiądz Arcybiskup spodziewał i czy został czymś zaskoczony?


Abp Józef Michalik: – Przechodząc z Zielonej Góry do Przemyśla, zdawałem sobie sprawę, że przechodzę do diecezji mniejszej ludnościowo, ale z większą, nieprzerwaną tradycją i pewną lokalną problematyką, zupełnie odmienną od tej, z którą miałem do czynienia na tamtym terenie, mimo że fenomenem naszych Ziem Zachodnich jest przecież to, że przesiedlono tam większość ludzi ze Wschodu – jest to jakiś „Wschód na Zachodzie”. Duchowość czy mentalność dużej części ludzi jest więc bardzo podobna. Natomiast zaskoczeniem było dla mnie to, że tak bardzo żywa i twórcza jest tutaj tradycja. Wbrew utartym opiniom – jest ona bardzo nośnym elementem informacyjnym i formacyjnym. Stąd wszelkie wysiłki oderwania ludzi od tradycji, od zwyczajów, są bardzo niebezpieczne i widzę je jako często z góry zaplanowane. Trzeba o tym wiedzieć. Tu niemal każdy kamień mówi o świętych, o wybitnych ludziach, o poetach i pisarzach, którzy tu się urodzili, tu mieszkali i tu tworzyli. To jest bardzo ważny element, ubogacający formacyjnie.

– Proszę zatem opowiedzieć o świętych Kościoła przemyskiego.

– Na Jubileusz Roku 2000 kapłani ofiarowali do przemyskiej katedry główne drzwi z brązu. Próbowaliśmy umieścić na nich wizerunki naszych świętych, kandydatów na ołtarze, ludzi wybitnych. Nie zmieścili się, mimo że jest tam kilkadziesiąt postaci. To jest bardzo wymowny znak, czym żyła ta diecezja przez całe wieki. Wśród tych osób, pierwszym, który wszystkich innych formował, był św. Jan z Dukli, nawet w jakimś momencie historii ogłoszony przez biskupów i króla patronem Polski. Potem – św. Józef Sebastian Pelczar oraz błogosławieni, niektórzy bardzo popularni, jak chociażby bł. ks. Jan Balicki, wielki kapłan, rektor, wychowawca pokoleń kapłańskich; są święte zakonnice; są Ulmowie – rodzina, która ofiarowała swoje życie dla ratowania Żydów; jest ks. Pilipiec, zamordowany przez UB. Są inni, którzy złożyli w hołdzie Panu Bogu majątek, karierę polityczną, duchową, jak chociażby bł. August Czartoryski; jest bł. ks. Bronisław Markiewicz – wielki wychowawca i założyciel Michalitów... Trudno byłoby wszystkich wymieniać, ale są też ludzie ostatniej daty, jak np. nauczycielka, kandydatka na ołtarze Anna Jenke.

Jest to także ogromny wachlarz problemów, które rozwiązywali, i wyzwań, które dzisiaj stają przed nami. To formuje mentalność ludzi, przekonanie, że skoro oni w najtrudniejszych czasach zachowali wierność Panu Bogu, przykazaniom Bożym, wierność sobie, to i w dzisiejszych, współczesnych czasach też jest możliwe zachowanie tej wierności i twórczy, piękny rozwój osobowości, mimo takich czy innych trudności, a może właśnie dzięki tym trudnościom, jeśli będą właściwie przeżywane.





– Przemyśl jest więc nie do przeskoczenia...

– Inne diecezje też mają swoich bohaterów, swoich świętych. My jesteśmy diecezją kresową i zdajemy sobie sprawę, że nasza wielkość nie może być wielkością sukcesów przemysłowych czy innych cywilizacyjnie ponętnych zdobyczy materialnych. Na szczęście pola do twórczego i pięknego zaistnienia przed ludźmi są różne, a jeszcze większe są przed Panem Bogiem.

– Jak Ekscelencja postrzega duchowieństwo, które zastał, gdy został Pasterzem tego Kościoła? Czy księża przemyscy otworzyli się na nowego Arcybiskupa?

– Bardzo spokojnie i z godnością. Muszę powiedzieć, że byłem nawet zaskoczony otwartością księży, a także biskupów, którzy tu pracowali. Zdawałem sobie sprawę, że przychodzę po wybitnym arcybiskupie Ignacym Tokarczuku, który ma wielkie zasługi, ale i swój styl, charakter. Pamiętałem też, że przychodzę po wybitnym biskupie Franciszku Bardzie, który przeprowadził diecezję przez okres II wojny światowej i przez pierwsze bardzo ciężkie lata komunizmu – on miał też swój styl i charakter; że przychodzę po świętym biskupie Józefie Sebastianie Pelczarze. Wszystko to w jakiś sposób mnie mobilizowało, ale jednocześnie stawiało w perspektywie pokory, że nie zdołam być żadnym z nich. Pomyślałem, że powinienem próbować być każdym po trochu, bo chcąc budować na tych fundamentach, nie da się pominąć tego, co wnieśli.

Zacząłem więc uprawiać tę rolę, uprawianą przez moich poprzedników, i widzę, że wśród duchowieństwa sprawnie działają pewne tradycje, ciągi myślowe. Dotychczas np. co roku poświęcam kilka nowych kościołów. Wbrew temu, co można by myśleć, że wybudowano ich setki, widać, że i dzisiaj wzorce, które moi poprzednicy nakreślili, funkcjonują, one zeszły do ludzi.

– W ciągu 15 lat przyszło do pracy w archidiecezji wielu młodych kapłanów. Czy dostrzega Ksiądz Arcybiskup różnice w pokoleniach kapłańskich?

– Myślę, że oddychamy tym samym powietrzem, które jest w całej Polsce, ale też tym, które jest w Kościele lokalnym. Te różnice może nie są aż tak rzucające się w oczy, ale diecezja ma swój styl duszpasterstwa, swój sposób reagowania, wyrażania swoich przekonań czy swojego związku z Panem Bogiem i ludźmi. Ksiądz przemyski to kapłan będący bardzo blisko ludzi. Fakt, że ta diecezja zdobyła się na liczne trudy budowania kościołów, świadczy o tym, że księża potrafili być w bliskim kontakcie z ludźmi. Ci ludzie też czują się bliscy księdzu. Bez zaangażowania się księdza niemożliwa jest jakakolwiek inicjatywa. Jeśli ksiądz jest do czegoś przekonany, to łatwiej pozyska ludzi. Konkretnym przykładem może być choćby to, że w 260 parafiach mamy Akcję Katolicką, liczba kręgów rodzin Domowego Kościoła jest jedną z najwyższych w Polsce, mamy sprawnie działający Ruch Apostolstwa Młodzieży, a w mniejszości wobec tych wspólnot są np.: Neokatechumenat, ruchy charyzmatyczne czy inne im podobne. Wynika to z faktu, że wierni jakby wolniej dojrzewają do ich specyfiki, co w realiach naszej diecezji nie dziwi, ale daje nadzieję, że i one będą rosły w liczbę.





Mimo niekiedy sporych odległości odnotowujemy wysoką frekwencję na Mszach św. Emocjonalnie ciepły stosunek wiernych do świątyni, którą sami zbudowali, powoduje, że chociaż odległości są niekiedy duże, to liczba uczestniczących w niedzielnej Mszy św. w każdej parafii wynosi ok. 60-70%. Jeśli gdzieś jest mniej, to ksiądz już szczerze się niepokoi. To też dowód na to, że nasze duchowieństwo jest bliskie ludziom. To jest Wschód inny niż ten wileński, on ma nieco inny wyraz, trochę nieufny, spowodowany ostatnimi latami historii. Ale np. poczucie więzi międzyludzkiej w sytuacjach jakichś wyzwań, programów duszpasterskich jest bardzo mocne. Księża średniego pokolenia czują potrzebę bycia razem. Jest zauważalna troska o kościoły, które są zadbane i najczęściej ogrzewane, co w naszym terenie jest ważne i wymaga większej ofiarności. Dekanaty mają licznych księży, ale pewna hierarchia między poszczególnymi pokoleniami kapłańskimi jest bardzo widoczna. Myślę, że pokolenie kapłańskie, które przychodzi, jest otwarte na nowości, i – jak wszyscy młodzi ludzie – jest przygotowane do życia inaczej, w niektórych sektorach lepiej niż starsze. Ale bardzo potrzebuje serca i czasu ze strony starszych konfratrów, aby sprostać zmęczeniu katechezą, pokochać modlitewne skupienie i ubóstwo jako wybór stylu życia. Mamy wyróżniającą się liczbę młodych ludzi, zaangażowanych w życie Kościoła – to także dzięki kontaktom kapłanów z nimi. Cechą charakterystyczną naszej archidiecezji jest i to, że ponad 60% księży proboszczów, dziekanów, uczy religii, katechizuje. Zawsze tak było w Przemyślu, że kontakt księży z ludźmi był egzystencjalnie naturalny. Warto dodać, że od wojny nie powiększyliśmy świadczeń materialnych na diecezję. To zmusza nas do skromnego i odpowiedzialnego gospodarowania ofiarami ludzi.

– Co można powiedzieć o zapale i gorliwości ewangelizacyjnej księży?

– Są takie formy, które od lat promujemy – np. Apostolat Biblijny, Nowa Ewangelizacja, Ruch Apostolstwa Młodzieży, Akcja Katolicka, KSM czy obecne w każdej parafii Rady Parafialne lub róże Żywego Różańca (męskie, kobiece i młodzieżowe) – a które tworzą atmosferę pewnego zainteresowania życiem Kościoła. Wspólnoty modlitewne mają tu do odegrania bardzo ważną rolę. Dla przykładu podam ostatnio wizytowaną parafię Bukowsko (dekanat Sanok), która liczy 2322 wiernych, ma jeden kościół filialny i 37 róż Żywego Różańca, 30 osób w Radzie Duszpasterskiej, 12 w AK, 17 w Domowym Kościele, 2 schole, 55 ministrantów i 8 lektorów.

W ciągu 15 lat mojej obecności ponad 30 młodych księży wyjechało na misje lub do krajów Wschodu. To jest też znak – dowód ewangelizacyjnego zainteresowania. Zawsze były to świadome wybory księży, którzy szli do pracy. Niektórzy musieli po jakimś czasie wrócić, głównie z powodu choroby. Ale poszli następni. Dzisiaj zainteresowanie Kościołem w potrzebie misyjnej jest dosyć szerokie.




– Nie można oddzielić pasterzy od ludu chrześcijańskiego. Jak Ksiądz Arcybiskup, jako człowiek dużego doświadczenia, określiłby lud swojej archidiecezji, jego wiarę i przywiązanie do wartości religijnych oraz patriotycznych?

– Temat ten często wracał w rozmowach z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, któremu mówiłem, że naszą siłą, siłą Kościoła w Polsce, są kolejki do konfesjonałów. Życie sakramentalne, świadomość grzechu i tego, że tylko Bóg go odpuszcza, jest siłą zdrowego duszpasterstwa. Ważną rzeczą jest dbałość o prawe sumienie. Sądzę, że ciągle żywo odczuwalna jest potrzeba kontaktu z Bogiem poprzez księdza, i to jest pewnym miernikiem żywotności wiary. Dopóki ludzie będą odczuwali potrzebę miłosierdzia Bożego, przebaczenia słabości, powstania z grzechu, dopóty będą mieli motywy pogłębiania wiary. To jest jeden z elementów, na który warto zwrócić uwagę.

Jestem świadomy, że wiara to nie zestaw prawd czy przekonań, że pogłębianie wiary to proces. Wiara jest świadectwem, że spotkałem w moim życiu Boga w Jezusie Chrystusie, że spotkałem Kogoś, kto ma wpływ na moje życie, kto je odmienił i nieustannie odmienia. Jest to chrystocentryzm konkretny, przeżywany na co dzień. Wiąże się to z wielką Tradycją Kościoła, ale także z pewnymi lokalnymi tradycjami zainspirowanymi wiarą, które stanęły u podstaw naszej twórczości, kultury, sposobu zachowań, stylu odpoczynku i pracy, relacji do obcych czy patriotyzmu. Na skrzyżowaniu kultur tradycje Wschodu i Zachodu bardzo się u nas potwierdzały i dynamizowały ludzi. Przywiązanie do tego, co polskie, jest bardzo silne, ale nie przekreśla to przekonania, że i Wschód ma prawo do potwierdzenia własnego istnienia – są tu bardzo mocne tradycje i korzenie grekokatolików i tego nikt nie neguje. Przeciwnie, od pierwszego dnia ingresu, idąc obok miejscowego biskupa greckokatolickiego, widziałem jego radość, satysfakcję, uwolnienie od napięć. Oni zauważyli, że pod tym względem bez żadnych sztucznych deklaracji układa się wszystko zupełnie spokojnie i dobrze, bo obydwu Kościołom musi zależeć na współżyciu pokojowym, braterskim.

– Czy Kościół, w tym także Kościół przemyski, potrafi sobie poradzić z tym, co szerokim strumieniem płynie do wiernych, szczególnie do ludzi młodych?

– Wyzwania każdego czasu były wielkie i przynosiły zyski lub straty. Wszystkie zorganizowane prześladowania lub gromadzone przeciwności, ujawnione poprzez strategię odciągania ludzi od Pana Boga, od nadprzyrodzoności, także w ostatnich latach, przynosiły szkody. Niewątpliwie obecne naciski też odciągają ludzi od codziennego życia wiarą, laicyzują, przemieniają ich mentalność, ale nie można powiedzieć, że to jest proces nieodwracalny i wyłącznie negatywny. Trudne czasy ujawniały także wielkich ludzi, wielkie duchowości i mocne charaktery. Dzisiaj trzeba człowiekowi uświadomić te trudności, naciski, manipulacje. Okazuje się, że okres komunistycznego zakłamania, w którym żyliśmy, pomaga zidentyfikować te nie zawsze czyste współczesne interesy pewnych grup nacisku społecznego czy medialnego. Pewna nieufność ludzi, która była w poprzednich latach, dzisiaj w jakimś sensie zdaje egzamin.





Czy poradzimy sobie z naporem sekularyzmu? Trzeba o tym wszystkim mówić, delikatnie, ale stanowczo wskazywać niebezpieczeństwa redukujące wizję człowieczeństwa odkupionego, otwartego na nadprzyrodzoność. Nie powinno się łamać człowieka, nawet tego zaangażowanego w ideologię nowoczesnego kłamstwa czy ideologię interesów, ale należy pomagać ludziom docierać do prawdy. Czy nam się to udaje? Próbujemy, chociaż pewnie powinniśmy ciągle więcej się angażować, szukać nowych metod, nowych sposobów. Jedną z wypróbowanych metod jest podtrzymywanie starych tradycji, które zbliżają, wiążą ludzi, które są nośne, wobec których nowoczesne grupy nacisku stają bezradne, ale trzeba też tworzyć nowe wspólnoty, bronić człowieka przed izolacją. Nie pozostawiać go sam na sam z telewizorem, ale uczyć mądrości życiowej, której pierwszym warunkiem jest twórczy krytycyzm.

– Jaka jest w tym rola rodziny?

– Rola rodziny jest podstawowa. Boleję nad tym, że, niestety, również na naszym terenie wiele rodzin przeżywa kryzys, nie rozwijając wielkiej szansy wzrostu we wzajemnej miłości. Niepokoi też fakt, że przyrost naturalny jest zerowy, a w Polsce więcej ludzi umiera niż się rodzi. Do tego dochodzi emigracja – to też jest poważne wyzwanie duszpasterskie. Trzeba tu zwrócić uwagę, że emigracja nie zawsze negatywnie wpływa na sposób myślenia i zachowań. Proszę zauważyć, że nasze tereny są skromne materialnie, ale domy i ich otoczenie są pięknym świadectwem troski i gospodarności, bo ludzie czują się związani z tą ziemią i mają poczucie estetyki, którą widać. Emigracja to szczególny egzamin z wiary. Pomaga rozpoznać, czy nasza formacja jest należyta, czy przygotowuje do zachowania wiary i związku z Kościołem w nowych sytuacjach.

Przypominam sobie rodzinę, która kiedyś przyszła do mnie z księdzem z Niemiec na niespodziewaną kolację. Okazało się, że ten proboszcz ma w swojej parafii ok. 200-250 sezonowych emigrantów z naszej diecezji. O godz. 21.00 odprawia im Mszę św. Co roku pisał do mnie list i dawał im do podpisania pozdrowienia dla biskupa. Opowiadał, że przyszli do niego w którąś z niedziel wieczorem z prośbą, aby w takim języku, jaki zna, odprawił im Mszę św., bo cały dzień są w pracy, a to przecież dzień Pański. Jeden z robotników zaproponował, że przeczyta Liturgię Słowa po polsku, bo zabrał ze sobą Pismo Święte. Byłem zdumiony, że jadąc do pracy w Niemczech, zabrał Pismo Święte. – Proszę księdza – mówi – u nas był Rok Biblijny, a ja jestem w Akcji Katolickiej. I mamy odpowiedź, czy warto promować kontakt z Pismem Świętym, czy można coś zrobić z naszymi ludźmi. Warto i można!

Także w sprawach formacji rodzinnej nie bójmy się stawiać trudnych wymagań, takich jak czystość przedmałżeńska czy nierozerwalność sakramentu małżeństwa. Na rodziny trzeba dziś ze szczególną troską i miłością zwracać uwagę, bo to jest podstawowa duszpastersko sprawa. Niepokoić się trzeba, patrząc na zanik miłości w rodzinie, miłości do dziecka, gotowości do ofiary, troski o starszych – o ciocie, wujków i dziadków. Tracimy też coś niepowtarzalnie ważnego i pięknego, gdy pomijamy rodzinę wielopokoleniową. Trzeba mówić o tym, bo to bardzo ważny moment naszej formacji.





– Archidiecezja przemyska to diecezja pomostowa. Co może ona pokazać, czym zaimponować Kościołowi w jego części ukraińskiej, bo przecież graniczy z diecezjami łacińskimi, unickimi i prawosławnymi?

– Kontakt tych ludzi z nami był przez dziesiątki lat bardzo ściśle strzeżony, ucinany, natomiast trwał w różnych podziemnych formach i nie tylko. Teraz okazało się, że może być ożywiony. Przeniesiono więc wiele inicjatyw młodzieżowych, jest wzajemna wymiana, odwiedziny, są oazy rodzin, młodzieży, są kontakty duszpasterskie i wizyty, które zbliżają, a niekiedy pewnie i inspirują. Wiem, że ostatnio na Ukrainie Kościół greckokatolicki wprowadził jako obowiązkowe konferencje przygotowujące do małżeństwa i odnotowano wyraźny spadek rozpadających się małżeństw. Nasz synod, kiedy go odbywaliśmy, zainteresował kilku tamtejszych biskupów i przygotowują oni podobne inicjatywy u siebie. Wzorce, może nie zawsze idealne, ale pozytywne, są doceniane i przenoszone. Od wielu lat odwiedzają się wzajemnie księża, Caritas, młodzież etc. Stajemy się w jakimś sensie doświadczalnym laboratorium w rozwiązywaniu współczesnych trudności w wierze, w życiu Kościoła, w etyce, w moralności. Oczywiście, wymiana doświadczeń niekiedy nie jest dobra. Weźmy np. problem handlu, który w normalnych warunkach może mieć wymiar pozytywny, bo sprzyja godnemu bogaceniu się. Przygraniczne miejscowości zawsze korzystały z takiej wymiany i krzepiły się nią. W naszej rzeczywistości sąsiedzkiej jako groźny jawi się jednak problem przemytu – nieraz na wielką skalę – papierosów, alkoholu itp. Jest to zawsze wielkie niebezpieczeństwo i trzeba na nie zwracać uwagę.

– Czy można powiedzieć, że duszpasterstwu przemyskiemu przyświeca idea jedności chrześcijańskiej – idea ekumenizmu?

– Jesteśmy świadomi, że bez ekumenizmu, bez troski o jedność, Kościół katolicki w jakiejkolwiek diecezji nie byłby wierny Panu Jezusowi i sobie. To przesłanie z Wieczernika Ostatniej Wieczerzy jest wpisane w nasze serca, co przypominał nam często Jan Paweł II i co czyni obecny Papież. Z niektórymi Kościołami i Wspólnotami ekumenizm jest możliwy. Dla przykładu – zupełnie dobre są u nas relacje z prawosławnymi. Przy okazji powstawania nowych wspólnot mogą pojawić się lokalne animozje personalne, ale nie odnotowuję tu większych napięć czy opozycji. Są poważne trudności z sektami, które tutaj działają i rozprzestrzeniają się. Jest blokada w dialogu między nimi a Kościołem katolickim. Ciekawostką napawającą nadzieją jest natomiast to, że zdarzają się powroty do Kościoła, nawet od Świadków Jehowy. Nie staramy się ani piętnować tych grup, ani okładać ich anatemą, bo dojście do prawdy i wierność prawdzie Bożej jest owocem współpracy człowieka z łaską Bożą.





– Wrócę jeszcze do sprawy emigracji. Dzisiaj Polacy opuszczają ojczyznę, poszukując pracy. Co dzieje się z duszpasterstwem tych ludzi? Czy wierni chętnie wracają do ziemi ojczystej, czy raczej pozostają za granicą? Jeżeli zostają, to jak wygląda ich życie małżeńskie, rodzinne? Czy są przypadki rozpadu rodzin? Czy do Ekscelencji docierają takie informacje?

– Kiedy bywałem za granicą, niejednokrotnie zdarzało mi się pytać ludzi obecnych na Mszy św., z których rejonów Polski pochodzą. I stwierdzałem, że większość Polaków obecnych na Mszach św. w Neapolu, w Rzymie czy w Anglii pochodziła z południowo-wschodniej części Polski, co mnie raczej cieszyło i cieszy, bo pokazuje, że nasi ludzie jednak szukają kontaktu z Kościołem. To także oznacza, że duszpasterstwo polskie nie jest dalekie od nowoczesnych wyzwań, że się w pewien sposób sprawdza w sytuacjach nowych, trudnych. Oczywiście, nie mówimy o 100% polskich emigrantów w Kościele. Potrzebę kontaktu Polaków z Kościołem zauważają także miejscowi biskupi i godzą się na otwieranie polskich punktów duszpasterskich. Poprzedni mój sekretarz jest od dwóch lat na terenie czysto angielskiej parafii, gdzie nie ma duszpasterstwa polskiego. Pewnego razu w pierwszy piątek miesiąca przyszli do niego młodzi ludzie z prośbą, żeby odprawił z nimi adorację Najświętszego Sakramentu, jak to bywało w Polsce. I tak zaczęli spotykać się na systematycznej modlitwie. W pierwszych miesiącach było ich niewielu, ale po roku jest już ponad 200 osób. Proszę zauważyć, że ta inicjatywa mówi o świadomości, odpowiedzialności za praktykowanie wiary. Warto więc kontynuować i intensyfikować nasze duszpasterstwo.

Jeśli chodzi o stosunek do moralności – jest to kolejne wielkie wyzwanie. Widzę nieraz różne sytuacje, np. oboje rodzice są na emigracji, a dzieckim opiekuje się babcia lub ciocia. Koncepcja odpowiedzialności za wychowanie dziecka z powodu nacisków mody, telewizji i prasy przeniosła się na troskę o to, aby zabezpieczyć mu byt materialny, ułatwić start życiowy etc. Hierarchia wartości i w tej sprawie powinna być zachowana: formacja dziecka, codzienna do niego miłość, wychowanie są o wiele ważniejsze niż samochód czy mieszkanie w przyszłości. Powyższy przykład to, na szczęście, przypadki jeszcze sporadyczne. Na ogół więzi rodzinne w naszej archidiecezji są jeszcze dosyć mocne. Ludzie je odczuwają, odbierają jako rzecz ważną, co jest pocieszające. Powodem naszego niepokoju jest jednak wzrastająca liczba małżeństw załamanych, kiedy ludzie w trudności wybierają drogę łatwizny, rozstania, oddalenia od rodziny, od męża, żony – bardzo często kończy się to tym, że taka osoba próbuje budować nowe relacje. I to jest dramat. Może jakimś wyrazem etyki życia rodzinnego są zgłoszenia do sądu kościelnego o stwierdzenie nieważności związku – jest ich rocznie około stu i liczba ta, niestety, rośnie, ale to niekoniecznie musi znaczyć, że rośnie liczba rozbitych małżeństw. Być może wzrasta świadomość warunków ważnego małżeństwa i dochodzi do głosu imperatyw sumienia, aby uregulować niewłaściwą sytuację.




– Kwestia powołań kapłańskich i zakonnych. Czy odnotowujecie ich rozwój, czy spadek? Jak Ksiądz Arcybiskup uzasadniłby sytuację powołań w swojej diecezji? Czy rodzina jest na tyle silna, by obronić powołania swoich dzieci?

– Od lat notujemy w Przemyślu pewną stabilną liczbę powołań kapłańskich, zauważamy np. obecność w seminarium jedynaków. To dowód, że na wybór życiowy konkretnego człowieka mogą mieć wpływ bardzo różne elementy i zaistniałe sytuacje. Obecnie na 750 tys. wiernych mamy 172 alumnów, a wśród nich 23 diakonów przed prezbiteratem. Obserwuję tu, w porównaniu z poprzednią diecezją, inaczej rozłożone motywacje wyborów. Kiedy pytam, dlaczego wybrałeś powołanie, zdecydowana większość mówi, że zainspirował ich ksiądz, którego spotkali, którego pracę i zachowanie obserwowali. W poprzedniej diecezji z reguły większość mówiła o grupie odniesienia, o wspólnocie. Przyczyna wyboru powołania wcale nie musi być jednokierunkowa. Ważna jest atmosfera w rodzinie, szkole, parafii. W sytuacji młodego człowieka trzeba, by sobie uświadomił, że w Kościele jest miejsce dla niego, miejsce na jego modlitwę, poświęcenie, na jego talenty, zainteresowania. Niezwykle ważną sprawą jest pomoc, żeby łaska powołania dotarła do człowieka, żeby ją sobie uświadomił – co najlepiej dokonuje się poprzez modlitwę. W naszej archidiecezji nie ma parafii, w której by nie było grup modlitewnych. Szczególnie cieszy obecność w niemal wszystkich parafiach Dzieła Pomocy Powołaniom im. bł. ks. Jana Balickiego. Modlitwa jest pomostem między Bogiem a sercem młodego człowieka, uzdalniającym to serce do przyjęcia daru Bożego wezwania. Dopóki będzie modlitwa o powołania, wrażliwość sumienia obok budzenia odpowiedzialności, że Kościół potrzebuje ludzi zdecydowanie, całkowicie oddanych – to młodzi ludzie będą przychodzić, bo chcą się angażować w poważną sprawę, która stawia wymagania, ale nie przekracza ich możliwości.

Są zatem potrzebne różne inicjatywy powołaniowe, życzliwa atmosfera wobec kleryka, wobec księży i seminarium. Dlatego też organizujemy rekolekcje młodzieżowe (w archidiecezji funkcjonuje 10 domów rekolekcyjnych), przygotowujemy Dzień Młodych, trwający trzy dni, który gromadzi od 4 do 6 tys. młodych ludzi – ostatnio miał miejsce w Krośnie. Powinniśmy robić to, co do nas, ludzi, należy, a reszty z pewnością dokona Pan Bóg.

– Przechodząc do drugiej części rozmowy, chciałbym pogratulować Ekscelencji wystąpienia Rady Stałej, której Ksiądz Arcybiskup przewodzi, w sprawie obrony Kościoła przed naciskami różnych grup, mediów, które chciałyby wywierać nacisk nawet na Stolicę Apostolską i na Kościół w sprawach nominacji biskupich. Wydaje się, że takie wystąpienie było bardzo potrzebne, bo rzeczywiście niektóre środowiska podejmują działania bardzo niebezpieczne dla Kościoła i wielkiej tradycji wolności, gdy chodzi o nominacje biskupie. Czy można tutaj powiedzieć: Z daleka widać lepiej...? Bo choć Przemyśl leży dość daleko od Warszawy, była to szybka i adekwatna reakcja na to, co próbują kreować media, reakcja wskazująca, że nie tylko z Warszawy, można kierować najważniejszą instytucją Kościoła – Konferencją Episkopatu Polski...

– Jak każdy biskup, staram się śledzić rytm życia w Ojczyźnie. Bliskie mi są wydarzenia kościelne, ale zdaję sobie sprawę z żywotnych powiązań społecznych i kulturowych z myśleniem i postawami religijnymi. Sądzę, że nie można było pominąć milczeniem wdzierania się w sprawy ściśle kościelne prasy laickiej, która przykłada poprawność polityczną do spraw kościelnych, próbując dyktować, jakie cechy ma mieć biskup w Warszawie, Gdańsku czy Przemyślu. Tego zaakceptować nie możemy. Po prostu – non possumus.





Niektórzy będą uważali, że to jest ich prawo, i nie kwestionujemy prawa dziennikarzy do wypowiadania własnego zdania. Ale nie wolno tworzyć form nacisku czy promować fałszywego obrazu kandydata, co tu miało miejsce. Nie wolno też zapominać, że w szukaniu kandydatów do posługi biskupiej biorą udział biskupi odpowiedzialni za Kościół i doświadczeni księża, pytani są także świeccy katolicy. Ale są to świeccy, którzy żyją Kościołem. Takie decyzje konsultuje się z różnymi ludźmi. Chciałoby się zapytać tych najbardziej dynamicznych w kwestionowaniu prawa Papieża do nominacji biskupów – kiedy ten dziennikarz ostatni raz był w kościele, kiedy ostatni raz się modlił i przystępował do sakramentów? Sądzę, że spośród tych dziennikarzy, na których patrzyłem w telewizji, przynajmniej połowa jest zorientowana sensacyjnie i nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością za posługę biskupa w duchu wiary.

To jest pierwsza moja uwaga. Druga mogłaby być ta, że takt i zasady dobrego wychowania nie powinny być naruszane w żadnej relacji ludzkiej. A te nagonki, pełne upolitycznienia partyjnego, naprawdę nie pasują do stawianych nowym biskupom kryteriów przydatności pasterskiej.

Kolejne zastrzeżenie płynie z doświadczeń historycznych, chociażby tych z XVI wieku, kiedy to młody protestantyzm reformatorów toczył wielki bój o to, żeby książę czy król miał prawo mianowania biskupa. Dzisiaj księciem dyktującym warunki inwestytury chcą być środki przekazu, nie zawsze odpowiedzialne za Kościół, najczęściej zupełnie liberalne. Już nie pierwszy raz prasa próbuje ubierać się w togę mentora wobec Kościoła. Natomiast trzeba będzie czasu kilku lat, żeby zobaczyć, jak poważną krzywdę wyrządzono wielu biskupom przy okazji tzw. lustracji, którą zresztą uderzono głównie w biskupów i księży. W omawianym przypadku winą – co jest paradoksalne – kandydata do posługi metropolity gdańskiego było to, że nie jest zaprzyjaźniony z niektórymi liberalnymi środkami przekazu. Nawet wprost mówiono, że jest to biskup „radiomaryjny”. I to ma być zarzut? To jest absurd! Nie widzi się zasług tego człowieka w pracy kościelnej, ale próbuje wymyślić jakiś chimeryczny zarzut, którym się w niego uderza. I dlatego zabraliśmy głos, żeby wyprostować myślenie i powiedzieć, że są pewne obiektywne kryteria uczciwości i są granice nieprzekraczalne. Jest to swoista deklaracja rezerwy: non possumus. Dalej nie wolno! Trzeba pomóc ludziom zrozumieć, że Kościół nie pretenduje do tego, żeby redaktorowi X albo redaktorce Y dyktować, kogo ma uczynić szefem biura, a komu ma powierzyć np. wywiady. Przynajmniej podobną niezależność zostawmy Ojcu Świętemu i Stolicy Apostolskiej w personalnych sprawach Kościoła.

Jeśli zaś chodzi o perspektywę oglądu spraw kościelnych i społecznych z Przemyśla, to mamy tu więcej dystansu i spokoju. Z daleka może nie widać szczegółów, natomiast bardzo wyraźnie widać dobre i złe tendencje, np. rozgrywki polityczne. Ale cały naród je widzi i ocenia.





Gdy chodzi o moją aktualną posługę w ramach kolegium biskupiego, to też nie przypisuję sobie jakiejś szczególnej roli. Konferencja Episkopatu to jest taki organizm, gdzie biskupi spotykają się w poczuciu odpowiedzialności za własne diecezje i za Kościół w Polsce. Wymagania stawia nam Ewangelia, Stolica Apostolska, ale i czasy oraz ludzie, wśród których żyjemy. Potrzebne są spotkania, wymiana zdań i koordynacja pracy. Istnieje też możliwość dostrzeżenia różnych punktów widzenia. Niczego nie staram się narzucać, natomiast muszę stworzyć szansę na wymianę zdań, a często nawet szukać zdania większości biskupów przez głosowanie. Jednocześnie jednak nie mogę przekreślić swoich własnych przekonań – jestem jednym z tych, którzy te przekonania przedstawiają. Wykonanie zaś przyjętych postanowień należy do Skretariatu Konferencji Episkopatu i powierzone jest biskupowi sekretarzowi, który wkłada niemało zaangażowania w pomyślną realizację przyjętych ustaleń.

– Wiadomo, że jest Ksiądz Arcybiskup człowiekiem wielkiej roztropności i rozsądku, ale jednocześnie musi zabierać głos w bardzo wielu sprawach. Jesteśmy dzisiaj pod naciskiem tzw. poprawności politycznej, którą usiłują narzucać pewne ugrupowania. Ekscelencja stawia opór wszelkim naciskom i ma swoje zdanie. Niejednokrotnie z tego powodu cierpi, np. kiedy media usiłują zapomnieć o Księdzu Arcybiskupie. Czy Ekscelencja widzi potrzebę większego wsparcia ze strony wszystkich biskupów zarówno stanowiska Przewodniczącego Konferencji Episkopatu, jak i Rady Stałej, oraz potrzebę wsparcia ze strony duchowieństwa polskiego?

– Widzę nieustanną potrzebę wspierania prawdy, zwłaszcza prawdy Bożej. Nie mam oczekiwań co do mojej osoby lub mojego punktu widzenia. Nie mam też strategii indywidualnej, ale staram się zwracać uwagę na problemy i poprzez większość budować jedność w całym Kościele. Staram się też nie pomijać nikogo, chociaż ujawniam pewne moje poglądy czy przekonania, co nie zawsze musi przecież być przyjmowane z aplauzem, a niekiedy może być wręcz niewygodne dla niektórych ludzi lub środków przekazu. Rozumiem, że ludzie mają prawo do własnych poglądów i mogą je głosić. Nie powinni jednak posługiwać się kłamstwem bądź manipulacją, co niestety się zdarza. Niektórym ideologia przesłania prawdę. Tak było niejednokrotnie w naszej historii, a i dzisiaj zdarza się niektórym gazetom czy środowiskom medialnym.
Po kilku latach posługi na stanowisku przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski zauważam rzecz bardzo ciekawą, że ludzie zdają sobie sprawę, iż skazywanie na niebyt medialny jednych i promocja innych nazwisk kościelnych jako „dyżurnych telewizyjnych” jest kryterium weryfikacyjnym obiektywizmu mediów. To dobry znak. Naród dojrzewa powoli i spokojnie. Cieszę się z tego, że jednak służymy, chociażby przez te różne oskarżenia i podejrzenia, do wyrobienia pewnej krytycznej mentalności. Poczytuję sobie za zaszczyt, że w niektórych środkach przekazu nie istnieję. Owszem, raz czy drugi próbowano mnie po latach zaprosić, powiedziałem wtedy, że bardzo chętnie udzielę wywiadu, ale pod warunkiem, że zostanie jakoś wyprostowane to, co nakłamano na mój temat. Oczywiście, na to nie ma zgody i zostaje jak było.

W sprawach promocji dobra i prawdy potrzebne jest większe zaangażowanie, ale i większa nasza jednomyślność. Jedność nas uratuje. Jeśli połamiemy się w jedności, to wtedy łatwo człowieka, grupę czy Kościół osłabić. I biskupi, i księża, i wierni powinni więc troszczyć się o jedność i dążyć do niej. Wiek XXI powinien być wiekiem większej jedności w Kościele, jeśli mamy godnie spełnić swoją rolę.





– Choć, dzięki Bogu, mamy wielu księży, zakonników, to nieraz jesteśmy zaskoczeni i zmartwieni, że nie mamy odpowiedniego wpływu na życie społeczne i moralne katolików. Czemu to należy przypisać? Czy ogromnej przewadze mediów, które kształtują opinię, czy może pewnej inercji ze strony duchowieństwa, która powoduje, że nie jesteśmy dość skuteczni?

– Wydaje mi się, że oczekiwania opinii publicznej są niekiedy tego rodzaju, że za sukces i skuteczność uważamy jedynie wygraną „naszej” strony, i dlatego pojawiają się głosy czy mniemanie, że Kościół jest nieskuteczny. Kościół musi się bardzo strzec przed utożsamianiem z jakąś konkretną formacją polityczną czy partią. Musi być świadomy, że jego zadaniem jest związek z prawdą, z dobrem, z pięknem, a te wartości niejednokrotnie „krążą” wśród ludzi rożnych poglądów czy zaangażowań. I dlatego Kościół spełnia swoją rolę, broniąc życia, przykazań Bożych, zasad życia społecznego, spełnia rolę nawet jeśli te zasady nie są przez wszystkich stosowane w życiu. Nie do nas należy dokonywanie wyborów za człowieka. Zadaniem Kościoła jest przypominać, przekonywać i głosić prawdę Bożą: „Idźcie i nauczajcie...”, ale nie „zmuszać” do przyjęcia Ewangelii.

Dopóki ludzie zdają sobie sprawę, że aborcja jest sprawą niewłaściwą, że nie milczymy w sprawie „in vitro” (mówimy o zasadach: przy zrozumiałej chęci posiadania dziecka nie godzi się naruszać praw moralnych), że należy szanować prawo własności drugiego człowieka i pamiętać o biednych – to spełniamy swoją rolę, formujemy sumienia i opinię. Jeśli mimo to ludzie łamią prawa Boże, to nie jest to inercja duszpasterzy, ale szacunek dla wolnej woli ludzi, którym nie można narzucać siłą nawet poprawnych poglądów.

– Są ważne kwestie dotyczące obrony życia, kwestie moralne związane z zapłodnieniem „in vitro”. Te sprawy w jakimś sensie zostały już przesądzone w krajach Unii Europejskiej. Czy Ksiądz Arcybiskup widzi możliwość, żeby Polska dała przykład obrony podstawowych praw moralnych, w duchu Ewangelii i nauczania Kościoła?

– Widzę taką powinność. Jest powinnością każdego uczciwego człowieka promować dobro, a przeciwstawiać się złu, dążyć do tego, żeby na forum europejskim promować etyczne zasady, jakimi powinno się kierować każde życie społeczne. Sytuacja jest trudna, dlatego że mamy tu do czynienia z gigantami medialnymi o globalnym powiązaniu interesów finansowych. Próbują oni narzucić wszystkim swój styl myślenia i swoje wzorce postępowania. Praktycznie niemożliwe okazują się próby oparcia przyszłości Europy na prawach naturalnych i na etyce. W efekcie widzimy, że jest wolność dla wszystkich, ale nie ma wolności dla katolików. Jest tolerancja dla wszystkich grup poglądów, natomiast dla poglądu katolickiego, opartego na Ewangelii, nie ma miejsca w Europie.





To nie jest jakiś pesymizm, zaciemnianie, to jest stwierdzenie oparte na faktach i wołanie o prawdę. Proszę przypomnieć sobie przypadek włoskiego polityka, kandydata na unijnego komisarza – prof. Rocco Butiglionego, który powiedział, że jako urzędnik uszanuje prawa uchwalone w Unii, ale sam uważa homoseksualizm za niewłaściwość moralną, za grzech. Czyli: mam świadomość, że ludzie są wolni i przyjmuję do wiadomości, że np. rozwodzą się, ale wiem też, że rozwód i wzięcie drugiej żony czy drugiego męża jest moralnie niepoprawne. Podobnie w przypadku zapłodnienia „in vitro” – akceptuję pragnienie posiadania dziecka przez małżeństwo niemogące mieć potomstwa w sposób naturalny, ale nie mogę akceptować tego, że przy okazji powoływania życia w probówce kilka lub kilkanaście innych istnień skazuje się na śmierć. Kościół nie może zrezygnować z wierności Panu Bogu i Jego przykazaniom na rzecz ideologii nowoczesnych potentatów, bo raz potentatem będzie Herod, a drugi raz Hitler czy Stalin. Dzisiaj potentatem, próbującym wyznaczyć etyczne zasady może być jakiś nowy idol, który będzie zwany zbiorową odpowiedzialnością lub poprawnością polityczną. Kościół nie może więc milczeć, chociaż nie może ludziom narzucać siłą prawdy czy dobra, bo zadaniem Kościoła nie jest zwyciężać za wszelką cenę, tylko budzić sumienia, i w ten sposób pełni on swoją rolę.

– Czy Ksiądz Arcybiskup uważa, że nadzieje Jana Pawła II w stosunku do Kościoła w Polsce okażą się prorocze i Polska będzie miała priorytetowe zadanie do spełnienia w Europie? Czy mamy szanse?

– Musiałbym być prorokiem, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Uważam, że dotychczas, według naszych sił i możliwości, szczerze wypełniamy zadania postawione nam przez Papieża. Nie uciekliśmy od nich, nie zmarnowaliśmy jego pontyfikatu. Ten Papież wyrósł przecież z Kościoła w Polsce i w Kościele powszechnym zaistniał nie tylko od strony piękna zewnętrznej reprezentacji, ale od strony piękna nauki, którą sam żył. I to piękno całemu światu i nam na nowo ukazał, na nowo przekonał nas do Chrystusa i Jego Ewangelii!
Inną sprawą jest, że nie dorastamy do miłości Chrystusa, a niejednokrotnie i do oczekiwań Papieża. Nie chcę tu niczego usprawiedliwiać, ale może najpiękniejszą rzeczą w Ewangelii jest to, że fascynuje, ale nie zniewala, bo Chrystus – także żyjący w Kościele – zachęca, zaprasza i cierpi, czekając, ale nie zmusza!
Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i dał mu – i szanuje to – wolność. Trzeba temu człowiekowi pomóc z tej wolności skorzystać, ale piękna i dobra nie da się mu narzucić.

Nasze priorytetowe zadanie, to nowa ewangelizacja, pogłębienie wiary w żywym Kościele, budzenie większej i poprawnej odpowiedzialności za życie według wiary. Wtedy będziemy przydatni także Polsce. Zdrowy patriotyzm to ofiarna miłość na rzecz Ojczyzny, dobra wspólnego, ziemi, na której żyjemy, to święta pamięć o ofierze obrońców wolności, to duch poczucia godności. Wystarczy, że Polak w rodzinie, w wiosce, w mieście, w sąsiedztwie, wśród trudności godnie spełni swoją rolę i da świadectwo sumienia. Wtedy będzie dojrzewał i duchowo urośnie, i da świadectwo również na arenach międzynarodowych. Dojrzeje, jak dojrzał w Wadowicach Karol Wojtyła – Jan Paweł II. Tę wrażliwość sumienia uczciwie próbujmy promować wśród nas, a resztę zostawmy Opatrzności Bożej.




– Jakie nadzieje należy pokładać w działalności uniwersytetów katolickich, wydziałów teologicznych, seminariów duchownych, instytucji katolickich? Czy praca uczonych i teologów katolickich nie mogłaby być bardziej spożytkowana dla dobra myśli i nauczania katolickiego?

– Nie mam wątpliwości, że wzrost społeczeństwa, narodu i Kościoła jest niemożliwy bez integralnego spojrzenia na rozwój człowieka i środowiska jego życia. Ks. Wincenty Kwiatkowski napisał kiedyś „Apologetykę totalną”, tłumacząc, że nie można bronić Chrystusa w jednej dziedzinie. Jego nauka ma znaczenie we wszystkich dziedzinach. Trzeba – mówił – popatrzeć na Ewangelię jako naukę obejmującą całość życia i pamiętać, że wtedy Chrystus sam się obroni. Religia, wiara nie może dotyczyć tylko wycinków życia. Musi obejmować całego człowieka, jego życie społeczne, kulturalne itd. Szczególnie ważną i twórczą rolę mają do spełnienia elity katolickie. Te elity to nie tylko ludzie wysoko urodzeni czy dobrze wykształceni – twórcy kultury, wynalazcy, bohaterowie. Jest wśród nich i św. Maksymilian Kolbe, i rodzina Ulmów, zamordowana w czasie wojny za przechowywanie dwóch rodzin żydowskich. Oni są elitą katolicką, bo wybrali dobro i za to dobro oddali życie. Do tej elity będzie należał każdy człowiek sumienia i trzeba o tym wyraźnie mówić.

Większą umiejętność przekazywania tych prawd mają ludzie nauki, seminaria, fakultety, uniwersytety. Trzeba im pomóc odkryć pola naszych oczekiwań. Niech pokazują dobro, które jest w nich samych i wokół nich, niech pociągają do dobrych wzorców, niech mają odwagę przeciwstawiać się złu. Oto prawdziwe elity intelektualne i etyczne piękno ich życia, ich myśli i ducha! Oni są niezwykle ważnym elementem naszej społeczności, bo dzięki swej wiedzy mogą lepiej służyć, spełniać swoją rolę i osiągać większą satysfakcję. Myślę, że nie wykorzystujemy w pełni potencjału intelektualnego, jaki mamy w Polsce i w Kościele polskim. Przecież posiadamy poważną sieć szkół wyższych i dobrze by było, gdyby w jedności z biskupami brały one większą odpowiedzialność za nową ewangelizację i za obecność Kościoła w świecie. Na głos Kościoła polskiego czekają Kościoły w Europie, chcą go słyszeć i są wdzięczne za niektóre nasze inicjatywy, np. w obronie życia i rodziny, promocji powołań etc.

– Zadałem to pytanie, bo wydaje mi się, że o wiele więcej mogłyby zrobić i uniwersytety katolickie, np. KUL czy UKSW, i seminaria, gdyby bardziej zauważały cel i potrzebę swojego istnienia... Jest jeszcze problem mediów katolickich, szczególnie tych, które odznaczają się dużym obszarem swojego działania, jak Radio Maryja, Telewizja Trwam, tytuły katolickich czasopism, które znajdują się w większości polskich parafii. Czy Ksiądz Arcybiskup miałby jakieś spostrzeżenia i uwagi dotyczące naszej pracy? Wiemy, że Ekscelencja na każdym miejscu promuje media katolickie – pragnę tu serdecznie podziękować za promocję „Niedzieli”! Zadaniem tych mediów jest wspierać duszpasterstwo i być dodatkowym wikarym dla proboszcza i sufraganem dla ordynariusza. Jak Ksiądz Arcybiskup skomentowałby obecność mediów katolickich w parafiach?

– Bardzo piękne i trafne jest to określenie, że pismo katolickie to konkretny pomocnik dobrej sprawy – wikariusz, sufragan, pasterz czy stróż...

Przede wszystkim uważam, że nie wszystko w sprawie mediów zmarnowano w Polsce ostatnim czasie. Udało się stworzyć pewną niezależną sieć mediów o zasięgu ogólnopolskim lub lokalnym. Mam na myśli zarówno tygodniki katolickie, głównie „Niedzielę” czy „Gościa Niedzielnego”, jak i miesięczniki, które mają nieco inny charakter, ale działają sprawnie – niektóre naukowe środowiska dysponują zaledwie kilkoma osobami, ale prezentują bardzo dobry poziom, jak np. „Arcana”, środowisko, które zostawi mocny ślad w mentalności społeczników i historyków polskich; jest „Fronda”, jest „Więź”, „W drodze” i inne. To są poważne środowiska opiniotwórcze.





Szczególna rola przypada tym mediom, które mają ponadkontynentalny zasięg polonijny, np. Telewizja Trwam, Radio Maryja. I bardzo dobrze, że są, że docierają do Polaków na świecie, i że istnieją w Polsce, prezentując poglądy, które nie zawsze odpowiadają linii lub kryterium politycznej poprawności innych mediów. Krytyczne spojrzenie na wiele spraw jest przydatne, może być twórcze, potrzebne społecznie. Jest to przecież ważne środowisko medialne, które dojrzewa, nabiera zasług, chociażby poprzez formację przyszłych dziennikarzy. Jest dla tych mediów miejsce wśród rodaków, tak jak jest miejsce dla „Tygodnika Powszechnego”. Trzeba wszystkim pozwolić istnieć dla dobra wspólnoty. Trzeba sobie wzajemnie pomagać wzrastać ku dobru i przypominać, że nie godzi się pewnych granic przekraczać, np. nie wolno obrażać ani kłamać, ani siać niechęci do słabych i grzesznych. Ale nie jest też ani piękne, ani budujące promować grzech i czynić ideałem słabość, np. odchodzącego księdza. Słabość jest słabością. Może nie należy jej fałszywie ukrywać, ale też nie można robić z niej tarczy, która ma pociągnąć pewne grupy społeczne, w tym przypadku polskich intelektualistów. Na pewno nie pociągnie – budzi niesmak.

„Niedziela” ma to do siebie, że jej linia jest zgodna z programem Kościoła w Polsce. Troszczy się o to, by w świadomości czytelnika zaistniały pewne wydarzenia kościelne, aby współczesne problemy moralne zostały przedstawione w całej swej złożoności, ale i w relacji do nauczania kościelnego; promuje stowarzyszenia katolickie, np. Akcję Katolicką, KSM i inne; pokazuje prace Konferencji Episkopatu Polski.

Wielką wartością środków przekazu (gazet, radia) jest nie tylko to, że dostarczają informacji na poziomie ogólnopolskim, ale że tworzą środowiska lokalne. Gazetki parafialne, rozgłośnie diecezjalne stanowią wielki potencjał, który trzeba wspierać, bo po 10, 20 latach ten trud dojrzeje i przyniesie owoce. I myślę, że niechęć pewnych środowisk liberalnych do Radia Maryja i Telewizji Trwam jest po części zbudowana na takich obawach ideologicznych. Co prawda, każde ludzkie dzieło trzeba chcieć doskonalić, poprawiać, nawet przeprosić za błędy – ale nie rezygnować z dobra! I ufam, że, ci, którzy dzisiaj krytykują, zwalczają, kiedyś docenią wartość katolickich środków przekazu, zauważą, że one budują nie na interesie politycznym, ale na interesie moralnym, etycznym – a to przecież w tej płaszczyźnie decyduje się przyszłość społeczeństwa i narodu, w którym żyjemy. To jest jedna z dziedzin, o której nie wolno zapominać, którą trzeba doceniać, a także promować.

Trzeba jednak zauważyć, że zanika dziś umiejętność czytania, kontemplacji słowa i samodzielnego myślenia. To dowód, że zanika też ważny aspekt kultury, że człowiekowi wystarcza sam obraz telewizyjny i jego twórczością daje się „faszerować”. To nie jest źle, że informacja telewizyjna dotarła pod strzechy, ale jest źle, że nie ma czasu na przemyślenie tej informacji, co daje już gazeta czy książka. Gdyby przeszło się wśród ludzi z zapytaniem – także wśród księży i kleryków – jakie pismo prenumerujesz?, jaką książkę przeczytałeś ostatnio?, to nie wiem, czy odpowiedź byłaby jednoznaczna i łatwa. Dzisiaj ludzie nie mają czasu, a może nie mają chęci czytać. Tracą przez to bardzo wiele. Rozmawiam nieraz z naszym redaktorem „Niedzieli” i wspominamy, jak w naszych rodzinach wieczorem czytało się książki. Było też czymś naturalnym, że po przeczytaniu książki wymieniało się wrażenia. Dzisiaj traci coś człowiek i naród, który wypuszcza książkę z ręki.