Czy euro trzeba się bać?

Witold Dudziński

publikacja 21.05.2008 21:15

Klamka zapadła już w chwili naszego wejścia do Unii Europejskiej. Właśnie wtedy Polska zobowiązała się do wprowadzenia u siebie nowej waluty. Dziś pytanie o euro nie jest dylematem – „czy”, lecz raczej – „kiedy”. Niedziela, 18 maja 2008

Czy euro trzeba się bać?



Daty możliwego wejścia Polski do strefy euro są przesuwane z roku na rok. Najpierw mówiono o roku 2008, potem o 2012. Dziś wskazanie roku 2015 zdaje się być hurraoptymistyczne. Przyjęcie nowej waluty ma swoje dobre i złe strony, ale jedno jest pewne: skoro już się na to decydujemy, musimy być przygotowani, bo skutki mogą być opłakane.

– Termin wejścia do eurostrefy jest uzależniony od stanu gospodarki. Kraje, które źle się przygotowały, gorzej się rozwijają – mówił w czasie jednej z debat Cezary Wójcik, szef Biura ds. Integracji ze Strefą Euro w Narodowym Banku Polskim. Stan naszej gospodarki – wyraźnie jeszcze na dorobku – nie zachęca do przyspieszonego przejmowania euro.

– Polska musi przyjąć euro, bo wynika to z naszych zobowiązań, ale dopiero wtedy, gdy nasza gospodarka i finanse ustabilizują się – mówi prof. Tomasz Gruszecki, szef Instytutu Ekonomii KUL-u. Niektórzy eksperci uważają, że im szybciej nowa waluta wejdzie do obiegu, tym więcej zyska gospodarka. Według innych, szybkie przyjęcie nowej waluty jest szkodliwe i należy je odwlekać.

– Konieczna jest dokładna analiza kosztów i zysków. Narodowy Bank Polski przygotowuje raport na ten temat – zapowiadał niedawno Sławomir Skrzypek, prezes NBP. Wstępna wersja ma być gotowa w połowie roku. – Ale kiedy wstąpimy do Eurolandu, to zależy od rządu.



W stosownym momencie


Traktat akcesyjny nie pozostawia nam wyboru, jednak termin wejścia nie jest określony. Można go potraktować tak jak Margaret Thatcher, która sformułowanie, że „Wielka Brytania wejdzie do eurostrefy w stosownym momencie”, tłumaczyła w pamiętnikach: „Dla wszystkich było jasne, że ten moment nigdy nie nadejdzie”.

– Termin można odkładać w nieskończoność, ale nie jestem pewien, czy byłoby to z korzyścią dla Polski – przyznaje dr hab. Ryszard Bugaj z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. Decyzja o terminie zależy od wyboru jednej z dwóch możliwych dróg. – Albo stawiamy na drogę autonomiczną – wtedy powinniśmy odkładać decyzję, albo widzimy szanse w stworzeniu flanki wschodniej UE, wtedy musimy dążyć do tego, żeby nastąpiło to szybko.

Za szybkim tempem przemawia możliwość zmniejszenia kosztów transakcji i ryzyka inwestowania, co pobudza napływ kapitału. A to ważne w krajach o niskich oszczędnościach, jak Polska – przyznaje dr Bugaj. – Ale są kraje, które nie mają euro i dobrze się rozwijają – zastrzega. Mowa o Wielkiej Brytanii, Danii i Szwecji. Także niedawno przyjęte do eurostrefy Malta i Cypr oraz Słowenia, która zrobiła to rok temu – też na ogół nie narzekają, że nie uczyniły tego szybciej.




Małym krajom jest znacznie łatwiej przyjąć wspólną walutę niż tak dużym jak Polska. – Niewielkie terytorialnie kraje mają bardziej spójną gospodarkę. Łatwiej jest im również opanować inflację – twierdzi Maciej Podlaski, ekspert rynku walutowego.

Łatwiej zrobić to krajom o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego. – W Polsce mamy jednak około połowy średniego unijnego PKB (dochodu narodowego). Jeśli ten poziom nie zacznie się wyrównywać, łączenie nie ma sensu – mówi dr Eryk Łon z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Wejście uboższych krajów do strefy jest ryzykowne. – Portugalia rozwija się poniżej średniej europejskiej. Natomiast Polska rozwija się nieźle poza eurostrefą. Warto uwierzyć we własne siły, że potrafimy prowadzić własną politykę pieniężną.



Zrezygnować ze złotówki?!


Wprowadzenie euro nie jest perspektywą zachwycającą Polaków. Z ubiegłorocznego sondażu OBOP wynika, że połowa z nas nie chce tej waluty. Na ogół widzimy korzyści we wprowadzeniu jej (przyspieszenie rozwoju, a także... wygodniejsze podróżowanie, bez konieczności wymiany pieniędzy), ale boimy się też drożyzny.

Inna rzecz, że dwie trzecie Polaków, według badań GfK Polonia z ubiegłego roku, nie było dobrze poinformowanych o konsekwencjach zmiany. Nie wiedzieliśmy, dlaczego mamy dobrowolnie zrezygnować ze złotówki, jednego z atrybutów suwerenności, i godzić się na drożyznę.

Wejście do strefy euro najmocniej mogą odczuć konsumenci. W wielu krajach odczuli gwałtowny wzrost cen. Handlowcy, przewoźnicy, właściciele barów, restauracji, hoteli i pensjonatów wykorzystali sytuację do podwyższenia swoich zarobków.

Kilka miesięcy „po” w Niemczech ceny warzyw były o ponad 20 proc. wyższe niż na początku roku, a mleka o 10 proc. Aż 80 proc. restauracji podwyższyło ceny w skali do 30 proc. Optymiści tłumaczyli, że to problem bardziej administracyjny niż ekonomiczny. Podnoszono ceny, bo łatwo było oszukać konsumentów. Mniej zamożni ludzie uważali, że nowa waluta im zaszkodziła.

– Wierzyliśmy, że handlowcy wprowadzą ograniczenia przed podnoszeniem cen, i to był błąd – musiał przyznać Hans Eichel, ówczesny minister finansów. Stosowano zaokrąglanie cen. 1 markę wymieniano na pół euro. Jeśli coś kosztowało np. dwie marki, łatwo było to przedstawić jako półtora euro. Cena rosła.
W Niemczech w 2002 r. karierę zrobiło słowo „teuro” – łączące wyrazy „teuer” (czyli drogi) i euro. We Włoszech espresso kosztowało o jedną trzecią więcej niż wcześniej, a pizza o ponad 15 proc. więcej. Sporo podrożał transport i obsługa konta oszczędnościowego.





Efekt domina


Na Cyprze, gdzie euro zastąpiło silniejszego funta, przygotowania do wejścia do eurostrefy polegały m.in. na tym, że już od sierpnia ub.r. każda cena była podawana zarówno w euro, jak i w odchodzących funtach cypryjskich. Obowiązuje to do września tego roku. 7 tysięcy przedsiębiorców podpisało kodeks uczciwego ustalania cen.

Powstały euroobserwatoria monitorujące wprowadzanie euro, legalność transakcji, porównujące ceny. Rozdawano kalkulatorki przeliczające funty na euro. Jednak pierwsze miesiące obowiązywania nowej waluty na Cyprze pokazały, że rosnące ceny wywołują efekt domina: poszła w górę cena mąki, to podrożało pieczywo, posiłki w barach itd.

Według Cypryjskiego Stowarzyszenia Konsumentów, co piąta cena wzrosła o ponad 10 proc. – Krytycznym momentem będzie 1 października. Od tego czasu nie będzie już obowiązku podawania dwóch cen. Tego momentu boimy się najbardziej – mówili mieszkańcy Nikozji dziennikarzom.

Wzrost cen produktów pierwszej potrzeby, po wejściu Polski do strefy, z pewnością się pojawi. Może to być groźne dla kieszeni. – Ceny artykułów przemysłowych, elektroniki, samochodów wyrównują się już dziś. Ale mamy mniejsze ceny żywności – przypomina prof. Tomasz Gruszecki, szef Instytutu Ekonomii KUL-u. – I tu jest obawa: spora część naszych dochodów idzie na żywność. Podwyżka cen odbije się na budżetach domowych. Wyrównywania cen nie należy z tego powodu sztucznie przyspieszać.

– Tego bym się nie bał, bo jest możliwość przeciwstawienia się wygórowanym cenom – zastrzega dr Bugaj. – Bałbym się, że nie będzie możliwości prowadzenia polityki pieniężnej, korygującej wahania gospodarki. To nie NBP, lecz Europejski Bank Rozwoju zadecyduje teraz o stopach procentowych. Już dziś w strefie euro są kłopoty i widać, jak ważna jest polityka pieniężna. Przecież musi być inna np. w Portugalii, a inna w Niemczech.

Także z tego powodu zalecałby odłożenie wejścia do strefy. – Bardziej realny jest rok 2015, może 2016, a może dopiero 2017... Mamy wzrost gospodarczy, powinniśmy to wykorzystać – dowodzi Bugaj. – Unia wchodzi w czas słabego wzrostu, powinniśmy przeczekać.

Dr Eryk Łon jest przeciwny wejściu do strefy w dającej się przewidzieć przyszłości. – Koszty wejścia są zbyt duże, a korzyści iluzoryczne. Euroland to spółka akcyjna, w której nie mielibyśmy, ze swoimi kilkuprocentowymi udziałami, wiele do powiedzenia – podkreśla. – Za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, gdy zbliżymy się do innych krajów, można zmienić nasz status. Na razie nie ma powodu wyzbywać się kolejnej cząstki naszej suwerenności.





Łapią się za portfel


Do rezygnacji z własnej polityki pieniężnej nasza gospodarka musi być przygotowana. Co to znaczy? Dwa kraje – Hiszpania i Portugalia – mogą być przykładem, jak wykorzystać (lub nie) przyjęcie euro. Obydwa wchodziły do strefy z niezłą koniunkturą. Jednak Hiszpania ze zreformowanymi finansami publicznymi i budżetem, ograniczonymi wydatkami publicznymi, a Portugalia bez nich. Gdy gospodarka wyhamowała, zreformowana Hiszpania potrafiła się przystosować, a Portugalia znalazła się w kłopotach – jest jednym z najwolniej rozwijających się krajów UE.

– Przykład Portugalii pokazuje, że jeśli wchodzi się do Eurolandu bez przygotowania, to nawet niewielkie kłopoty gospodarcze mogą zakończyć się gospodarczą katastrofą – mówił w czasie jednej z debat prof. Witold Orłowski z PricewaterhouseCoopers.

Widać to szczególnie wiosną bieżącego roku, gdy Europejczycy musieli złapać się za portfele. Inflacja jest najwyższa od wprowadzenia euro. Eurostrefa wydawała się dotychczas oazą spokoju. Inflacja jednak w końcu i ją dopadła. We Włoszech w ciągu roku makaron podrożał o prawie 20 proc., chleb – o 10 proc. We Francji ceny jogurtów poszły ostatnio w górę o ponad 40 proc., makaronów, zwłaszcza spaghetti, o 45 proc., mleka – o 20 proc.

Europejski Bank Centralny ostrzega, że presja na ceny jest „alarmująco wysoka”. Galopujące ceny stają się zarzewiem protestów. Na niedawną manifestację w Brukseli przyszło 25 tys. Belgów. Wzrostem inflacji do 5 proc. przerażeni są Hiszpanie. Tym bardziej że rośnie bezrobocie. W Słowenii inflacja wystrzeliła aż do 7 proc. Drożeją tam żywność i paliwa, ale także ubrania i buty. Większość Słoweńców uważa, że to wina euro. By uspokoić nastroje, rząd podniósł pensje w sektorze publicznym.

Z inflacją jest kłopot w Polsce, ale mamy też możliwość wpływania na nią dzięki własnej polityce monetarnej. Gdy jej się wyzbędziemy, pozostanie nam tylko fiskalna, np. przez ograniczanie wydatków – przypomina prof. Tomasz Gruszecki.

– Przeprowadzenie zmian w finansach publicznych i innych niezbędnych reform nie jest na razie możliwe. Zdaje się to niewykonalne społecznie. Rząd odsuwa od siebie problemy, reformy, tym bardziej odsuwa się moment wejścia do strefy euro – podkreśla prof. Gruszecki. Dlatego odpowiedź na tytułowe pytanie powinno chyba brzmieć: nie, jeśli nie zostanie wprowadzone szybko, na chybcika. Bo co nagle, to...