Wyższe szkoły życia

Witold Dudziński

publikacja 03.06.2008 21:01

Polskie uczelnie dają niezłą szkołę życia. Młodzi ludzie muszą bardzo uważać, żeby pieniądze, które wydają na naukę, nie poszły w błoto. W butelkę próbują ich nabić i prywatne, i państwowe uczelnie. A stosowane przez nie sposoby to długa lista pułapek zastawianych na ludzi. Niedziela, 1 czerwca 2008

Wyższe szkoły życia



Wymuszanie dodatkowych opłat, zawyżanie czesnego, wielotygodniowe opóźnienia w wypłacaniu stypendiów i wielomiesięczne w wydawaniu dyplomów, łamanie umów zawieranych ze studentami – to niemal codzienność w polskich szkołach wyższych.

– Liczba bezprawnych działań uczelni przerosła nasze pesymistyczne prognozy – ocenia Roman Pawłowski, rzecznik praw studenta. Kolejne raporty rzecznika to lista wymyślnych pułapek zastawianych przez szkoły na młodych ludzi. I nie ma znaczenia, jakich uczelni to dotyczy. – Prawa studenta są łamane zarówno w uczelniach prywatnych, jak i publicznych, renomowanych i tych nieznanych. Najgorsze jest to, że takie wypadki podcinają zaufanie do uczelni i wykładowców – mówi Leszek Cieśla, przewodniczący Parlamentu Studentów RP.



Złote góry


Student musi uważać zanim jeszcze zostanie studentem. W reklamowych folderach szkoły obiecują złote góry: ciekawe praktyki, wykłady znanych profesorów, indywidualne konsultacje, modnie brzmiące specjalizacje. Potem okazuje się, że konsultacji ani ciekawych praktyk nie ma, interesujące wykłady są odwoływane, bo „gwiazdy” mają ciekawsze zajęcia, a atrakcyjne kierunki okazują się mirażem (np. zarządzanie funduszami unijnymi to zwykła administracja o mylącej nazwie).

W ubiegłym roku warszawska Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, po zawieszeniu informatyki pod pretekstem niewystarczającej liczby słuchaczy, namawiała niedoszłego studenta do przejścia na inny kierunek. Gdy odmówił, nie mógł doczekać się zwrotu wpisowego i czesnego. – Często próbuje się wykorzystać niewiedzę młodego człowieka, który dopiero co pojawił się na uczelni – komentuje Robert Pawłowski.

Przed podjęciem decyzji, jaką wybrać uczelnię i co konkretnie studiować, warto sprawdzić, czy szkoła ma uprawnienia do prowadzenia kierunku. W poprzednich latach częste było prowadzenie studiów magisterskich w ośrodkach zamiejscowych, mimo że dopuszczalne w nich było tylko prowadzenie licencjatów.

Dlatego przewodniczący Parlamentu Studentów RP na długo przed maturami wystosował apel do maturzystów, żeby byli świadomi, co ich czeka. „Na rynku edukacyjnym są podmioty, które żerując na nieświadomości młodych ludzi – sprzedają wątpliwą jakość nauczania za spore pieniądze” – ostrzegł. – Uczelnie naginają prawo i dobre obyczaje, żeby tylko nabić kiesę, albo załatać dziurę w budżecie. Młodzi ludzie powinni wiedzieć, na co najbardziej powinni uważać – podkreśla Cieśla.





Do nadużyć skłania niż demograficzny. Liczba studentów nie wzrasta, jak to było jeszcze kilka lat temu. Z każdym rokiem będzie coraz trudniej znaleźć chętnych na studia. W najbliższych latach nawet jedna trzecia z 420 istniejących uczelni musi się liczyć z likwidacją. Demografia ograniczy zjawisko obserwowane po 1990 r. (opisane w niedanym raporcie NIK), gdy za pięciokrotnym wzrostem liczby studentów (z 400 tys. do niemal 2 mln, trzy czwarte płaci za naukę) nie poszedł wzrost liczby wykładowców. Nauczycieli akademickich przybyło tylko nieco ponad 50 proc. – z 61 tys. do ok. 97 tys.



Niech student zaśpiewa...


Wydany niedawno raport rzecznika praw studenta pokazuje, że żacy skarżą się dziś częściej niż kilka lat wcześniej, ale już w nieco innych sprawach. – Kiedyś skargi dotyczyły często relacji student-wykładowca. Dziś rzadziej wyzywa się studentów od głąbów, ale zdarza się – mówi Robert Pawłowski. Na jednej z lubelskich uczelni np. wykładowca w czasie egzaminu z fizyki stwierdził, że studenci wygadują głupoty i zażądał od nich… śpiewania.

– Studenci są w stanie znieść sporo. Ale gdy ktoś ich nabiera finansowo, nie wytrzymują i buntują się – mówi Pawłowski. W raporcie wymienia kilkanaście kategorii nadużyć pojawiających się w szkołach wyższych. Do stałego repertuaru należy też zmuszanie do opłat za różnice programowe powstałe nie z winy studenta. Szkoła traci czasem uprawnienia do prowadzenia jakiegoś kierunku, przenosząc studentów na inne, pokrewne, żądając dodatkowych opłat.

Zdarza się, że uczelnie rezygnują z nielicznych grup stacjonarnych i przenoszą studentów do grup wieczorowych lub zaocznych, żądając jednocześnie dodatkowej opłaty. – Tymczasem każde wygaszanie kierunku w trakcie nauki jest nadużyciem – twierdzi Roman Pawłowski. Gdy okazuje się, że ktoś nie zdał jakiegoś egzaminu i chce uzyskać warunkowy wpis na kolejny semestr, szkoła pobiera opłatę za następny semestr i pozwala przystąpić do egzaminu warunkowego. Po jego oblaniu, uczelnie odmawiają zwrotu pieniędzy.

Kością niezgody między studentami a uczelniami są opłaty za poprawki. W Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Kielcach czy w Wyższej Szkole Biznesu w Ostrowcu Świętokrzyskim student zdający poprawkę musi płacić kilkadziesiąt złotych. – Według naszych ekspertyz, te opłaty są nielegalne – mówi Leszek Cieśla. Egzamin poprawkowy jest elementem zaliczenia przedmiotu, a nie powtarzaniem zajęć, za które można pobierać opłaty. Studentów poparł rzecznik praw obywatelskich. Wezwał resort nauki i szkolnictwa wyższego do ustawowego uregulowania sprawy poprawek. – Pogląd, iż pobieranie takich opłat stanowi wyłącznie przejaw zdobywania dodatkowych dochodów dla uczelni, nie wydaje się pozbawiony racjonalności – stwierdził.





Bez przyczyny


Organizacje akademickie długo walczyły o wprowadzenie obowiązku zawierania umów przez uczelnie ze studentami płacącymi za studia. Umowy precyzują, czego można oczekiwać w zamian za czesne i wpisowe. – Jednak uczelnie stosują klauzule umożliwiające im wycofywania się z ustaleń zawartych w umowach – mówi Robert Pawłowski. Powód: aby wyciągnąć więcej pieniędzy.

„Student skreślony z listy studentów ma obowiązek wnieść opłaty do pełnej wysokości obowiązujących za dany semestr” – to jedna z bezprawnych klauzul warszawskiej uczelni prywatnej z długiej listy umieszczonych na stronie internetowej Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, walczącej z procederem.

W ubiegłym roku Urząd skierował pozwy przeciwko Uniwersytetowi Warszawskiemu i Politechnice Warszawskiej. Uniwersytetowi Warszawskiemu zarzucił, że w umowach nie informował studentów, jakie koszty będą ponosić w trakcie nauki, a rektor mógł podnieść opłaty arbitralnie. Politechnika Warszawska pobierała haracz od tych, którzy chcieli przerwać kształcenie. Uczelnia zatrzymywała sobie 10 proc. czesnego, nawet gdy student rezygnował z nauki przed rozpoczęciem semestru.

Uczelnie kombinują, jak mogą. Studenci Politechniki Opolskiej dostali do podpisania umowy w dwa tygodnie po rozpoczęciu roku akademickiego, ze wsteczną datą, niemal w ostatniej chwili, dzień przed upływem terminu uiszczenia opłaty za studia. Władze uczelni chciałyby umowy znieść. Prof. Tadeusz Luty, szef Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, podkreśla, że zawieranie umów jest niestosowne wobec funkcji, jakie musi spełniać uczelnia.

Natomiast według Parlamentu Studentów, umowy utrudniają życie tylko nieuczciwym. Są potrzebne, bo wymuszają poprawę jakości kształcenia. Ba! Leszek Cieśla chciałby rozszerzenia umów także w przypadku bezpłatnych studiów. – Także za nie się płaci, tyle że z budżetu. Płacą za nie wszyscy i mają prawo wymagać – mówi.

Na szczęście do lamusa odchodzą „profesorowie z PKP”. Sformułowanie wymyślił były rektor UJ prof. Franciszek Ziejka. – Mają kilkanaście etatów, zamiast pracować uczciwie, kształcić studentów, kursują tylko w pociągach – mówił. – Ustawa ograniczyła zjawisko, dopuszczając pracę tylko na dwóch etatach. Firmowanie kierunków przez „profesorów z PKP” rozwiązało się samo. Uczelniom nie opłaca się zatrudniać – np. na umowę-zlecenie – profesorów, którzy nie zapewniają im tzw. minimum kadrowego – mówi Grzegorz Sokołowski, przedstawiciel studentów w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego.





Dziekan daje zarobić


Studenci nie znają przepisów obowiązujących na uczelni. Często nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że umowa zawierana z uczelnią jest dla nich niekorzystna. Robert Pawłowski zwrócił się do ministerstwa, żeby umieścić w ustawie zapis o obowiązkowym szkoleniu studentów w zakresie ich praw i obowiązków.
– Pani minister odniosła się do tego pozytywnie i pewnie już od przyszłego roku ruszą szkolenia w niektórych uczelniach – mówi Katarzyna Dziedzik, rzeczniczka resortu. Pewnie, ale nie na pewno, choć doświadczenia w tej sprawie już są. W Politechnice Łódzkiej takie szkolenia odbyły się w tym roku.
– Senat zgodził się jednogłośnie. Prowadzili je przedstawiciele samorządu. A studenci, o dziwo, byli nimi bardzo zainteresowani – podkreśla Tomasz Orankiewicz, szef samorządu studenckiego PŁ i członek Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Dowiedzieli się np., że uczelnie równie skrupulatnie jak przestrzegania terminów zapłaty za studia (spóźnienie może skutkować skreśleniem z listy studentów), powinny przestrzegać terminów wypłat stypendiów dla studentów. Tymczasem spóźniają się. Stąd postulat Pawłowskiego, żeby wprowadzić obowiązek płacenia przez uczelnie odsetek za spóźnienia. – Uczelnie tłumaczą się, że środki z ministerstwa przyszły z opóźnieniem. Ale to sprawa między resortem a szkołą. Studenta nie powinna dotyczyć – podkreśla rzecznik.

Pomysłowość uczelni nie ma granic. W katowickiej AWF studenci skarżą się na płatne obozy sportowe. Żeby uzyskać zaliczenie na kierunku fizjoterapii, wszyscy musieli brać udział w dziesięciodniowym sportowym obozie letnim na Mazurach. Koszt wyjazdu – 500 zł. Jeszcze większy problem mają studenci wychowania fizycznego, którzy muszą dodatkowo zaliczyć obóz zimowy. Nie każdego stać na dwa wyjazdy rocznie.

Zdarza się bezprawne pobieranie opłat za praktyki, a także organizowanie ich poprzez firmy powiązane z uczelnią lub jej pracownikami. – Od lat nie daje się ukrócić procederu stosowanego przez jedną z uczelni na Mazowszu – mówi Robert Pawłowski. – Płatne praktyki z turystyki i rekreacji są organizowane w ośrodku wypoczynkowym należącym do kolegi dziekana.



Ile można czekać


Koniec studiów też nie musi oznaczać końca pułapek zastawianych przez uczelnie. – Ile można czekać na dyplom? – oburzają się absolwenci krakowskich uczelni. Okazuje się, że jeszcze niedawno można było czekać nawet dwa lata. Uczelnie zapominają, że mają obowiązek wydania dyplomu w ciągu 30 dni! Akademia Muzyczna w Bydgoszczy nie wydawała dyplomu studentom, którzy nie zapłacili za sale do ćwiczeń, z których nie skorzystali. – Te pieniądze są potrzebne na poprawę jakości działań dydaktycznych – tłumaczyły władze uczelni.

W Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie tym, którzy ukończyli studia wcześniej, przysługiwało stypendium naukowe, ale tylko do końca czerwca. Wraz z obroną pracy tracili prawo do pomocy socjalnej. Podobnie jest na Uniwersytecie Jagiellońskim w przypadku stypendium naukowego. Tymczasem uczelnie powinny wypłacać całość przyznanych wcześniej świadczeń, zanim dana osoba utraci status studenta – uważa Robert Pawłowski.

Minister Barbara Kudrycka zna treść raportu i potwierdza, że opisane nieprawidłowości pojawiają się na uczelniach – zapewnia jej rzeczniczka Katarzyna Dziedzik. – Sprzyjają temu złe albo nieprecyzyjne przepisy. Dlatego przygotowywana nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym uwzględni większość postulatów studentów – mówi Katarzyna Dziedzik. Czy tak będzie – zobaczymy. Na razie studiowanie w Polsce wymaga stalowych nerwów i oczu dookoła głowy.