"Zdążyć z Pomocą"

Anna Wyszyńska

publikacja 08.10.2008 08:39

Pomysł narodził się po rodzinnej tragedii. – Na krótko przed przeprowadzką do nowo wybudowanego domu w wypadku samochodowym zginęła moja żona – mówi prezes Fundacji Stanisław Kowalski. – Zostałem z dwójką dzieci, które wolały mieszkać w dawnym mieszkaniu, pełnym jeszcze obecności matki. Niedziela, 5 października 2008

"Zdążyć z Pomocą"



Każdego dnia przybywa podopiecznych. W sierpniu było ich blisko 6 tys. Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” jest największą w Polsce wśród fundacji pomagających chorym dzieciom.

Miała to być mała fundacja pomagająca kilku placówkom i dzieciom, których rodzice zginęli w wypadkach. Pomysł narodził się po rodzinnej tragedii. – Na krótko przed przeprowadzką do nowo wybudowanego domu w wypadku samochodowym zginęła moja żona – mówi prezes Fundacji Stanisław Kowalski. – Zostałem z dwójką dzieci, które wolały mieszkać w dawnym mieszkaniu, pełnym jeszcze obecności matki. Córka podsunęła myśl, aby nowy dom służył innym. Ustaliliśmy, że przeznaczymy go na siedzibę Fundacji.

Wkrótce po jej zarejestrowaniu powstał plan, aby objąć pomocą kilka placówek o profilu dziecięcym. Drugą częścią pomysłu było ogłoszenie w prasie o pomocy udzielanej dzieciom, których rodzice zginęli w wypadkach.

– W odpowiedzi otrzymałem tylko dwa takie listy, ale nieoczekiwanie zaczęły napływać prośby o pomoc od rodziców dzieci z porażeniem mózgowym – mówi prezes Kowalski. – Niewiele wiedziałem o tej chorobie i nie czułem się przygotowany do tego rodzaju działalności, ale zorientowałem się, że jest to poważne zadanie. Pomyślałem też, że jeżeli w pewnym momencie życia Pan Bóg postawił je na mojej drodze, to od niego nie ucieknę. Po długich przygotowaniach opracowałem Program „Zdążyć z Pomocą”, nad którym patronat objął prof. Zbigniew Religa. Było to w 1998 r. W najśmielszych planach nie przewidywaliśmy wtedy, że Fundacja tak się rozwinie.



Podjęli walkę


W pierwszym roku Fundacja objęła opieką 142 dzieci, a pięć lat później podopiecznych było już 2 tysiące – w większości z porażeniem mózgowym, ale także z wadami serca, zanikiem mięśni, nowotworami, retinopatią, z urazami po wypadkach. Rodzice gromadzili fundusze na leki, operacje wykonywane za granicą, sprzęt rehabilitacyjny, turnusy w specjalistycznych ośrodkach. Fundacja użyczała subkont, kierowała apele do prasy, podpowiadała, w jaki sposób zwracać się o pomoc do firm i instytucji, w imieniu podopiecznych dziękowała darczyńcom.

Każdy list, każda rozmowa to historia cierpienia i poświęcenia, rodzicielskich nadziei i załamań, całkowitego podporządkowania życia choremu dziecku z nadzieją na wyleczenie bądź chociaż na zapewnienie mu znośniejszej egzystencji. 5-letnia Martynka cierpi na niedowład czterokończynowy i padaczkę, rodzice chcieliby zapewnić jej systematyczną rehabilitację. Sylwia urodziła się z otwartym rozszczepem kręgosłupa i wodogłowiem. Ma tylko dwa latka i kilka operacji za sobą, czekają ją kolejne, m.in. wstawienie implantów kręgosłupa. Konrad zabiega o pomoc sam. Jest licealistą, chciałby studiować. Niestety, w 12. roku życia wykryto u niego cukrzycę. Konieczność 5-6 zastrzyków insuliny dziennie bardzo komplikuje mu życie. Chciałby mieć pompę insulinową. Agnieszka urodziła się z różyczką wrodzoną. To spowodowało ubytek słuchu i wadę serca, którą trzeba zoperować. Ale budżet domowy nie wytrzymuje kosztów dojazdów z dalekiej wioski do lekarzy, zakupów pomocy edukacyjnych. 12-letni Krzyś – półsierota – cierpi na wrodzoną wiotkość mięśni, koślawość stawów kolanowych i skoliozę. Przeszedł operację wydłużenia kończyny dolnej, która nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Czekają go następne. Rodzice rocznego Adasia, u którego po urodzeniu stwierdzono brak aorty i zastawki aortalnej, ubytek w przegrodzie międzykomorowej, z ogromną determinacją gromadzą 30 tys. euro potrzebne na operację w Monachium. W lekarskich dokumentacjach innych dzieci wpisane są rozpoznania: zespół Downa, mukowiscydoza, autyzm, zespół „kociego krzyku”, zanik mięśni. W listach od rodziców często powtarza się stwierdzenie: „Diagnoza była dla nas szokiem, ale na krótko, podjęliśmy walkę, która trwa do dziś”.




Sukcesy cieszą


Lektura tych listów to wielka lekcja pokory i zachowania dystansu wobec naszych codziennych problemów. Są też chwile radości, kiedy widać, że determinacja rodziców i udzielona pomoc przynosi rezultaty. Mateuszek, jeden z pierwszych podopiecznych Fundacji, cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Przeszedł kilka operacji, po których przez wiele tygodni leżał w gipsie. Teraz chodzi już do szkoły, interesuje się sportem, z sukcesami startuje w zawodach. U Emilki wykryto nowotwór. Udało się go zwalczyć chemioterapią, która, niestety, spowodowała znaczne szkody w organizmie. Mimo że dziewczynka porusza się obecnie na wózku inwalidzkim, odnosi sukcesy w pływaniu i świetnie się uczy. Dużo radości przynosi jej taniec na wózku w Integracyjnym Zespole Tańca Ludowego. Paulinka choruje na rzadką chorobę genetyczną: dysplazję kręgosłupowo-przynasadową. Przeszła wiele operacji i zabiegów, wie, że czekają ją następne. Nie załamuje się. Uczęszcza jednocześnie do gimnazjum i do szkoły muzycznej, śpiewa i gra na skrzypcach.

Bezcenny „wdowi grosz”


Organizacje pożytku publicznego spełniają ogromną rolę w organizowaniu pomocy dla ciężko chorych pacjentów. Wiadomo, sytuacja w sferze opieki zdrowotnej daleka jest od doskonałości. Dobrze, że wokół Fundacji powstał ogromny krąg firm i osób wrażliwych, gotowych do pomocy. Niemałą grupę stanowią czytelnicy „Niedzieli”. – Kiedy analizujemy wpłaty na konta dzieci, okazuje się, że po apelach zamieszczonych w „Niedzieli” napływa fala, często drobnych datków, z których powstaje pokaźna suma – mówi Michał Sadkowski, członek Zarządu. – Nawet apele do czytelników prasy biznesowej nie przynoszą takich efektów. – Ofiarność czytelników „Niedzieli” wzrusza nas do głębi, wiemy, że darczyńcami są często osoby dzielące się przysłowiowym wdowim groszem – mówi Urszula Bogobowicz, dyrektor Centrum Charytatywnego Fundacji. – Pewien profesor, pensjonariusz domu opieki, systematycznie przysyłał niewielkie wpłaty dla trojga dzieci, których apele przeczytał w „Niedzieli”. Pewnego razu otrzymaliśmy list, w którym przepraszał, że w tym miesiącu nie mógł im pomóc, ponieważ sam zachorował i musiał wykupić leki.



Przezroczysta Fundacja


Gromadzenie funduszy i wypłacanie ich rodzicom na podstawie rachunków za wydatki na leczenie i rehabilitację wymaga gigantycznej pracy księgowej. Rocznie jest do rozliczenia ponad 100 tys. faktur. Rodzice dziecka przyjmowanego do Fundacji przedstawiają dokumentację medyczną oraz zaświadczenie o sytuacji materialnej. Podpisują umowę, w której precyzyjnie określono warunki gromadzenia i wpłacania pieniędzy. Fundacja jest jedną z nielicznych, które nie pobierają żadnej prowizji za udostępnienie konta i obsługę księgową rachunku dziecka. Wszystkie środki zgromadzone na koncie podopiecznego przeznaczane są na jego potrzeby. Rodzice w każdej chwili mogą zapoznać się ze stanem konta przez Internet lub infolinię, na życzenie otrzymują pełne zestawienie wpływów i wydatków. – Naszą zasadą jest, że każda złotówka zgromadzona na koncie dziecka musi być wykorzystana dla jego zdrowia – mówi prezes Stanisław Kowalski. – Ograniczamy też do minimum koszty administracyjne. Biuro Fundacji utrzymujemy z naszej działalności wydawniczej. Jeżeli pojawiają się dodatkowe środki, przekazujemy je do jednej z 28 placówek, które objęliśmy opieką, takich jak szpitale, ośrodki opiekuńczo-wychowawcze, rodzinne domy dziecka.




Podopiecznym służy każdy metr w siedzibie Fundacji. Sygnały od rodziców, że nie wszędzie mają dostęp do rehabilitacji na wysokim poziomie, sprawiły, że na miejscu zorganizowano specjalistyczne gabinety. Fundacja zatrudnia obecnie po dwóch rehabilitantów, psychologów i logopedów. Zakupiono tzw. kombinezony kosmiczne. Turnus w ośrodku wyposażonym w takie kombinezony kosztuje kilkanaście tysięcy złotych, tutaj rehabilitacja prowadzona jest za darmo. Aby z gabinetów mogły korzystać osoby z daleka, Fundacja nawiązała współpracę z hotelem, który bezpłatnie udziela gościny dziecku z opiekunem.



Czy to ma sens?


Czy spotyka Pan osoby, które pytają o sens takich wysiłków, bo przecież nie zawsze następuje poprawa zdrowia, bywa, że dziecka nie udaje się uratować? – pytam prezesa Stanisława Kowalskiego. – Prowadzenie tej Fundacji jest najwspanialszym doświadczeniem w moim życiu, także w życiu wielu naszych pracowników – mówi. W kontaktach z chorymi dziećmi i ich rodzinami to my czujemy się obdarowani. Sens walki o zdrowie i życie dziecka najlepiej wyjaśnia list pewnej matki. Walcząc przez wiele lat o życie syna, rodzice sprzedali samochód, a potem przeprowadzili się do teściów, bo sprzedali również mieszkanie. Niestety, chłopiec zmarł. Kilka tygodni później otrzymałem list, w którym matka dziękowała Fundacji za opiekę i pomoc. Napisała również zdanie: „Dziękuję Panu Bogu za to, że przez 14 lat mogłam mieć syna, którego kochałam, mimo że był niepełnosprawny, dziękuję za to, że przez 14 lat mogłam cieszyć się moim dzieckiem”. Myślę, że to jest najważniejsze przesłanie dla naszej działalności.