Papieskie zamyślenia

Abp Józef Michalik

publikacja 13.10.2008 20:40

Kiedy przyjeżdżał do Rzymu, dzieliłem się swoimi kłopotami, troskami, zamierzeniami. Bardzo uważnie słuchał. Niczego nie narzucał. Niedziela, 12 października 2008

Papieskie zamyślenia



Dzisiejsza niedziela w całym Kościele, a w Polsce w sposób – jak sądzę – szczególny, jest dniem wspominania 30. rocznicy wyboru na Stolicę Piotrową sługi Bożego Jana Pawła II. Korzystając z gościnnych łamów „Niedzieli”, pragnę tą drogą dołączyć do grona tych, którzy z wdzięcznością wspominają ten dar Opatrzności.

Spotkania z kard. Wojtyłą

Z Karolem Wojtyłą, a właściwie z jego nazwiskiem, zetknąłem się jako kleryk. Niedługo potem został biskupem, który opublikował książkę „Miłość i odpowiedzialność”, rewelacyjną na owe czasy, chociaż bardzo trudną. Mówiła o miłości ludzkiej nowoczesnym językiem, wskazując na różne możliwości rozwoju tejże miłości.

Z czasem doszło też do spotkań, powiedzmy „osobistych”, wszak trzeba pamiętać, że był to czas Millennium, a więc odwiedzin biskupów w różnych miejscach naszej Ojczyzny. Z wielką atencją słuchaliśmy Prymasa Tysiąclecia, który mówił kazania długie, serdeczne, często wizjonerskie, bardzo ciepłe, można rzec – ojcowskie w swojej wymowie. Zdarzało się, że przemawiał także kard. Wojtyła. Jego kazania były krótkie i tak konstruowane, że można je było po przepisaniu umieszczać w periodykach jako teksty do refleksji teologiczno-ascetycznej.

Moje bardziej osobiste spotkanie z kard. Wojtyłą nastąpiło podczas studiów rzymskich, kiedy to zamieszkałem w Papieskim Kolegium Polskim przy Piazza Remuria, gdzie także zatrzymywał się kard. Wojtyła. W Rzymie bywał stosunkowo często i chętnie spotykał się ze studentami. Okazją były imieniny czy inne spotkania związane z finalizacją kolejnych etapów studiów.

Trzeba powiedzieć, że Ksiądz Kardynał szybko burzył barierę onieśmielenia i chętnie nawiązywał rozmowy – najczęściej były to takie intelektualne przekomarzania. Lubił księży, którzy podejmowali ten sposób nawiązywania relacji. Szybko się tego nauczyliśmy i, oczywiście, zachowując właściwe relacje, również ośmielaliśmy naszego Gościa.

Po latach zrozumiałem, że była w tym wielka mądrość pedagogiczna. Życzliwy klimat spotkań pozwalał mu odkrywać nas jako studentów-księży, nasze zainteresowania, sposób komunikowania i argumentacji. Potem już jako papież także stosował tę swoistą, tylko jemu właściwą dydaktykę komunikacji.

Zawsze chętnie pomagał w różnych sprawach. Sam tego doświadczyłem. Udało mi się wcześniej, niż planowałem, obronić pracę doktorską i miałem trochę czasu przed powrotem do kraju. Zamierzałem z tego skorzystać i podjąć studia na Uniwersytecie Louvain w Belgii. Nie było łatwo zdobyć stypendium, ale ktoś mi podpowiedział, żeby poprosić o pomoc Księdza Kardynała. I rzeczywiście uzyskałem takie stypendium w Belgii. W efekcie, niestety, nic z tego nie wyszło, ponieważ mój biskup uznał, że jest konieczny mój powrót do diecezji. Czułem się w obowiązku poinformować o tym Księdza Kardynała i dzięki temu do dziś mam jego odręczny list: „Szkoda, że się nie udało”.

Szczególnie intensywne spotkania z przyszłym papieżem rozpoczęły się w lutym 1978 r. Na prośbę Księdza Prymasa przejąłem obowiązki rektora Kolegium Polskiego w Rzymie. Był to z różnych względów bardzo trudny czas. Nieoceniona okazywała się bliskość kard. Wojtyły. Kiedy przyjeżdżał do Rzymu, dzieliłem się swoimi kłopotami, troskami, zamierzeniami. Bardzo uważnie słuchał. Niczego nie narzucał. To, co mnie wówczas ujęło, to jego wielka lojalność wobec Księdza Prymasa. Kiedy kończyliśmy nasze rozmowy, niemal zawsze konkludował je zapewnieniem, że po powrocie porozmawia z Księdzem Prymasem i przekaże mu treść rozmowy. Co mnie uderzało – to fakt, że dokładnie pamiętał, o czym mówiłem, w czym się radziłem.






Warto dodać, że budował nas wszystkich swoim rozmodleniem. Kiedyś zrodziła się taka anegdota: W jednym z miejsc pobytu Ojca Świętego ktoś wskazał miejsce i stwierdził, że tutaj się modlił Jan Paweł II. Stojący obok dodał: – Pokażcie miejsce, gdzie on się nie modlił. Tak, taras kolegium, kaplica to były miejsca znaczone jego częstą i długą modlitwą. Miał zwyczaj, wykorzystując wolny czas, odwiedzać rzymskie i włoskie sanktuaria. To on odkrył dla nas, studentów, sanktuarium Zmartwychwstańców w Mentorelli.

Po śmierci Pawła VI

Zbliżał się czas konklawe. Pojechałem po Księdza Kardynała na lotnisko i pamiętam, że sekretarz Prymasa – ks. Bronisław Piasecki poprosił, żebym zajął się formalnościami paszportowymi. Kard. Wojtyła miał paszport turystyczny z kiepskim zdjęciem, wprost zrobionym z innego zdjęcia, bo nie lubił robić zdjęć. Kiedy przedstawiciel ambasady zobaczył ten paszport, a pamiętajmy, że były to czasy komunistyczne, uznał, że to wstyd, żeby kardynał, który może zostać wybrany na papieża, miał paszport turystyczny.

Ksiądz Prymas pojechał do Instytutu, gdzie jego kolega był rektorem, i tam się zatrzymał a kard. Wojtyła do Kolegium Polskiego.
Po drodze zajechaliśmy do Bazyliki św. Piotra, by pomodlić się za zmarłego papieża. Weszliśmy do Bazyliki, było pustawo, widać było tylko jednego czy dwóch kardynałów. I wtedy zapytałem: – Ilu Ksiądz Kardynał nie zna kardynałów elektorów? – Osobiście? – odpowiedział pytaniem. – Tak, osobiście. Chwilę pomyślał i odpowiedział: – Siedmiu. Dlaczego postawiłem to pytanie? Byłem przekonany, że kard. Wojtyła jest osobą wybitną i znaną, ale skoro tylko siedmiu elektorów go nie zna osobiście, to ma wielkie szanse na wybór. Ta odpowiedź potwierdziła moje przypuszczenia.

Konklawe poprzedzają spotkania kardynałów, na których omawiają różne sprawy dotyczące Kościoła, mogące mieć wpływ na ocenę przydatności kandydata na papieża. Te rozmowy odbywały się także podczas posiłków, stąd w Kolegium gościliśmy niekiedy wielu kardynałów. Także podczas naszych domowych spotkań przy stole temat wyboru powracał. Żartowałem kiedyś, mówiąc: – Księże Kardynale, niebezpieczeństwo się zbliża, warto pomyśleć nad jakąś fundacją przyszłego papieża dla naszego Kolegium Polskiego. Nawet podpowiedziałem, że przydałaby się winda. Zapamiętał te żarty i kiedy został papieżem, „wywiązał się” z tej obietnicy, którą wówczas złożył żartem.

Muszę przyznać, że z wyboru Jana Pawła I wewnętrznie się ucieszyłem. Miałem wtedy sporo obowiązków, ale i trudnych spraw. Dlatego ta bliskość kard. Wojtyły była mi bardzo potrzebna i pomocna. Niemniej nie miałem wątpliwości, że moje przewidywania były trafione. Z zachowania naszego Kardynała widziałem, że był kandydatem i jakoś czułem, że nawet bliskim wyboru.

Konklawe – październik 1978 r.

Minęło trzydzieści trzy dni. Umarł Jan Paweł I. Ponownie gościliśmy w Kolegium Polskim kard. Karola Wojtyłę. Tym razem spotkania z gośćmi odbywały się często u bp. Deskura, chociaż i w Kolegium gościliśmy różnych zapraszanych kardynałów. Czas poprzedzający konklawe to również okres ciężkiej choroby bp. Deskura, odwiedziny Księdza Kardynała u niego i wreszcie konklawe. Przewidywałem wybór.

Rozmawialiśmy o tym z różnymi ludźmi i z ks. Dziwiszem, który u nas mieszkał, i byliśmy zgodni w tym, że im dłużej trwa konklawe, tym większe są szanse na wybór kard. Wojtyły. Z tej racji starałem się nie opuszczać domu i w sam dzień wyboru byłem w Kolegium. Zakładając scenariusz wyboru, byłem świadomy, że w domu, z którego wyjechał elekt, pojawi się cała masa dziennikarzy. Zatem czuwaliśmy, ustaliliśmy, kto będzie się kontaktował z prasą i tym podobne szczegóły. Pracowałem u siebie, śledząc to, co dzieje się w telewizji.





Najpierw pojawił się dym, potem nastąpiło ogłoszenie. Kiedy do loggii zbliżała się procesja z kard. Felicim, już wiedziałem, że papieżem został nie-Włoch. Zdradzała to twarz kardynała. Pamiętałem dzień ogłoszenia Jana Pawła I. Wtedy tenże kardynał wyraźnie się uśmiechał. Tym razem na jego twarzy widziałem powagę, żeby nie powiedzieć smutek. Potem, gdy wypowiedział z trudem imię elekta: Carlum – już wszystko stało się jasne.

Zaraz po ogłoszeniu zadzwonił telefon. W słuchawce słyszę głos: – Proszę księdza, Jego Świątobliwość życzy sobie przyjazdu swego osobistego sekretarza. Ksiądz Sekretarz był na Placu i tam go znaleźli.

Ks. Stanisław ustalił, że osobiste rzeczy Ojca Świętego zawieziemy do Watykanu późnym wieczorem. Było to podyktowane myślą o uniknięciu sensacji. Na drugi dzień późnym wieczorem rzeczywiście pojechaliśmy na Watykan. To, co mnie zdziwiło, to fakt, że nas nie zatrzymywano. Wszyscy już znali twarz ks. Dziwisza. Szwajcarzy z szacunkiem i uśmiechem salutowali i bez przeszkód dotarliśmy na miejsce.

Po raz pierwszy ukląkłem w papieskiej kaplicy. Z boku, nieco w cieniu, klęczał drugi sekretarz monsinior Magii, a przy klęczniku, który wkrótce miał poznać cały świat, modlił się Ojciec Święty. Trudno opisać to wrażenie. Czekałem chwilę, nie chcąc przeszkadzać. Wreszcie zdecydowałem się podejść. Ojciec Święty uśmiechnął się i poprosił, żebym chwilę poczekał.

Mimo późnej pory po raz pierwszy oprowadził nas po papieskich apartamentach. Było sporo uwag, informacji i żartów. – No tak – powiedział w pewnej chwili – domownika nie ma od dwóch dni, a ksiądz rektor nic sobie z tego nie robi. Nie pozostałem dłużny i również zażartowałem: – Właśnie przyjechałem po Ojca Świętego, żeby go zabrać na nocleg.

Oprowadzając nas po salach, wspominał swoje dawne tu pobyty z czasów papieża Pawła VI. Wspomniał też, że dziś na obiedzie był kard. Wyszyński i zapytał go, jak się czuje. – Odpowiedziałem – mówi Papież – że tak, jakbym tutaj był od zawsze. I wtedy Ksiądz Prymas skomentował: – To właśnie jest ta łaska Ducha Świętego.

27 lat obdarowania

Mam świadomość, że taki dzień, jak dzisiejszy, skłania do głębszych refleksji. Pewnie wielu spośród czytelników zastanawia się: Czym był ten pontyfikat dla nas, dla mnie? To z pewnością temat na dłuższe rozmowy. Sądzę, że winniśmy rozważać te 27 lat obdarowania. One z każdym rokiem będą coraz wyraziściej ujawniać wielkość tego daru. Kończąc, pragnę podziękować Panu Bogu za dar spotkania wielu wielkich ludzi. Wszyscy ich w życiu spotykamy.

Czasem zastanawiam się, czy nie za mało z tych spotkań korzystałem. Tak się składało, że przez dłuższy okres swojego kapłaństwa byłem blisko ludzi dużo starszych ode mnie. Byli dla mnie wielkim darem, bo stanowili wzorzec, punkt odniesienia, ujawniali zmagazynowaną mądrość, której się nie wyczyta w książkach, a można ją jedynie podpatrzeć u ludzi, z którymi się spotykamy.

Żałuję tylko, że zbyt mało się od nich dowiedziałem i zapamiętałem. Ale my, wierzący, mamy tę nadzieję, że odejścia nie są unicestwieniem – i jak powiedział obecny Papież Benedykt XVI, że czuje bliskość Jana Pawła II o wiele intensywniej teraz niż za życia, tak i my możemy doświadczyć tego daru. Jest tylko jeden warunek, o którym zresztą wspomniał obecny Papież: Im bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bliżej jesteśmy przy naszych bliskich, którzy już odeszli.

Wysłuchał: ks. Zbigniew Suchy