Pogoda dla Polaków – czyli ojczyźniana ekologia

Wiesława Lewandowska

publikacja 03.11.2008 19:41

Pod względem popularności mógłby rywalizować dziś z wieloma gwiazdami ekranu, jednak na łamach kolorowych pism nie gości. Popularność popularnością, a szefów radia i telewizji swoją osobowością niepokoił od zamierzchłych lat PRL-u. Niedziela, 2 listopada 2008

Pogoda dla Polaków – czyli ojczyźniana ekologia



Pod względem popularności mógłby rywalizować dziś z wieloma gwiazdami ekranu, jednak na łamach kolorowych pism nie gości. Popularność popularnością, a szefów radia i telewizji swoją osobowością niepokoił od zamierzchłych lat PRL-u

Nieraz słyszymy: „Andrzej Zalewski powiedział, że ma być ciepło, to będzie ciepło”. Wierni słuchacze EkoRadia traktują go niczym wyrocznię, nie tylko zresztą w sprawach pogody. „Panie Andrzeju, z przerażeniem patrzę, w jak bezmyślny sposób ludzie podchodzą do ochrony przyrody, w jak brutalny sposób traktują nasz dom – lasy, rzeki, jeziora, nigdzie na świecie nie niszczy się tak bezmyślnie przyrody”.

Jego EkoRadio nie jest nawet osobną redakcją. To tylko dziennikarz na emeryturze podłączony do komputerów rozgłośni radiowej. Niczym Don Kichot walczy o lepszą świadomość ekologiczną Polaków. Ma swojego Sancho Pansę. Jest nim dyplomowany leśnik wychowany na mchach Puszczy Świętokrzyskiej Michał Farys. Niestety, jest w tej swojej walce dość bezradny. Polscy dziennikarze i politycy uciekają od ekologii, bo temat – jak mówią – nie jest nośny. – Dzięki Bogu, zwykli ludzie akceptują to, co mówię, i może nawet wyciągają jakieś wnioski…

Misją EkoRadia jest przedstawianie podstawowych zagrożeń bezpieczeństwa ludzkości. Zalewski wymienia tu wojnę i terroryzm, deficyt energetyczny i zagrożenie bio-eko-meteorologiczne. Podkreśla, że to trzecie jest najbardziej lekceważone. – Alarm podnosi się dopiero wówczas, gdy gdzieś na świecie jest potop, a u nas Podkarpacie spływa wodą.

Wtedy nawet politycy robią zatroskane miny, a dziennikarze przez pewien czas mają gorący temat. I na tym sprawa się kończy, bo zbyt nudne jest mówienie o przyczynach takich zjawisk, a pouczanie ludzi nie licuje z dzisiejszym etosem dziennikarza, zaś ostrzeganie może być odebrane jako straszenie.

Andrzej Zalewski to właśnie stara się robić. W swoich krótkich audycjach przekazuje w sposób najprostszy nie tylko prognozę pogody, ale też uparcie poucza, moralizuje, uderza w najbardziej patetyczne struny, bywa patriotycznie sentymentalny i religijnie ckliwy. Lubi używać wielkich słów i czyni to celowo, z przekonaniem.

Czasem przemawia po ojcowsku: „Włóż czapeczkę, chowaj głowę, bo idzie zimno”. Nazywa to humanizowaniem przekazu radiowego. Potrafi też nakrzyczeć, jeśli jest taka potrzeba, bo np. trafia go szlag z powodu zaśmieconych lasów. Strofuje rodaków, którzy nie szanują ojczystej przyrody. Te zaledwie kilka minut na dobę na antenie przyciągnęło na jego stronę internetową: www.niezapominajki.pl ponad 1,1 mln internautów, w tym aż ok. 40% spoza Polski.

Będę dziedzicem

Gdy miał pięć lat, na pytanie: „Jędrusiu, kim ty będziesz?”, odpowiadał, że będzie dziedzicem albo rolnikiem. Skąd u chłopaka wychowanego w mieście wziął się ten pociąg do wsi i przyrody?
– Chyba po dziadku – analizuje – który był synem ziemianina spod Bodzentyna. Najwięcej dowiedziałem się o nim z pamiętników Stefana Żeromskiego, który przez pewien czas dojeżdżał do majątku Sieradowice na korepetycje do krnąbrnego leniwego młodego człowieka, którym był właśnie mój dziadek.

Tuż przed wojną mieszkał z rodzicami na Świętokrzyskiej 16, róg Czackiego. Już w szóstym dniu wojny mieszkanie spłonęło doszczętnie, został w mundurku harcerskim.
We wrześniu 1939 r. kończył 14 lat, już w październiku był w konspiracji harcerskiej Szarych Szeregów. – Większość dzisiaj czczonych bohaterów Powstania Warszawskiego to moi wspaniali koledzy z 25. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej i ze szkoły Górskiego – wspomina.






W 1942 r. ukończył dwuletnie konspiracyjne technikum rolnicze (gdzie wykładali ukrywający się profesorowie SGGW). „Pakuj się, jedziesz w Góry Świętokrzyskie!” – przyszedł rozkaz. I tak dokonał się nieoczekiwany powrót do rodzinnych korzeni. Miał być mediatorem w tak odległych od siebie środowiskach ziemiańskim i chłopskim.

– No i dzięki temu, że byłem oddelegowany poza Warszawę, przeżyłem powstanie, bo większość moich kolegów z drużyny, ze szkoły Górskiego, poległa… Przeżyłem wspaniałe lata w zgrupowaniu Ponurego – opowiada – byłem organizatorem „dobrowolnej kontrybucji wojennej”. Przyjeżdżałem do pana dziedzica i w cztery oczy zadawałem pytanie, czy pan dziedzic byłby skłonny jakoś wspomóc nasze oddziały. Pan dziedzic brał mnie na podwórze i pokazywał, co i gdzie jest do wzięcia, ja to notowałem. W nocy przychodził oddział z krzykiem i awanturą: „Kontrybucja, zabieramy”. To była taka udawana przemoc, aby ochronić darczyńcę. Zabieraliśmy to, co było na kartce.

Poranny kogut

W kwietniu 1945 r. był już na SGGW. Grupa złożona z około 100 studentów i profesorów, przedwojennych absolwentów, partyzantów AK, BCh, zabrała się do przywracania starej uczelni do życia. – Delegacja naszej grupy udała się do rządu lubelskiego, przekonaliśmy komunistów, że przed wojną SGGW nie było uczelnią paniczyków i ziemiaństwa, że studiowało na niej ponad 50% dzieci chłopskich! „Pozwólcie odbudować tę ponad 200-letnią uczelnię” – mówiliśmy. Pozwolili, a ja należałem do tej awangardy – mówi z dumą.

Ukończył SGGW jako magister inżynier rolnik, z pracą dyplomową na temat wpływu żywienia pastwiskowego na płodność krów. Najwyższa ocena, wyróżnienie za obronę.
– W 1949 r. prof. Ryszard Manteufel z SGGW zakładał w Polskim Radiu Redakcję Rolną, zaproponował mi udział w tym przedsięwzięciu: „Ma pan swobodę mówienia, ładny głos...”. To miała być redakcja oświatowa.

Miał zaszczyt terminować u sławnych radiowców: prof. Jana Żabińskiego, Karola Stromengera, Leonarda Chociłowskiego (leśnika) i inż. Wacława Tarkowskiego. Wszyscy oni stali się popularni w Polskim Radiu przed 1939 r. Wrócili do pracy w PRL-u. W 1955 r. Zalewski wprowadził do Radia „Poranne Rozmaitości Rolnicze”, z sygnałem koguta, który sam wymyślił. Uważa, i nie jest w tym odosobniony, że do dziś to jeden z piękniejszych sygnałów radiowych…

Najpierw był tylko współpracownikiem PR, po rewolucji gomułkowskiej zdecydował się na etat. Sprawa stała się poważna. – Wezwał mnie prezes Radiokomitetu Sokorski: „Słuchaj, Zalewski, co ty tam wczoraj wygadywałeś!” Pytam prezesa, co złego powiedziałem. On na to: „Wszystko dobrze, tylko nie użyłeś słów: ze Związkiem Radzieckim na czele”. Nie żartował, ale też nie ukrywał cynizmu. Wysłał mnie na wymianę doświadczeń do radia moskiewskiego, skąd szybko wróciłem. Potem kiedyś znowu mnie zawołał: „Słuchaj, w telewizji trzeba otworzyć wieś, rolnictwo. Ty zrobisz to najlepiej”. I założyłem Redakcję Rolną w telewizji.

Przygotował cykliczny program o rolnictwie i wsi, ale nie tylko dla rolników, pt. „Niedzielna Biesiada”, który sam prowadził. Wśród widzów szybko zyskał przydomek „rolnika z Marszałkowskiej”, nieco prześmiewczy, ale przecież dokładnie tak było. Do dziś nie kryje tego, że jest „rolnikiem z Warszawy”.

Przez wiele lat był wyspecjalizowanym komentatorem Dziennika Telewizyjnego. Po wizycie Cartera z Brzezińskim w 1978 r. dostał z ambasady USA imienne zaproszenie na podróż studyjną do Stanów. – Władze TV poleciły mi symulować chorobę, żebym nie mógł jechać. Prezes miał, oczywiście, zastępczego kandydata. Dopiero po interwencji ambasady, dwa dni później siedziałem w samolocie do Waszyngtonu. Ale po powrocie prezes odebrał mi moją audycję, a potem przy pierwszej sposobności, w 1985 r., wyeksmitował na emeryturę.





Niezapominajki i ogrody

Gdy w 1990 r. zaproponował Polskiemu Radiu EkoRadio, czyli audycję pod hasłem: „Pogoda – Zdrowie – Przyroda”, usłyszał częste wówczas w debatach redakcyjnych: „A kogo to obchodzi? To nikogo nie obchodzi”.

Z wielkimi oporami ze strony młodych redaktorów, jednak jakoś udało się przebić. W zalewie szumu informacyjnego znalazł sobie niszę, w której mógł swoim głosem mówić o sentymentalnej miłości do historii, do przyrody, do Ojczyzny.

Aż tu pewnego razu znowu wezwanie na dywanik do kolejnego szefa. Roman Czejarek zniecierpliwiony zapytał: „Panie Andrzeju, czy musi pan mówić: «witam państwa, pogoda dla Polaków»?”.
Im bardziej Andrzej Zalewski nie był ulubieńcem młodych radiowców, tym bardziej lubili go słuchacze. Pomysł na audycję miał bardzo nietypowy, spojrzenie na meteorologię holistyczne. Mówi o związkach pogody ze zdrowiem, ale też o ochronie przyrody, o pięknie ojczystych krajobrazów, o znaczeniu polskich lasów państwowych.

Młodzi koledzy coraz wyraźniej patrzyli na niego jak na dziwoląga, który zupełnie nie mieści się w nowych mediach. Prawdopodobnie dlatego, że zbyt często używał niepoprawnych politycznie słów, np. „Polska”, „ojczyzna”, „rodacy” itp. Do dziś nie mogą pojąć, dlaczego słuchaczom tak bardzo podoba się ten jego patriotyczny styl.

Czara koleżeńskiego zdegustowania przepełniła się, gdy niepoprawny Zalewski wymyślił święto Polskiej

Niezapominajki.

Niewinna niezapominajka wywołała radiową burzę. Był luty 2002 r., Polska z zapałem obchodziła walentynki. A tu Zalewski na antenie mówi: „Dzień dobry państwu, dzisiaj walentynki, bardzo polubiliśmy to amerykańskie święto, ale drodzy państwo, walentynki to miłość, kochanie, a w lutym pogoda u nas w Polsce bardzo utrudnia kochanie. A może byśmy zatem obok walentynek zaczęli obchodzić w maju, miesiącu kwiatów, nasze własne święto?”.

Ledwie zszedł z anteny – telefon. Dzwoni prezes Andrzej Siezieniewski: „Panie Andrzeju, ja pana bardzo lubię, ale dlaczego zaproponował pan zastąpienie walentynek jakąś niezapominajką? Kto to kupi?”.
Odpowiedział: „Panie prezesie, jeżeli będzie cisza, to przynoszę panu butelkę francuskiego szampana, a jeśli będzie jakaś reakcja słuchaczy, to pan wpuści moją niezapominajkę na antenę, chociaż trochę pozwoli pan o niej mówić”.
W dwa tygodnie przyszło 15 tys. listów! Siezieniewski powiedział: „Pan jest nie do pokonania!”.

Jestem Don Kichotem

Kolega z Niemiec powiedział mu niedawno: „Stary, gdybyś u nas coś takiego robił, to byś miał kilkunastu współpracowników”. Andrzej Zalewski pracuje sam, przeważnie w zaciszu domowym, skąd ma łączność z kolegami po fachu z całego świata, bliższą niż z tymi w Polsce.

Zastanawia się czasami, skąd to lekceważenie. Czy chodzi o osobę, czy o temat?
– Media unijne potroiły czas dla ekologii, a w Polsce Zalewski jest jedyny. We francuskich mediach obowiązuje zasada: tyle czasu dla ekologii, ile dla sportu. A u nas – zżyma się – sport jest najważniejszy.

Zastanawia się, jak by tu zmusić polskie społeczeństwo do ekologicznego myślenia. – Czy musi dojść do jakiejś większej katastrofy, żeby ludzie się obudzili? – pyta, uderzając w patetyczny ton, ale zaraz dodaje coś ciepłego, jak to Zalewski: – Czy nie pora pomyśleć o ogrodach? Polskie ziemiaństwo miało przed wojną 40 tys. ogrodów, zniknęły prawie wszystkie! Ja ciągle jeszcze jestem Don Kichotem i będę nim zawsze. Niech się śmieją.