„Zawsze ufałam Bożemu Miłosierdziu”

Bożena Weber

publikacja 03.02.2009 19:58

Powołanie do życia kontemplacyjnego, ukrytego, zawsze uważała za idealną miarę swojego życiowego doświadczenia, zanurzonego w solidnym wypełnianiu wszystkich zakonnych obowiązków. Niedziela, 1 lutego 2009

„Zawsze ufałam Bożemu Miłosierdziu”



Dominikanka klauzurowa m. Cecylia Maria Roszak OP 25 marca 2008 r., w oktawie wielkanocnej radości, obchodziła 100. rocznicę urodzin. Sędziwa Jubilatka – pełna miłości do Boga i bliźniego, wesoła i ujmująco serdeczna – uczy radości z każdego Bożego daru. Jej życie wypełniło niemal cały XX wiek – wiek pełen dramatycznych zawirowań dziejowych oraz niełatwego życia niejednego Polaka.

Na dobrowolnie wybranej drodze powołania zakonnego m. Cecylia pozostaje po dziś dzień znakiem cichego, nieprzerwanie realizowanego za kratą klasztornej klauzury bohaterstwa: w pokorze i skromności ducha ofiarowanego Bogu za trudne ludzkie sprawy, za Ojczyznę, za dobre, ofiarne i świątobliwe powołania zakonne i kapłańskie, za chorych i umierających.

Koleje jej losu – zwłaszcza w okresie II wojny światowej – świadczą o tym, że dobry Bóg nie szczędzi lat życia tym, którzy potrafią cieszyć się z tego daru. S. Cecylia dowiodła, z jak subtelną radością, w wierności powołaniu zakonnemu, można przyjmować od Boga każdy dzień. Z uśmiechem wspomina, że gdy przed wstąpieniem do klasztoru na krakowskim Gródku musiała poddać się badaniom lekarskim, medyk przestrzegł ją, że zdrowie nie pozwoli jej w pełni realizować życia zakonnego. Pan Bóg ma jednak swoje plany.

Jako jedyna z dziewięciu osób wytypowanych z końcem 2008 r. do medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (wraz ze śp. współsiostrą Stefanią Stanisławą Bednarską OP – pośmiertnie) żyje i nieustannie daje świadectwo Bożej radości, nawet przez łzy.

W cieniu Bożych skrzydeł

Powołanie do życia kontemplacyjnego, ukrytego, zawsze uważała za idealną miarę swojego życiowego doświadczenia, zanurzonego w solidnym wypełnianiu wszystkich zakonnych obowiązków. Rok po wstąpieniu do Zakonu św. Ojca Dominika poznała współsiostrę Magdalenę Marię Epstein OP, obecnie kandydatkę na ołtarze. Odbyła z nią nowicjat. W 1938 r. po uroczystych ślubach wieczystych wyjechała na nową fundację dominikańską do Wilna. Wraz z siedmioma innymi współsiostrami zaczęła organizować podstawy życia duchowego, połączonego z wyczerpującą pracą fizyczną w 5-hektarowym gospodarstwie kilka kilometrów od grodu nad Wilią.

W Kolonii Wileńskiej

Plany wybudowania klasztoru z prawdziwego zdarzenia (w miejsce niewielkiego drewnianego, parterowego domu z prowizoryczną zakrystią i niewielką kaplicą), którym towarzyszyło ojcowskie błogosławieństwo abp. Romualda Jałbrzykowskiego, metropolity wileńskiego, przerwał wybuch II wojny światowej. Jeszcze przed okupacją udało się s. Cecylii i innym współsiostrom – gdy uczestniczyły we Mszach św. u wileńskich Bernardynek Klauzurowych – poznać ich kapelana, dziś bł. ks. Michała Sopoćkę. Siostra pamięta, że Liturgię Eucharystyczną celebrował on zawsze w wielkim skupieniu i powadze.

Odpowiednie miejsce na ukrywanie się

W podwileńskim klasztorze w czasie wojny w gospodarstwie, sadzie, ogrodzie, warzywniku pracowało wiele oddanych, godnych zaufania osób. Pewien dochód przynosiło sprzedawanie płodów ziemi – owoców, jarzyn – do Wilna. Siostry również kwestowały. Dla zabezpieczenia klauzury podjęły także trud ogrodzenia działki murem. W czasie przebywania w podwileńskiej przystani – z ryzykiem narażenia na utratę życia – ukrywały grupę młodych osób pochodzenia żydowskiego.

Byli to m.in. przedstawiciele żydowskiej organizacji młodzieżowej, z których większość wróciła potem do gett. Siostry roztoczyły opiekę nad nimi i pomagały zdobyć broń. Przy stajni był pokoik pomocnika gospodarczego. Zamieszkał tam główny harcmistrz ze swoim bratem. Inni ukrywali się u znajomych sióstr i przychodzili pomagać w pracach polowych. – Było nam z nimi bardzo dobrze – wspomina Siostra Jubilatka.




Z tej grupy ocalało m.in. młode małżeństwo, p. Halina pomagająca s. Stefanii w kuchni (później jeszcze wspomagała siostry, w duchu wdzięczności za okazaną bezinteresowną pomoc) i główny organizator ruchu oporu – poeta Adam Abba Korner (jego brat zginął w powstaniu w warszawskim getcie, a on sam zdołał zbiec za granicę).

Po wojnie, pamiętając bohaterską postawę sióstr dominikanek, szukał najpierw kontaktu z siostrą, która z narażeniem życia przyjęła tych, „którzy nie mieli odpowiednich papierów na życie”. Ktoś z Wilna – przez tamtejsze siostry – podał krakowski adres s. Cecylii Na Gródku, która – jak mówił – „była życzliwa dla ich schronienia”. Udało mu się także przeprowadzić wywiad z inną, jeszcze wówczas żyjącą współsiostrą, a także skierować „słowa uwielbienia” dla siostry przełożonej z Wilna, którą na wniosek osób ocalonych odznaczono jako pierwszą z tej wileńskiej wspólnoty (w 1984 r.) medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Tułaczce nie było końca

Optymizm, nieustanna modlitwa i wiara w opiekę Bożą pozwoliły wszystkim wileńskim siostrom przetrwać gehennę wojny. Aż do jej zakończenia – w rozproszeniu, ukryciu i przebraniu – służyły innym w dalszych lub bliższych okolicach okręgu wileńskiego: na plebaniach lub w gospodarstwach ziemiańskich. W jednym z majątków s. Cecylia opiekowała się sparaliżowaną panią.

W samym Wilnie bardzo ryzykowną sprawą było meldowanie się. Nikt też na dłużej nie chciał przyjmować do swych domostw tzw. uciekinierów. Były łapanki i wywożenie na roboty do Niemiec. Po dworach grasowały różne partyzanckie i zbójeckie grupy. Jak wspominała s. Cecylia, jej podopieczna, chora kobieta, nagle przy niej zmarła. Pogrzeb prowadził nieustraszony ks. prob. Józef Obrębski z Turgiel, znany w okolicy z dobroci i niezwykłej odwagi.

Prawdziwie chrześcijańska gościnność turgielskiej plebanii i jej gospodarza sprawiły, że nasza Jubilatka znalazła tam ukrycie i zajęcie. Jej wytrwała modlitwa, połączona z indywidualnie odprawianymi rekolekcjami, pomogły jej nagle dostrzec inny sens życia. Oto nad ranem w styczniowy poranek 1944 r. do drzwi plebanii zastukało dwoje wystraszonych dzieci, błagając o pomoc i ratunek. Ich rodzice zostali późnym wieczorem na ich oczach bestialsko zamordowani. S. Cecylia zajęła się nimi. Miejsce schronienia trzeba było ciągle zmieniać. Obecnie pani Wanda (jej brat już nie żyje) mieszka we Wschowie i nadal utrzymuje kontakt z Jubilatką – ich „wybawczynią”.

S. Cecylia po kilku miesiącach przebywania w równie ciężkich warunkach, w ciągłej niepewności jutra i pod presją nieustannego niebezpieczeństwa wyrzucenia sióstr z klasztoru przez sowieckie władze, za zgodą przełożonych „skorzystała” z możliwości ewakuacji. Z kilkoma siostrami wróciła do Krakowa. Niestety, również w Krakowie siostry zostały wysiedlone ze swej macierzystej placówki Na Gródku.

Zamieszkały wspólnie z mniszkami klariańskimi (klaryskami) przy ul. Grodzkiej 54. Po żmudnych staraniach oraz trudnościach niemal nie do przezwyciężenia (klasztor był zajęty przez szpital) najpierw siostry młodsze (w roku 1946), a po około roku także starsze, cudownym zrządzeniem Bożej Opatrzności, powierzone opiece św. Józefa, wróciły na Gródek. Aby go odnowić, musiały wyjeżdżać na kwestę. Utrzymywały się z pracy rąk (otworzyły tzw. trykotarnię) oraz z darów amerykańskich, a także dzięki pomocy dobrodziejów.

Na Gródku

S. Cecylia była w dominikańskiej wspólnocie furtianką (przed wyjazdem do Wilna), organistką i kantorką. Spełniała też funkcje przełożeńskie, należąc do tzw. konsylium (rady klasztoru). Prowadziła w językach obcych korespondencję zagraniczną w imieniu konwentu. Lubi śpiewać, bardzo kocha Liturgię Eucharystyczną i mówi, że zawsze czuła się strzeżona przez Boga i bardzo liczną rodzinę – także tę zakonną.