By nie zostali sami

Kazimierz Szałata

publikacja 10.02.2009 20:23

Z woli Jana Pawła II w liturgiczne wspomnienie Matki Bożej z Lourdes – 11 lutego obchodzony jest po raz 17 Światowy Dzień Chorego. Wybór daty tego dnia jest ważny dla zrozumienia intencji ustanowienia takiego szczególnego czasu modlitwy i refleksji nad ludzkim cierpieniem związanym z chorobą. Niedziela, 8 lutego 2009

By nie zostali sami



Każdy, kto miał okazję spędzić trochę czasu przy Grocie Massabielle nad wartko płynącym strumieniem Gave w małym pirenejskim miasteczku Lourdes, gdzie św. Bernadetta Soubirous spotkała „Piękną Panią”, mógł zakosztować niezwykłej atmosfery tego miejsca. Jest to bowiem sanktuarium, w którym niemal na co dzień spotkać można tysięczne rzesze ciężko chorych ludzi, przybywających z najdalszych zakątków świata, by doświadczyć uzdrowienia.

Pielgrzymując z bliska i z daleka, ludzie chorzy, zranieni przez los i ci, którzy zwątpili we wszystko, nie szukają w Lourdes spektakularnych cudów, ale chcą we wspólnym doświadczeniu cichej modlitwy i pięknych wieczornych procesji maryjnych przy świecach uczyć się budować w sobie nadzieję nawet wtedy, gdy po ludzku już nadziei nie ma.

Matka Boża, która nie zwątpiła nawet pod krzyżem swego Syna Zbawiciela świata, jest nie tylko znakiem nadziei, ale samą nadzieją. Wystarczy spojrzeć na twarze modlących się przed Grotą Massabielle chorych, których przywożą tu wolontariusze z pobliskich szpitali i pielgrzymich domów dla ciężko i obłożnie chorych.

W samym centrum misterium Kościoła

Papież Jan Paweł II, ustanawiając Światowy Dzień Chorego, w liście, który skierował z tej okazji 13 maja 1992 r. do przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia kard. Fiorenzo Angeliniego, napisał m.in.: „Kościół, który za przykładem Chrystusa zawsze w ciągu swej historii odczuwał potrzebę służenia chorym i cierpiącym, widząc w tym integralną część swego posłannictwa, wie, że w pełnym miłości i wspaniałomyślnym przyjęciu każdego życia ludzkiego, a nade wszystko, jeśli jest ono słabe i chore, realizuje się dzisiaj podstawowy wymiar jego misji. Ponadto Kościół nie zaprzestaje podkreślać zbawczego charakteru ofiary cierpienia, które przeżywane z Chrystusem należy do samej istoty odkupienia”.

Coroczne obchodzenie Światowego Dnia Chorego ma więc na celu uwrażliwienie ludu Bożego i – w konsekwencji – wielu katolickich instytucji działających na rzecz służby zdrowia oraz społeczności świeckiej na konieczność zapewnienia jak najlepszej opieki chorym; pomagania chorym w dostrzeżeniu wartości cierpienia na płaszczyźnie ludzkiej, a przede wszystkim na płaszczyźnie nadprzyrodzonej; włączenia w duszpasterstwo służby zdrowia diecezji, wspólnot chrześcijańskich, rodzin zakonnych; popierania coraz bardziej owocnej służby wolontariatu; przypominania o potrzebie duchowej i moralnej formacji pracowników służby zdrowia; ukazywania znaczenia opieki duchowej nad chorymi ze strony kapłanów diecezjalnych i zakonnych, jak również tych wszystkich, którzy żyją i pracują obok cierpiących”.





Fakt, że Kościół zawsze był blisko ludzi cierpiących, chorych, wykluczonych, nie jest jakimś przypadkiem, ale wynika z samej jego istoty jako mistycznego ciała Chrystusa. Chrześcijaństwo nie zniosło cierpienia, ale łącząc je ze zbawczą miłością Jezusa Chrystusa, nadało mu głęboki sens. Cierpienie związane z miłością staje się ofiarą. To prawda, że człowiek choruje, cierpi, umiera ze względu na swą kruchą strukturę biologiczną. Ale człowiek nie jest tylko zespołem komórek i procesów biochemicznych. Człowiek żyje życiem intelektualnym, duchowym.

Mimo ograniczeń cielesnych jest wolny i świadomy swego nadprzyrodzonego przeznaczenia. Jak mówi francuski filozof Maurice Blondel, nawet ten, który deklaruje swój ateizm, każdym swoim zamysłem i gestem zdradza swe eschatologiczne przeznaczenie. Kościół poprzez sakramenty święte włącza człowieka w perspektywę życia wiecznego w Bogu.

Budując zaś na ziemi coś, co Papież Paweł VI nazywał cywilizacją miłości, nie zapomina o naszych powinnościach wobec bliźnich w potrzebie. Wiemy dobrze, że w rozkwicie czasów scholastycznych obok budowanych pięknych gotyckich katedr wyrastały budowane z tego samego kamienia szpitale, które były miejscem schronienia dla ludzi chorych i opieki nad nimi. Kościół katolicki poprzez wspaniałe dzieło misjonarzy zapisał najpiękniejszą kartę w opiece nad trędowatymi, którzy od zawsze cierpieli nie tylko na skutek choroby, ale odrzucenia i izolacji.

Choroba to nie tylko problem medyczny

Światowy Dzień Chorego jest doskonałą okazją do zauważenia, że choroba ma nie tylko wymiar medyczny. Człowiek chory żyje w jakiejś rodzinie, we wspólnocie parafialnej, w określonej społeczności lokalnej, korzysta z opieki zdrowotnej, która jest finansowana przez system ubezpieczeń społecznych i szeroko pojęte państwo. Stąd problem ludzi chorych to, owszem, problem medyczny, ale też rodzinny, społeczny, duszpasterski, polityczny i ekonomiczny. To problem w jakiejś mierze każdego z nas, nawet gdy cieszymy się dobrym zdrowiem.

Jeśli zatem postawimy sobie pytanie, do kogo kierował swoje słowa Papież Jan Paweł II, ustanawiając Dzień Chorego – to odpowiedź jest jednoznaczna. Do nas wszystkich, byśmy dostrzegli wokół nas ludzi chorych i ich potrzeby. Chodzi o to, byśmy nie zostawili samym sobie ludzi, którzy na skutek choroby potrzebują więcej niż zazwyczaj naszej uwagi, troski i pomocy. Właśnie wtedy, gdy człowiek dotknięty chorobą musi siłą rzeczy zrezygnować ze swojej zawodowej i towarzyskiej aktywności – my powinniśmy podjąć inicjatywę, by w swojej trudnej sytuacji nie został sam. Co zatem powinniśmy zrobić, niezależnie od tego, czy zajmujemy się medycyną, polityką, ekonomią czy też jesteśmy jednym z tzw. zwykłych ludzi? Ewangelia przedstawia nam dobrze znaną postać Dobrego Samarytanina.

Dobry Samarytanin to prawdziwy realista, który nie zamyka się w ciasnym subiektywnym świecie własnych pomysłów na zbawienie świata. Wielu takich być może przechodziło obok zbolałego biedaka, którego obili złoczyńcy. Ale tylko Dobry Samarytanin zauważył go i zatrzymał się przy nim. Ten gest zatrzymania jest dziś bardzo trudny. Każdy z nas spieszy się, realizując swoje pomysły na życie. Zatrzymanie jest skutkiem zrozumienia, że nie tylko ja i moje plany są ważne, ale ważny jest też drugi człowiek, zwłaszcza ten, który potrzebuje pomocy.






Dobry Samarytanin pochyla się nad cierpiącym człowiekiem, jakby chciał spojrzeć na świat z jego wysokości. W naszych odniesieniach do chorego jest to bardzo ważny gest. Jeśli chcemy zrozumieć, co mówi do nas człowiek chory, cierpiący, powinniśmy przynajmniej spróbować uświadomić sobie sytuację, w jakiej się on znajduje. Owszem, na końcu Samarytanin opatruje rany chorego, ale jego posługa nie ogranicza się tylko do zabiegów medycznych. By zająć się chorym, trzeba było najpierw zauważyć w nim człowieka.

Dojrzewać w chorobie

Bez względu na okoliczności, choroba zawsze zaskakuje, powoduje utratę częściowej, a czasem nawet całkowitej samodzielności, wprowadzając nas w stan bezradności, lęku, braku siły, bólu i cierpienia. Choroba sprawia, że człowiek doświadcza stanu nazywanego przez egzystencjalistów sytuacją graniczną, w której odkrywa się prawdziwy los ludzki. Wtedy uzmysławiamy sobie kruchość naszej ludzkiej kondycji i pilną konieczność odpowiedzi na proste pytania: kim jestem, skąd przychodzę, dokąd zmierzam i w ogóle po co to wszystko?

To pozwala nam spojrzeć także na chorobę jako na szczególny czas dojrzewania i umacniania się w tym, co istotne. Takie nagłe zatrzymanie w biegu stwarza sytuację, w której powinniśmy sobie postawić kilka ważnych pytań, których do tej pory unikaliśmy. To czas, w którym wiele osób odnajduje sens zaniedbanej i zapomnianej modlitwy, niespełnionych obietnic, czas zbliżenia do Boga i ludzi. To czas ćwiczenia cierpliwości, życzliwości, czas dorastania do pokory. To czas refleksji nad naszymi relacjami względem najbliższych.

Pracujący w szpitalach i hospicjach bardzo często mówią o potrzebie dojrzewania w chorobie czy wprost o uczeniu się chorowania. Chory uczestniczy w procesie leczenia, jest ważnym ogniwem zespołu osób zatroskanych o jego zdrowie.

Zawsze zdumiewają mnie świadectwa lekarzy pracujących wśród dzieci. Jak one potrafią z mądrością i dojrzałością znosić cierpienie! Może dlatego, że w nas, dorosłych, narosło tyle pychy, tyle pewności siebie i pomysłów na wygodne życie. Od kilku lat przy okazji Światowego Dnia Chorego chodzę z moimi studentami i harcerzami do szpitala dziecięcego, by rozmawiać, bawić się z ciężko chorymi dziećmi. Ci, którzy pierwszy raz biorą udział w takich spotkaniach, zawsze są zdumieni tą niezwykłą dojrzałością przeżywania nawet wielkiego cierpienia.

Pamiętam, że kiedy moja jedenastoletnia córeczka Ania była w ciężkim stanie po trudnej operacji, to ledwie wydobywając z siebie głos, powtarzała mi, widząc mój lęk: „Jest dobrze, jest dobrze” – choć jak później napisała w swoim pamiętniku – zdawała sobie całkowicie sprawę z tego, że była w stanie krytycznym. Tak. W trudnych sytuacjach mądrości uczyć się nam trzeba od dzieci. Światowy Dzień Chorego, kiedy otaczamy chorych modlitwą i troską, powinien być czasem słuchania chorych, a szczególnie słuchania chorych dzieci. Dzięki nim my również mamy szansę zrozumieć coś z ludzkiego cierpienia, które najczęściej chcielibyśmy zagłuszyć i zakryć sztuczną maską pewności siebie, będącej zwykłą pychą.