W trosce o różne wymiary życia

Abp Józef Michalik

publikacja 09.06.2009 21:20

Dzisiaj nie da się chować głowy w piasek, udawać, że coś nie istnieje. Trzeba wspólnie szukać, rozważać te trudne sprawy i wołać o Bożą pomoc. Choroby kapłańskie nie są przecież izolowane od chorób duchowych całego społeczeństwa i całego Kościoła. Niedziela, 7 czerwca 2009

W trosce o różne wymiary życia



Inspiracją dla mojej refleksji były tematy poruszane podczas posiedzenia Rady Stałej Episkopatu Polski. Pierwsza myśl, jaka towarzyszyła biskupom, to potrzeba ciągłego budowania u wiernych wrażliwości eklezjalnej.

Troska o ludzi biednych, bezrobotnych

Dzisiejsza sytuacja zmusza nas wszystkich do bardziej perspektywicznej refleksji na temat kryzysu gospodarczego. Wbrew pozorom, wbrew propagandzie zewnętrznej, proces kryzysu gospodarczego postępuje, dlatego że dochód narodowy i wypracowane za granicą pieniądze, które w części podnoszą materialną jakość życia, są jednak bardzo nietwórcze – są to działania krótkowzroczne. Zarobione za granicą pieniądze nie „produkują” nowych pieniędzy i szybko w kraju zostają spożytkowane, a ich posiadacz staje przed pytaniem: co dalej?

Coraz wyraźniej widać, że rośnie liczba bezrobotnych, co natychmiast osłabia motywację do podejmowania wysiłku, wymagania od siebie i często prowadzi do osłabienia etycznego. Niemożność zdobycia pracy i przywrócenia ludzkiej godności tym, którzy ją z dnia na dzień utracili, automatycznie rodzi postawy roszczeniowe, wyrażające się przekonaniem, że „ja powinienem to mieć”. To bardzo niebezpieczne zjawisko.

Trzeba wracać do wartości pracy, do tego, o czym pisał kard. Wyszyński w książce „Duch pracy ludzkiej”, w której nawoływał, aby praca była szanowana, bo ona jest miarą godności człowieka. Jan Paweł II podjął i rozwinął temat odpowiedzialności za pracę w encyklice „Laborem exercens”, podkreślając, że człowiek współpracuje z Bogiem, czyniąc sobie ziemię poddaną.

Akcja charytatywna, która jest dzisiaj prowadzona, powinna mieć na uwadze nie tylko to, aby dać chleb głodnemu. Te zupy, które rozdajemy biednym, są często utwierdzaniem w niemocy moralnej ludzi uwarunkowanych nałogami, są darem niejednokrotnie upokarzającym nie tylko dla nich, ale i dla nas, bo nie potrafimy ich zmotywować do jakiejś aktywności użytecznej społecznie. Powinno to upokarzać rządzących, z powodu braku umiejętności zapewnienia ludziom perspektyw pracy i godnego bytu. Relacjonował mi kiedyś jeden z księży rozmowę z młodym człowiekiem, wracającym z Anglii na święta.

Ten człowiek ujawnił, że wyemigrował, ponieważ z dnia na dzień stracił pracę i musiał przerwać studia, bo nie było go na nie stać. – Tęsknię za powrotem, za studiami – mówił – ale boję się wracać. Nie jestem zachwycony emigracją, ale muszę przyznać, że mam tam minimalne (może złudne?) poczucie bezpieczeństwa, że nikt nagle nie wyrzuci mnie na bruk. Mimo że nie wykonuję jakiejś wymarzonej pracy, mam środki na godne życie.

Powinniśmy spróbować i u nas stworzyć taki system, który pomoże, a nawet skłoni bezrobotnych, aby poczuli się użytecznymi, godnymi, da im zajęcie opłacalne, choćby dorywcze, które pozwoli im na „dorobienie się” tego minimum potrzebnego do utrzymania, a przez to do zachowania ludzkiej godności. Trzeba dać bezrobotnym tę przysłowiową wędkę do łowienia ryb, wtedy będzie rosła kultura rodzin, szacunek do pracy i do pracodawcy. To bardzo ważne.

Takie są marzenia. A jak wygląda rzeczywistość? Są ludzie, którzy głoszą, że nigdy w Polsce nie było tak dobrych warunków dla pracowników, dla rolnictwa. To dowód na to, że nie rozumieją wsi, nie kochają polskiej ziemi, nie kochają jej obrzeży, gdzie trzeba ludziom dać motywację do pracy na miejscu, żeby ich dzieci „wrastały” w swoją ziemię, czuły się przywiązane do swojej wsi, która daje im perspektywę życia, a nie koncentrować się na tym, żeby ich złowić na jakąś unijną lub „miejską” przynętę, a potem zostawić samych. Pomoce unijne są terminowe i niebawem się skończą, zostanie rozczarowanie, wykorzenienie ludzi z naszej ziemi, z przywiązania do niej.






Ta krótkowzroczność dotyka również ludzi miast – zamykane są huty szkła, stocznie, cementownie i cukrownie – to woła o pomstę do nieba, że pozbywamy się własnych środków produkcji tak lekkomyślnie! Oczywiście, jesteśmy w Europie i trzeba korzystać z jej doświadczeń, świat musi iść razem, trzeba negocjować, motywować, konfrontując się z naszą, a nie tylko unijną rzeczywistością i trudnościami.

Nie godzi się bezkrytycznie głosić hurraoptymizmu. Konieczna jest realna wizja naszej rzeczywistości. Warszawa jest jedyną stolicą w Europie, która nie ma autostrady – przecież trzeba być politykiem naiwnym lub ślepym i głuchym, żeby tego nie dostrzegać – trzeba to jasno wypowiedzieć i to jest przykra, ale jednocześnie twórcza rola Kościoła, który musi otwierać ludziom oczy, zwracając uwagę także na „niepopularne” problemy.

To prawda, że duża część społeczeństwa biednieje, ale przecież rośnie liczba ludzi zamożnych. Istotę potrzebnej nam wrażliwości ciekawie oddaje prosta historia, którą chciałbym przytoczyć na koniec tej refleksji: Do drzwi pewnej spokojnej i pogodnej rodziny, siedzącej akurat przy kolacji, zapukał pewnego dnia starzec w zniszczonej odzieży, biedak. Trzymał kosz pełen warzyw i zapytał, czy gospodarze nie chcieliby kupić choć trochę. Nie bardzo potrzebowali, ale wzruszył ich starzec i to, że nie prosił o jałmużnę, ale, jak umiał, starał się zarobić na swoje utrzymanie. Tak rozpoczęła się „handlowa” przyjaźń.

Pewnego dnia staruszek, jak zwykle, przyniósł warzywa i podzielił się radosną wiadomością: – Wczoraj przy moim domku znalazłem kosz z odzieżą, którą ktoś zostawił dla mnie. Gospodarze wyrazili swoją radość, a wtedy on, cały rozpromieniony, dodał: – Ale jest rzecz jeszcze wspanialsza: znalazłem rodzinę, która rzeczywiście potrzebowała tej odzieży” (Bruno Ferrero).

Wołanie o żniwiarzy

Inną ważną myślą spotkania biskupów było zatroskanie o powołania kapłańskie i zakonne. Ojciec Święty ogłosi najbliższy rok Rokiem Kapłańskim. Jest sprawą oczywistą, że wszystkie Kościoły lokalne mają obowiązek podjąć te refleksje. Kościół w Polsce od wielu już lat zajmuje się bardzo intensywnie sprawą pogłębienia i zrozumienia kapłaństwa przez samych powołanych oraz sprawą powołań.

Ucieszyła nas inicjatywa Papieża, która jeszcze pogłębi w całym Kościele katolickim spojrzenie na misję kapłańską. Na zebraniach europejskich można łatwo zauważyć, że biskupi z innych krajów chętnie słuchają o naszych doświadczeniach związanych z troską o powołania, o właściwy kontakt z kapłanami i formację w seminariach. Bp Wojciech Polak został wybrany na przewodniczącego komisji europejskiej ds. powołań, w ramach Konferencji Episkopatów Europy.

Dla Kościoła kapłaństwo jest priorytetem miłości i troski, dlatego biskupi od dawna szukają sposobów na skuteczne wsłuchanie się w zalecenie Jezusa, aby prosić Pana żniwa o godnych robotników. Wyrazem tego jest nasz coroczny list do kapłanów na Wielki Czwartek, a także dokument o formacji kapłanów sprzed dwóch lat.






Ten temat wraca nieustannie. Radość z odkrytych powołań wiąże się z poczuciem odpowiedzialności za obserwowane kryzysy kapłańskie, które trzeba przezwyciężać i wychodzić z nich ubogaconym pokorą i umocnionym wiarą. Jest wielu entuzjastów kapłaństwa, wielu świętych kapłanów, ale są też ludzie, którzy się załamali i oto liberalne media robią z nich bohaterów. Przecież ci eks-zakonnicy, eks-księża to dramat ludzkiego załamania, złamanej przed Bogiem przysięgi, a nie szczyt rozwoju osobowości.

Każdy fakt odejścia jest przykry. Kiedy kapłan odchodzi, kiedy nie ma pokory w uznaniu słabości i błędu, a uważa, że to on ma rację, depcząc śluby, które złożył, wtedy cała wspólnota Kościoła powinna tym pokorniej i gorliwiej modlić się i szukać metody, żeby mu pomóc zrozumieć błąd, uświadomić, że bohaterstwem nie jest afiszowanie się ze słabością, ale zachowywanie wierności, pokonywanie siebie wśród trudności życia, służba Bogu i ludziom aż do śmierci.

Trzeba pytać o kryzysy, dlaczego do nich dochodzi – czy to współczesny owoc relatywizmu moralnego, czy tylko doraźne słabości, a może szerszy kryzys duchowości lub jakiś splot przyczyn, które trzeba dobrze zidentyfikować, aby móc je uzdrawiać. Dzisiaj nie da się chować głowy w piasek, udawać, że coś nie istnieje. Trzeba wspólnie szukać, rozważać te trudne sprawy i wołać o Bożą pomoc. Choroby kapłańskie nie są przecież izolowane od chorób duchowych całego społeczeństwa i całego Kościoła.

Pan Jezus radził: modlić się o powołania, pokazywać wartość ofiary, uczyć służby, niesienia pomocy – i my musimy dotrzeć z tym przesłaniem do rodzin, do seminariów, do parafii, do szkół. Aby to było możliwe, trzeba podjąć wysiłek szerokiego promowania postaw służby, ukazywać wartość zmagania się ze słabościami, pokonywania egoizmu, wreszcie, co szczególnie jest zadaniem katechezy – umiejętnego uczenia otwierania się na Boga.

Dostałem niedawno list od pewnej matki z Głogowa, z mojej pierwszej diecezji. Przypomina odbyte przed wielu laty spotkanie z jej rodziną – dwojgiem dzieci i mężem – w tamtejszej kaplicy w Głogowie. Wspomina, że po krótkiej rozmowie z nimi i błogosławieństwie zachęciłem, żeby modlili się o powołania. Okazuje się, że jej syn będzie w tym roku wyświęcony na kapłana. To znaczy, że ludzie są wrażliwi na sprawy Kościoła. Troska o kapłaństwo musi dotrzeć do rodzin i myślę, że tak się stanie, jeśli będziemy spokojnie, z wiarą i ufnością mówić na te tematy.

Na koniec może warto przypomnieć scenę znaną starszym, którzy wychowali się na piosenkach jezuity Duvala. W jednym ze swoich wspomnień daje on świadectwo o tym, jak zrodziło się jego powołanie. Szedł ulicą, a przed nim kroczył w sutannie ksiądz. W pewnej chwili kapłan zachwiał się i upadł wprost na ręce młodzieńca, który zdążył go złapać.

Duchowny wyraźnie umierał. Zdążył jeszcze wyszeptać do przerażonego nastolatka: „Weź moje kapłaństwo”. To znamienny obraz. Dziś bruka się kapłaństwo i poniewiera na „paryskim bruku”. Musimy się modlić o ludzi wrażliwych, którzy mimo tej poniewierki będą mieli odwagę podnieść Jezusowy dar z ziemi i ukazać go światu. To zadanie dla wszystkich – kapłanów i ludzi świeckich.

Zachęcam do refleksji i zaangażowania w ten „kapłański” rok. Niech Duch Święty podpowie pomysły najlepsze!