Misja urynkowiona

Wiesława Lewandowska

publikacja 16.06.2009 20:22

W swym bezskutecznym Liście do Premiera Rządu RP przedstawiciele środowisk twórczych wyrażali obawę, że likwidacja czy prywatyzacja mediów publicznych doprowadzić może do zupełnego zaniku kultury wysokiej. Niedziela, 14 czerwca 2009

Misja urynkowiona



Sejm uchwalił nowelizację tzw. ustawy medialnej. Za jej przyjęciem zgodnie głosowali członkowie partii koalicyjnych (PO i PSL) oraz posłowie klubu poselskiego „Lewica”, którzy w ten sposób pokazali, że za nic mają swe ideowe założenia, gdy chodzi o doraźne interesy polityczne.

Według wcześniejszych zapowiedzi Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (PO), przewodniczącej sejmowej komisji kultury i środków przekazu, akt ten ma zakończyć wreszcie „degrengoladę mediów publicznych” i sprawić, że „radio i telewizja znów będą misyjne”.

Ta niby niewinna nowelizacja ustawy z 1992 r. w istocie zmienia ją punkt po punkcie, radykalnie odwraca jej sens, a niechybnie spowoduje rewolucję nie tylko w mediach publicznych, ale w dalszej perspektywie wzmocni tę swoistą „rewolucję kulturalną”, którą już teraz tak udatnie wdrażają media komercyjne. Można bez przesady powiedzieć, że degrengolada – być może znacznie groźniejsza od tej opisywanej przez posłankę Katarasińską, bo prowadząca do marginalizacji lub wręcz likwidacji kulturotwórczych i edukacyjnych mediów publicznych – właśnie się rozpoczęła.

Degrengolada mediów publicznych – wg posłanki Katarasińskiej – polegała na tym, że media te, a zwłaszcza telewizja, są partyjnie sterowalne; ostatnio przez partię, „która już nie istnieje” (czyli LPR), a przedostatnio przez znienawidzony PiS. Na etapie pierwszych przymiarek do zmiany ustawy medialnej, gdy premier dobrodusznie ogłosił narodowi, że jego rząd zniesie „ten bezsensowny dodatkowy podatek” w postaci abonamentu, można było podejrzewać, że partia rządząca sama po prostu dąży do przejęcia kontroli nad mediami publicznymi. Potem sprawa nie wyglądała już tak prosto.

Oto prezesów TVP namaszczonych przez PiS jakimś przedziwnym trafem zastąpił prezes z LPR, a dokonało się to w forsowanej przez premiera Tuska atmosferze konieczności odnowy mediów publicznych. Znamienne, że zapowiadana przemiana (czyli po pierwsze: odpartyjnienie) rozpoczęła się falą powrotów do TVP właśnie pracowników partyjnych (SLD, LPR, Samoobrona), jakby działo się to tylko po to, by posłanka Katarasińska mogła mówić o konieczności oczyszczenia mediów publicznych z przedstawicieli partii, „która już nawet nie istnieje”.

W ciągu ostatniego roku rząd (przez sprzyjające mu media komercyjne) z zadziwiającą determinacją prowadził kampanię krytyki mediów publicznych. Opozycja uznała, że intencją partii rządzącej jest zawoalowana likwidacja mediów publicznych, podyktowana bliżej nieokreślonymi intencjami, może ideologicznymi, może biznesowymi.

Zlekceważone autorytety

W 2008 r. – kiedy w sejmowym koszu wylądował pierwszy z projektów rządowych ustawy medialnej – podnosiły się liczne głosy społecznego sprzeciwu, które ostatecznie nie miały znaczenia... Pomysły naprawy mediów publicznych autorstwa PO krytykowali właściwie wszyscy (oprócz środowisk związanych z mediami komercyjnymi). Przeciwko nowelizacji wypowiadał się nie tylko PiS, lecz przede wszystkim eksperci z bardzo różnych ideowo i politycznie środowisk. W trakcie konsultacji sejmowych nie padła ani jedna pozytywna ocena.

W marcu 2008 r. na łamach ogólnopolskich dzienników ukazał się list otwarty środowisk twórczych poświęcony „prowadzonym przez rząd działaniom wobec publicznej radiofonii i telewizji”. Podpisali go prezesi najważniejszych związków i stowarzyszeń twórczych oraz wiele wybitnych osobistości świata kultury.

Twórcy pisali m.in.: „Z największym niepokojem przyglądamy się prowadzonym przez rząd działaniom wobec publicznej radiofonii i telewizji.(…) Są instytucje, które niełatwo zreformować, ale bardzo łatwo zniszczyć. Publiczne radio i telewizja należą do tej kategorii. (…)





Abonament jest najuczciwszym sposobem finansowania mediów publicznych (…). Jeśli rząd chce ulżyć obywatelom i finansować media publiczne z budżetu Państwa, może pozwolić odpisywać abonament od podatków, zamiast uzależniać publiczne radio i telewizję od rządowej administracji. Jesteśmy też zdecydowanie przeciwni prywatyzacji mediów publicznych. Kulturowa tożsamość narodu, edukacja i ochrona czystości języka to nie są zadania dla wolnego rynku”.

W obronie mediów tworzyły się komitety obywatelskie, oburzeni i zdziwieni byli prawie wszyscy, choć tzw. wolne media zajmowały się tym tematem bez większego entuzjazmu.
„Uwolnij media” – pod takim hasłem zaprezentowano publicznie obywatelski projekt ustawy o radiofonii i telewizji. W 160-osobowym Komitecie Obywatelskim były wybitne osobistości życia publicznego, m.in.: Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar, Andrzej Wajda, Krystyna Janda, Krzysztof Krauze, Magdalena Abakanowicz, prof. Tadeusz Luty, prof. Andrzej Zoll, działacze pozarządowi – Janina Ochojska i Jerzy Owsiak.

Starały się też jakoś bronić same media publiczne, choć TVP nie wychodziło to najlepiej. Po roku zmagań okazało się, że w tej sprawie nie ma mocnych. Sejm z wielką łatwością i całkiem bezstresowo przyjął ustawę rządową. Istnieje też pewność, że – dzięki dalszemu wspieraniu sił koalicyjnych przez Lewicę – odrzucone zostanie też weto prezydenta, który przyłączył się do grona krytyków. Prezydentowi pozostaje już chyba tylko możliwość zaskarżenia ustawy w Trybunale Konstytucyjnym albo jej podpisanie.

Handel misjami

Kluczową rolę w wymuszonej przez rząd takiej, a nie innej przemianie mediów publicznych odegrała już sama zapowiedź zniesienia abonamentu – sprawiła, że ściągalność spadła poniżej 50 proc. To oznaczało początek kłopotów, zwłaszcza zdanego na abonament Polskiego Radia, instytucji wielce szacownej i ambitnej, która wciąż starała się stronić od nadawania zbyt dużej dawki reklam. Niebywałe i bezprecedensowe było to, że do niepłacenia zachęcał sam premier, świadomie przyczyniając się do zmniejszenia dochodów spółek Skarbu Państwa!

Rząd tę sprowokowaną przez siebie sytuację – zaiste diabelsko przewrotnie – wykorzystał potem jako dowód na to, że abonament jest złym źródłem finansowania mediów publicznych, bo ludzie nie chcą go płacić. Nie rozważano nawet możliwości zmiany sposobu pobierania abonamentu, tak aby – jak w innych krajach – był on pewnym źródłem utrzymania mediów publicznych. Faktem pozostaje, że sztucznie podsycona „zła ściągalność abonamentu” stała się argumentem na rzecz jego likwidacji.

Nowa ustawa znosi abonament od 2010 r., w zamian wprowadza nowy system dotacji, będących formą pomocy publicznej dla mediów. Media publiczne mają być finansowane z budżetu państwa za pośrednictwem KRRiT, która będzie rozdzielała środki budżetowe zgromadzone na funduszu zadań publicznych. Dziś mówi się o kwocie ok. 800 mln zł (o 10 proc. będą mogli ubiegać się również nadawcy prywatni), a jaka ona będzie w istocie, nie wiadomo.

Pieniądze będą rozdzielane na podstawie uprzednio przyznanych licencji programowych – misyjnych. Do tego „przetargu” staną zarówno nadawcy publiczni, jak i niepubliczni. W ten sposób media publiczne przestają być nadzwyczajnymi instytucjami, realizującymi misję publiczną, stają się zwykłymi spółkami prawa handlowego… handlującymi misjami. Misyjność zostaje urynkowiona!

Polityczne parcie do uchwalenia tej ustawy było tak ogromne, że jej autorzy przeoczyli nawet jej sprzeczność z przepisami Unii Europejskiej dotyczącymi pomocy publicznej. Finansowanie mediów zapisane w nowej ustawie jest taką właśnie zakazaną pomocą. Można się zatem obawiać, że polskie media publiczne mogą wkrótce podzielić los polskich stoczni.





Perspektywa okupacji kupieckiej

Ustawa zakłada przekształcenie regionalnych oddziałów TVP w oddzielne, jednoosobowe spółki Skarbu Państwa.

– Utworzenie spółek regionalnych, które dadzą wreszcie głos regionom, to wielki atut nowej ustawy! – cieszy się Iwona Śledzińska-Katarasińska.

Ale czy przypadkiem nie tworzy się ich po to, żeby móc obsadzić 16 nowych prezesów? – dopytuje się opozycja. Nie to jest tu jednak najważniejsze. Wkrótce może się bowiem okazać, że nie będzie czego obsadzać.

Finansowanie zakładane przez nową ustawę najprawdopodobniej okaże się niewystarczające, regionalne spółki będą mogły się ratować, występując o pomoc do samorządów, co zapewne skończy się ich chronicznym niedofinansowaniem i kompletnym upolitycznieniem. Zjawisko to występuje już dziś na rynku radiowym, na którym małe regionalne stacje nie są w stanie poradzić sobie samodzielnie, bez wsparcia anten centralnych.

Większość oddziałów terenowych TVP nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać. Odcięcie ich od dużej centrali oznacza, że przestaną otrzymywać zamówienia na produkcję od anten centralnych. Cała TVP Info jest oparta na informacjach z terenu, sporządzanych na zamówienie centrali, telewizje regionalne produkują dziś wiele programów, filmów dokumentalnych na antenę ogólnopolską. Czy oderwana od życiodajnych korzeni TVP Info będzie mogła nadal konkurować z TVN 24? Raczej nie. I chyba właśnie o to chodzi – twierdzi opozycja.

Istnieje prawdopodobieństwo, że uzależnienie telewizji regionalnych od samorządów szybko zamieni je w „samorządowe biuletyny”, niewiele mające wspólnego z dziennikarskim profesjonalizmem. Takie telewizje szybko pozbędą się dziennikarzy i zamienią ich na spolegliwych urzędników.

Kilka miesięcy temu w Opolu jeden z tamtejszych liderów partii rządzącej, członek Rady Programowej opolskiej TVP, złożył projekt programowy dla swojej telewizji, w którym zalecał przede wszystkim wykorzystywanie materiałów przygotowywanych przez rzecznika marszałka Sejmiku Samorządowego i dokładne relacje z wszelkich posiedzeń. Takie być może będą w przyszłości regionalne telewizje.

Można przypuszczać, że spośród 16 istniejących ośrodków regionalnych trzy, może cztery byłyby w stanie – oczywiście z hojnym i bezinteresownym wsparciem bogatych samorządów – stworzyć dobrą, lokalną telewizję. W innych przypadkach cały telewizyjny majątek prawdopodobnie przejdzie w ręce prywatne i gdzieś przepadnie.

W swym bezskutecznym Liście do Premiera Rządu RP przedstawiciele środowisk twórczych wyrażali obawę, że likwidacja czy prywatyzacja mediów publicznych doprowadzić może do zupełnego zaniku kultury wysokiej w masowej wyobraźni Polaków. Janusz Krasiński, prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, mówił nawet o grożącej polskiej kulturze „perspektywie okupacji kupieckiej”.

Dawno w Polsce nie było takiej jednomyślności, jak co do tego, że trzeba chronić media publiczne. A jednak przegłosowano ustawę, która najwyraźniej tym mediom zagraża, która skazuje telewizję publiczną na postępującą komercjalizację, a być może – na niebyt.