„Zobaczycie, jeszcze tutaj będzie Polska!”

Krzysztof Kunert

publikacja 22.09.2009 18:49

Mało znanym faktem z życia wielkiego polskiego świętego – o. Maksymiliana Marii Kolbego jest lubuski epizod. Był nim przeszło 40-dniowy pobyt w niemieckim obozie jenieckim w Amtitz. Trafił tutaj jesienią 1939 r. wraz z grupą 34 współbraci w czasie swego pierwszego aresztowania. Niedziela, 20 września 2009

„Zobaczycie, jeszcze tutaj będzie Polska!”



Mało znanym faktem z życia wielkiego polskiego świętego – o. Maksymiliana Marii Kolbego jest lubuski epizod. Był nim przeszło 40-dniowy pobyt w niemieckim obozie jenieckim w Amtitz. Trafił tutaj jesienią 1939 r. wraz z grupą 34 współbraci w czasie swego pierwszego aresztowania. I pewnie nie byłoby w tej historii niczego nadzwyczajnego – w końcu podobne losy spotkały tysiące Polaków – gdyby nie prorocze słowa Świętego, które wypełniły się już kilka lat później.


Studnia, z której musiał korzystać o. Kolbe


Droga w głąb III Rzeszy

– Schnell, schnell – ubrani w mundury Wehrmachtu strażnicy poganiali do szybszego marszu kilkunastoosobową grupę zakonników we franciszkańskich habitach. 19 września 1939 r. na wiejskiej drodze biegnącej w kierunku tzw. szosy warszawskiej mieszkańcy Teresina patrzyli na aresztowanych tego ranka sąsiadów z pobliskiego klasztoru. Gdzieś na samym końcu szedł, podpierając się laską, przełożony wspólnoty, o. Maksymilian. Potem wszyscy zniknęli za pobliskim zakrętem.

Wkrótce aresztowanych zakonników załadowano na wojskowe ciężarówki. Zanim odjechali, musieli jeszcze opróżnić auta z pocisków artyleryjskich, służących Niemcom do ostrzeliwania Warszawy. Tego dnia wieczorem transport dotarł do Rawy Mazowieckiej. Więźniów umieszczono w kościele Ojców Pasjonistów, w którym znajdował się jeden z punktów zbiorczych dla internowanych. Ponieważ Niemcy nie wypuszczali nikogo ze świątyni, niektórzy swoje potrzeby zmuszeni byli załatwiać wewnątrz budynku.

Kolejny przystanek – Częstochowa. Tu przetransportowano więźniów 20 września. Kolumna ciężarówek zatrzymała się początkowo w Alejach Najświętszej Maryi Panny, skąd zakonnicy widzieli wieżę jasnogórskiego klasztoru, a następnie w towarowej części stacji kolejowej Częstochowa-Stradom. Zakonników umieszczono wraz z innymi w wagonach towarowych.

Miejscem, do którego zostali przewiezieni, mijając po drodze Lubliniec i Opole, był wielki jeniecki obóz w Łambinowicach (dawniej Lamsdorf) w województwie opolskim. Był czwartek 21 września przed południem. Z relacji współwięźniów wiadomo, że o. Kolbe jako redaktor „Małego Dziennika” został tam przesłuchany. W dalszą drogę zakonnicy w większej grupie mieli udać się już następnego dnia. Jednak w głąb Rzeszy wyruszyli dopiero w sobotę 23 września. W Łambinowicach dołączono do nich także dwóch księży diecezjalnych: Leona Brykalskiego – proboszcza z Koziegłów niedaleko Częstochowy oraz Wacława Trzcionka z Łodzi.

Ostatecznie stacją docelową internowania na ponad półtora miesiąca okazały się Gębice – wieś leżąca niedaleko Gubina w województwie lubuskim (Amtitz). Od ówczesnej granicy z Polską zakonników dzieliło przeszło 100 km. Przybyli tu wczesnym rankiem w niedzielę. Przechodząc do oddalonego o ok. 4 km od stacji kolejowej obozu, w pamięci zanotowali dźwięk kościelnych dzwonów, wzywających wiernych na niedzielną Mszę św., i strażników wykrzykujących: „polnische Banditen”.





Obozowa codzienność

Niemiecki obóz w Gębicach, filia Stalagu III B w Fürstenbergu, zlokalizowany został na otwartej przestrzeni podmokłych pól, po lewej stronie szosy Żary – Lubsko – Gubin, ok. 400 m od zabudowań wsi. Był jednym z kilkunastu jenieckich obozów przejściowych rozlokowanych blisko granicy i przeznaczonych dla obywateli polskich. Budowany naprędce w sierpniu i wrześniu 1939 r. na ściernisku po zebranej pszenicy, mógł pomieścić kilkanaście tysięcy osób.

Podobnie jak inne tego typu obozy zabezpieczony został podwójnymi 2,5-metrowymi zasiekami z kolczastego drutu. Ogrodzenia, w rozmieszczonych co 200 m drewnianych wieżach, dodatkowo strzegli uzbrojeni w karabiny maszynowe strażnicy. Wnętrze obozu podzielono na sekcje rozdzielone drutem kolczastym. W odrębnych częściach umieszczono żołnierzy, m.in. wziętych do niewoli w bitwie nad Bzurą, oraz cywilów, obywateli polskich różnych narodowości, w tym powstańców wielkopolskich z lat 20., a także osoby duchowne.

Osobno przetrzymywano Ukraińców i Żydów, tym ostatnim wycinano włosy w kształcie krzyża. W każdej sekcji znajdowały się wielkie, nieogrzewane namioty. Wyposażenie każdego namiotu stanowiły zbite z desek stoły i ławki oraz rozrzucona po ziemi słoma, na ścianach zaś wisiały plakaty z ruinami polskich miast i wsi i hasłami w rodzaju: „Anglio, to twoje dzieło!”. Do dziś z obozowej infrastruktury zachowała się betonowa studnia.

Życie w obozie zaczynało się od apelu w namiotach o godz. 8, podczas którego stojący na baczność więźniowie byli liczeni. O godz. 9 odbywał się z reguły kolejny apel przed komendantem danego rejonu, któremu towarzyszyła 30-minutowa gimnastyka lub marsz. W jej trakcie więźniowie zmuszani byli często do śpiewu lubianej przez Niemców pieśni „Góralu, czy ci nie żal”.

Po opadach i jesiennych przymrozkach warunki sanitarne w obozie znacznie się pogorszyły. Brakowało koców, żaden z więźniów nie miał też bielizny na zmianę. Sytuację pogarszał fakt, iż Niemcy rekwirowali wszystkie przedmioty higieny osobistej, także rozdane wcześniej ręczniki. Nie było możliwości umycia się czy wyprania odzieży. Więźniowie spali na gołej ziemi, przykrywali się płaszczami (jeśli ktoś miał).

Braki sanitarne oraz panujące w namiotach przepełnienie spowodowały plagę insektów. W obozie panował głód, co dobrze obrazuje brak zieleni w jego obrębie, wyjedzonej przez wygłodniałych więźniów. Na jedną osobę przypadało bowiem tylko ok. 200 g chleba w ciągu dnia (bochenek na 5 dorosłych osób!). Czasem jeńcy otrzymywali także po 1,5 dkg margaryny lub zamiennie plasterek kiełbasy bądź łyżkę twarogu.

Pragnienie zaspokajano niesłodzoną czarną kawą, po wypiciu której wygłodzeni więźniowie wyjadali fusy. Na obiad na każdy namiot przysługiwało 7 lub 8 wiader wodnistej zupy, co oznaczało, że na ok. 200 osób go zamieszkujących przypadało po ok. pół litra wody z odrobiną tłuszczu oraz kapustą czy marchwią. Czasem na kolację była podawana woda zaprawiona mąką, a wielkim, choć rzadkim przysmakiem, były ziemniaki w łupinach. Głód powodował częste kłótnie i bijatyki wśród więźniów. – Byliśmy głodni, brudni, zziębnięci, zawszeni i często chorzy – podsumowuje tragiczną sytuację w obozie jeden z więźniów, Feliks Hachulski.

Fatalne warunki przyczyniały się do częstych zgonów. Zmarłych grzebano na odległej o prawie 2 km od obozu polanie przy lesie, dziś również porośniętej lasem. W pogrzebach uczestniczyli wyznaczeni przez o. Maksymiliana zakonnicy, np. o. Pius Bartosik. Jak podaje w swoich zapiskach jeden z internowanych zakonników – br. Juwentyn Młodożeniec, niektórzy więźniowie znikali też bez śladu, jak choćby dwóch chorych psychicznie mężczyzn, towarzyszy niedoli.





Proroctwo

Kilka dni po przybyciu do Gębic, 28 września, dzwony, które towarzyszyły przewiezionym z Łambinowic franciszkanom, oznajmiały w okolicy kapitulację Warszawy. „Ich dźwięk był dla nas szczególnie dotkliwy, ale nas nie załamywał” – zapisał w swoich wspomnieniach br. Juwentyn. Wówczas to o. Maksymilian, uderzając laską o gębicką ziemię, wypowiedział mające się spełnić kilka lat później słowa: „Drogie dzieci, zobaczycie, jeszcze tutaj będzie Polska!”.

Gliniana figurka Niepokalanej

Niekierowani do żadnych prac, zakonnicy starali się „po swojemu” gospodarować wolnym czasem. Mimo ciężkich warunków obozowych oraz złego stanu psychicznego towarzyszy o. Kolbe stopniowo wprowadzał elementy dyscypliny zakonnej, które – respektowane przez większość braci – były jednak niekiedy łamane. Któregoś dnia, na polecenie o. Maksymiliana, br. Teofil Zimnoch i br. Dionizy Molga ulepili figurkę Niepokalanej, która bardzo podobała się Niemcom.

Z czasem do namiotu zakonników zaczęli przychodzić nie tylko zwykli żołnierze, ale także starsi stopniem oficerowie. Niemal zwyczajem stało się robienie pamiątkowych fotografii z figurką. Wkrótce Niepokalana zajęła centralne miejsce namiotu, który w niedługim okresie stał się miejscem modlitw zakonników, a z czasem i osób świeckich. Nie trzeba było długo czekać, by modlitewna fala rozlała się także na inne namioty.

Ośmieleni zakonnicy odważyli się nawet wprowadzić, za cichym przyzwoleniem strażników, codzienny Różaniec z Litanią do Matki Bożej i homilią, którą najczęściej wygłaszał ks. Leon Brykalski. Stary proboszcz z Koziegłów prowadził także niedzielne nabożeństwa, czytał Lekcję, Ewangelię, przewodniczył śpiewom Godzinek. Nierzadką praktyką stała się również spowiedź. Wśród świeckich religijnym zaangażowaniem wyróżniał się inżynier Wojda, pochodzący z okolic Ostrołęki p. Pruchalski, pabianicki fryzjer Jan Augustyniak oraz dwóch studentów z Sodalicji Mariańskiej.

Świadectwo niepokalanowskiego ducha

O. Maksymilian wielokrotnie porównywał pobyt w obozie w Gębicach do wyjazdu na misje. Często też zachęcał współbraci, słowem i czynem, do odważnych zachowań w czynieniu dobra. Niejeden raz łagodził wybuchające wśród więźniów konflikty, walczył z apatią i przygnębieniem. Inspirowani przez swego przełożonego zakonnicy, podobnie jak inni osłabieni i przygnębieni, potrafili innych wesprzeć dobrym słowem i zachowaniem.

Do obozowej codzienności zakonników należało nie tylko wzajemne dzielenie się żywnością, lecz także obdarowywanie nią innych. Postawę o. Maksymiliana najlepiej wyrażają jego słowa zawarte w powstałym na gębickich polach akcie oddania Niepokalanej, w którym zakonnicy godzą się przyjąć dodatkowe wyrzeczenia i ofiary.

Ostatecznie 8 listopada o. Maksymiliana i jego współbraci przetransportowano przez Żagań, Legnicę, Wrocław i Kępno do jenieckiego obozu w Ostrzeszowie w woj. wielkopolskim, z którego zostali zwolnieni 8 grudnia 1939 r. Kolejnego dnia wrócili do Niepokalanowa.