Skarb Hiltona

Rafał Ostrowski

publikacja 17.11.2009 20:31

Genialna intuicja? Hilton w swojej autobiografii wiązał ją raczej z modlitwą: „Myślę, że intuicja może być formą wysłuchanej modlitwy”. Niedziela, 15 listopada 2009

Skarb Hiltona



Conrad Hilton, król hotelarzy, założyciel pierwszej ogólnoświatowej sieci hoteli, niemal całą swoją fortunę zapisał fundacji charytatywnej. Był gorliwym katolikiem i orędownikiem modlitwy. Uważał, że swój sukces zawdzięcza Bogu i żadnej poważnej decyzji nie podejmował bez chwili spędzonej na klęczkach

Jego życie to przykład kariery w hollywoodzkim stylu: od pucybuta do milionera. Właśnie w tym roku mija 90 lat od chwili (1919 r.), gdy za pożyczone pieniądze kupił pierwszy hotel. W ciągu 11 lat od tego wydarzenia nabył kolejne 7 hoteli, a po 44 latach miał ich 60. W ten sposób stworzył zalążek sieci, która obecnie liczy kilka tysięcy hoteli na świecie i należy do piątki największych potentatów w branży hotelowej. Nazwisko Hiltona pozostało w szyldzie korporacji, choć rodzina Hiltonów nie jest już jej właścicielem.

Conrad Hilton zaczął pracować wcześnie. W wieku 13 lat był sprzedawcą w niedużym sklepie należącym do jego ojca. Pochodził z wielodzietnej rodziny pionierów i imigrantów z Europy. Jego rodzice, Augustus Hilton i Mary Laufersweiler, szukali dostatniego życia na dzikich terytoriach Nowego Meksyku. Zamieszkali w miasteczku San Antonio, położonym na prerii na zachód od Rio Grande. W domu z niewypalonej cegły oraz słomy znajdowało się zarówno domostwo, jak i sklep gospodarczo-spożywczy, prowadzony przez ojca.

Właśnie w tym sklepie, pracując za ladą, Hilton zdobywał pierwsze szlify handlowe. Matka pracowała w domu, zajmując się ósemką dzieci. Była osobą głębokiej wiary, którą przekazywała dzieciom. Za jej sprawą Conrad został posłany do szkoły katolickiej. Wiele lat później, gdy był już znanym hotelarzem, siostry zwróciły się do niego z prośbą o wsparcie budowy gimnazjum. Hilton odpisał: „Zbiórka została właśnie rozpoczęta i skończona”, i sam sfinansował budowę szkoły dla 300 uczniów.

Oprócz olbrzymiej pracowitości, zapewniającej Hiltonowi dobre wyniki w biznesie, cechowała go niebywała intuicja. Miał szósty zmysł, cudowny dar, który przesądzał o sukcesie. To właśnie instynkt podsunął mu zakup plajtującego hotelu Waldorf-Astoria, sieci Statler Hotels, i zachęcił do wyjścia z biznesem hotelowym na nieznany dotąd rynek światowy. W 1945 r. Hilton wystartował do przetargu o korporację Stevens. Oferty zgłaszano w zaklejonych kopertach. Hilton napisał sumę 165 tys. dol. Jednak uporczywa myśl nie dawała mu spokoju.

Pod jej wpływem, tuż przed złożeniem ofert rozerwał szybko kopertę i podwyższył kwotę o 15 tys. dol. Gdy ogłoszono wyniki, okazało się, że Hilton wygrał przetarg i to zaledwie o 200 dol. przed konkurentami! Gdyby nie korekta oferty, przegrałby i nie odnotował zysku w wysokości 2 mln dol., jaki wkrótce przyniosło wygranie przetargu. Genialna intuicja? Hilton w swojej autobiografii wiązał ją raczej z modlitwą: „Myślę, że intuicja może być formą wysłuchanej modlitwy” – pisał w książce.

„Robisz najlepiej, jak potrafisz, myśląc, licząc, planując, a potem się modlisz. Nie ma sensu się modlić: «Boże, spraw, abym to ja wygrał, a inni przegrali», ale jest całkowicie w porządku zapytać: «Co chcesz, Boże, abym zrobił?» albo: «Jaka jest właściwa odpowiedź?». Nie jest to egoizm. Każdy ma prawo zrobić to samo”. Według Hiltona jednak, kluczem nie jest sama modlitwa, ale wsłuchanie się w odpowiedź. „Słucham w pewnego rodzaju wewnętrznym wyciszeniu, do chwili gdy coś «zaskakuje», i czuję, która odpowiedź jest dobra” – pisał Hilton.

W 1953 r. w pewien czwartkowy zimowy poranek w hotelu Mayflower w Waszyngtonie, należącym do Hiltona, zgromadzili się senatorowie, kongresmeni, sędziowie, dyplomaci, wiceprezydent Richard Nixon i sam prezydent Dwight Eisenhower na pierwsze doroczne śniadanie modlitewne. Sam Hilton sprawował honory gospodarza. Zgromadzenie w sali balowej hotelu pochyliło głowy do modlitwy. Hilton, jako człowiek sukcesu, nie stronił od publicznych przemówień, był w Ameryce osobą znaną i cenioną.





W latach powojennych w USA był ikoną w rodzaju Billa Gatesa, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Popularność sprawiła, że nawet w świeckich mediach publikowano jego przemówienia przeniknięte duchem wiary, a „Saturday Evening Post” i „Life” opublikowały nawet tekst modlitwy, której autorem był sam Hilton. Otrzymywał tysiące listów, nie tylko z USA, ale i z Europy, od ludzi poruszonych tekstem modlitwy. Jedno z jej zdań brzmiało: „Natchnij mądrością nas wszystkich, bez względu na kolor skóry, rasę i wyznanie, abyśmy używali naszych bogactw i sił tak, aby pomagać bliźniemu, a nie niszczyć go”.

Sam Hilton zgromadzone w ciągu życia bogactwo ulokował zgodnie z tą intencją. 97 proc. z kilkusetmilionowej fortuny (w 1979 r. była to rzeczywiście fortuna!) zapisał stworzonej przez siebie fundacji charytatywnej. Fundacja Conrada N. Hiltona istnieje również dzisiaj. Jej celem jest wspieranie inicjatyw dobroczynnych na całym świecie, między innymi sióstr katolickich niosących pomoc chorym i ubogim.

Mimo nadzwyczajnych zdolności biznesowych w czasie wielkiego kryzysu w USA w latach 30. Hilton otarł się o bankructwo. Nie było go stać na dokończenie kluczowych inwestycji, natomiast jeden po drugim tracił hotele już otwarte. Stracił dom. Mieszkał z żoną, dziećmi i matką w jednym z hoteli, którego był dyrektorem, ale już nie właścicielem – własność hipoteczna przeszła w ręce wierzycieli. Musiał pożyczyć 300 dol. od woźnego na życie. Widmo bankructwa i utraty źródła utrzymania zajrzało mu w oczy. W 1934 r. spotkał go kolejny cios. Odeszła od niego żona, z którą spędził 8 lat i z którą miał troje dzieci.

Wszedł w związek cywilny z Zsa Zsą Gabor, tancerką węgierskiego pochodzenia, lecz małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Zarówno o swoich problemach finansowych i rodzinnych, jak i o niemożności przystępowania do sakramentów, gdy pozostawał w związku cywilnym, napisał w swojej biografii. „Nie myślę, że mój anioł stróż wyjechał na wakacje. Przeciwnie, myślę, że prawdopodobnie ciężko pracował, aby dopilnować, bym nigdy nie pomylił materialnego dostatku z sukcesem życiowym, ani sukcesu finansowego ze spokojem umysłu, ani nigdy nie pomyślał, że samotność wynikająca z odseparowania od Kościoła może z czasem zostać przezwyciężona”.

Wraz z końcem wielkiego kryzysu finanse Hiltona zaczęły wychodzić na prostą. Jego korporacja wkrótce powiększyła się o sieć ogólnoświatową. Marka „Hilton” stała się najlepiej rozpoznawalną marką w branży hotelarskiej. Przejęcie w 1954 r. sieci Statler Hotels przez jego spółkę za 111 mln dol. było największą transakcją na rynku nieruchomości w ostatnich 150 latach, kiedy Amerykanie kupili od Francuzów Luizjanę (1803 r.).

W jaki sposób ten człowiek sukcesu przetrwał najtrudniejsze chwile? Gdy wielu biznesmenów i graczy giełdowych na wieść o bankructwie odbierało sobie życie, matka Hiltona podsuwała mu nieodmiennie jedną receptę: „Idź i módl się, Connie – mówiła. – Do Niego zanieś wszystkie swoje problemy. U Niego są odpowiedzi wtenczas, kiedy my ich nie mamy. Niektórzy wyskakują z okien hotelowych, a inni idą do kościoła. To najlepsza inwestycja, jakiej kiedykolwiek w życiu możesz dokonać”.
„Przez ponad 40 lat ani razu bez ważnej przyczyny nie opuściłem niedzielnej Mszy św.” – pisał w swojej autobiografii Hilton. „Teraz, zaczynałem każdy dzień na klęczkach w kościele. Dla mnie nie było w tym nic wstydliwego, że zwracałem się do Boga w chwili, gdy miałem problemy. Jeśli modlitwa jest zwyczajem w życiu, jest to naturalne, że się modlisz. Jeśli nigdy wcześniej tego nie robiłeś, to bardzo dobry moment, żeby zacząć”.

Tej lekcji wiary, którą wyniósł z domu, nie zdołał zniweczyć ani kryzys, ani późniejsze ogromne sukcesy finansowe. Zwycięstwa i porażki traktował jednakowo – z ufnością jako dopust Boży. „Wspinanie się na wyżyny sukcesu pozwalało mi odważnie patrzeć w przyszłość. Ale to właśnie wędrówki dolinami kryzysu uczyły mnie prawdziwej pokory – odkryłem, że gdy wszystko, co materialne zawiodło, wiara pozostawała dla mnie jedynym drogocennym zabezpieczeniem”.

Korzystałem z autobiografii Conrada Hiltona, „Be my Guest”, 1957 oraz materiałów Fundacji Conrada N. Hiltona.