Futbol – druga religia Włochów

Piotr Kowalczuk

publikacja 31.01.2007 20:41

Sądząc po zachowaniu, spora część trenerów, futbolistów i kibiców jest przekonana, że Pan Bóg też interesuje się futbolem. To, że sprawozdawca telewizyjny poleca w gorących sytuacjach włoską bramkę opiece Najświętszej Panienki, nikogo tu nie razi. Podobnie jak trener skrapiający ławkę wodą święconą. Przegląd Powszechny, 2/2007

Futbol – druga religia Włochów




Z sondaży Eurispes ze stycznia 2006 r. wynika, że 88% Włochów deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego. Praktykuje zaś, jeśli za miernik uznać udział w mszy św. przynajmniej raz w tygodniu, 37%. Statystyki są niemal identyczne w odniesieniu do piłki nożnej. 90% Włochów żywo interesuje się futbolem, a 35% śledzi rozgrywki ligowe na stadionie lub przed telewizorem. Obie sfery łączy nie tylko to, że msza a potem mecz to dla milionów Włochów coniedzielny rytuał. Futbol i Kościół przez parafialne oratoria od lat dwudziestych poprzedniego wieku żyją w symbiozie. Po części pewnie dlatego we Włoszech piłka ociera się o sacrum. W efekcie najlepsi włoscy piłkarze już przed wojną, gdy nie było jeszcze telewizji, dyktatury kolorowych pism, mieli status półbogów. Sądząc po zachowaniu, spora część trenerów, futbolistów i kibiców jest przekonana, że Pan Bóg też interesuje się futbolem. To, że sprawozdawca telewizyjny poleca w gorących sytuacjach włoską bramkę opiece Najświętszej Panienki, nikogo tu nie razi. Podobnie jak trener skrapiający ławkę wodą święconą. Swoje dołożyły historyczne podziały, próbujący je wykorzenić faszyzm i rozwój mediów.

W efekcie futbol we Włoszech to unikalny fenomen społeczny o równie unikalnej genezie, do dziś dalece różny od tego, co wokół piłki dzieje się gdzie indziej. To, że Włosi są teraz mistrzami świata, nie powinno nikogo dziwić. Zastanawiać natomiast może to, że zaledwie cztery razy w historii zdobyli tytuł. Bo futbol we Włoszech to nowa religia. Ma swoich męczenników, świętych, apokryfy, miejsca kultu i proroków. Fenomen nierzadko wymyka się logice. Łatwiej go opisać niż wytłumaczyć.

Genesis – faszyzm, historia, oratoria

FASZYZM. Do Włoch, jak niemal wszędzie, współczesny futbol zawlekli Anglicy. Do dziś włoscy piłkarze zwracają się do trenera „Mister”. W drużynie Genui, pierwszego mistrza kraju z 1898 r., grało aż pięciu piłkarzy o angielskich nazwiskach. Ale już po I wojnie światowej przecięto pępowinę. Włoski futbol wyemancypował się i poszedł własną drogą. Naturalnie futbol podbił całą Eu-ropę i Amerykę Południową, ale we Włoszech zapuścił korzenie głębiej, szerzej i szybciej. Jak zresztą cały sport, znalazł tu potężnych sojuszników w stawiających na narodową krzepę faszystach. Stadiony rosły jak grzyby po deszczu. Sport z piłką w środku, podobnie jak później w Niemczech Hitlera, był częścią programu militaryzacji. Ślady można znaleźć do dziś w kompleksie sportowym rzymskiego Stadionu Olimpijskiego. Wokół pobudowanych przez Mussoliniego kortów tenisowych i basenów do dziś stoją pochodzące z tamtych czasów wykute w białym marmurze rzeź-by herosów, z gołym torsem, karabinem w ręku i maską gazową u boku. Monumentalne stadiony w Rzymie, Mediolanie, Neapolu czy Turynie były pomnikami potęgi faszyzmu, świetnie nadawały się do odprawiania politycznych egzorcyzmów, a wokół zwycięstw włoskiej reprezentacji pozwalały budować szowinizm, bez którego trudno wysłać naród na wojnę. Futbol zaprzęgnięto w służbę faszystowskiej propagandy. Miał jednoczyć naród. Dlatego Mussolini w 1934 r. zorganizował mistrzostwa świata, a faszyści tak zmanipulowali turniej, że Włosi wygrali.



HISTORIA. Ale futbol stał się narodowym sportem Włoch nie tylko dzięki wsparciu faszystów. Trafił na bardzo podatną glebę odwiecznych i do dziś istniejących tu podziałów. Nimi właśnie karmią się od ponad 100 lat włoskie kluby. Trzeba pamiętać, że Włochy to wynalazek bardzo świeżej daty. Kiedy Chodkiewicz gromił Szwedów pod Kircholmem, Wenecja biła się z Mediolanem; kiedy Wybicki pisał naszego „Mazurka”, idea państwa włoskiego dopiero się rodziła. Powstańcy styczniowi jechali kibitkami na Syberię, Norwid pisał „Fortepian Szopena”, a Włochy dopiero się jednoczyły.

Rzym, Sycylia, Sardynia, Neapol, Mediolan czy Florencja owszem, tworzyły kiedyś jedno państwo, ale wtedy w Circus Maximus ścigały się rydwany, a w Koloseum walczyli gladiatorzy. Dlatego Lombardczyk jest patriotą, kiedy gra Inter albo Milan. Piemontczyk da się posiekać za Juve albo Torino, ale kiedy gra squadra azzurra, wszyscy są „tylko” kibicami. Za tymi podziałami stoją wieki historii, wojen, ogromnych różnic w obyczajach i języku. Na dobrą sprawę to, że Sycylijczyk dogada się w Piemoncie, a Kalabryjczyk w Wenecji zawdzięczają telewizji. Włosi z całą powagą twierdzą, że fanatyzm klubowych kibiców i wielka popularność rozgrywek ligowych to proteza tych różnic, przedłużenie ciągłych i zakończonych dopiero w drugiej połowie XIX w. wojen regionalnych. Pisała o tym gorzko Oriana Fallaci we „Wściekłości i dumie”: Cham w zielonej koszuli w ogóle nie wie, jakie są trzy kolory włoskiej flagi: „Jestem Lombardczykiem!” On chciałby nas cofnąć do czasów wojen pomiędzy Florencją a Sieną. Włoskie flagi widać tylko na olimpiadzie, jeśli przypadkiem uda się zdobyć jakiś medal. Widać je też na stadionach podczas międzypaństwowych meczów piłkarskich. Jest to zresztą jedyna okazja, żeby usłyszeć okrzyki: Italia! Italia! Italia to kraj „małych ojczyzn”. Włoski patriotyzm to przede wszystkim patriotyzm parafialny, a dopiero potem państwowy. Mają nawet na to specjalne słowo: „campanilismo”, czyli jakby „dzwonnicowość”. Krajan pani Fallaci, pochodzący z Florencji, utożsamia się z tym, co widzi z dzwonnicy pysznej katedry Brunelleschiego Santa Maria del Fiore. Pagórki zasłaniają mu Sienę, a Apeniny – Turyn. Czyli z jednej strony futbol od niemal wieku jednoczy, a z drugiej dzieli Włochy z mocą niespotykaną gdzie indziej, bo genetyczną. Oba patriotyzmy znajdują ujście przede wszystkim w futbolu.

ORATORIA I AKCJA KATOLICKA. Oratoria jako swego rodzaju parafialne świetlice, zorganizowane głównie z myślą o młodych ludziach, istniały we Włoszech od XVI w. Pierwsze w Rzymie założył św. Filip Neri w 1558 r. Odbywały się tam dyskusje, spotkania, czytanie Pisma Świętego, śpiewy i naturalnie zabawy. W interesującym nas czasie, czyli od początku XX w., oratoria istniały przy niemal każdej parafii. Oratoria otrzymały ogromny impuls, gdy po I wojnie światowej we Włoszech eksplodowała Akcja Katolicka, oczko w głowie Piusa XI. Proboszczom przyszła w sukurs cała armia zaangażowanych świeckich, którzy uznali oratoria za jeden z naturalnych terenów swego działania. Już na długo przedtem były one miejscem, do którego rodzice gremialnie wysyłali dzieci po szkole. Biedne, oprócz wychowania religijnego, zdobywały tam dodatkowe wykształcenie, a przez to i szansę na awans społeczny. Oratoria nie były jednak przytułkiem dla biedoty, a miejscem moralnego i religijnego formowania dzieci i młodzieży bez względu na status majątkowy rodziców. Świeccy tchnęli w nie nowe życie i nowe formy działania. Jedną z nich, wychodzącą naprzeciw potrzebom dzieci, była zdobywająca sobie właśnie ogromną popularność gra w piłkę. Łąki, placyki i skwery przy oratoriach w „czynie religijno-społecznym” zamieniano masowo w boiska. Powstała sieć rozgrywek międzyparafialnych. Piłkę zaczęły kopać miliony. Nic więc dziwnego, że oratoria, w których młody proboszcz uganiał się za piłką ze swoimi wychowankami, stały się naturalnym miejscem wyszukiwania talentów dla zawodowych klubów.



Po II wojnie niewiele się zmieniło. Zmarły we wrześniu legendarny kapitan squadra azzurra, Giacinto Facchetti, trafił do wielkiego Interu z oratorium w Treviglio. Kontrakt pojechał podpisać w towarzystwie proboszcza. Podobną drogę przeszła inna wielka gwiazda włoskiej piłki, Gianni Rivera, obecny dyrektor włoskiej reprezentacji.

Naturalnie dziś, gdy zawodowa piłka nożna jest potężnym przemysłem (we Włoszech 2 mld euro obrotu rocznie), działalność futbolowa oratoriów nie przekłada się bezpośrednio na wielkie sukcesy sportowe klubów czy reprezentacji, ale jej znaczenia nie sposób przecenić. Grający w serii A klub Chievo (teraz gra tam nasz Kamil Kosowski) powstał właśnie na bazie drużyny jednego z oratoriów na przedmieściach Werony. Wielu młodych Włochów rozgrywa swoje pierwsze futbolowe mecze w drużynie oratorium. Kanclerz diecezji podrzymskiej, proboszcz parafii w Stimigliano, Mirosław Szajda, gdy pytam go o boisko, powiada: To podstawa działalności oratorium. Mamy dwa: kryte i odkryte. Gra w piłkę, gdy toczy się we właściwiej atmosferze, to też sposób na formację młodych ludzi. Wspomniany wyżej Facchetti (wicemistrz świata z 1970 r.) ro-zegrał 94 mecze jako kapitan reprezentacji Włoch i setki w Interze Mediolan. Mimo że grał na obronie, tylko raz zobaczył czerwoną kartkę za to, że złośliwie bił sędziemu brawo po błędnej decyzji. Pytany, jak można grać na obronie, nie faulując, powiedział: W oratorium mnie nauczyli. Z nadal istotnej roli oratoriów w kształtowaniu ducha i muskulatury świetnie zdają sobie sprawę włoskie władze i dyrygujący włoskim sportem. Dlatego w dziele rozwijania oratoriów w symbiozie działają Włoski Komitet Olimpijski, Ministerstwo Edukacji i Konferencja Episkopatu Włoch.

Futbol – hobby milionerów i ludzi na świeczniku

Od krajów futbolocentrycznych (Brazylia, Argentyna, Anglia, Hiszpania) Włochy odróżnia to, że jak w żadnym innym kraju, futbolem zajmują się tu najpotężniejsi i najbogatsi obywatele. W serii A ścierają się ze sobą świetne drużyny, ale przede wszystkim rozbuchane ego potężnych mężów. Juventus to od trzech pokoleń własność Agnellich od Fiata, Milan to oczko w głowie najbogatszego człowieka w kraju, Silvio Berlusconiego. Inter należy do rodziny nafciarzy Morattich, którzy w Mediolanie cieszą się statusem podobnym jak klan Kennedych w Bostonie. Potęgę Parmy zbudował największy aferzysta świata, Calisto Tanzi, twórca największej czarnej dziury finansowej. Wraz z Parmalatem utopił 14-16 mld euro. Dzisiejsza Fiorentina zaspokaja próżność braci Della Valle i jest reklamowym dodatkiem do zapierających dech kobietom w całym świecie butów i torebek Tod’s.

Bo we Włoszech klub futbolowy nie służy właścicielowi do zarabiania pieniędzy jak w Anglii czy w Niemczech. To kwestia o wiele ważniejszego prestiżu, jak garnitur Gucciego czy samochód ferrari. Bardzo źle robi na kieszeń, ale świetnie na samopoczucie. Prezesowanie futbolowemu klubowi we Włoszech nobilituje, zapewnia popularność, występy w tv i okładki kolorowych czasopism. Jak po-kazała kariera Berlusconiego, futbolowy sukces potrafi też wynieść na fotel premiera, i to dwukrotnie. Dlatego rachunek ekonomiczny we włoskiej piłce po prostu się nie liczy, włoskie kluby zarabia-ją rocznie 2 mld euro, ale wydają o wiele, wiele więcej. Przeciętna pensja piłkarza w serii A już trzy lata temu przekroczyła milion euro rocznie.



Wyjątkowy status zapewniają futbolowi we Włoszech nie tylko potężni prezesi. Obecność na trybunach czy w telewizyjnym programie piłkarskim to też bezpłatna reklama dla artystów i polityków. Ze swoimi piłkarskimi sympatiami obnoszą się tu wszyscy – od Pavarottiego po Adriano Celentano. Nestor włoskich polityków, Giuliano Andreotti, kibicuje Romie, a komunista Fausto Bertinotti, obecnie przewodniczący Izby Deputowanych… Milanowi superkapitalisty Berlusconiego. Były prezydent Ciampi od lat pojawia się na stadionie Livorno, były szef MSZ i przewodniczący Sojuszu Narodowego, Gianfranco Fini, wraz z małżonką rzadko opuszczą mecz Lazio. Do parlamentarnego Klubu Przyjaciół Juventusu należy 250 deputowanych i senatorów. Porównywalną liczbę zorganizowanych sympatyków wśród ustawodawców mają Milan i Inter. Oczywiście nie robią tego wyłącznie z wyrachowania, a przede wszystkim z odziedziczonej po rodzicach i dziadkach pasji. Pewnie tylko dlatego 5 lat temu przeszła skandaliczna ustawa, pozwalająca klubom piłkarskim rozłożyć długi na 10 lat. W ten sposób najbogatszy włoski sport otrzymał premię za rozrzutność. Walczący pracowicie o przetrwanie włoscy rzemieślnicy i sklepikarze mają na uporządkowanie ksiąg rachunkowych 2 lata. Włoskiemu parlamentowi musiała przemówić do rozsądku Komisja Europejska i ustawę trzeba było wycofać.

Tak powszechne zainteresowanie futbolem włoskich elit nadaje grze niemal arystokratycznego poloru (włoski następca tronu Emanuele Filiberto kibicuje Juventusowi). Pewnie z tego powodu Gianluca Vialli, była gwiazda Juventusu i reprezentacji, zdecydował się na karierę piłkarską, mimo że jest arystokratą i pracować dla pieniędzy nigdy by nie musiał. Oczywiście futbolowa kariera kojarzy się z ogromnymi pieniędzmi, ale też z przynależnością do elity. Może dlatego bogatsi włoscy rodzice za słone pieniądze wysyłają aż 3 miliony dzieci do elitarnych szkółek piłkarskich, i to już od wieku 8 lat.

Tifosi – wierni nowej religii

Naturalnie solą włoskiego futbolu są jego kibice. Czyli niemal wszyscy Włosi bez wyjątku. Tu oświadczenie, że ktoś nie interesuje się piłką, praktycznie dyskwalifikuje towarzysko. Trudno się dziwić, skoro 27 najliczniej oglądanych audycji telewizyjnych to mecze włoskiej reprezentacji i wielkich klubów (rekord – 27 mln telewidzów, 87% oglądalności dzierży półfinał MŚ 1990 Włochy - Argentyna), a dopiero na 28 miejscu plasuje się festiwal w San Remo. Poświęcona głównie piłce „Gazzetta dello Sport” popularnością nie ustępuje największemu włoskiemu dziennikowi „Corriere della Sera”. Przed derbami Rzymu (Lazio – Roma) czy Mediolanu (Milan – Inter) wszystkie największe ogólnokrajowe dzienniki drukują 16-stronicowy dodatek, mimo że i tak ich strony sportowe mają często objętość naszego „Przeglądu Sportowego”. Bogaty dział futbolowo-sportowy ma związany z Konferencją Episkopatu Włoch dziennik „Avvenire”. Czołowe włoskie kluby sprzedają co sezon od 40 do 60 tys. karnetów, a ponad 3 mln Włochów płaci 720 euro rocznie, by oglądać mecze serii A i Ligi Mistrzów w tv Sky Sport. Nic więc dziwnego, że w marcu informacja o kontuzji Francesco Tottiego, a potem o rekonwalescencji, otwierała dzienniki radiowe i telewizyjne. Futbol ma we Włoszech bezwzględny priorytet, tak w mediach, jak w polityce. Kilka lat temu trzeba było w największych miastach zorganizować wybory balotażowe na burmistrzów, bo dwa tygodnie wcześniej żaden z kandydatów nie zdobył większości głosów. Kolidowały z kolejką ligową. Dziennikarz spytał szefa MSW, czy w związku z tym odwoła mecze. Minister wyjaśnił krótko: Moim zadaniem jest zorganizować wybory, a nie wywołać rewolucję.



Od futbolu nie uciekniesz

Praktycznie we Włoszech od futbolu nie ma ucieczki. Gdy pierwszy raz wybrałem się tu do lekarza, pan doktor rozpoczął konwersację: Boniek, Lato, Deyna. Świetni piłkarze. Bo Włosi często właśnie tak nawiązują rozmowę, jak Anglicy uwagami o pogodzie. W czasie mistrzostw Europy 2000 poszedłem się ostrzyc. Zbliżał się mecz z Holandią. Z salonu damskiego dobiegała ożywiona dyskusja dwóch starszych pań w papilotach o tym, kto powinien grać we włoskim ataku. Obsługujący mnie mistrz nożyc nie wytrzymał, bez słowa porzucił stanowisko pracy i pognał do pokoju pań. Jął tłumaczyć, że przecież Totti powinien grać nieco z tyłu, za dwójką Del Piero i... Del Vecchio. Tego było paniom za wiele. Praca stanęła, dyskusja rozlała się na cały zakład. Za chwilę już wszyscy byli na nogach i młócili powietrze rękami. Kiedy wreszcie mocno wzburzony pan fryzjer powrócił do mojego fotela, miał mord w oczach, a w ręku brzytwę. Zmieniłem fryzjera. Nowy to starszy, spokojny pan. Wiedząc, że jestem Polakiem, umila mi czas opowieściami o Zibim z czasów, kiedy Boniek grał w Romie.

Naturalnie w futbolowej dyskusji biorą tu udział wszyscy. Kardynał Tarcisio Bertone, który 15 września zastąpił na stanowisku watykańskiego sekretarza stanu kard. Angelo Sodano, jest przysięgłym kibicem Juventusu i regularnie komentuje wydarzenia futbolowe we włoskich mediach. Oceniając stronniczego sędziego Moreno, który pomógł Korei wyeliminować Włochów podczas MŚ 2002, powiedział: Mylić się jest rzeczą ludzką, ale mylić się konsekwentnie to już rzecz diabła. Ostatnio żartował, że stworzy fut-bolową reprezentację Watykanu.

Gdzie jest Robi Baggio?

Przed wyjazdem na MŚ do Japonii i Korei w 2002 r. włoskie media i kibice prowadzili kampanię na rzecz Robiego Baggio, by trener Giovanni Trapattoni wziął go do reprezentacji. Baggio miał już wtedy 35 lat i właśnie wyleczył się z bardzo groźnej kontuzji. Ale dzięki piłkarskiemu geniuszowi, znakomitej postawie w dwóch poprzednich edycjach MŚ był bożyszczem kibiców, którzy koniecznie chcieli, by nadal prowadził włoski atak. Jednak trener się nie ugiął. Włochy popadły w histerię. Pod siedzibą włoskiego związku futbolowego pojawiły się tysiące protestujących fanów z transparentami: Trap! Ty morderco! Zabiłeś nasze marzenia! Reprezentacja odleciała do Japonii i polemika siłą rzeczy umarła. Przynajmniej tak się wydawało trenerowi. Trapattoni, którego siostra jest zakonnicą, to człowiek bardzo religijny, związany z Opus Dei. To właśnie on kropił ławkę wodą święconą. Po przyjeździe do Japonii zaczął rozglądać się za księdzem, który w ośrodku treningowym mógłby odprawiać msze. W końcu znalazł pracującego od kilkunastu lat w Japonii włoskiego misjonarza. Ksiądz stawił się w ośrodku, ale zanim przystąpił do rzeczy w zaimprowizowanej w jednej z sal kaplicy, rozejrzał się wokół, zlustrował wszystkich piłkarzy i krzyknął: No jak to?! A gdzie jest Robi Baggio?



Futbol przedmiotem filozoficznej zadumy

Futbol jest przedmiotem refleksji kolejki w moim narożnym sklepiku, który w czasie ważnych wydarzeń piłkarskich, podobnie jak pobliski bar, zamienia się w klub dyskusyjny. O futbolu z identyczną pasją rozprawiają włoscy artyści w filmach i piosenkach, pisarze w książkach, filozofowie i znawcy kultury w uczonych traktatach. Dzięki nim włoska refleksja futbolowa sięga intelektualnej stratosfery, w którą spośród komentatorów sportowych zapuszczają się z rzadka tylko Anglicy, a czasem z wizytą wpadnie Jerzy Pilch. Kiedyś z tych wysokości przemawiał do nas Bohdan Tomaszewski. Może dlatego Włosi patrzą na futbol inaczej, w szerszym kontekście. Sposób, w jaki gra drużyna, nie jest dla nich efektem przyjętej taktyki, a wyrazem ogólnej, życiowej filozofii zapisanej w kodzie genetycznym narodów. Massimo Gramellini po zwycięstwie Włoch nad Czechami podczas ostatnich MŚ napisał w „La Stampa”: To był futbol po włosku. Brzydki, ale skuteczny. Catenaccio. Tradycyjna włoska potrawa futbolowa z zaledwie dwóch składników: ostrożności i sprytu. Defensywa to również nasz włoski sposób na życie. Niech inni obmyślają wielkie, twórcze scenariusze i strategie. My potrafimy je tylko świetnie obracać w niwecz. Gdy zmusić Włocha do rozdawania kart, to albo oszuka, albo się zdenerwuje, albo wszystko popsuje. Ale gdy nie musi prowadzić gry, z kart które mu dadzą do ręki potrafi wyczarować cuda. Tak Fabiusz Kunktator wygrał z Hannibalem i tak w Hamburgu Lippi wygrał z Czechami.

Dla tych wszystkich powodów włoski futbol jest zjawiskiem wyjątkowym. Z pasją do futbolu Włosi rodzą się i umierają, to dla nich sens i filozofia życia. Sprawdzian własnej wartości, powód do ogromnej dumy i bezbrzeżnego wstydu. Dlatego co pewien czas zostają mistrzami świata. Gdy Fabio Grosso 9 lipca strzelił w Berlinie ostatniego karnego do francuskiej bramki, sprawozdawca telewizyjny łamiącym się głosem powiedział: Jak pięknie dziś być Włochem. A zaraz potem na włoskie ulice i place wyległo 20 mln mieszkańców.

***


PIOTR KOWALCZUK - dziennikarz BBC w Londynie, Warszawie, od 2000 r. w Rzymie. Po rozwiązaniu polskiej sekcji BBC korespondent radia VOX. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”, „Przekrojem”, TVN24 i Canal Plus.