Pierwsza Solidarność a tradycja polskich konfederacji

Jerzy Stępień

publikacja 31.01.2007 20:49

Czym ta Solidarność była? Solidarność zawiązała się pod laską związku zawodowego – padło już taki stwierdzenie, ale ono jest mylące. „Pod laską” może się zawiązać konfederacja. Związek zawiązany pod laską konfederacji? Jeśli spojrzy się na to pod tym kątem, odsłania się nam całkiem nowy obraz Solidarności. Przegląd Powszechny, 2/2007

Pierwsza Solidarność a tradycja polskich konfederacji




Przedmiotem mojego wystąpienia jest fenomen Solidarności. Trudno mówić o jakichś szerszych badaniach, nazwałbym to raczej próbą zrozumienia na własny rachunek istoty tego ruchu w odniesieniu do tradycji polskich konfederacji. W Polsce badania tego zagadnienia są mocno utrudnione, chociażby przez to, że ostatnia książka, która uczyniła sobie za przedmiot konfederację jako taką, jeśli nie liczyć dzieła faktograficznego prof. Konopczyńskiego, ukazała się pod koniec XIX w. Natomiast prac sięgających w głąb, doszukujących się istoty konfederacji w dawnej Rzeczpospolitej praktycznie nie ma. Na początku lat dziewięćdziesiątych w Toruniu ukazała się w pięciuset egzemplarzach praca traktująca o konfederacjach w XVIII w. To wszystko. Wspominana wcześniej praca Jana Jakuba Rousseau „Uwagi o rządzie polskim”, rozprawka dołączona w polskim wydaniu do „Umowy społecznej”, dziś jest niedostępna w bibliotekach uniwersyteckich, co jest zjawiskiem niezwykłym.

Źródłem mojej refleksji nie są więc badania naukowe, ale raczej przeświadczenie, które zrodziło się w czasie obchodów 25-lecia Solidarności. Wracając z uroczystości w Gdańsku do Warszawy, 1 września 2006 r., powoli próbowałem usystematyzować wszystkie te wydarzenia, w których brałem udział, od chwili powstawania Solidarności przez różne pełnione w niej funkcje. Byłem m.in. doradcą i przewodniczącym komitetu strajkowego w kieleckiej „Iskrze”, przewodniczącym sekretariatu I Krajowego Zjazdu Solidarności w Gdańskiej Oliwii, tak więc panowałem nad całą procedurą i wszelkimi działaniami przy powstawaniu różnych aktów, byłem następnie internowany, później jeszcze senatorem I i II kadencji odrodzonego Senatu. Mogłem wszystko obserwować bardzo blisko i bezpośrednio. A zawodowo cały czas zajmuję się istotą państwa. To daje wyjątkowo ciekawy punkt widzenia na nasze dzieje ostatniego ćwierćwiecza.

Różne sposoby określenia, czym była Solidarność

Próbując zdefiniować, czym jest Solidarność, w czym faktycznie uczestniczyłem i dokąd to prowadzi, zacząłem weryfikować obiegowe prawdy na temat Solidarności, chociażby takie, że Solidarność była związkiem zawodowym. Prawdą jest, że zarejestrowała się jako związek zawodowy, ale dobrze wiemy, że związkiem zawodowym była tylko po części. Była raczej ruchem obywatelskim. To, że przyjęła strukturę regionalną a nie branżową, jest przyczyną niezrozumienia Solidarności przez działaczy związkowych Zachodu. Oni nie pojmują, jak związek zawodowy może działać w strukturze terytorialnej. Według nich to musi być branża. Natomiast to nie jest przypadek, że o terytorialnej strukturze Solidarności przesądził w pewnej mierze głos Jana Olszewskiego przeciwko Jackowi Kuroniowi, poparty w tym przypadku przez Karola Modzelewskiego, który uważał, że powinna to być struktura regionalna. Później Wałęsa mówił, co z resztą wynika ze wszystkich dokumentów, że ma to być struktura regionalna. Czyli już sama struktura tej organizacji pokazuje, że nie był to związek zawodowy. Poza tym, czy do jednego związku zawodowego mogą należeć artyści, księża, literaci, Cyganie, którzy powiedzieli, że chcą mieć swoją Solidarność?
Oni chcieli być w tym wszystkim, a zatem związek zawodowy to nie był. Istniała po prostu możliwość zawiązania tego ruchu pod, że tak powiem, laską związku zawodowego.



Drugie pojęcie: „partia polityczna”. Zarzucono Solidarności, że chce się przekształcić w partię polityczną. Jednak to nie jest prawda, bowiem partia polityczna musi mieć program będący odzwierciedleniem jej stanowiska wobec wszystkich istotnych problemów państwa, także społeczności międzynarodowej. Musi zatem mieć jakiś program polityki zagranicznej, program reformy sądownictwa, władz terytorialnych. A Solidarność takiego programu nie miała. Każdy dokument z I Zjazdu Solidarności to zbiór pewnych, często nawet pobocznych oczekiwań, ale nie jest to w żadnym wypadku program partii politycznej.
Solidarność jako powstanie – to kolejna teza. Powstanie najczęściej zmierza do tego, by zbrojnie wyrzucić obcą władzę. Z takiego punktu widzenia Solidarność nie była ruchem powstańczym, nikomu nie udało się włożyć robotnikom broni w ręce. Był jeden przypadek, w kieleckiej „Iskrze”, właśnie 17 września 1980 r., kiedy to załoga była prowokowana do rozbrojenia straży, ale broń ta została przekazana milicji, tak że nawet na sekundę nie dostała się do rąk robotników, gdyż dobrze zdawano sobie sprawę, że tego zrobić nie można. Natomiast później, nie wiem, czy państwo pamiętają, trzy miesiące później była wielka historia związana z tym, gdy podano, że robotnicy w kieleckiej „Iskrze” rozbroili straż przemysłową. Dzisiaj wiemy, że to było 5 grudnia 1980 r., kiedy wojska radzieckie stały na granicy polsko-czeskiej. Tego samego dnia Polska Telewizja pokazała kielecką „Iskrę”, że tam nic wielkiego się nie dzieje, a zatem teza z powstaniem jest niedorzeczna.

Może zatem rewolucja? Tutaj był kapitalny moment, gdy przyjechali jacyś lewicowi działacze komunistyczni czy socjalistyczni z Hiszpanii. Chcieli się dostać na teren stoczni, bo chcieli zobaczyć, jak przebiega nasza rewolucja (odnotowuje to Kapuściński). Na to stoczniowcy mówią im, że nie mogą ich wpuścić, gdyż o żadnej rewolucji nic nie wiedzą. Nota bene proszę zauważyć, że socjologowie, którzy próbują opisywać Solidarność w kategoriach rewolucji, sami dostrzegają, że brakuje im odpowiedniego warsztatu, instrumentarium pojęciowego, by ten fenomen opisać, mówią o samoograniczającej się rewolucji, ale to już nie jest rewolucja, to całkiem coś innego. I znowu cały ten aparat pojęciowy związany z rewolucją nie pasuje nam do Solidarności.

W takim razie czym ta Solidarność była? Solidarność zawiązała się pod laską związku zawodowego – padło już taki stwierdzenie, ale ono jest mylące. „Pod laską” może się zawiązać konfederacja. Związek zawiązany pod laską konfederacji? Jeśli spojrzy się na to pod tym kątem, odsłania się nam całkiem nowy obraz Solidarności.

Tradycje i charakter polskich konfederacji

Różne były w Polsce konfederacje, ja chciałbym się zająć tylko tym fenomenem, z którym mamy do czynienia od konfederacji warszawskiej, czyli od momentu, gdy umiera ostatni polski król. Teraz wyobraźmy sobie to społeczeństwo, społeczeństwo obywatelskie, ludzi, którzy stanęli w obliczu tego faktu. Dzisiaj trudno nam to zrozumieć, gdyż mamy zakodowane, to wynika z naszego doświadczenia, że władza i instytucje mają charakter ciągły. Umiera król, ale to nic wielkiego, bo sądy, parlament, władze działają, ale wtedy tak nie było. Śmierć króla oznaczała zaprzestanie funkcjonowania państwa, coś z tym trzeba było zrobić. I w takim właśnie momencie pojawia się konfederacja warszawska, która musi ustalić, jak będziemy się zachowywali w okresie bezkrólewia.



Wtedy powstało pojęcie kaptura, gdyż państwo trzeba okryć, osłonić kapturem troski obywatelskiej. Podobno w okresie bezkrólewia insygnia królewskie nakrywano kapturem. W każdym bądź razie był on swego rodzaju ochroną wszystkich obywateli czujących się odpowiedzialnymi za dobro państwa, gdy nie ma króla, nie ma sądów, które działają w jego imieniu, a więc działają tzw. sądy kapturowe. To pojęcie ma dzisiaj inne znaczenie, ale tak faktycznie chodziło o sądy sprawiedliwe, działające jawnie, ale w okresie bezkrólewia. Jeśli już króla wybraliśmy (nota bene istnieje świetny opis elekcji Stefana Batorego, jak się zachowywali elektorzy, którzy mieli już za sobą jeden nieudany eksperyment z Francuzem), wszyscy poszli do spowiedzi, uczestniczyli we mszy św., atmosfera była nabożna. Autor opisuje, że to było nieprawdopodobnie mistyczne przeżycie, którego my nie doświadczamy, gdy idziemy głosować do urn. Wybraliśmy więc króla, ale on od nas zależy, to przez nas jest legitymizowany, to nie jest król z Bożej łaski. To jest na dobrą spra-wę prezydent wybierany dożywotnio. Moglibyśmy powiedzieć, że nasi królowie byli prezydentami wybieranymi dożywotnio, ponieważ nie było tu elementu dziedziczności tronu. Oczywiście królowie o to walczyli, byli przekonani, że drogą do zbawienia ojczyzny jest właśnie król dziedziczny, ale wtedy tak nie uważano. Zresztą nawet dziś ja tak nie uważam.

Wybraliśmy króla, jednak on jest wybierany nie na jedną kadencję, tylko nie wiadomo na jak długo. Zagwarantowaliśmy sobie prawo oporu w artykułach henrykowskich, że w pewnych sytuacjach możemy wypowiedzieć mu posłuszeństwo, bo skoro go wybraliśmy, mamy prawo powiedzieć: nie, królu, idziesz w złym kierunku. Jednak jak to zrobić? Wyjściem jest związek zwany konfederacją. Konfederacja mogła być przy królu, gdy go wspierała w pewnych działaniach, mogła być przeciw niemu, mogła nawet przybierać formy związku zbrojnego, ale nie ma racji Norman Davis, który definiuje konfederację w I Rzeczpospolitej jako związek zbrojny, gdyż nie wszystkie były związkami zbrojnymi, mogły mieć siłę zbrojną, ale nie zawsze ją miały.

Ich istota polegała na czymś innym. Konfederacja powstawała w wyniku łączenia się związków regionalnych o takim samym charakterze, przedstawiały one pewien program naprawy państwa czy skierowania nawy państwa w innym kierunku, niżby chciał król. Króla trzeba było jednak przekonać do racji konfederatów. Jeśli dał się przekonać, podpisywał akt konfederacji, bardzo często akt ten był roborowany w sądzie. W następnej kolejności konfederaci byli zapraszani do Sejmu i to był Sejm skonfederowany, głosujący większością, bez liberum veto. W Sejmie skonfederowanym wprowadzali następnie w życie ugodę zawartą z królem. Jeśli jednak król nie chciał podpisać ugody (aktu konfederacji), konfederaci stawali się rokoszanami. W zależności od tego, jak te relacje się układały, przybierało to różne nazwy, różne konfiguracje, ale współcześni doskonale się w tym orientowali, oni to po prostu wiedzieli i wszystko dobrze czuli. To nie było nigdzie uregulowane w prawie pisanym. Prawo konfederacji wywodzono z prawa do oporu właśnie z artykułów henrykowskich, które póź-niej zostały jeszcze umocnione przez praktykę ustrojową. W ten sposób zachowywała ona swoją elastyczność względem różnych sytuacji w państwie.



Kiedy konfederacja barska ustanawia swojego przedstawiciela, hrabiego Wielhorskiego w Paryżu, każe mu rozmawiać ze światły-mi ludźmi epoki na temat ustroju przyszłej Rzeczpospolitej, gdyż konfederaci zdają sobie sprawę, że to, z czym mają do czynienia, nie jest ideałem. Trzeba tu coś zrobić, trzeba tu coś zmienić. On rozmawia z różnymi ludźmi, którzy faktycznie interesowali się losami konfederacji oraz Rzeczpospolitej w tamtych czasach w stopniu znacznie większym niż świat zachodni interesował się tym, co się w Polsce działo w ostatnich dziesięcioleciach. Powstają różne prace, np. Mably pisze dziełko na temat ustroju przyszłej Rzeczpospolitej, ono nie jest dobrze przyjęte. W następnej kolejności Wielhorski zwraca się do Jana Jakuba Rousseau i on w tych swoich „Uwagach o rządzie polskim” pisze, że są trzy powody upadku czy chylenia się ku upadkowi, mianowicie: liberum veto – z tym trzeba coś zrobić, prywatne wojska – zło największe oraz konfederacja w takim kształcie, w jakim jest może być zagrożeniem dla państwa, ale i tu charakterystyczna uwaga, radziłby zachować konfederację w przyszłym ustroju Rzeczpospolitej w dwóch przypadkach – gdy obce wojska stają w granicach Rzeczpospolitej i kiedy prawa Sejmu zostają pogwałcone. Tylko wtedy, gdy nie ma Sejmu, nie ma reprezentacji, władza polityczna nie funkcjonuje, wtedy możemy jeszcze coś zrobić, możemy stworzyć związek o charakterze konfederacyjnym po to, by się bronić, by wyprowadzić państwo na inne wody. To wszystko było bardzo mocno utrwalone w prawie zwyczajowym.

Chcę teraz powiedzieć coś o pojęciu „roboracja”. Skąd wiemy, jak się zachowywać w takich sytuacjach, sytuacjach trudnych, bo w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że Solidarność była konfederacją. Zaraz spróbuję to udowodnić. Zacząłem czytać różne dzieła, zwłaszcza literackie, szczególnie pod tym kątem. „Ksiądz Marek” Słowackiego to kapitalny artystyczny opis końca konfederacji. Z tego dramatu pochodzi pieśń: „Nigdy z królami nie będziem w aliansach”, która w czasach Solidarności była ciągle śpiewana, wszystkie zwrotki od początku do końca przy wszelkich uroczystościach. Później przeczytałem „Wesele” Wyspiańskiego i wszystkie postacie, które występują w „Księdzu Marku” pojawiają się w „Weselu”, łącznie z młodą żydowską kobietą. „Wesele” jest również odbiciem czegoś takiego, jak duch konfederowania się społeczeństwa polskiego. Okazuje się ostatecznie, że nie jesteśmy zdolni do tego, ale bardzo chcielibyśmy jednak to zrobić. Wpadłem na pomysł, by przeczytać również pod tym kątem „Potop” Sienkiewicza i tam przykuło moją uwagę, jak opisywana jest konfederacja tyszowiecka, na którą nie zwraca się uwagi w szkole – jak powstaje akt konfederacji, jak w pewnym momencie król pojechał z konfederatami do sądu, by roborować akt konfederacji. Jako prawnik utknąłem w tym punkcie w miejscu – po prostu nie wiedziałem, co to znaczy roborować. Przerzuciłem mnóstwo podręczników, gdyż nie znałem tego pojęcia i w końcu w encyklopedii Glogera znalazłem definicję. Roborować to znaczy umacniać, potwierdzać w sądzie dokument prywatny. Czyli akt konfederacji był aktem prywatnym nawet wtedy, gdy został spisany między konfederatami a królem. Z takim aktem trzeba było jechać do sądu, by go roborować, by nabrał mocy i potem wchodziło się w skład Sejmu. Nota bene Sejm Wielki to był Sejm skonfederowany, a był, jak wiemy, próbą ratowania państwa, i jednocześnie pogodzenia go ze specyficzną formą konfederacji. Sejm Wielki zachował się znakomicie. Wywiązał się ze swoich zadań nadzwyczajnie w bardzo trudnej sytuacji. Prof. Kamiński powiedział mi kiedyś prywatnie, że Sejm kontraktowy to było jakby powtórzenie dzieła Sejmu Czteroletniego.



Solidarność jako konfederacja

Jak to było w przypadku Solidarności? W różnych miejscach wybuchają strajki, ale to są strajki ekonomiczne, przedstawiane są pewne postulaty, władze się oczywiście na nie zgadzają. Weźmy choćby Stocznię Gdańską, 14 sierpnia mamy strajk, ale po dwóch dniach Wałęsa informuje, że strajk się zakończył, gdyż postulaty zostały spełnione. Przychodzą wtedy trzy kobiety i mówią, że jeszcze strajkują inne zakłady, jest jeszcze to i tamto. Jest kapitalny moment, który Borusewicz opisuje w swej książce, gdy przychodzi do niego Wałęsa z pytaniem, co dalej robić. Strajk w stoczni zakończony, ale kobiety krzyczą, że tak nie może być, że są inne zakłady strajkujące, których nie można zostawić. Na pytanie, co dalej, Borusewicz przyznaje się Wałęsie, że nie wie. Odpowiada, że strajkujemy i w tym momencie zaczyna się konfederacja, gdyż ten strajk jest strajkiem solidarnościowym z innymi zakładami. Pojawiają się postulaty, które są zbierane i porządkowane. Pojawiają się doradcy z Warszawy, przyjeżdżają Mazowiecki z Geremkiem. Jedni chcą ich wpuścić, inni nie. Gwiazda mówi, żeby nie wpuszczać, bo tutaj rodzi się czysty ruch związkowy, po co komukolwiek jacyś politycy z Warszawy. Wałęsa natomiast ostatecznie decyduje o ich wpuszczeniu. Przybyli wchodzą więc na teren stoczni, tam są już jacyś księża – kapitalna postać ks. Jastaka z Gdyni, który tworzy niesamowitą atmosferę w Stoczni Gdyńskiej – są jacyś literaci, pisarze. Władza wie, że wśród strajkujących pojawili się doradcy. Oni niewiele tam robią, nawet postulaty są już uporządkowane i przekazane wojewodzie Kołodziejskiemu, ale władza wie, że ci doradcy już są, że to już jest inna jakość. Nikt nie ma wątpliwości, że stocznia w Gdańsku przejmuje jakby kierownictwo całego ruchu w skali Polski, powstają regiony. Moment podpisania Porozumień Sierpniowych, moim zdaniem, nadal ma charakter regionalny, dzisiaj patrzymy na to inaczej, ale wtedy jeszcze do połowy września nie było wiadomo, że związek ten będzie strukturą obejmującą cały kraj. Dopiero strajki w innych miejscach wymusiły na władzy zgodę na to, by zarejestrować Solidarność jako całość.

Teraz mamy już Krajową Komisję Porozumiewawczą (czyli Radę Generalności w konfederacji), która rozpoczyna pracę nad dokumentem, który mógłby być przedmiotem porozumienia z władzą. To jest, moim zdaniem, program I Zjazdu Solidarności i w tym momencie władza mówi: Nie, my się nie zgadzamy, więc jesteście rokoszanami, odbieramy wam prawa konfederackie. To wszystko dzieje się oczywiście w podświadomości, albo raczej w głębszej warstwie procesu dziejowego. Władze nie zgadzają się na to, by związek był podmiotem legalnie działającym, zamyka działaczy w więzieniach. Jednak kilka tysięcy ludzi walczy w więzieniach, a wiele tysięcy poza nimi. To nieprawdopodobne zmaganie (trwa przez całe lata osiemdziesiąte) o istotę państwa, o istotę Solidarności, o jego być lub nie być, o wszystko w obliczu potwornego zagrożenia, nie wiadomo bowiem, jak zachowa się Związek Radziecki, czy poleje się krew. Pamiętamy atmosferę konfliktu bydgoskiego, strajku generalnego wiosną 1981 r., doskonale pamiętam to napięcie: ludzie byli gotowi pójść na śmierć. Byli również i tacy, którzy panicznie się bali, ale była to rzeczywiście niezwykle trudna i dramatyczna sytuacja. Przykładowo, robotnicy w Stoczni Gdańskiej byli gotowi na wszystko, nieprawdopodobny przebieg miał strajk w Szczecinie w 1988 r., a wręcz dramatyczna walka opisana została w książce Mateusza Wyrwicha. Wojsko podjeżdżało łodziami bojowymi pod nadbrzeże stoczni, a z drugiej strony robotnicy za pomocą ramion dźwigowych usiłują nie dopuścić, by oni zbliżyli się do wybrzeża, to jest prawdziwa wojna. Dzisiaj tego nie czujemy, nie pamiętamy, ale to było niesamowite napięcie cały czas, wojna na śmierć i życie. Tu nikt niczego nie odpuszczał.



W pewnym momencie jednak następuje porozumienie, jest moment okrągłego stołu, czyli król siada z konfederatami, by dokonać pewnych ustaleń. Byłem uczestnikiem jednego z podstolików obrad okrągłego stołu, nie odgrywając tam zresztą większej roli, ale znalazłem się tam, bo wiedziałem już od połowy lat osiemdziesiątych, że jeśli mamy cokolwiek budować, to musimy zacząć od samorządów lokalnych. Jednak obserwowałem to, co się dzieje przy okrągłym stole, rozmawiałem z ludźmi. Jeśli dziś ktoś opowiada, że okrągły stół to była zdrada, że to była droga donikąd, że po co to wszystko, bo i tak nastąpiłaby implozja komunizmu, po prostu nie wie, o czym mówi, udowadnia, że nie zna tradycji własnego narodu. Nie wie, w jaki sposób Polacy potrafią rozwiązywać swoje najtrudniejsze problemy. Okrągły stół skończył się – jest ten akt konfederacji, podpisano go. Następują wybory do Sejmu kontraktowego, czyli konfederaci wchodzą do skonfederowanego sejmu. To nie jest parlament w pełni demokratyczny, ma on już inną legitymację, wszyscy o tym wiedzą, co więcej – ten właśnie sejm (kontraktowy) dokonuje najwięcej fundamentalnych zmian w ustroju państwa, w gospodarce, w strukturze władz terytorialnych, w służbach specjalnych, policji itd. Nawet jeśli nie wszystko udało się wtedy zrobić, to ukierunkowano nawę państwową w taki sposób, że walec państwa zaczął iść w swoim kierunku. Mówiłem w 1989, 1992 i 1993 r., że będą powiaty, samorządy, że będą województwa i nikt tego nie powstrzyma, żaden pan Pawlak ani Oleksy. Nikt nie zatrzyma kształtującego się już nowego porządku konstytucyjnego, bo ta machina poszła w ruch, a do końca 1991 r. pewne sprawy zostały przesądzone. One siłą swojej wewnętrznej dynamiki wymusiły następnie dalsze zmiany.

W 1991 r. Sejm kontraktowy się rozwiązuje, co oznacza koniec sejmu skonfederowanego. Rozpoczyna się normalne życie państwowe z jego blaskami i cieniami, raz jesteśmy szczęśliwi a raz nie, raz to jest mądre a raz głupie, jak we współczesnych demokracjach. Dodatkowo to pierwsza Solidarność jest jakościowo inna od wszystkiego, co się wiąże obecnie z Solidarnością, jako związkiem zawodowym. To jest tylko związek zawodowy, który czasem sobie wyobraża, że jest kontynuatorem tego, co się działo w czasie pierwszej Solidarności, ale to jest niemożliwe, poza nazwą nic właściwie nie zostało, dlatego że proces funkcjonowania konfederacji rozpoczęty w pewnym momencie zakończył się, tak jak to było w czasach I Rzeczpospolitej.

Na koniec pytanie: Kto nas wezwał do tej konfederacji? Uważam, że Jan Paweł II, kiedy przyjechał do Polski w 1979 r. i na ówczesnym Placu Zwycięstwa powiedział o Duchu, który ma zmienić oblicze naszej ziemi. Spójrzmy jednak, jak jest skonstruowana cała homilia z tego dnia, otóż to jest przywołanie naszej historii, wszystkich naszych bohaterów. Jest mowa o tym, że na placu tym znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza, symbol wszystkich poległych za ojczyznę na całym świecie. Mówi, że nie będzie wolnej Europy bez wolnej, niepodległej Polski. Oczywiście druga strona kiwa głową, gdyż twierdzi, że jesteśmy tą wolną Polską, ale społeczeństwo myśli inaczej – wie swoje. Papież wiedział, co się w Warszawie stało, następnie mamy bierzmowanie na Błoniach Krakowskich.


Pytałem potem moich przyjaciół z uczelni, jak się wtedy zachowywali. Na Śląsku np. mówili, że mieli zakaz oglądania jakichkolwiek transmisji, mimo to razem ze studentami pojechali do Krakowa. Rozmawiam z uczestnikami tych wydarzeń, mam to szczęście, że ich znam osobiście, np. Zbigniewa Bujaka. Karol Modzelewski mówi np., że tylko raz miał takie przeświadczenie, jakby odżyła atmosfera sejmikowania. Mówił o obradach we Wrocławiu, w trakcie których jakiś robotnik wstał i powiedział, że w Gdańsku to niech oni sobie myślą, co chcą, ale my mamy to i to do załatwienia i ty masz jechać do Gdańska, by na nich wymóc rozstrzygnięcie tej sprawy zgodnie z oczekiwaniami Wrocławia.

Rozmawiam z Borowczakiem – robotnikiem, który rozpoczął strajk w Gdańsku, porównuję tamten strajk do początku konfederacji, a on mnie pyta – no dobrze, ale skąd robotnicy wiedzieli, jak się mają zachowywać? Ja na to: a czytałeś „Potop” Sienkiewicza? Jako kilkunastoletni chłopak, kilkanaście razy – pada odpowiedź… Proszę zwrócić uwagę, na początku „Potopu” jest kapitalny moment, gdy Zagłoba i oficerowie uwięzieni przez Radziwiłłów wychodzą, uwalniają się fortelem. I co robią? Już wiedzą, że jest jakaś konfederacja, więc jadą do konfederatów. Później ta historia przy Ujściu itd. To wszystko jest bardzo głęboko zakodowane w naszej podświadomości, tworząc pewne pokłady zachowań archetypicznych.

Uważam, że wszyscy działaliśmy wówczas w pewnym sensie nieświadomie – ja przynajmniej bardzo chętnie się do tego przyznaję. Nie miałem świadomości do końca, w czym naprawdę uczestniczę, miałem jednak przymus, imperatyw działania tego rodzaju, nie wiedząc, jaki będzie koniec, co z tego wyniknie. I tak było chyba ze wszystkimi, tak sądzę, uczestnikami tamtych wydarzeń. Pytanie jednak jest takie, czy papież, wzywając nas do tej konfederacji, mógł sobie pozwolić na luksus nieznania końca tego przedsięwzięcia, bo to mogło się przecież potoczyć inaczej, skończyć rozlewem krwi, jakąś katastrofą narodową.

***


JERZY STĘPIEŃ - ur. 1946, prawnik, polityk, sędzia. Autor licznych publikacji z zakresu administracji publicznej, prawa wyborczego, prawa konstytucyjnego i historii najnowszej. Od 2006 r. prezes Trybunału Konstytucyjnego. Mieszka w Warszawie.