W pół drogi

Jakub Halcewicz-Pleskaczewski

publikacja 05.06.2007 22:23

Jakie były priorytety kończącej się już kampanii wyborczej? Do jakich metod w trakcie jej trwania uciekali się dziennikarze, redaktorzy pism czy politycy? W jakich okolicznościach politycznych, prawnych, społecznych i gospodarczych przyszło prowadzić kampanię? Przegląd Powszechny, 6/2007

W pół drogi




Polskie wybory 4 marca 1928 r.

Dziesięć lat po odzyskaniu przez Polskę w 1918 r. niepodległości, dwa lata po zamachu majowym Józefa Piłsudskiego odbyły się w Polsce wybory parlamentarne. Miały ugruntować pozycję rządów sanacyjnych pod okiem Marszałka, premiera w latach 1926-1928. Dwa lata później, w 1930 r., w tzw. wyborach brzeskich, władza użyje argumentu siły; rząd aresztuje przywódców i działaczy opozycji, postawi ich przed sądem. Na razie można było mówić, że w kampanii – mimo przewagi obozu rządzącego – używano siły argumentu. O czym dyskutowano? Jakie były – używając terminów dzisiejszych – priorytety kończącej się już kampanii wyborczej? Do jakich metod w trakcie jej trwania uciekali się dziennikarze, redaktorzy pism czy politycy? W jakich okolicznościach politycznych, prawnych, społecznych i gospodarczych przyszło prowadzić kampanię? W jakim kontekście międzynarodowym? Jak wyglądały spory, gdy doba przeciętnego człowieka nie przebiegała według obecnie ustalonego tzw. systemu trzy razy osiem – po osiem godzin na pracę, telewizję i sen; gdy radio dopiero zaczynało ujawniać swoje możliwości, a telewizji nikt jeszcze nie oglądał?

Dzień miał być słoneczny. Temperatura najwyższa wynosiła wczoraj w Warszawie sześć, a najniższa cztery i pół stopnia Celsjusza. Państwowy Instytut Meteorologiczny przewidywał przymrozki nocą i rankiem, nieco ostrzejsze na południu i wschodzie, a w ciągu dnia wzrost temperatury. Słabe wiatry południowo-wschodnie i południowe miały przechodzić w ciszę [1]. Opisywała „Rzeczpospolita”: Ranek początkowo mglisty i chłodny nie zapowiadał pięknego dnia; jednak już o dziesiątej rano złote promienie słońca rozpędziły mgłę i wypełniły ulice miasta wiosennym blaskiem, stwarzającym zarazem nastrój pogodny, nastrój odpowiadający powadze dnia [2]. Była niedziela, 4 marca 1928 r. - dzień wyborów do Sejmu.

Niebo nad stolicą spokojne, natomiast w krajowej prasie oraz na miejskich ulicach przedwyborcza burza. Działacze partyjni oraz sympatycy stronnictw politycznych wiecowali, organizowali spotkania, odczyty. Wiele z nich odnotowywała prasa. Pisma będące organami prasowymi partii informowały swoich czytelników o terminach, miejscach spotkań, referentach. Dlatego z lektury prasy tamtego okresu można wnioskować, że aktywność obywatelska, porównując z tą w Trzeciej Rzeczpospolitej, kwitła. W wyborach do Sejmu wzięło udział 11,7 mln osób, czyli 78,3 proc. uprawnionych [3]. Wybierali spośród aż dwudziestu pięciu zgłoszonych list.




[1] Stan pogody, „Kurier Warszawski” z dn. 4 III 1928.
[2] Stolica w dniu wyborów, „Rzeczpospolita” z dn. 5 III 1928; zasady pisowni w cytowanych tekstach dostosowane do norm obowiązujących obecnie.
[3] Por. W. Roszkowski, Najnowsza historia Polski 1914-1945, Warszawa 2003, s. 239.




Jedna z badanych dysfunkcja mediów wiąże się z wytwarzaniem i utwierdzaniem w społeczeństwach postawy bierności. Mechanizm ten da się ująć następująco: oglądam program o tsunami, ergo pomagam ofiarom tych fal oceanicznych; śledzę przezwyciężanie przeciwności losu przez ulubione rodziny z seriali, ergo rozwiązuję problemy rodzinne pod własnym dachem. Media mogą więc stać się substytutem realnego życia towarzyskiego, także – obywatelskiego. Oglądam relację z wyborów, więc głosuję.

W warunkach Polski okresu dwudziestolecia międzywojennego dylemat ten nie mógł powstać, zwłaszcza w skali takiej, jak obecnie.


Młodość i polityka


Przedwyborcze wiecowe szaleństwo ogarnęło studentów. Burza na Uniwersytecie Warszawskim [4] – donosił prosanacyjny „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Wydarzeniom na stołecznych uczelniach najwięcej uwagi poświęcił, także popierający sanację, konserwatywny „Czas”: Od samego rana [w piątek, 2 marca – przyp. J.H.-P.] zaznaczył się w mieście ożywiony ruch młodzieży akademickiej. O 9.30 przed politechniką ustawiły się liczne grupy Młodzieży Wszechpolskiej, które nie dopuszczały przybywających na wykłady studentów do wnętrza gmachu. To samo działo się przed uniwersytetem i Wyższą Szkołą Handlową. Nie obeszło się przy tym bez pewnych drobnych starć, które jednakże nie przybrały znaczniejszych rozmiarów [5].

Zdarzenia komentował korespondent krakowskiego dziennika: Energia, z jaką poszczególni wiecownicy występowali, wskazuje jednak na to, że to nie tylko młodość z nich przemawia, lecz także zdecydowana przynależność do stronnictwa politycznego, na którego chlubę chcą uróść[6]. Wszak cała sprawa zaczęła się od politycznych wieców, zrywania przez studentów afiszy wyborczych w okolicach politechniki i interwencji policji.

Na spotkaniu rektorów wyższych uczelni z Gustawem Dobruckim, ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego, zadecydowano o przerwaniu wykładów: na UW – do poniedziałku, a na PW – na czas nieograniczony. Godzina 9.50 – na drzwiach politechniki zawisło ogłoszenie informujące o rozporządzeniu ministra przerywającym wykłady w wyniku odbycia nielegalnego wiecu.

Jak informował dalej korespondent „Czasu”, jednocześnie przed uniwersytetem zaczęły się gromadzić grupy studentów demokratycznych, którzy żądali dopuszczenia ich na wykłady. Wobec opornej postawy Młodzieży Wszechpolskiej młodzież demokratyczna przypuściła energiczny szturm do bramy i w końcu wtargnęła na sale wykładowe[7].




[4] „Ilustrowany Kurier Codzienny” z dn. 4 III 1928.
[5] „Czas”, korespondencja z Warszawy z dn. 4 III 1928.
[6] Przed głosowaniem, „Czas” z dn. 4 III 1928.
[7] Tamże.




Wyobraźmy sobie tę sytuację. Rozpolitykowani studenci walczą na polach bitew o akademickich horyzontach. Wpadają na sale, wyrywają profesorom teki, rzucają wyzwiska; wybuchają bójki. Sale wykładowe zmienione w fortece są szturmowane, oblegane i odbijane.

Udało się prowadzić wykłady na Wydziale Medycznym i w niektórych salach na prawie i filozofii. W końcu studenci medycyny, podchorążówki sanitarnej i teologii ewangelickiej wyparli endeków z uniwersytetu. To zakończyło strajk demonstracyjny. Minister zdecydował o rozpoczęciu wykładów zarówno na uniwersytecie, jak i na politechnice.

Krakowscy konserwatyści uczynili z zajść na wyższych uczelniach najważniejszy temat numeru w dniu wyborów. Stanowił on zaczyn do głębszej refleksji, która znalazła swe miejsce w artykule „Młodość i polityka” [8]. Wydarzenia w stolicy nazwano nowym objawem zdziczenia obyczajów i gorszącego lekceważenia najcenniejszych walorów społeczeństwa. Jak na konserwatystów przystało, redaktorzy „Czasu” występowali w obronie czystej gry w kampanii wyborczej oraz ofiar walk partyjnych – młodzieży akademickiej. Uważali, że studenci, owszem, powinni mieć poglądy, ale ukształtowane w obrębie murów uczelni. Są oni przyszłością narodu; należy raczej dbać o ich rozwój intelektualny, niż wprowadzać przedwcześnie w umysły młodego pokolenia zatrute pierwiastki partyjnej nienawiści i jednostronnej oceny stosunków politycznych w kraju. Co można wynieść z przedwyborczych zgromadzeń, obfitujących w zawzięte i niewybredne polemiki oraz wzajemne wymyślanie sobie przez polityków?

Przy okazji skrytykowano Obóz Wielkiej Polski, obarczając go odpowiedzialnością za warszawskie demonstracje i starcia z policją, a także odnotowano, że młodzież narodowa stanęła w jednym szeregu z elementami antypaństwowymi, czyli z jednostkami zbałamuconymi przez agitację bolszewicką – komunistami.

To przypadkowe spotkanie „Czas” komentował jako objaw niezdrowy, którego usprawiedliwiać nie może nastrój kampanii przedwyborczej. Dalej natomiast poszedł „IKC”, pisząc złowieszczo, że cień komunizmu wlecze się za przywódcami Narodowej Demokracji [9]. Konserwatyści postulowali szybkie, energiczne i taktowne zamknięcie epizodu oraz odpowiedź na kulturalne potrzeby młodzieży.




[8] „Czas” z dn. 4 III 1928.
[9] „Ilustrowany Kurier Codzienny” z dn. 4 III 1928.




Batalia prasowa


Gdy kończy się walka uliczna, czas zająć się słowami, które ważą więcej niż wykrzyczane frazesy, a po kilkudziesięciu latach pomagają odtworzyć i zrozumieć spór o Polskę roku wyborczego 1928. Prasa tego okresu okazuje się fascynującym źródłem.

Przed otworzeniem gazet, warto jednak wspomnieć o granicach, w jakich w owym czasie mogło poruszać się wolne słowo. Z najogólniejszej charakterystyki Drugiej Rzeczpospolitej wynika, że państwo to było republiką parlamentarną opartą na pluralizmie politycznym [10] . Artykuły 31., 82., 104., i 105. Konstytucji marcowej z 1921 r. gwarantowały swobody polityczne i wolność druku. W sytuacjach kryzysowych miano odchodzić od tych konstytucyjnych norm, blokując wypowiedzi wyjątkowo radykalne – mające swe źródło zarówno po prawej, jak i po lewej stronie sceny politycznej. Natomiast w omawianym okresie, w dwa lata po sięgnięciu przez Piłsudskiego po władzę przez zamach majowy, dawały o sobie znać tendencje do monopolizacji systemu politycznego.

Według Andrzeja Paczkowskiego, „Robotnika”, centralny organ Polskiej Partii Socjalistycznej, konfiskowano w latach 1926-1935 ok. pięciuset razy, natomiast „Gazetę Warszawską” Stronnictwa Narodowego ok. dwustu pięćdziesięciu razy. Nakładano kary pieniężne, stosowano sądowe manipulacje, nieznani sprawcy napadali na dziennikarzy opozycyjnych, drukarnie i redakcje [11] . To przykładowe metody, jakimi posługiwały się rządy pomajowe. Nie przekreślają one jednak pluralizmu, który mimo wszystko panował, umożliwiając publikowanie całego spektrum poglądów. A nawet jeśli jakieś pismo zamknięto, mogło się ono zaraz odrodzić w niezmienionej postaci, ale z nowym tytułem. Tak właśnie powstał „Warszawski Dziennik Narodowy”. Dwa dni przed jego założeniem, poprzednik, o prawie identycznie brzmiącym tytule, został zamknięty za nieopublikowanie nekrologu Marszałka w maju 1935 r.

Nie bez znaczenia będzie także przywołanie kontekstów wyborów parlamentarnych: międzynarodowego, gospodarczego. Lata 1926-1928 kronikarz Piłsudskiego, Wacław Jędrzejewicz, ocenia pozytywnie: Strajk górników w Anglii rozpoczęty w maju 1926 r. spowodował nieoczekiwany, masowy eksport polskiego węgla do Anglii, który utrzymał się przez dłuższy czas. Pożyczka amerykańska dała poważny zastrzyk finansowy na inwestycje polskie [12] . Ogólniejszą tendencję zauważył Richard Watt. Według autora „Gorzkiej chwały”, lata 1927-1929 stały się okresem politycznego zamętu, ale dla większości Polaków były to dobre czasy. Niemal wszystkie państwa europejskie, w tym także Polska, przeżywały wtedy fazę ekspansji ekonomicznej [13] . Chłopi zaczęli kupować ziemię, eksportowali swoje produkty, dzięki powstaniu nowych miejsc pracy w miastach, procent osób pracujących w rolnictwie spadł z 70 do 60. Poprawiło się życie robotników.




[10] Por. A. Paczkowski, Prasa codzienna Warszawy w latach 1918-1939, Warszawa 1983, s. 63-67.
[11] Tamże.
[12] W. Jędrzejewicz, Józef Piłsudski 1867-1935. Życiorys, Londyn 1993, s. 211.
[13] R. Watt, Gorzka chwała. Polska i jej los 1918-1939, Warszawa 2005, s. 262.




Na arenie międzynarodowej Anglia zerwała stosunki z Rosją Sowiecką, co zrodziło obawy o posunięcia tej drugiej wobec Polski; Niemcy odzyskały strefę kolońską, żądały rewizji traktatu wersalskiego, domagały się okręgu Saary, Anschlussu Austrii i Gdańska z Pomorzem.

Fakty te interesują historyka. Prasoznawca ma je na względzie. Publicysta w dniu wyborów 4 marca – ignorował je, gdy nie służyły uprawianej przez niego propagandzie. Liczył bowiem na skuteczność i wygraną partii, której sprzyjał. Tłumaczenie zależności politycznych na arenie międzynarodowej czy mechanizmów gospodarczych odkładał na bok, gdyż nie pasowało to do kampanii wyborczej, którą nie tylko opisywał, ale także prowadził. Problemy złożone ustępowały demagogii.

Pisma Drugiej Rzeczpospolitej odróżnia bowiem od tych z Trzeciej RP ogromne upolitycznienie. Czytelnik dzisiejszych dzienników czy tygodników społeczno-politycznych dostrzega ich sympatie, domyśla się, którym partiom są przychylne. Czasem redaktorzy mówią o tym wprost, zwykle jednak próbują uchodzić za obiektywnych i niezależnych; prasa nie jest obowiązana do przedstawiania rzeczywistości według partyjnej dyscypliny. W Dwudziestoleciu natomiast wiele głównych pism było organami prasowymi partii.

Z rządem czy przeciw rządowi


„IKC” stał za rządem. Dziś, w niespełna dwa lata po przewrocie, kasy państwowe są zapełnione, złoty ustabilizowany i oparty na mocnych podstawach, bezrobocie zmalało do połowy, dochody państwa są większe od jego wydatków i każdy wie, że grosz przezeń odłożony dziś, nie straci jutro na wartość [14]i . Dorobek rządu Marszałka był ogromny i stanowił fundament, na którym miano po wygranych wyborach budować. „IKC” nie miał wątpliwości, że za programem spokoju wewnątrz i powagi państwa na zewnątrz zagłosuje większość obywateli; tych wyzwolonych spod terroru partii, którzy potrafią patrzeć na Polskę nie przez okulary partyjne, ale własnymi, zdrowymi oczyma.

Z tą postawą kontrastowała inna – spokojna, lecz zdecydowana, wypływająca z treści artykułu „Rzeczpospolitej” pt. „Co nas czeka” [15] . Prawicowe pismo odpowiadało na retorykę rządu i BBWR, które nie mogło, czy nie chciało powiedzieć do czego dąży i nie mogło wskazać nam środków osiągnięcia swych celów. Działo się tak, ponieważ, wedle opinii redaktorów dziennika, Blok był jedynie zbiorowiskiem ludzi dbających o własne interesy, bez wyrazistego programu, bez jednej linii, a hasło, że należy iść za rządem jako jedyne spoiwo łączyło obszarnika z fornalem, wielkiego przemysłowca z robotnikiem, szczerego katolika z ateuszem.




[14] O czym zadecyduje wyborca głosując w niedzielę? „Ilustrowany Kurier Codzienny” z dn. 4 III 1928.
[15] Co nas czeka, „Rzeczpospolita” z dn. 4 III 1928.




Na podobną krytykę próbował odpowiedzieć w wywiadzie dla wileńskiego „Słowa” Marian Zyndram Kościałkowski, prezes Partii Pracy i czołowy kandydat listy sanacyjnej na Ziemi Wileńskiej: Pod rządami Marszałka Piłsudskiego następuje najpierw konsolidacja żywiołów państwowotwórczych, dla których dobro i siła państwa jest alfą i omegą wszystkich poczynań. Choć są pomiędzy nami socjalne różnice, wierzę, że na tej platformie, jaką jest dobro i siła Państwa podamy sobie zawsze ręce i stanowić będziemy nierozerwalną całość [16]. Wątpliwości co do spoistości ideologicznej Bezpartyjnego Bloku jednak nie rozwiał.

„Rzeczpospolita”, która starała się podkopać wiarygodność sanacji, skupiającej sympatyków w różnych grupach reprezentujących sprzeczne z sobą interesy, wysunęła również trafny zarzut, że naczelnym postulatem tych ludzi jest usunięcie partii od rządów i... stworzenie partii, która by rządziła.
Argumenty „Rzeczpospolitej” dopełniała publicystyka „Gazety Warszawskiej”. Subtelnie wskazywała wady ekipy sanacyjnej, pisząc, że partie w trakcie kampanii wyborczej ujawniły swoje programy, względnie swój brak programu, pokazały, jakimi metodami walczą, to znaczy, jakimi metodami chcą rządzić państwem [17].

Pełną nieufność wobec rządu wyrażał natomiast „Robotnik”, centralny organ Polskiej Partii Socjalistycznej. Źródłem niepokoju i złości, jak wynika z artykułu Ignacego Daszyńskiego „Dzień głosowania”, był wśród robotników i chłopów alians Piłsudskiego z konserwatystami, przedstawiany na potrzeby kampanii szerzej
– jako koalicja z całą reakcją. Układ taki miałby grozić wyzyskiwaniem mas pracujących, implikował więc zagrożenie demokracji oraz wolnego narodu [18].

Doskwierał on także odłamowi Polskiego Stronnictwa Ludowego skupionemu wokół tygodnika „Wyzwolenie”. Rząd obecny, za który Piłsudski jest odpowiedzialny, dopiero teraz, w okresie wyborów przypomniał sobie o tym, że poza książętami, urzędnikami, klerem i bogaczami są w Polsce miliony pracującego ludu... – pisano w tekście tłumaczącym stanowisko partii wobec Marszałka [19] . Dlatego, mimo uznania i sympatii dla polskiego szafarza sprawiedliwości, ponieważ ten odwrócił się od spraw ludu, stronnictwo poszło do wyborów samodzielnie.


Brońmy honoru chłopskiego!


„Piast” i „Wyzwolenie”, tygodniki dwóch odłamów PSL, połączonych w 1931 r., ale w 1928 r. stojących w opozycji do siebie, stanowią odrębną klasę. „Do Braci Chłopów”, „Baczność Wyborcy!” – wykrzykują nagłówki „Piasta” [20] . „Nie dajcie się oszukać!”, „Uważajcie!” – wtóruje mu „Wyzwolenie” [21].




[16] Wywiad z Marianem Zyndram Kościałkowskim, „Słowo” z dn. 4 III 1928.
[17] R. Rybarski, W dniu wyborów do Sejmu, „Gazeta Warszawska” z dn. 4 III 1928.
[18] Por. I. Daszyński, Dzień głosowania, „Robotnik” z dn. 4 III 1928.
[19] „Wyzwolenie” – a Marszałek Piłsudski, „Wyzwolenie” z dn. 4 III 1928.
[20] „Piast” z dn. 4 III 1928.
[21] „Wyzwolenie” z dn. 4 III 928.




Czytanie dzisiaj tych pism ludowych rodzi pytania, w jakim nastroju odbierali je właściwi czytelnicy – chłopi międzywojnia; czytali sami, czy ktoś odczytywał artykuły na głos? To pierwsze podsuwa wyobraźnia przeglądającemu „Piasta” i „Wyzwolenie” – sięgnąć po solidną beczkę, stanąć na niej na środku zgromadzenia, i pośród kurzu krzyczeć do ludu agitacyjne teksty.

Takim, by tak rzec, przemówieniem wiecowym był artykuł wójta z Limanowskiego „Do Braci Chłopów” zamieszczony w „Piaście”. Napisany, abyście, bracia chłopi, choć trochę zmiarkowali, jakie i co oznaczają te listy i kto tam pcha się na nich, to sobie przeczytajcie i wyspekulujcie, komu oddać głos [22]. Bo przeto ciągną nas i popychają w różne strony, obiecują to, czego sami nie mają, grożą i straszą, że w ten byś zwariował. Pouczało również „Wyzwolenie”; ostrzegało przed wyborczymi oszustwami.


Obowiązek katolicki i narodowy.


List biskupów polskich

List pasterski biskupów polskich w sprawie wyborów ogłoszony jeszcze w grudniu 1927 r. wydrukował „Kurier Warszawski”. Biskupi zabierali głos przed każdymi wyborami, tym razem motywowali to faktem, iż Sejm i Senat, które się zbiorą, skorzystać mają z doświadczeń izb ustawodawczych poprzednich, ażeby zmienić konstytucję w tym duchu, jaki Polsce zapewni silniejszy ustrój i władzę, bardziej niż dotychczas, od wpływów partyjnych niezależną. Następnie w przyszłym Sejmie i Senacie rozwiązywane będą zagadnienia i sprawy najdonioślejsze, które mają związek najściślejszy z życiem religijnym i moralnym narodu i państwa [23].

Głównym niebezpieczeństwem, jakie dostrzegali hierarchowie Kościoła, był komunizm, który zagraża także i nam, bo w sąsiedztwie jego żyjemy, bo komunistyczna propaganda u nas się szerzy.
Komunizm wypowiedział wojnę Bogu, walczy z imieniem Bożym, wypędza Chrystusa z państw, narodów i publicznego wychowania, niszczy węzły rodzinne, szerzy wyuzdanie obyczajów, gwałci osobistą wolność, wolnych obywateli zmienia w niewolników, a lud, robotnika i cały kraj uboży. Ci zaś, co w komunistycznym ustroju rządy sprawują, nakazują bezwzględną wiarę w siebie, siebie też samych w miejsce obalonych ołtarzy Bożych stawiają
.

Biskupi widzieli dwubiegunowy świat, w którym dominowały kierunki obrony praw Chrystusa albo – zwalczania wszelkich zasad religijnych. Jedni pod chorągwią Chrystusa mieli rozszerzać i utwierdzać królestwo Boże w Polsce, drudzy naprawić Rzeczpospolitą duchem antychrysta.

Katolicka większość była zobowiązana rozstrzygnąć, którą drogą pójdzie Polska; wybór kandydatów o przekonaniach katolickich i życiu nienagannym biskupi uznali za obowiązek wiernych. Ostrzeganie przed komunizmem, dla którego religia to opium dla mas, nie zaskakuje; naturalną reakcją Kościoła stała się obrona przed wpływami haseł rewolucyjnych. Problemem o wiele poważniejszym stał się podział katolików, z których jedna część zamierzała oddać głos na endecję, druga zaś na Bezpartyjny Blok.




[22] Wójt z Limanowskiego, Do Braci Chłopów, „Piast” z dn. 4 III 1928.
[23] List pasterski biskupów polskich, „Kurier Warszawski” z dn. 4 III 1928.




W tym kontekście słowa Listu: Ci, co najgłośniej krzyczą i najwięcej obiecują, zawsze najmniej dotrzymują, nie dajcie się niczym zastraszyć, odnoszą się nie tyle do komunistycznych wiecowników, tzw. elementu antypaństwowego, ile do polityków sanacji, której akcję propagandową zakrojono na największą skalę. Pomysł, aby w BBWR skupić osoby o różnorodnych przekonaniach politycznych, skutkował niepokojem konkurencyjnych środowisk.

Dwa niebezpieczeństwa, przed którymi przestrzegali biskupi, to właśnie wstrzymywanie się i usuwanie od głosowania, a następnie rozbicie się głosujących, którzy stoją na wspólnym froncie katolickim.
Pierwsze należało zniwelować przeciwstawieniem się grzechowi zaniedbania. Drugie – naprawieniem zła, jakie poprzednio wyrządziła wybujała partyjność, wyzbycie się egoizmu partyjnego. Biskupi zagrzmieli: Jeśliby nasz głos, czego nie przypuszczamy, miał się stać głosem wołających na puszczy, to choć z bezmiernym bólem naszej duszy sami będziemy spokojni w naszym sumieniu, żeśmy spełnili, co do nas należy, ale tym ci większą jest odpowiedzialność wasza, skoroście uświadomieni i ostrzeżeni, nie poszli jednak za głosem obowiązku katolickiego i narodowego. List podpisali m.in. kardynałowie Aleksander Kakowski i August Hlond, Adam Sapieha, arcybiskup krakowski, inni arcybiskupi i biskupi.


Oni i my


Z dotychczasowego opisu już można wywnioskować, jak autorzy czy publicyści pism budowali wspólnotę z czytelnikami, jak podkreślali wspólny zestaw wartości, formułowali wspólne cele, innymi słowy, jak definiowali siebie w opozycji do politycznych przeciwników. Warto jednak przyjrzeć się temu bliżej, gdyż podział opinii publicznej, wyrażony przez mnogość tytułów prasowych o odmiennych poglądach, był w społeczeństwie głęboki i choćby z tego względu interesujący.
Najjaśniej podziały opisali redaktorzy pism ludowych. Według „Piasta” lista nr 1 to lista wielkich panów, hrabiów, obszarników, fabrykantów i różnych dezerterów, co to poszliby i z diabłem, byle posłem być. „Wyzwolenie” do tych określeń dodało książąt, Żydów, wielkich przemysłowców oraz urzędników, starostów, sołtysów, pisarzy gminnych, policjantów, wszystkich, którzy dowodzili, że posłowie wybrani z tej listy będą służyć nie ludowi, tylko urzędnikom i magnatom [24].

Listę PPS, nr 2, „piastowcy” nazwali
listą wrogów chłopa, socjalistów, którzy walczą, aby wasze bydło, świnie, zboże i wszystko, co chłop sprzedaje, było za pół darmo, a ubrania i wszystko, co chłopu potrzebne, aby było na wagę złota. Większości list jednak nie poświęcano więcej uwagi, dyskredytując je faktem, iż były to po prostu listy Bóg wie, czyje – nie nasze




[24] Wójt z Limanowskiego, dz. cyt.; Przeczytajcie uważnie to wyjaśnienie, „Wyzwolenie” z dn. 4 III 1928.




Ludowcy kłócili się między sobą. Nie głosujcie na listę nr 3 – krzyczał wójt z Limanowej – to wyzwoleńcy i bałamuty chłopskie, za co odpowiadano z nawiązką, że lista nr 25 to zbankrutowani piastowcy Witosowi, którzy (...) połączyli się z niejakimi chadekami (partia mieszczańska). Spółka ta wyzyskiwała Polkę razem z endecją.

„Wyzwolenie” w przeciwieństwie do „Piasta” ostro atakowało Narodową Demokrację. Mówiło o niej, że wstydzi się sama za siebie, a za jej przyczyną zamordowano pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza. Obarczano endecję winą za spadek wartości marki polskiej [zastąpiona przez złotego w 1924 r. – przyp. J.H.-P.] oraz oskarżano o okradanie Skarbu Państwa, dzięki czemu wzbogacali się spekulanci, a lud wpadł w nędzę. Kojarzono ich z politykującymi księżmi, którym endecja obiecała uchwalić kosztem ludu większe pensje i majątki.

Obraz chłopa, jaki wyłania się po lekturze prasy ludowej, nie jest wyrazisty. Polskiego chłopa popychało się i ciągało na różne strony, obiecywało się mu i groziło. Miał on jednak swój honor, czuł ciężar historii, ale i patrzył w przyszłość (Pamiętajcie choć na dzieci wasze, aby was nie przeklinały, żeście się za funt soli zaprzęgli w jarzmo pańskie i żeście stracili wasz czterdziestoletni dorobek polityczny). Swoją ciężką pracą uszlachetniał dostojną dłoń chłopską, w której tym razem niósł do urny kartkę wyborczą.

„Robotnik” nazywał „Gazetę Warszawską” maklerem w rzeczach „narodowych” i „katolickich”, a Stanisława Strońskiego wraz z całą endecją winił za zamach majowy [25]. Sama zaś Narodowa Demokracja utożsamiała się z wielkimi masami ludności, dla której udział w wyborach był zagadnieniem moralnym wykluczającym neutralność [26].

Konserwatyści „Czasu” obarczali odpowiedzialnością za opisane wypadki na uczelniach wyższych prowodyrów Obozu Wielkiej Polski, przeciwstawiając im swoją uczciwość i rozumność [27].

„IKC” jednoczył przeciw partyjniactwu i za rządem Józefa Piłsudskiego. Jak było za rządów partyjnych w Polsce – wszyscy pamiętamy [28]. Doprowadziły one, pisała gazeta, swoją nieudolnością państwo na skraj przepaści, a uratowała je w ostatniej chwili silna dłoń Marszałka.




[25] I. Daszyński, dz. cyt.
[26] Por. R. Rybarski, W dniu wyborów do Sejmu, „Gazeta Warszawska” z dn. 4 III 1928.
[27] Por. Młodość i polityka, „Czas” z dn. 4 III 1928.
[28] O czym zadecyduje wyborca głosując w niedzielę?




By nie stracić głosu


Wybory wygrał BBWR. W 444-osobowym Sejmie zdobył 122 miejsca (27,6 proc.). Co, włączając 5 mandatów uzyskanych przez NPR-Lewicę i 3 przez Związek Chłopski, dało obozowi prorządowemu względną większość 130 głosów. Endecki Związek Ludowo-Narodowy dostał jedynie 37 mandatów, największą partią opozycji była lewicowa PPS z 63 mandatami. Co prawda, partie wcześniej władające większością poniosły porażkę, ale zwycięstwo zwolenników rządu Piłsudskiego okazało się mniejsze niż planowano.

Kampanię wyborczą prasa opisywała na różne sposoby. Gazety przeważnie oceniały ją pozytywnie, ze względu na jej wpływ w uświadamianiu politycznym społeczeństwa, choć raczej należałoby powiedzieć – ludu. Ganiły zaś za brutalność walki politycznej, negatywny wpływ m.in. na poziom debaty czy destrukcyjne oddziaływanie na stosunki koleżeńskie w uczelnianych murach. O agitatorach mówiono – gdy nie wywodzili się z zaprzyjaźnionej partii – że głoszą jedynie kłamstwa i oszczerstwa, a w głowach wyborców wywołują chaos. Czasem narzekano jednak z powodu zupełnie innego: że obecnej kampanii brakuje haseł wyrazistych.

Atrakcyjna akcja agitacyjna wykorzystywała zdobycze techniki – na pierwszej kolumnie „IKC” widzimy zdjęcie z podpisem: Agitacyjny samolot za listą nr 1 nad Krakowem [29]. Komentował krakowski „Czas”: Lud ma sposobność podziwiać kina uliczne i agitacyjne samoloty. Są to wstępne rozdziały do propagandy amerykańskiej jednakże z tym zastrzeżeniem, że aeroplan nie uzupełnia gazety, gdyż jej na wsi nie ma, aeroplan lecący z ulotkami np. po Zachodniej Małopolsce odgrywa rolę afisza nieznanej wielkości. Samoloty w niektórych powiatach wywołały sensację nie lada. Nadpowietrznych przemówień słuchało po kilkaset osób [30].

4 marca lokale obwodowych komisji wyborczych otwarte były od dziewiątej rano do dziewiątej wieczorem. „Kurier Warszawski” zachęcał do głosowania od rana, by zdążyć i nie stracić głosu Dziś! Jak mamy głosować?, „Kurier Warszawski” z dn. 4 III 1928.. Relacjonując wydarzenia tego dnia, „Rzeczpospolita” zauważyła, że warszawianie na ogół niezbyt wcześnie w dnie świąteczne wychodzą na miasto [31]. Tym razem jednak już od godziny dziewiątej rano ruch panował niebywały. Ludzie w skupieniu dążyli do kościołów, a stamtąd do urn wyborczych, dokąd ich wzywało poczucie obowiązkowości obywatelskiej.




[29] „Ilustrowany Kurier Codzienny” z dn. 4 III 1928.
[30] Przed głosowaniem, „Czas” z dn. 4 III 1928.
[31] Stolica w dniu wyborów, „Rzeczpospolita” z dn. 5 III 1928.




Kolejki do urn w stolicy zaczęły maleć około siódmej wieczorem. Inaczej na peryferiach, gdzie niektórzy nie zdążyli spełnić obywatelskiego obowiązku. Wieczorem kwitło życie towarzyskie. Wypełniły się kawiarnie. Do późna przekazywano sobie wiadomości, komentowano. Natomiast – tętno życia Warszawy biło przez całą noc z jasno oświetlonych okien Rady Miejskiej, gdzie powoli, pracowicie dojrzewał plon wielomiesięcznych nadziei... [32].

Współcześni publicyści, odwołujący się do okresu II Rzeczpospolitej, przedstawiają niekiedy walki partyjne jako symptomy zepsucia i zapowiedź rychłego upadku państwa. Blisko im już do wniosku, że również dzisiejsze spory i skandale polityczne są co najmniej zagrożeniem dla racji stanu. Ta argumentacja nie zawsze ma zastosowanie przez analogię. Nie dotyczy bowiem podobnych do siebie republik o innych numerach w nazwie – II i III Rzeczpospolitej – ale zupełnie różnych rzeczywistości: geopolitycznych, politycznych, społecznych, gospodarczych, kulturalnych. Zatem bywa tyleż efektowna, ile nieuprawniona. Wiemy dziś, że Polska była w 1928 r. w pół drogi do katastrofy. Polska w 2007 r. jest w pół drogi do rozkwitu. Choć zawsze może z niej zboczyć.



***

JAKUB HALCEWICZ-PLESKACZEWSKI, ur. 1984, studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.



[32] Tamże.