Jak ziarnka piasku

Rozmowa z Henri Teissierem, arcybiskupem Algieru

publikacja 09.07.2007 21:36

Mnie w dzieciństwie powtarzano, że istnieje masońsko-żydowski spisek przeciw Kościołowi. Dorastałem w tym przekonaniu. Od kiedy mieszkam w świecie muzułmańskim, nieustannie zadaję sobie pytanie: Czy to aby była prawda? Przegląd Powszechny, 7-8/2007

Jak ziarnka piasku




– Jaki jest Kościół katolicki w Algierii?

– Liczbowo jest niemal niewidoczny, jest dosłownie kilkoma ziarnkami piasku na pustyni. I jak piasek jest „niezakorzeniony”. Wszyscy „starzy”, „dawni” chrześcijanie opuścili ten kraj wraz z odzyskaniem przez Algierię niepodległości. Od 1962 r. chrześcijanie w Algierii to garsteczka tych, którzy zostali, a dzisiaj to przede wszyscy ludzie, którzy są przejazdem: studenci z krajów afrykańskich, zagraniczni robotnicy, pracownicy firm, które ponownie zaczynają się w Algierii pojawiać, także imigranci z południa kontynentu, którzy przyjeżdżają tutaj za chlebem. Bardzo niewielu jest chrześcijan algierskiego pochodzenia – może kilkuset, są też chrześcijanki – żony Algierczyków.

– Da się te grupy jakoś policzyć?

– Mniej więcej. Myślę, że możemy mówić o kilku, najwyżej o 10 tys. chrześcijan w całym kraju. Ile to jest w społeczeństwie, które liczy przecież 38 mln ludzi? Przy tym nasze wspólnoty są bardzo od siebie oddalone, rozsiane na całym terytorium kraju – prawie 2,5 mln km2. Czasami te wspólnoty liczą dosłownie kilka osób, są gdzieś na pustyni, częstokroć niczym „ślad” stóp Karola de Foucault. Jedyne stałe i pewne liczby to duchowni: 4 biskupów (w Algierze, Oranie, Konstantynie i pustynnym już Laghouat), 110 księży, 170 sióstr zakonnych i kilkadziesiąt pracujących w Kościele, zwykle na zasadzie wolontariatu, osób świeckich.

– Czy taki maleńki Kościół w ogóle ma szanse być widoczny, słyszalny?

– Powiem Pani, czasami myślę, że robi on o wiele za dużo hałasu w stosunku do tego, co reprezentuje. A poważnie – jesteśmy spadkobiercami Kościoła kolonialnego, za czasów panowania Francuzów katolicyzm był postrzegany jako religia najeźdźców. Kościół silny, to w Algierii Kościół kolonialny. Dzisiaj tamtego Kościoła nie ma. A my odziedziczyliśmy także na szczęście zaangażowanie mojego poprzednika, kard. Duvala, który był arcybiskupem Algieru w latach 1954-1988 (umarł w 1997 r., w dniu, w którym odnaleziono ciała zamordowanych trapistów z Tibhirine...) i jako pierwszy bodaj hierarcha naszego Kościoła mówił z wielkim szacunkiem o rdzennych mieszkańcach tej ziemi, angażował Kościół w działania na ich rzecz. Algierczycy do dzisiaj to pamiętają. Fakt, że w okresie tzw. czarnych lat dziewięćdziesiątych, dekady terroryzmu, wielu ludzi Kościoła pozostało w Algierii, że padło też 19 ofiar – księży, braci, sióstr zakonnych – sprawił, że zyskaliśmy szacunek w oczach Algierczyków. Nie ma prawie tygodnia, by ktoś z prasy czy z telewizji nie przyszedł do mnie, do kurii z pytaniem o zdanie w tej czy innej sprawie.




– Dlaczego interesuje ich opinia kogoś, kto reprezentuje tak małą grupę wierzących?

– Z jednej strony społeczeństwo algierskie jest bardzo jednorodne, ma mały kontakt z „innymi”, z zewnątrz. Istnieje więc potrzeba pokazania, że szanuje ono zdanie tak niewielkiej mniejszości. Z drugiej strony dzięki naszej obecności tutaj w najcięższych czasach, o czym wspominałem, zyskaliśmy wielki szacunek. To wówczas staliśmy się Kościołem naprawdę algierskim. Kiedy było tutaj bardzo niebezpiecznie, moglibyśmy wyjechać. Ale cały naród nie mógł przecież uciec od terroryzmu! Dałem wolną rękę każdemu, kto nie czuł się na siłach pozostać. W ogromnym poczuciu solidarności z tym społeczeństwem większość z nas została... Mówiłem, że zginęło 19 chrześcijan. Ale imamów i muftich zginęło stu! Jednego zastrzelono na ulicy, w biały dzień, nazajutrz po tym, jak publicznie potępił zabijanie księży i sióstr zakonnych. Był imamem w mauzoleum świętego mędrca Sidi Abderrahmana, sanktuarium w Casbie, historycznej dzielnicy Algieru, miejsca od wieków promieniującego duchowością, ważnego dla wierzących muzułmanów, nieustannie odwiedzanego przez modlących się ludzi... To były straszne czasy.

– Czy one definitywnie się skończyły? Jeździ przecież Ksiądz Biskup z eskortą...

– No i dzięki niej nigdy się nie spóźniam na spotkania! Widziała Pani, jak wygląda ruch uliczny w Algierze?... Mówiąc serio, eskortę mam tylko ja i biskup Oranu, Alphonse Georges, następca zabitego w zamachu 1 sierpnia 1996 r. bp. Pierre’a Claverie. W całym algierskim Kościele tylko my dwaj! Oczywiście, każdy, kto jedzie do klasztoru w Tibhirine, skąd wiosną 1997 r. uprowadzono siedmiu zamordowanych potem trapistów, zawsze dostaje wzmocnioną eskortę i nigdy nie nocuje w górach. Nie robi tego nawet ks. Jean-Marie Lassausse, który trzy razy w tygodniu przyjeżdża tam z dwoma Algierczykami, by dbać o klasztorne zabudowania, o cmentarz, ogród i sad. Pamięć o terrorze jest bardzo żywa. Często spotykam się z rodzinami reprezentującymi stowarzyszenie ofiar terroryzmu, wiem coś o tym. Ale i tam normalne życie się odradza, ludzie trochę się bogacą, co widać choćby po tym, że zaczynają remontować domy, instalować łazienki. Pustelnik, o. Robert Fouquez, który mieszkał przez całe lata w górach, nadal mieszka samotnie, choć przeniósł się nieco bliżej osiedli, uczy miejscowych chłopów pszczelarstwa.




– To prawda, gołym okiem widać naokoło, że społeczeństwo Algierii podnosi się systematycznie z tamtej zapaści. Zaczynają na nowo przyjeżdżać do pracy cudzoziemcy, nawet z rodzinami (w szkole francuskiej w zeszłym roku było 30 uczniów, w tym – już ponad 120), pojawia się więcej zagranicznych firm, dziennikarze chętnie mówią o coraz większej wolności, z jaką mogą się wypowiadać (w porównaniu choćby z sąsiednią Tunezją). Czy rany Kościoła też się zabliźniły?

– Powiedziałem już, nasz Kościół to Kościół algierski, żyje tak, jak całe społeczeństwo, jest z nim solidarny i stara mu się służyć jak najlepiej! Podam przykład: w domu, w którym mieszkały hiszpańskie siostry, zaatakowane na ulicy – jedna została zastrzelona, a druga ranna – dzisiaj prowadzimy rodzaj kompletów dla dziewcząt. Uzupełniają tu nie tylko wiedzę szkolną, uczą się języków obcych, ale pokazujemy im też, że świat wcale nie jest taki zamknięty, jak im mówiono.

– Często słyszałam tu o pomocy w nauce, jaką ludzie Kościoła oferowali przez lata, i nadal oferują, algierskim uczniom i studentom, o warsztatach dla dziewcząt, szczególnie na wsi, zapewniających im pewną niezależność, o opiece nad niepełnosprawnymi, ludźmi starymi. Czy Kościół w Algierii można nazwać Kościołem służby?

– Ja bym raczej powiedział, że jest to Kościół spotkania. Ciężar historii spotkań między chrześcijanami a muzułmanami jest ogromny. Wydaje mi się, że dzisiaj praca nad tym, by przekształcać stosunki wzajemnej nieufności, wręcz wrogości, w stosunki zaufania i braterstwa jest tak wielkim zadaniem ewangelicznym, że nie wolno nam go nie dostrzegać. Świadectwo, jakie pragniemy dawać, powinno być świadectwem zaufania. Nie da się jednak spotykać, poznawać ludzi, jeśli nie będziemy obecni tam, gdzie najbardziej nas potrzebują. Wierność Kościołowi wyraża się przecież nie tylko w prozelityzmie. Co więcej, myślę, że zostaliśmy posłani do tego społeczeństwa nie po to, by występować przeciwko jego tradycjom i przekonaniom, ale by być mu bliscy, byśmy niejako w samej jego historii i tradycji szukali sposobów na to, by były w nim obecne wartości ewangeliczne. Choć czasami możemy pomóc w jego ewolucji, to prawda.




– A to w jaki sposób?

– Podam jeden prosty przykład. Kilka dni temu zadzwonił do mnie Algierczyk, od lat mieszkający we Francji. Ma żonę, też z Algierii, i troje dzieci: 17, 14, 10 lat. Cztery lata temu przyjął chrzest w Kościele. Kiedy przyjechali na wakacje do rodziny żony i sprawa wyszła na jaw, teściowie zmusili córkę, by porzuciła męża i dzieci. Miejscowy imam powiedział im, że muzułmanka nie ma prawa żyć z niemuzułmaninem. I koniec.

– Jak to „zmusili”?

– Bardzo prosto. Powiedzieli jej, że jeśli nie odejdzie od męża, jej rodzina, odrzuci ją całkowicie, że nie będzie miała prawa zobaczyć rodziców nawet na łożu śmierci. Oni żyli razem, byli szczęśliwi, mieli dzieci, które wspólnie wychowywali, i teraz ojciec każe tej kobiecie zostawić męża, bo imam tak powiedział! Ten zrozpaczony człowiek prosił mnie, bym znalazł imama, który powie rodzicom jego żony, że grzechem jest rozdzielać małżonków. Zobaczę, co da się zrobić.

– Widzę, że obyczaje zmieniają się tutaj bardzo powoli…

– I prawa też. Coraz więcej jest ludzi, którzy myślą nieco nowocześniej, ale prawo islamskie, które, jak w tym przypadku, mówi, że muzułmanka nie ma prawa żyć z niemuzułmaninem jest silniejsze. W ogóle konwersje to temat niebezpieczny. Choć np. z obecnym ministrem ds. religii, Bouabdallahem Ghlamellahem, można już na ten temat rozmawiać. To jeden z tych ludzi na wysokich stanowiskach, których jest w Algierii sporo i którzy chcą islamu „otwartego”, „islamu serca”, jak sami mówią. To bardzo dobry znak.

– Słuchając Księdza Biskupa wydaje się, że ogólnie rzecz biorąc stosunki z muzułmanami są dobre, a przynajmniej poprawne. Tak jest zawsze?

– Te stosunki są po prostu prawdziwe. Mieszkam w Algierii od ponad 50 lat, znam islam, mówię po arabsku. To oczywiście dużo zmienia, bo zwykle muzułmanie myślą, nie bez racji, że na świecie nie tylko nikt nie chce ich zrozumieć, ale nawet poznać. Oni widzą tę islamofobię i zamykają się jeszcze bardziej, stają się przeczuleni na wszelkie uwagi – jak np. ta Benedykta XVI w Ratyzbonie! Oj, co ja się tu nasłuchałem! Jednak dzięki temu, że w stołecznym dzienniku, na pierwszej stronie, ukazała się moja opinia, w której papieską wypowiedź nazwałem „niezręczną”, a sam powiedziałem, że czuję się bardzo skonsternowany, algierskie reakcje były stosunkowo spokojne. Były też reakcje osobiste: przewodniczący Wysokiej Rady Islamu, Chikh Bouamrane, z którym jesteśmy w przyjaźni, zadzwonił do mnie bardzo zły, potem przestał się odzywać, a potem był koniec ramadanu i dzień, w którym muzułmanie wybaczają innym. Wtedy napisał do mnie długi, przyjazny list. A gdy trafiła się okazja, zaprosił mnie na pyszny obiad! Proszę pamiętać, że to dzięki niemu mamy dzisiaj czas na tę rozmowę.

– Wypowiedź katolickiego biskupa w algierskiej prasie jest tak ważna?

– W ogóle prasa jest ważna. Kiedy Jan Paweł II przyjechał w sierpniu 1985 r. do Maroka i spotkał się w Casablance z muzułmańską młodzieżą, prasa w Algierii w ogóle tego wydarzenia nie zauważyła. Kiedy dwa lata temu umarł Jan Paweł II, całe stronice algierskich gazet były mu poświęcone. Może dlatego, że wówczas ludzie tutaj zrozumieli, jak ważną postacią jest papież, tak dużą wagę przywiązali do nieszczęsnej wypowiedzi w Ratyzbonie…

– Jak powinniśmy zatem rozmawiać z muzułmanami?

– Przede wszystkim starać się ich poznać. To, co nieznane – wzbudza strach. W stosunkach między Europą i Maghrebem popełniliśmy wiele głupstw. Jakże często brakuje nam dla nich szacunku, także w słowach. Naprawdę, nie ma co się dziwić, że nas „nie chcą”, że patrzą na nas podejrzliwie. Trzeba samemu starać się poznać rzeczywistość taką, jak ona jest. Mnie w dzieciństwie powtarzano, że istnieje masońsko-żydowski spisek przeciw Kościołowi. Dorastałem w tym przekonaniu. Od kiedy mieszkam w świecie muzułmańskim, nieustannie zadaję sobie pytanie: Czy to aby była prawda?...



Rozmawiała JOANNA PIETRZAK-THÉBAULT


***

ABP HENRI TEISSIER, ur. 1929; święcenia kapłańskie przyjął w bazylice Matki Bożej Afrykańskiej w Algierze w 1955 r. Od tego czasu nieprzerwanie mieszka w Algierii. Był biskupem Oranu (1972-1981) i biskupem pomocniczym Algieru (1981-1988). Obecnie (od 1988) jest arcybiskupem Algieru. W 1966 r. uzyskał obywatelstwo algierskie.

JOANNA PIETRZAK-THÉBAULT, absolwentka italianistyki Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych; współpracuje z „Głosem Katolickim”, tygodnikiem wydawanym przez Polską Misję Katolicką w Paryżu. Stały współpracownik KAI.