Lobbing na rzecz eutanazji

Patrick Verspieren SJ

publikacja 09.07.2007 21:51

Już w 1992 r. dr Cicely Saunders pisała: Myślę, że zalegalizowane „prawo do śmierci” przedzierzgnie się „w obowiązek śmierci” wielu słabych ludzi, albo pozostanie co najwyżej jedyną otwartą opcją”. Przegląd Powszechny, 7-8/2007

Lobbing na rzecz eutanazji



15 marca br. sąd w Périgueux skazał na rok więzienia w zawieszeniu doktor Laurence Tramois, która zleciła zastrzyk ze śmiercionośną substancją bliskiej zgonu chorej. Pielęgniarkę, Chantal Chanel, która wstrzyknęła substancję, uniewinniono. Jak można nie radować się wyrozumiałością trybunału, oglądając hojnie serwowany obraz dwu sympatycznych młodych pań i wiedząc, jak lekarka była bardzo przywiązana do pacjentki?

14 czerwca 2006 r. sąd w Angers oczyścił z zarzutów Morten Jensena, który uśmiercił swoją młodą małżonkę umierającą na raka. Była ona niemal nieświadoma i czasem rzęziła. Mąż okazywał jej ogromną czułość. Pewnego popołudnia położył się obok żony, by czuła jego obecność, i wstrzyknął jej dobową dawkę środka uspokajającego. Zgon nastąpił bezzwłocznie.

Media, a zwłaszcza telewizja, przedstawiały te trzy osoby jako niemal bohaterów. Wykorzystały wszystkie środki wywołujące zbiorowe emocje: ludzi, z którymi każdy mógł się utożsamiać, wrażliwych na cierpienia innego, gotowych z czystego współcierpienia narazić się na gromy wymiaru sprawiedliwości.
Zwolennicy prawa do eutanazji, a zwłaszcza aktywiści Stowarzyszenia ds. prawa do godnej śmierci (ADMD), dorwali się do tych dwu przypadków. Trzem oskarżonym osobom groził wyrok do 30 lat więzienia. Prawo było niedostosowane. Zostały one uniewinnione, albo osądzone na karę li tylko symboliczną. Oto nowy dowód niedostosowania prawa!

Nie chodzi tu o oskarżenie łagodności obydwu trybunałów. Jak to się jednak stało, że te dwa przypadki przedstawiano tak łagodnie, bez zachęty do spojrzenia na nie z dystansu?

Doktor Tramois była uczuciowo związana z pacjentką. Reagowała pod silną psychologiczną i rodzinną presją, jak sama wyznała. Z tej racji obniżono jej odpowiedzialność. A przecież mogło to być okazją do przypomnienia, że lekarz powinien unikać leczenia swoich bliskich; bliskość bowiem może prowadzić do utraty dystansu nieodzownego do podejmowania medycznych decyzji.




Także pod wpływem emocji Morten Jensen spowodował śmieć małżonki. Zawinił także kompetentny lekarz, który – by zmniejszyć cierpienie chorej – powinien był zwiększyć w granicach bezpiecznych dozę środków uspokajających i uśmierzających ból, albo wyjaśnić, że jęki nie wyrażają rzeczywistego cierpienia. W każdym razie, pan Jensen dokonał czynu pod wpływem nieprzemyślanego odruchu. Skrócił życie kochanej osoby o kilka dni. Ciężar tego czynu będzie musiał nieść przez całe życie.

Tego rodzaju śmiertelnych czynów niełatwo zapomnieć. Nie zabija się sobie podobnych bezkarnie, choćby we własnym sumieniu. W tym względzie postępowanie byłego senatora wydaje się przekonywujące; od kilku lat nieustannie opowiada, jak przyczynił się do śmierci swego ojca i jednocześnie żąda prawa do eutanazji, jakby ta zmiana prawna była mu nieodzowna do uzasadnienia we własnych oczach tego, co było ściśle biorąc ojcobójstwem.

Obciążenie jest też nader przygniatające dla bliskich; należy, zatem, zrzucić je na lekarzy. Taka jest logika wielu wypowiedzi zapominających, że lekarze nie sytuują się też ponad wspólnym losem ludzkości, że podlegają mu zespoły lecznicze i że rodziny mają współudział w podobnych gestach.

Kwestiami tymi zaczyna interesować się prasa pisana, mało zaś telewizja. Czy emocja stała się, zatem, konieczną przyprawą, by wymusić uwagę telewidzów i uzyskać lepszą oglądalność?

Najwyższy stopień braku obiektywizmu osiągnięto w przypadku Vincenta Humberta, młodego zupełnie sparaliżowanego człowieka, który prosił prezydenta Republiki o prawo do śmierci. Sytuacja była przerażająca i dramatyczna. Opiekowano się nim kompetentnie i z poświęceniem, a nawet czułością, w ośrodku rehabilitacji w Berck-sur-Mer. Członkowie tego zespołu mieli wiele do powiedzenia. Jednak żaden z nich nie miał prawa do najmniejszej minuty telewizyjnego wywiadu. Przekazywano wyłącznie wypowiedzi tych, którzy Vincenta Humberta wykreowali na bohatera albo zakładnika w sprawie „prawa do śmierci”, zamykając go w roli, jaką początkowo wybrał. On bowiem uważnie słuchał, co o nim mówiono.




Można zasadnie pytać, w jakim celu niektóre osoby odwiedzały młodego człowieka w Berck-sur-Mer. Co robili tam zwłaszcza prezes i zastępca ADMD, którzy publicznie przyznali się do tej podróży?

„Przypadek Vincent Humbert” był dla tej asocjacji trampoliną do wzmożenia jej propagandowej kampanii. Pani Humbert cieszyła się ogromnym powodzeniem, gloryfikowano ją niczym ikonę matczynej miłości aż do chwili, w której zdała sobie sprawę, że była manipulowana dla przerastającej ją sprawy[1]. ADMD mnożyło inicjatywy: konferencje prasowe, słanie petycji, wpływanie na dziennikarzy, wysyłanie przedstawicieli do ważnych emisji politycznych w telewizji, interpelacje do kandydatów na prezydenta Republiki, redakcja „Białej Księgi”, Koniec życia, dla zgromadzenia odpowiedzialnych za ewolucję społeczeństwa. Krótko – wszystkie możliwe środki do intensywnego lobbingu.

„Biała Księga” zawiera 27 opisów ciężkich chorób czy pożegnań z życiem. Chodzi głównie o listy poświadczające cierpienia rodzin, bez jakiejkolwiek dodatkowej ankiety. Czyste stany faktyczne, których celem było kolejny raz wzniecenie emocji, bez żadnego krytycznego dystansu. Opisy miały pokazać, że prawa chorych, a zwłaszcza prawo odmowy leczenia nie są jeszcze dostatecznie przestrzegane i że wciąż istnieją ciężkie zaniedbania w uśmierza niu cierpień. Ale zamiast wniosku, że należy jeszcze wiele zdziałać w tych obszarach, wykorzystano te przypadki do żądań, by legislacja uznała prawo do aktywnej pomocy w umieraniu.




[1] M. Humbert, Byłam manipulowana przez to stowarzyszenie, wywiad opublikowany w „Le Parisien” 6 marca 2007, s. 15.



Najbardziej znaczącą – i niepokojącą – jest w Księdze propozycja prawa. Stanowi ona, że każda osoba znajdująca się w stanie zależności, którą uznaje za uwłaczającą jej godności, ma prawo skorzystać z medycznej pomocy w umieraniu, znaczy – jak można wnosić z lektury tekstu – pomocy w samobójstwie, albo w dokonaniu eutanazji pod medyczną kontrolą. Opiekujący się pacjentem lekarz, uchylający się przed tą czynnością, miałby być zobowiązany do natychmiastowego skierowania autora prośby do innego praktyka spełniającego prośbę. Nie miałby on prawa poznać racji prośby o śmierć, by ograniczyć zbyt uciążliwe leczenie, skuteczniej ulżyć bólowi i szukać sposobów lepszego towarzyszenia pacjentowi.

Tymczasem liczba wiekowych osób uzależnionych od pomocy innych wzrasta. Wiele z nich wątpi w sens swego życia i w przywiązanie swoich bliskich. Uznają siebie za ciężar. Atmosfera czułości i atencji może pomóc im żyć. Brak respektu może prowadzić ich do utraty poczucia własnej wartości. Propozycja prawa ADMD-u wcale nie nawołuje do mobilizacji, by ich podtrzymać w ciężkim doświadczeniu; ogranicza się do otwarcia im bram śmierci.

Już w 1992 r. dr Cicely Saunders, założycielka Saint-Christofer’s Hospice pisała: Myślę, że zalegalizowane „prawo do śmierci” przedzierzgnie się „w obowiązek śmierci” wielu słabych ludzi, albo pozostanie co najwyżej jedyną otwartą opcją”. Środkami wyżej wspomnianymi ADMD zdołało stworzyć we Francji opiniotwórczy ruch przychylny tej opcji. Ważne jest umieć sprzeciwić się jej zdecydowanie. De facto pierwszą funkcją zakazu morderstwa jest ochrona osób słabych.

***

tłum. Stanisław Opiela SJ

PATRICK VERSPIEREN SJ, odpowiedzialny za wydział etyki biomedycznej w Centre Sèvres w Paryżu.