Niestała równowaga demokracji

Pierre de Charentenay SJ

publikacja 08.10.2007 15:48

Kampania na rzecz referendum europejskiego oraz wyborów prezydenckich przywołały pragnienie demokracji bezpośredniej: każdy obywatel chciał się wypowiedzieć osobiście i bezpośrednio. Uznał, że jeśli decyzje mają go dotyczyć, to musi mieć prawo do przedstawienia swojego zdania. Przegląd Powszechny, 10/2007

Niestała równowaga demokracji




Niezmiernie długa kampania wyborcza, jaką niedawno przeżyliśmy, pozwoliła nam kolejny raz doświadczyć demokracji. Każdy cieszy się ogromną frekwencją, widząc w tym zwycięstwo demokracji. Jest to jednak stwierdzenie płynne. Choć bowiem instytucje nie zmieniły się od 1958 r., demokracja w ostatnich latach znaczenie ewoluowała i to dla wielu racji: w porządku antropologicznym chodzi o zmiany w reprezentacjach zbiorowych i o upowszechnienie indywidualizmu; w sferze politycznej wpłynął nowy kontekst europejski; w ramach techniki należy liczyć się z permanentnym posługiwaniem się mediami i Internetem. Wśród wszystkich istniejących form demokracji – reprezentatywnych, partycypatywnych, bezpośrednich czy innych – należy wyjaśnić aktualną sytuację, by zwrócić uwagę na, już zauważalne, nowe trudności.


Wieloznaczności demokracji bezpośredniej


Kampania na rzecz referendum europejskiego oraz wyborów prezydenckich przywołały pragnienie demokracji bezpośredniej: każdy obywatel chciał się wypowiedzieć osobiście i bezpośrednio. Uznał, że jeśli decyzje mają go dotyczyć, to musi mieć prawo do przedstawienia swojego zdania nie tylko przez oddanie głosu, ale i w dyskusji.

Dwa polityczne systemy stanowią punkt odniesienia uprawomocniający taki sposób postępowania. Są to demokracja ateńska i doświadczenie szwajcarskich kantonów. W obydwu przypadkach obywatel ma prawo wyrazić swoją opinię w czasie debaty i w głosowaniu. Sprzeciwić się można temu systemowi, przypominając, że w Grecji głosowali wyłącznie mężczyźni. Nie podważa to jednak zasady. Demokracja ateńska kultywowała marzenie o tym, by każdy obywatel mógł zająć urzędnicze stanowisko albo reprezentować naród. Głosowania nie dotyczyły tylko spraw bezpośrednich i miejscowych, ale także kwestii ogólnych dyrektyw całej nacji. Wszystkie kantony szwajcarskie wypowiedziały się, jedne po drugich, w sprawie integracji z Unią Europejską.

Model ten stosuje się do małej liczby obywateli. Na Agorze w Atenach, 5 do 6 tys. obywateli, czy w nielicznym kantonie szwajcarskim. Należało także czuwać nad ograniczeniem liczby obywateli i masowym napływem cudzoziemców.

Chęć powrotu do demokracji bezpośredniej wiąże się z powrotem jednostki, tak charakterystycznym dla współczesnych cywilizacji. Dystansując się od społecznej czy narodowej grupy, wobec której indywiduum bierze górę nad obywatelem, by manifestować swoją niezależność i wolność, rewindykuje swoje prawa. Nie życzy sobie, by ktoś za niego myślał; dystansuje się od wszelkich ideologii politycznych. Zarówno eksperci jak i dziennikarze odsuwani są od debaty – widzieliśmy to w czasie ostatnich dyskusji.





Taki sposób funkcjonowania kryje też pewną koncepcję polityczną. Polityka nie wymagałaby szczególnych kompetencji profesjonalnych; byłaby pewną usługą, której mógłby sprostać każdy obywatel. Na takiej zasadzie w XVIII w. chciano wyznaczać deputatów narodu z listy drogą losowania. Można było wybrać przypadkowe nazwisko z 200 tys. mieszkańców. Tak wyznaczone osoby przedstawiałyby swoje opinie swobodnie i decydowałyby o całej nacji. W końcu kadencji wyznaczano by tym samym sposobem następców. Nie byłoby, zatem, możliwe, by zawodowi politycy, urzędnicy czy oligarchowie przejmowali władzę. Musieliby oni także składać sprawozdania z zarządzania. Tak więc w całościowej demokracji każdy powinien być zdolny do podejmowania decyzji w imieniu narodu. Oto nowa aura, marzenie o społeczeństwie bez dominacji, władzy, hierarchii. Jeśli demokracja jest kulturą, zauważa się, że w czasach współczesnych powoli ewoluuje ona ku postaci demokracji bezpośredniej.

Zresztą instytucje Republiki przyczyniły się do tego, wprowadzając w 1958 r. referendum. Generał de Gaulle chciał mocnego poparcia społecznego dla swoich inicjatyw, dlatego popierał i wykorzystywał referenda, by uchwalić nową konstytucję w 1958 r. i ogłosić niezależność Algierii w 1969 r. Z doświadczenia wiadomo, że referendum przekształca się w plebiscyt. Bezpośrednie konsultacje narodowe nie są wolne od wieloznaczności. Dlatego Niemcy od wojny odrzuciły referenda.

Wybierając prezydenta Republiki w powszechnym głosowaniu, Francja szerzej uchyliła drzwi demokracji bezpośredniej. Prezydent Chirac poszedł dalej tą drogą, umożliwiając referenda w sprawach społecznych i domagając się, by w drodze demokracji bezpośredniej decydowano o przyjęciu nowego kraju do Unii Europejskiej.

Całościowa demokracja jest jednak złudą, nawet jeśli jej pragnienie wciąż wzrasta. Zapomina ona o kompleksowości politycznych decyzji i politycznych negocjacji. Prawa, które należy przegłosować, odnoszą się do coraz trudniejszych tematów o zapleczu filozoficznym, historycznym, ekonomicznym czy strategicznym, które należy rozumieć i poznawać.

Bez ich znajomości, obywatel osądza i dokonuje wyboru na podstawie nieadekwatnych kryteriów osobistych. Pisanie o tym nie jest dowodem elitarystycznej i wyniosłej postawy, lecz uznaniem rzeczywistości. Obywatel może stać się przedmiotem wszelkich manipulacji; dlatego pośrednictwo ekspertów i kompetentnych reprezentantów jest nieodzowne. Wrócimy jeszcze do tego. To będzie pośredniczenie biorące pod uwagę nowe dane – społeczeństwo medialne.




Instrumenty medialne demokracji


Fenomeny te wzmocniły się wraz z możliwościami nowych technologii komunikacji, które obudziły apetyt na polityczną bliskość. Jeśli ta tendencja mogła się rozwinąć tak szybko, to dlatego, że wyjątkowe środki umożliwiły każdemu znajomość problemów światowych, otaczającej społecznej rzeczywistości i politycznych zdarzeń. Umożliwiły też uczestnictwo w debacie, dotyczy to głównie telewizji i Internetu.

W ostatniej kampanii prezydenckiej telewizja pokazała nowy typ debaty; obywatele mogli zadawać pytania kandydatowi bez pośrednictwa dziennikarzy. Każdy mógł zauważyć, że dialog ograniczał się do osobistych trosk, utyskiwań, bolączek. Oglądając emisję, można było myśleć, że Francja stała się areną indywidualnych reklamacji.

Drugim instrumentem był Internet; pozwalał on udzielać głosu każdemu za pomocą własnego web, blogów, forum, maili. Obywatel reagował natychmiast na wypowiedź polityków, ujawniając swoje emocje, wyrażając zainteresowanie czy odrazę, przywołując na świadka globalną sferę internautów. Autorzy blogów mogą zjednoczyć pokaźną liczbę uczestników, rozgromić przeciwnika albo poprzeć zwolennika. Należy jeszcze oszacować ich wagę (za kilka miesięcy zaproponujemy pogłębioną refleksję nad e-demokracją).
Upowszechnienie tych nowych instrumentów doprowadziło do fragmentaryzacji politycznego dyskursu na wielość prywatnych opinii, umożliwiających bezpośredni kontakt między obywatelami i politycznymi aktorami. Należy uznać oczywiste zainteresowanie decydentów tą wielością wypowiedzi; mogą oni z ich tysięcy wyłuskać tendencje i troski, napięcia i sprzeczności, które muszą brać pod uwagę. Rozdrobnienie jednak publicznej opinii na tysiące paralelnych dyskursów utrudnia, jeśli wręcz nie uniemożliwia, debatę. Ogrom wypowiedzi bywa chaotyczny i niezgłębiony.

W niedawnych wyborach prezydenckich trzeba było poczekać na końcową debatę dwu ostatnich kandydatów, by usłyszeć coś o polityce ogólnej.


Ograniczenia demokracji partycypatywnej


Oprócz demokracji bezpośredniej zauważono ożywienie zasady i idei demokracji partycypatywnej. Pojęcie to jest raczej rozmyte – nieprzetłumaczalne zresztą na angielski i niemiecki. Przybrało ono urozmaicone formy.

Kampania Ségolène Royal polegała na organizowaniu licznych debat, właśnie zwanych partycypatywnymi, odbywających się w różnych miastach i dających możliwość bezpośredniego kontaktu kandydatki z ludnością. Obecni mogli się wypowiedzieć i odnosili wrażenie uczestniczenia w refleksji kandydatki nad przygotowaniem jej programu i zajmowanych pozycjach. Była to jednak mała, wybrana ze zwolenników, liczba.





Takiemu typowi postępowania trzeba zadać pytanie, czy rzeczywiście pozwala on usłyszeć troski pewnej części społeczeństwa i czy mamy do czynienia z istotnym dla demokracji postępowaniem? Demokracja nie znajduje w nim swojej pełnej miary, gdyż procedura ogranicza się do określonej grupy. Uczestnictwo w debacie służyło przede wszystkim kandydatce do wyrażania i formułowania tematów jej kampanii. Trudno zatem wyprowadzać wnioski o myśleniu ogółu wspólnoty obywatelskiej.

Inne formy demokracji partycypatywnej istnieją w licznych instancjach ułatwiających poznanie opinii obywateli: komitety konsultatywne, komitety dzielnicowe, rady departamentowe, komitety użytkowników, rady starszych. W przeważającej liczbie są to organizacje lokalne, pozwalające na lepszy kontakt między decydentami a obywatelami, oraz na lepszą informację miejscowych rządów politycznych. Nie dotyczą zaś narodowej wizji.

Demokracja partycypatywna wykorzystuje również działalność stowarzyszeń skupiających wolontariuszy, którzy chcą bronić albo partykularnego interesu, albo specyficznych wartości. Te lobby uczestniczą w demokracji w stopniu, w jakim wyrażają troski pewnej liczby obywateli. Francuzi są mało przyzwyczajeni do tej formy demokracji partycypatywnej, umiejscawianej raczej na granicy korupcji. Anglosaski świat oraz europejska administracja dysponują rozwiniętą jej praktyką, która okazuje się bardzo użyteczna, gdy jest dostatecznie opanowana.

Forma ta jednak nie jest całą demokracją; stanowi jej istotny element w dzisiejszym społeczeństwie podzielonym na grupy społeczne, grupy interesów, grupy wartości czy grupy religijne mające prawo wyrażania swoich trosk. Obrona partykularnych wizji nie powstaje w prostackim korporacjonizmie, jeśli nie dochodzi do narzucania specyficznej reguły całej wspólnocie i jeśli do polityków należy podejmowanie decyzji wartościowych dla całej nacji i dobra wspólnego.

Demokracja partycypatywna jest prawomocna, pod warunkiem że nie staje się jedyną formą demokracji i że jej dorobek stanowi jedynie częściowe wprowadzenie do refleksji politycznych decydentów.


Słabości reprezentacji


Dyskusja wokół demokracji bezpośredniej i demokracji partycypatywnej ujawnia, że działania polityczne muszą trafić do pewnej liczby profesjonalistów i ekspertów wybranych do uprawiania władzy w imieniu obywateli. Jest to rola reprezentantów. Innej możliwości nie ma. W ostatnich latach reprezentacja uległa erozji i wiele traciła na ważności, tak że chyba przestała funkcjonować. Krytykują ją wszyscy. Klasa polityczna wydaje się przebrzmiała, zajęta przede wszystkim własnymi problemami wewnętrznymi, wepchnięta w kołowrót indywidualnych ambicji czy kłótni. Nie reprezentuje już prawdziwych trosk obywateli i oderwała się od rzeczywistości. Tak przynajmniej postrzega ją opinia publiczna.





Praktyka reprezentacji mnoży we Francji ułomności. Rozwój europejskiego prawodawstwa, ustanawianego na wspólnotowych zebraniach brukselskich, spowodował omijanie pokaźnej części działań narodowego parlamentu: 70% dzisiejszych praw płynie z europejskiego źródła; nie podlega kontroli narodowego parlamentu, wciskając się w prawodawstwo.

Swoją rolę odegrał też inny fenomen: nowa stabilność rządów V Republiki, panujące porozumienie (inne niż kohabitacja) między prezydentem, premierem i parlamentarną większością pozwala zauważyć, że każda debata parlamentarna jest mało użyteczna, gdyż władza wykonawcza dominuje nad ustawodawczą. Przykład CPE [projekt Konstytucji europejskiej – S.O.] powinien wryć się w pamięć. Parlamentarne ustawodawstwo odrzuciła ulica. Nie było bowiem innej możliwości oprócz manifestacji. Wewnętrzna debata parlamentarna nie mogła zafunkcjonować. Przeciwstawnych punktów widzenia ani nie usłyszano, ani nie potraktowano serio. Należało, zatem zniszczyć prawo większościowo przejęte w parlamencie.

Próba siłowego przeforsowania art. 49,3 [1] ilustruje złą jakość dialogu między większością a opozycją. Coraz rzadsze jego użycie jest anomalią. Artykuł ten należy obalić.

Skądinąd nieobecność parlamentarzystów – często złączona z kumulacją mandatów – wzbudza wątpliwość co do rzeczywistej reprezentacji, gdy ławy półkola świecą praktycznie pustkami. Jeszcze ważniejsza jest nieobecność mniejszości politycznych w łonie parlamentu; większościowy i dwuturowy bowiem system wyborczy pozbawia reprezentacji dużą część elektoratu. Ani skrajna lewica Besancenota, ani skrajna prawica Le Pena nie wywołują żadnego echa w parlamencie. Centryści zaś, żeby zaistnieć, najczęściej muszą jednoczyć się już to z prawicą, już to z lewicą. Jak zatem utrzymywać, że reprezentacja dobrze funkcjonuje?

W ciągu ostatnich czterdziestu lat reprezentację dosięgnął dotkliwy cios. Mnożenie praw – z których wiele pozostaje na papierze – też deprecjonuje prace parlamentu. Rządowi fachowcy wydają się niepotrzebni; zajmują medialną scenę bez realnego wpływu na swoją działalność. Reformy są nieodzowne, choć pewnie trudno je będzie wprowadzić w życie, gdyż wyczerpanie sił reprezentacji jest odległym kulturowym fenomenem, który niełatwo zwalczyć.


Koniunktura bonapartyzmu


Ostry start prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego stawia pytanie, co do nowej praktyki demokracji. Wszechobecność medialna prezydenta redukuje przestrzeń między nim a obywatelem, omija nie tylko rząd, ale i wybraną reprezentację.

Na nagłość wykonawstwa nakłada się dyskurs oparty na porządku i narodowym autorytecie. Nie pojawia się żadna dwuznaczność w stosunku do tego, który przewodzi wykonawstwu i pcha Francję ku zmianom.



[1] Artykuł ten pozwala na przyjęcie ustawy bez głosowania i dyskusji nad tekstem (przyp. red.).




W swoim znamienitym studium o francuskich prawicach [2] René Rémond opisywał jako bonapartystyczne te rządy prawicowe, które kładły nacisk na wartości porządku i autorytetu. Pokazywał, jak ta prawica często przeciwstawiała się liberalnej prawicy, bardziej ukierunkowanej ku wolności, pluralizmowi i decentralizacji. Aktualne analizy tego znakomitego znawcy współczesnej historii francuskiej skupiły się na opisie UMP [Unia Ruchu Patriotycznego, partia Sarkozy’ego – S.O.], dążącego do wymazania z prawicy zróżnicowań, by zapewnić skok do wyborczego zwycięstwa. Nicolas Sarkozy wpisał się w tę linię, podgryzając zarówno terytoria skrajnej prawicy, jak i centrum, by zebrać prawice i centroprawicę pod swoim leadership.

Styl działania nowego prezydenta Republiki ukierunkowuje UMP ku formie bonapartyzmu, który – oswobodzony od gaullizmu – przejmuje pojęcia suwerenności i roli państwa, by sądzić, decydować i odnawiać. W takiej konfiguracji działalność parlamentarna jest subsydiarna, zaś władza wykonawcza przejmuje większą inicjatywę. V Republika stanowi kościec, na którym można osadzić bardzo różne praktyki.

Jeśli uwierzyć wypowiedziom kandydatki socjalistów i jej sposobom wyrażania, jej też zależało na personalizacji władzy wykonawczej, nawet jeśli ton demokratyczny znacznie się różnił ze względu na bezpośrednie odniesienia do francuskiego narodu i partycypatywnych debat.

Postępowanie obydwojga głównych kandydatów wieszczy ewolucję politycznej sceny, którą winni podzielać wszyscy obywatele, ponieść ciężar trudności, odpowiedzieć na ich troski i prawa; pojawiło się mocne żądanie autorytetu zdolnego odpowiedzieć na potrzeby każdego.

Ta ewolucja bonapartyzmu francuskiej demokracji rodzi pytania, ponieważ klasyczna kontrsiła reprezentacji przestała funkcjonować. Może ona nawet uśmiercić demokratyczny duch obywateli zafascynowanych pozorną bliskością władzy. Czy jest jeszcze miejsce dla opozycji? Jeśli nie potrafi już ona wyrazić się klasycznymi środkami reprezentacji, czy nie zawładnie nią tendencja ulicznych manifestacji?


Przywrócić władzę parlamentowi


Czy oznacza to uznanie zgonu reprezentacji i ukierunkowanie się na nowe formy demokracji opartej na współczesnych środkach komunikacji, braniu pod uwagę socjologicznych fenomenów współczesności, wyłącznemu uznaniu jednostki w środowisku masowych fenomenów?

Jeśli niepodobna włączyć wsteczny bieg w długoterminowej ewolucji kulturowej, popieranej współczesnymi technicznymi środkami komunikacji i wzmocnionej nową praktyką rządowego bonapartyzmu, warto przynajmniej próbować wprowadzić poprawki, by uniknąć niebezpiecznych deformacji demokracji w postaci zafascynowanego populizmu, w którym ciała pośrednie przestałyby istnieć.



[2] Pierwsza wersja książki powstała w 1954 r.; zmodyfikowana w 2005 r. nosi tytuł Les Droites aujourd’hui (Prawice dziś).




Bez zamiaru wyciągania z kapelusza cudownego lekarstwa, wydaje się, że parlament stanowi centrum problemu demokracji. Głos większości tejże instytucji umożliwia formację rządu i organizację polityki; tu powinny wrócić decyzje i debaty. Tu wyrażają się – albo wyrażać powinny – niezadowolenia, by rząd usłyszał opozycję.

Parlament czerpie siłę, bo w nim toczą się debaty, które podejmuje prasa i media. Prawo nie powstaje bezpośrednio, nawet jeśli dominuje w nim jakaś partia. Niektóre prawa są przedmiotem długich dyskusji, których celem jest stanowienie najlepszego z możliwych praw. Przypomnijmy sobie przykład debaty o emeryturach, z 2005 r., w której większość i opozycja znalazły w dialogu najlepszą formułę.
W 2008 r. odbędą się posiedzenia poświęcone bioetyce, by ustanowić w 2009 r. nowe prawo. Jest ważne, by parlament zorganizował szeroką debatę na te tematy, wywołał jej echo w prasie, wzniecając debatę publiczną.

Przechodzenie przez parlament francuski wszelkich ustawodawczych decyzji podjętych wspólnie w Brukseli jest jeszcze ważniejsze, gdyż wchodzą one w prawodawstwo francuskie. Projekt konstytucji, odrzucony w referendum 29 maja 2005 r., zawierał interesujący artykuł zapraszający europejską komisję do poddania obradom wszystkich parlamentów krajów członkowskich lansowanych przez nią projektów. Obrady parlamentów narodowych, podjęte przez krajowe media, zbliżyłyby europejskie legislacje, niestety, dziś bardzo oddalone od obywateli.

To powiedziawszy, dodam, że rola narodowego parlamentu w europejskiej konstrukcji budzi pytanie o instytucjonalną strukturę całej Europy. Moc legislacyjna przesunęła się na poziom Komisji Europejskiej, bez jednoczesnej adaptacji krajowych instytucji. Jeszcze myślimy w kategoriach decyzji krajowych, podczas gdy Francja jest członkiem politycznej struktury obejmującej 27 państw. Także kampania prezydencka wydawała się abstrahować od Europy, podczas gdy ona stanowi sferę naszego rozwoju ekonomicznego, politycznego i finansowego. Oczywiście, mamy margines autonomicznego manewru w dziedzinach subsydiarnych; co do reszty jesteśmy związani traktatem z 26 innymi członkami Unii, z którymi musimy ustalać całość praw rządzących naszym życiem.

Konkretną konsekwencją tego jest osłabienie narodowego parlamentu (co nie znaczy jego obchodzenia) i tym samym znaczące wzmocnienie parlamentu europejskiego. To jednak już inny problem, który zależy nie tylko od Francji, lecz od całej Unii.




Ciała pośrednie


Polityka jest zawsze sprawą równowagi. Jeśli władza wykonawcza kroczy zbyt daleko albo zbyt żwawo ku reformom, eliminując albo obchodząc instytucjonalne kontrsiły, nie pozostaje nic innego jak opozycyjna ulica. Oto nadmiar znosu, który trzeba zrównoważyć. Tymczasem sytuacja Francji jest zła w obszarach społecznych. Zdarzenia z przedmieść sprzed dwu lat unaoczniają, że przemoc wyrasta z chodników. Poziom bezrobocia osiągnął stopień niedopuszczalny w rozwiniętym kraju. Dramatyczna jest sytuacja w więzieniach. Próg niedopuszczalności dotknął wiele sektorów społecznych. Jeśli emocje spowodowane przez SDF [bez stałego zamieszkania – S.O.], nagłośnione przez media, doprowadziły do ustanowienia prawa do zastępczego lokalu, dlaczego nie miałoby być podobnie w innych dziedzinach?

By uniknąć starć ulicznych, należy wzmocnić polityczne i socjalne ciała pośrednie. Oczywiście, centralna jest rola związków zawodowych. One wyrażają najefektywniej kontrwładzę, która jednak nie ma głosu w parlamencie. Przecież nie wszystkie one są nieprzemakalne na zdrowy rozsądek.
Stowarzyszenia również są zaproszone do uczestnictwa w tej równowadze; a dlaczegóż by również nie Kościoły, gdy chodzi o podstawowe prawa? One też powinny umieć wykorzystywać te same środki; w przeciwnym razie będą omijane i duszone za pośrednictwem mediów z wszechobecną władzą wykonawczą.
Nasze demokracje są dziś bardziej otwarte i płynne niż kiedykolwiek; są delikatne, gdyż podporządkowane dobrej woli wybranej władzy. Ich reguły muszą być tym skrupulatniej przestrzegane, im łatwiej je burzyć. Rozdział władz w demokracji jest jedną z istotnych reguł: władze ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza muszą być niezależne. Podobnie administracja, ekonomia, media. Wszystkie te struktury muszą zachować autonomię. Witalność wszystkich ciał pośrednich zapewnia zdrowie demokracji, a w równowadze, w której jedno nie dominuje nad drugim, wszystkie mogą spełnić własne zadanie. Demokracja żyje, dopóki nikt jej nie pokona.



Tłumaczył Stanisław Opiela SJ
Artykuł ukazał się w„Etudes”, 7-8/2007.


***

PIERRE DE CHARENTENAY SJ, redaktor naczelny „Etudes”.