Charyzmaty a instytucja

Józef Majewski

publikacja 08.09.2008 14:15

Media i teologia – napięcia w Kościele nad Wisłą Przegląd Powszechny, 9/2008

Charyzmaty a instytucja



Nie uważam, aby napięcia [w Kościele] były czymś złym. Wszędzie tam, gdzie jest życie, pojawiają się napięcia, a gdzie ich nie ma, tam pojawia się śmierć – powiedział w 2002 r. kard. Walter Kasper, chyba najwybitniejszy dziś teolog wśród kardynałów. Trudno się nie zgodzić, że napięcia są przejawem życia. W każdym razie istnieją (w świecie czy Kościele) napięcia niejako pożądane, powiedzielibyśmy, błogosławione, nawet jeśli trudne. Ale przecież są i takie, których nie sposób uznać za błogosławione. Wszystkie są wyrazem życia, ale życie nic czy niewiele by straciło, gdyby część z nich się nie pojawiała. Niektóre napięcia nie dodają nic wartościowego, a tylko niepotrzebnie utrudniają życie, uprzykrzają, czynią nieznośnym.

W Kościele jest wiele obszarów napięć. Od czasu do czasu głośno w mediach choćby o napięciach między ruchami kościelnymi a biskupami. Jeszcze głośniej bywa o napięciach między teologami dysydentami a Kongregacją Nauki Wiary, która nie szczędzi krytyki nazbyt śmiałym czy rewolucyjnym przedstawicielom „świętej nauki” (tu w ostatniej dekadzie prym wiodą… jezuici). Wręcz medialny tumult towarzyszy, wcale nierzadkim, napięciom między biskupami Kościołów lokalnych czy grup takich Kościołów a Watykanem, przykładowo w odniesieniu do sprawowania mszy trydenckiej (w lipcu 2007 r. Benedykt XVI „uwolnił” tę liturgię, ale część biskupów czy episkopatów podeszło do tego krytycznie – przedstawiciele Kurii Rzymskiej mówili wręcz o „buncie” i „grzechu” tych biskupów). Dziennikarze, także w Polsce, z upodobaniem informują o napięciach między biskupami, a nawet kardynałami co do niektórych punktów tradycyjnego nauczania Kościoła (np. na temat Komunii św. dla katolików rozwiedzionych, a pozostających w powtórnych związkach cywilnych). W 1986 r. nadzwyczaj głośno było o krytyce kard. Josepha Ratzingera, ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary a dziś papieża, pod adresem inicjatywy… Jana Pawła II zorganizowania międzyreligijnego spotkania modlitewnego w Asyżu – ostatecznie, nie bacząc na „zgorszenie”, kardynał nie wziął w nim udziału. Zdarzają się napięcia, niekiedy równie spektakularne, między przełożonymi, np. zakonnymi, a podwładnymi (przytrafiają się one także polskim jezuitom).

Nadzwyczaj bolesny problem w Kościele, tym razem nad Wisłą, wiąże się ze zjawiskiem Kościoła jako pracodawcy, czyli napięcia między pracodawcami a osobami zatrudnionymi w Kościele… A iluż z nas nie żaliło się na proboszcza, który podejmował decyzje wbrew wszelkiej logice i stanowisku (przynajmniej części) świeckich, choćby w czasie przygotowywania uroczystości Pierwszej Komunii dla ich dzieci? A iluż proboszczów i wikarych żali się na pasywność swoich wiernych? Któż nie słyszał o napięciach między uczniami a katechetami podczas lekcji religii w naszych szkołach? A o napięciach związanych z Radiem Maryja, z lustracją duchownych czy przenosinami jakiegoś biskupa z jednej diecezji do innej… Przykłady napięć w Kościele na świecie i w Polsce można mnożyć. Na (autentyczne) pocieszenie powtórzmy: Wszędzie tam, gdzie jest życie, pojawiają się napięcia, a gdzie ich nie ma, tam pojawia się śmierć.
Z tych wszystkich i innych obszarów napięć w Kościele zajmę się zaledwie dwoma, ale znamiennymi dla Kościoła nad Wisłą: z jednej strony – media, w związku z którymi występują napięcia między dziennikarzami/dziennikarkami a biskupami. Z drugiej – teologia, a właściwie świat teolożek/ teologów świeckich, czyli napięcia kościelne związane z frustracją wielu z nich, że są nieprzydatni dla instytucji Kościoła. Wybieram te dwa obszary, bo – jak mi się zdaje – dość dobrze poznałem te ich napięcia, w każdym ra¬zie znam je z autopsji, wszak jestem i dziennikarzem-publicystą, i medioznawcą, i świeckim teologiem w Kościele nad Wisłą.

W moich rozważaniach chodzi o napięcia między charyzmatami a instytucją Kościoła. Zacznę od tego, co rozumiem pod pojęciem „charyzmat”, które – jak uczy mnie doświadczenie – jest jednym z najbardziej „dziwnych” i tajemniczych terminów w słowniku kościelnym.




Wszyscy jesteśmy charyzmatykami


Czyż nie jest dziwne, że „charyzmat”, który w Nowym Testamencie oznaczał jedną ze specyficznych i wyróżniających chrześcijaństwo zbawczych rzeczywistości, dzisiaj dla większości kojarzy się właściwie tylko z „charyzmatycznymi” postaciami, szczególnie politycznymi? To, co w czasach pierwotnej wspólnoty wierzących było jej solą, szybko wywietrzało ze świadomości i praktyki Kościoła.

Nowotestamentalne greckie słowo „charisma” właściwie jest specyficznie chrześcijańskie. Nie znajdziemy go w starożytnej literaturze pisanej po grecku. Twórcą tego słowa, które pochodzi od fundamentalnego dla chrześcijaństwa pojęcia „charis” – „łaska” – był zapewne sam św. Paweł. W chrześcijaństwie dostrzegł on coś tak niezwykłego, że dla jego nazwania brakowało odpowiedniego słowa w ówczesnej grece. Zdecydował się – można przypuszczać – na utworzenie neologizmu. Charisma wskazuje na istotne zbawcze novum, którym Duch Święty obdarował (i nieustannie obdarowuje) Kościół i poszczególnych wierzących.

Charyzmat można określić jako obecność Ducha Świętego w każdym chrześcijaninie. Ale jest to obecność szczególna, któ¬ra przemienia człowieka w głębi jego jestestwa (w sercu) tak, by w swoim życiu mógł realnie żyć pełnią wolności dziecka Bożego, obdarowany przez Ducha Świętego specyficznym dla siebie konkretnym życiowym powołaniem i nieustanną pomocą w jego realizowaniu. Autentyczna realizacja charyzmatycznego powołania życiowego pozwala konkretnemu chrześcijaninowi wykrzesać czy wydobyć ze swojego życia możliwą dla niego pełnię dobra i piękna.

Duch Święty daje każdemu wierzącemu jego własne powołanie życiowe. Św. Paweł pisze: Każdy otrzymuje od Boga swój własny dar łaski [idion charisma], jeden taki, drugi taki (1 Kor 7,7) i nie brakuje żadnego daru łaski [charismati] nam (1 Kor 1,7). Charyzmaty nie są czymś nadzwyczajnym w Kościele, są zwyczajne i normalne. Każdy z nas jest charyzmatykiem, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Każdy otrzymuje od Ducha swoje własne, szczególne i wyjątkowe powołanie życiowe, a jeśli pragnie przeżyć swoje życie możliwie najlepiej i najpiękniej, powinien odkryć ów dar Ducha Świętego i nim żyć.
Charyzmaty są rzeczywistością kościelną, tj. mają się przyczyniać do zbudowania Kościoła (1 Kor 14,5). Apostoł wymienia wiele charyzmatów. Zalicza do nich służbę apostołów, proroków, nauczycieli, ewangelistów, napominających, diakonis, diakonów, udzielających jałmużny, opiekujących się chorymi, wdów, biskupów, starszych, pasterzy, kierowników wspólnot, małżonków, uzdrowicieli, przemawiających językami czy tłumaczących te języki. Św. Paweł – pisał jezuita Stefan Moysa – mimo że wylicza wielką ilość różnych darów, czyni to jedynie przykładowo, nie zaś w sposób pełny. Rzeczywistość łaski jest o wiele bogatsza, a liczba darów jest prawdopodobnie tak wielka, jak osób, które je otrzymują.
Charyzmaty szybko, bo już na przełomie I i II w., zaczęły zanikać w świadomości i praktyce Kościoła albo ulegać redukcji, zwykle sprowadzane do rangi zjawisk mistycznych i nadzwyczajnych darów udzielanych tylko nielicznym. Charakterystyczne, że proces ów przebiegał równolegle do procesu umacniania się klerykalizmu i jurydyzmu w Kościele.

Powrotną drogę charyzmatom do świadomości Kościoła na dobre otworzył II Sobór Watykański. Szczególnie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. stały się one przedmiotem pogłębionej refleksji i gorącej debaty w teologii. Ich teologiczna kariera była jednak krótka. W zasadzie zakończyła się mniej więcej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a do tego – co istotne – niestety, nie została przełożona na praktykę kościelną. A szkoda, bo być może uchroniłoby to Kościół, także między Odrą a Bugiem, od części niepotrzebnych napięć.






Problem, który nas tutaj szczególnie interesuje, wiąże się z pytaniem: Czy charyzmaty mają charakter wyłącznie wewnątrzkościelny, czy też mogą przekraczać granice Kościoła w tym sensie, że mogą być życiowymi powołaniami chrześcijan realizowanymi w świecie? Mówiąc konkretnie: czy charyzmatami mogą być „światowe” zawody i profesje, jak nauczyciel, elektryk, górnik, sprzedawca, informatyk czy dziennikarz? Na te pytania trzeba odpowiedzieć pozytywnie, bo w przeciwnym razie będziemy musieli przyjąć, że „światowe”, zawodowe, życie chrześcijanina nie może mieć głębszego znaczenia duchowego i kościelnego, że chrześcijanin taki skazany jest na duchową schizofrenię, na życie raz kościelne, raz „światowe”. Charyzmaty – życiowo-zawodowe powołania darowane przez Ducha Świętego – nie muszą mieć wyłącznie charakteru kościelnego. Nie oznacza to jednak, że nie mają one związku z Kościołem. Przeciwnie – charyzmat „światowy” ze swej istoty jest kościelny, gdyż w jakimś sensie zawsze jest dla dobra Kościoła. To, co nie służy dobru Kościoła, nie może być charyzmatem.
Charyzmaty kryją w sobie podstawową prawdę o egzystencji chrześcijanina: dla wierzącego być u siebie i być sobą w świecie oznacza także jego bycie w Kościele i tworzenie Kościoła. Życie wierzącego nigdy nie staje się „neutralne kościelnie”. Zaangażowanie w świecie, choćby przez wykonywany zawód lub funkcję, zawsze jest formą bycia w Kościele. Życie chrześcijanina nie jest schizofrenicznie rozpięte między życiem w świecie a życiem w Kościele, lecz zawsze jest życiem kościelnym w świecie czy życiem „światowym” w Kościele.



Napięcia medialne


Dziennikarstwo nad Wisłą jakie jest, każdy widzi. Jego specyfiką – jak sądzę – w porównaniu z mediami w wielu innych krajach naszego kręgu kulturowego, jest duże zainteresowanie problematyką religijną, szczególnie życiem Kościoła katolickiego. Praktycznie nie ma dnia, by w polskich mediach, i to reprezentujących najróżniejsze opcje światopoglądowe i ideologiczne, zabrakło informacji (i komentarzy) religijnych czy kościelnych.

Media, jak to media, również w Polsce, mają skłonność – czy to nam się podoba, czy nie – do kierowania się zasadami w rodzaju: „zła informacja to dobra informacja”, „dobra informacja to zła informacja” czy „dobra informacja to żadna informacja”. Wydaje się jednak, że w przypadku życia Kościoła polscy dziennikarze, z wyjątkiem pracujących w mediach ideologicznie oddanych sprawie krytyki katolicyzmu, w miarę spolegliwie korzystają z tych zasad. Marek Zając pisał w 2007 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego”: Mało jest krajów w Europie, gdzie media odznaczałyby się tak dużym zainteresowaniem dla tematyki religijnej, a zarazem wykazywałyby taką ostrożność, np. przy relacjonowaniu kościelnych afer (M. Zając, Politycy słowa Bożego. Partie, biskupi i Boże Ciało, „Tygodnik Powszechny” nr 25/2008 – http://tygodnik20032007.onet.pl/1546,1419033,0,519420,dzial. html (27 VI 2008).





Autor ma rację, stwierdzając dalej: ... dziennikarzom z Francji czy Niemiec nie przyszłoby do głowy, żeby opóźniać publikację materiału o skandalu wokół abp. Juliusza Paetza, bo sprawę bada akurat watykańska komisja. Dziwią zarzuty, które spotkały „Rzeczpospolitą” i Jana Pospieszalskiego z TVP, gdy opisali aferę seksualną wyniszczającą diecezję płocką. Dziennikarze nie zdradzili wielu szokujących szczegółów, bo chcieli powstrzymać zgorszenie. Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby podobny materiał trafił do rąk redaktorów „The Boston Globe”.

Cokolwiek by mówić o wspomnianej dziennikarskiej spolegliwości, to i tak w polskich mediach mieliśmy (mamy) całkiem dużo skandali, wpadek, błędów, bardziej czy mniej rzeczywistych grzechów ludzi Kościoła, ze szkodą dla tego, co w Kościele dobre i piękne. Nie zamierzam rozgrzeszać dziennikarzy, którzy uprawiają takie dziennikarstwo, a nie rozgrzeszają ich także polscy biskupi – i mają do tego niezbywalne prawo, podobnie jak do krytyki mediów i świata dziennikarskiego. A krytyki tej było w ostatnich latach sporo, bo też mieliśmy sporo wydarzeń i spraw kościelnych, o których głośno pisano i mówiono, np.: sprawa abp. Paetza, skandale seksualne wśród duchownych, lustracja księży i biskupów, ciągnąca się sprawa Radia Maryja, afera z abp. Wielgusem czy sprawa przejścia abp. Sławoja Leszka Głodzia do diecezji gdańskiej. Przykłady można mnożyć.

Pod adresem hierarchów padało w mediach wiele gorzkich słów. W reakcji część z nich radykalnie krytykowała media, oskarżając dziennikarzy o manipulację, jednostronność, brak obiektywizmu, złą wolę, nieuprawnione wywieranie nacisków na Kościół, a nawet niewiarę czy bycie narzędziami w rękach niecnych zagranicznych właścicieli mediów (Np. abp Józef Michalik w kazaniu na Boże Ciało w Przemyślu (maj br.), mając na uwadze medialne losy sprawy abp. Głodzia, skandalem nazwał „wtrącanie się w kwestię, kto ma być biskupem w Warszawie czy Gdańsku”; zob. B. Łoziński, Arcybiskup Michalik zgromił media, „Dziennik” z 2425 V 2008 r., s. 4).

Charakterystyczne, że biskupia krytyka dotyczyła także tych dziennikarzy, którzy publicznie deklarują wiarę chrześcijańską i przynależność do Kościoła, w tym świeckich głęboko związanych z jego życiem, a nawet księży-dziennikarzy. Z punktu widzenia teologii charyzmatów należy przyjąć, że zawód dziennikarza, wypełniany przez chrześcijanina, może być, czy też po prostu jest, jego życiowym powołaniem udzielonym przez Ducha Świętego w celu zbudowania Kościoła. Jan Paweł II w prze¬mówieniu do dziennikarzy w 1983 r., porównując dziennikarstwo i kapłaństwo, powiedział: Świadomość pełnienia zadania „kapłańskiego” podkreśla wielkość waszego zawodu, który, wykonywany w wyraźnej spójności z sakramentalnym charakterem chrześcijanina, odpowiada prawdziwemu powołaniu (Jan Paweł II, Przemówienie do przedstawicieli włoskich tygodników katolickich, Watykan, 2 grudnia 1983 r., w: M. Miller (red.), Dziennikarstwo według Jana Pawła II, Warszawa 2008, s. 155).

Niestety, niektóre krytyczne głosy biskupów – w przypadku wspomnianych wyżej wydarzeń – zdawały się prowadzić do wniosku, że obce im jest rozumienie dziennikarstwa jako charyzmatu.





Jednym z istotnych elementów warsztatu dziennikarskiego jest krytycyzm, zdolność krytycznej oceny prezentowanych spraw i wydarzeń. Wbrew wrażeniu, jakie robiły niektóre wypowiedzi biskupów, krytycyzm ten nie może dotyczyć wyłącznie spraw i wydarzeń pozakościelnych. Trudno przypuścić, że w przypadku tego, co dzieje się w Kościele, charyzmat dziennikarstwa niejako zawiesza ów istotny element powołania dziennikarskiego. Wszystko to, oczywiście, nie oznacza, że charyzmat chroni przed błędami i pomyłkami, czy wyklucza złą wolę i grzech po stronie dziennikarzy. Charyzmat jednak musi zakładać, że publiczna krytyka i stawianie trudnych i niewygodnych pytań w Kościele może służyć jego zbudowaniu i dobru.

Prastara prawda o realizmie ludzkiej grzeszności każe przyjąć, że nie da się całkowicie uniknąć napięć między dziennikarzami katolikami a hierarchią, reprezentującą instytucję Kościoła. Najlepszym jednak sposobem na ich osłabianie jest nie rzucanie oskarżeń o niewiarę czy brak lojalności, ale wspólne krytyczne dochodzenie do prawdy i wspólna walka z grzechem w Kościele, niemniej – co istotne – przy respektowaniu odmiennych kompetencji hierarchii i dziennikarzy oraz różnej natury ich charyzmatów. Oznacza to też, że Kościół w Polsce potrzebuje popularyzacji i pogłębienia rozumienia dziennikarstwa w kategoriach charyzmatu.

Nie ma co się łudzić, że kiedyś z mediów znikną „ciemne” sprawy ludzi Kościoła. Jedno jest natomiast pewne: tym mniej będzie w mediach owych kościelnych „ciemności”, im mniej ich będzie w życiu kościelnym.



I co dalej, świecki teologu?


Szacuje się, że w 1989 r. w Polsce przynajmniej 3 tys. świeckich katolików miało stopnie naukowe z teologii. Po tej przełomowej dacie liczba ta gwałtownie zaczęła rosnąć, wraz z szybkim wzrostem liczby diecezjalnych instytutów teologicznych dla świeckich, a potem wydziałów teologii na uniwersytetach państwowych. Nie od dziś słychać (dramatyczne) pytanie: Co Kościół w Polsce robi z tak wielką rzeszą świeckich obdarzonych charyzmatem teologa dla dobra i zbudowania Kościoła? Co powinien robić z ich ogromnym potencjałem?

Już ponad 25 lat temu o. Stanisław C. Napiórkowski, znany z promowania świeckich teologów nad Wisłą, pisał: Pytanie „I co dalej, świecki teologu?” skacze im [absolwentom] do gardła. Stawiali to pytanie wielokrotnie swoim profesorom, którzy uznają zarówno ich dobre przygotowanie teologiczne, jak też zdecydowaną wolę całkowitego zaangażowania się po stronie Ewangelii zgodnie ze statusem świeckiego teologa. Są to wyjątkowo trudne chwile dla profesorów i dla uczelni. Uświadamiają one, że Kościół w Polsce nie jest przygotowany na pełne wykorzystanie wielkiej szansy, jaką ofiarowuje mu Opatrzność. Ćwierć wieku później ten sam autor napisał: Narasta od wielu lat problem teologów świeckich. Część z nich otrzymuje pracę w szkole (katecheza) (…), wielu jednak nie chce katechizować. Kościół nie ma dla nich etatów, chociaż miałby różnego typu pracę. Narasta frustracja. Nawet z doktoratami z teologii świeccy mają trudności ze znalezieniem odpowiedniej pracy w Kościele, jeśli oczekują finansowego wynagrodzenia.





Większość świeckich teologów zaraz po studiach, jeśli nie widzi siebie w roli katechetki lub katechety, stoi przed koniecznością znalezienia nowego zawodu. Niektórzy traktują studia – z własnej woli lub z konieczności – jako czasochłonne duchowe hobby, zdając sobie sprawę, że na chleb trzeba zarabiać inaczej, w – nomen omen – świeckich zawodach, poza kościelnymi strukturami. Lawinowo przybywa u nas laików z teologicznym magisterium, mniejszy, ale dziś już całkiem znaczny strumień – z doktoratem, mamy kilku teologów świeckich z habilitacją, a nawet z tytułem profesora, na palcach można jednak policzyć tych, którzy znajdują teologiczno-naukowe zatrudnienie w Kościele. Ta zaś nieliczna grupa świeckich, którzy mają możliwość uczestniczenia w przekazywaniu wiary (…) także poprzez (…) badania naukowe i nauczanie teologii („Christifideles laici”, nr 51), swoim istnieniem potwierdza tylko obowiązującą u nas smutną regułę.

Świeccy absolwenci studiów teologicznych nierzadko czują się pokrzywdzeni, niepotrzebni instytucji Kościoła. Nie rozumieją, dlaczego władze kościelne zabiegają o tworzenie wydziałów teologii, by następnie ich absolwentom nie dać szansy na pracę zgodnie z ich charyzmatem. Dochodzi do głębokich i nierzadko dramatycznych napięć między świeckimi teologami a przedstawicielami instytucji Kościoła. Małym pocieszeniem jest tu fakt, że sprawa ta raczej nie interesuje mediów. W niejednym świeckim rodzi się wrażenie istnienia w Kościele dwóch kategorii teologów: duchownych, którym w instytucjonalno-prawny sposób zapewnia się realizację powołania teologa, i świeckich, których w ogromnej liczbie w jakiejś mierze pozostawia się samym sobie. Uważam, że poważne potraktowanie powołania teologa świeckiego jako charyzmatu Ducha Świętego domaga się rozwiązania problemu tej drugiej grupy również w sposób prawno-instytucjonalny.

Nie chodzi o gwarancje miejsca pracy dla wszystkich absolwentów. Zgłaszanie takiego postulatu byłoby nierealistyczne, nieracjonalne, niewykonalne, ale i szkodliwe, wszak nosiłoby znamiona czysto roszczeniowe. Ale problem jest na tyle bolesny, że domaga się rozwiązania strukturalnego. Przede wszystkim potrzebna jest poważna debata nad tą kwestią z udziałem pasterzy Kościoła, środowiska naukowo-teologicznego, duszpasterzy i – koniecznie (!) – samych teologów świeckich. Za taką debatą powinny pójść kroki prawno-kanoniczne, by stworzyć przemyślany i w miarę stabilny system miejsc pracy dla teologów świeckich, których zatrudnienie w Kościele nie będzie li tylko sprawą przypadku, braku kapłanów czy łaski lub niełaski ze strony np. proboszczów. Oczywiście, taki system winien być zgodny z realnymi potrzebami Kościoła, które nie skończyły się wraz z powrotem katechezy do szkół. Czy nie przyszedł czas na odważniejsze angażowanie teolożek i teologów świeckich jako pracowników naukowo-dydaktycznych wydziałów teologicznych na wyższych uczelniach? Czy nie należałoby pomyśleć o otwarciu świeckim teologom sal wykładowych w naszych seminariach duchownych i szerszym ich otwarciu w instytutach teologicznych i katechetycznych? Czy nie można by pozostawić im możliwości prowadzenia diecezjalnych i parafialnych kursów przedmałżeńskich, które notabene z kursów mogłyby przekształcić się w formacyjne ośrodki z prawdziwego zdarzenia? Czy nie należałoby pomyśleć o diecezjalnym i parafialnym duszpasterstwie nie tylko narzeczonych, ale też młodych małżeństw? Czy nie nadszedł czas na stworzenie struktur dla katechezy rodzinnej, dorosłych i rozwiedzionych, którą można by powierzyć teologom świeckim? Czy nie można by pomyśleć o powołaniu do istnienia posługi świeckiego referenta kościelnego?





Stoimy także przed koniecznością zreformowania studiów teologicznych dla laikatu w taki sposób, by ich program uwzględniał realizację powołania świeckiego teologa. Warto wskazać na potrzebę położenia silniejszego akcentu na specjalizacjach teologicznych niejako bardziej odpowiadających naturze powołania laikatu: np. teologia laikatu, duchowość świeckich, teologia kobiety (też teologia feministyczna), teologia małżeństwa i rodziny, ciała, rzeczywistości ziemskich, kultury, nowa ewangelizacja czy działalność charytatywna, teologia środków masowego przekazu i komunikacji społecznej itd. Teologowie świeccy wyspecjalizowani w tych dziedzinach mieliby większe możliwości znalezienia pracy w Kościele.

Istnieją możliwości zatrudnienia teologów świeckich w redakcjach czasopism, wydawnictwach, gazetach, witrynach internetowych, po prostu w mediach. Tu wymaga się dobrego pióra, umiejętności redagowania tekstów, robienia wywiadów, pisania reportaży, pisania sprawozdań, umiejętnego relacjonowania wydarzeń, klarownego i zrozumiałego formułowania myśli, pracy na komputerze, znajomości języków obcych, umiejętności przekładania obcojęzycznych tekstów na polski. Wydziały teologii (a i – oczywiście – sami studenci) winny poważniej niż do tej pory uwzględniać te współczesne wymogi, znajdując czas, miejsce, naukowców i specjalistów do organizowania odpowiednich zajęć i kursów: redaktorskich, translatorskich, komputerowych, retoryki, public relations, rzeczników prasowych, dziennikarstwa tradycyjnego i internetowego itp.

Bez kościelnej debaty na temat prawno-instytucjonalnej regulacji zatrudnienia świeckich teologów zgodnie z ich charyzmatem, jak też bez prób zreformowania studiów teologicznych, w Kościele dalej będzie narastał problem świeckich teologów i teolożek, będzie pogłębiać się ich frustracja i żal do instytucji Kościoła. Nie uporamy się też z wieloma niepotrzebnymi kościelnymi napięciami, może mało spektakularnymi, ale realnymi i bolesnymi, zakłócającymi i zatruwającymi życie Kościoła i poszczególnych jego członków. Duch Święty udziela charyzmatów, także charyzmatu świeckiego teologa, dla dobra i zbudowania Kościoła. I Kościół winien wszystko zrobić, by ich nie roztrwonić.

***

Charyzmaty ze swojej istoty mają charakter kościelny (i jednocześnie „światowy”). Z faktu, że nawet te zawodowo-światowe, są dla dobra Kościoła, łatwo można wyprowadzić wniosek, że tam, gdzie ich realizacja burzy jego (święty) spokój, przyczyniając się do kościelnych napięć, tam nie ma autentycznych charyzmatów. Spokój jest bez wątpienia bardzo cenny, niemniej istnieje też taki jego rodzaj, który trudno uznać za dobry. Przełożeni kościelni, ale przecież też świeccy, potrafią zasiedzieć się w śmiertelnym bezruchu, bylejakości, letniości czy grzechu. Wtedy, w odpowiedzi na taką sytuację, Duch Święty może wzbudzać charyzmaty i charyzmatyczne działania, które – nawet jeśli nie podoba się to instytucji kościelnej czy też świeckim – mają wstrząsnąć Kościołem, poruszyć go do głębi, zbudzić z uśpienia i doprowadzić do nawrócenia.



***

JÓZEF MAJEWSKI, dr hab., profesor Uniwersytetu Gdańskiego, kierownik Zakładu Komunikacji Kulturowej i Aksjologii Dziennikarstwa na kierunku Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, wykładowca Wyższej Szkoły Zarządzania w Gdańsku, teolog, publicysta, dziennikarz. Redaktor miesięcznika „Więź”, członek Rady Naukowej Laboratorium „Więzi” – Instytutu Analiz Społecznych i Dialogu. Stały współpracownik „Tygodnika Po¬wszechnego”. Autor, współautor lub redaktor 20 książek oraz ponad 700 artykułów naukowych, popularnonaukowych, publicystycznych i dzienni¬karskich. Mieszka w Gdańsku.