Dotknąć istoty rzeczy – Zbigniew Herbert

Adriana Szymańska

publikacja 05.10.2008 12:29

Zbigniew Herbert rozpoczynał poznawanie świata od wykorzystania dwóch zmysłów: wzroku i dotyku. Sam mówił, że przygotowania do książki to w jego przypadku przede wszystkim rysunki. Przegląd Powszechny, 10/2008

Dotknąć istoty rzeczy – Zbigniew Herbert



Zbigniew Herbert rozpoczynał poznawanie świata od wykorzystania dwóch zmysłów: wzroku i dotyku. Sam mówił, że przygotowania do książki to w jego przypadku przede wszystkim rysunki. Jego pasja poznawcza manifestowała się więc przez uważne patrzenie i rejestrowanie na mapie umysłu rzeczy i zjawisk i to dopiero kształtowało oceny poety na temat doznawanej rzeczywistości.

Już w dramacie „Jaskinia filozofów” (1956) pouczał współczesnych ustami Sokratesa: Spójrz chłodno na linie zamykające przedmioty: widzisz stożki, kule, sześciany. Są bez barwy. Leżą w przestrzeni jakby ułożyła je ręka szukająca ładu. Spośród wszystkich zmysłów najmądrzejsze są oczy. Oczy chronią duszę od zamętu. Uleczy was spokój, jaki zsyła linia gałęzi położona na tło zimowego nieba. Ty, Fedonie, jeśli budzisz się w nocy, zapalaj światło. Nie leż w ciemności, bo wtedy zatopią cię mętne muzyki. Zapalaj światło i obserwuj przedmioty swego pokoju. Wszystko jedno co: może to być sandał albo krawędź stołu. Nauczcie się skorupy świata, zanim wyruszycie szukać jego serca.

Poszukiwanie ładu to zatem priorytet poznawczy artysty. Jak malarz czy grafik tropił w otaczającym go świecie najpierw linie, kształty i barwy, z których zbuduje własną wizję. Potem wnikał w sedno oglądanej rzeczywistości. Znałam pierwsze zbiory wierszy poety, a także pierwszy tom esejów o sztuce „Barbarzyńca w ogrodzie”, wiedziałam, kim jest dla polskiej kultury i literatury, gdy poznałam Zbigniewa Herberta osobiście w 1972 r. w macedońskiej Strudze podczas międzynarodowego festiwalu literackiego Strużskie Wieczory Poezji.

Zapamiętałam go: nie – czytającego własne utwory, nie – obleganego przez wielbicieli z całego świata, ale siedzącego na jednym z kamieni przed starą świątynią na wyspie św. Nauma (jezioro Ochryd) i rysującego w szkicowniku kształty ocalałych murów dawnej budowli. Tak poeta oddawał hołd pięknu tego świata podczas każdej podróży, a podróżował wiele od chwili, gdy mógł, uzyskawszy paszport, wydostać się po raz pierwszy poza granice Polski. A więc od 1958 r.

Ostatnio ukazał się album z cyklu „Znaki na Papierze” zatytułowany „Herbert: utwory literackie, rysunki i szkice” (2008). Zebrano w nim, oprócz przedruków wierszy, rękopisy i rysunki ze szkicowników, które towarzyszyły poecie do końca życia. W swych licznych podróżach autor „Studium przedmiotu” szkicował m.in. fragmenty obrazów Halsa i Rembrandta, figurkę paleolitycznej Wenus z Willendorfu, widok bazyliki San Marco w Wenecji, ale też pospolitą kurę i różę, co owocowało potem w utworach: „Kura”, „Czarna róża”, „O róży”.

Na wystawie poświęconej Herbertowi w warszawskim Muzeum Literatury (otwartej w marcu br., czynnej do października), nazwanej „Podróże Pana Cogito”, zgromadzono materiały dotyczące owych wędrówek po świecie, podczas których poeta utrwalał fascynujące go pomniki architektury, dzieła sztuki malarskiej i inne elementy widzianego świata, stanowiące inspirację do późniejszych utworów wierszem i prozą. Mottem wystawy jest fragment wiersza „Napis”: We mnie jest płomień który myśli.





„Napis” to wiersz z pierwszego tomu Herberta „Struna światła” (1956), z utworami o domu, zmarłych i poległych bliskich, wspomnieniami o ojcu, matce, a także z motywami antycznymi, tak bliskimi poecie przez całe życie. W wierszu tym Herbert wyraża nadzieję na przedłużenie życia świata w poezji właśnie, przez istnienie w niej owego myślącego płomienia. W zakończeniu wiersza czytamy: gdy wyschnie źródło gwiazd / będziemy świecić nocom / gdy skamienieje wiatr / będziemy wzruszać powietrze. A jednocześnie najwięcej chyba w tych wczesnych wierszach rozpaczy i bezradności wobec zła, uczuć towarzyszących poecie po przymusowym opuszczeniu rodzinnego Lwowa i innych wojennych traumach. Obok typowej dla Herberta klasycyzującej metafory i logicznej refleksji aż duszno tu od ciężaru odpowiedzialności za dramaty historii i poczucia winy za tych, którzy wprost nadstawiali karku.

Poszukiwanie sensu w świecie, w życiu, w sztuce było od początku dla poety jednoznaczne z poszukiwaniem zasady moralnej: w świecie znaczyć miało to harmonijne, braterskie współistnienie, w życiu – niezłomność, heroizm i obronę ludzkiej godności przed wszelkim bezprawiem, w sztuce – czystość brył i proporcji będącą atrybutem piękna. Kulminacja wszystkich tych pożądanych treści wyartykułowana została w cyklu wierszy o Panu Cogito, a najoczywistsza wykładnia programowej idei poznawczej zawarta jest w „Potędze smaku”. Wrócę jeszcze do tego wiersza.

Filozofia poety – realizm splątany z idealizmem, moralizm podszyty estetyzmem – wszystko to od najwcześniejszych utworów daje czytelnikom Herberta szczególne wrażenie poznawczej pełni, dla której Herbert otwierał się na świat, ostrzegając zarazem przed pułapkami tego świata. W „Przypowieści o Królu Midasie” zawarł poeta swoją wczesną wiedzę o życiu i sztuce. Pada tu m.in. odpowiedź na pytanie: co dla człowieka jest najważniejsze. A oto ta odpowiedź: – być niczym / – umrzeć. Refleksja na temat wartości sztuki jest następująca: po pytaniu postawionym malarzowi greckich waz, dlaczego utrwala życie cieni, narrator wiersza uzyskuje taką odpowiedź: – ponieważ szyja galopującego konia jest piękna a suknie dziewcząt grających w piłkę są jak strumień żywe i niepowtarzalne.

To właśnie stanowiło dla Herberta istotę poznawczą szkicowanych i opisywanych później rzeczy i zjawisk: że są żywe i niepowtarzalne. Także w nieruchomych kamieniach i namalowanych przed wiekami obrazach dostrzegał życie, jakie było u ich początku. Bo szacunek poety dla wszystkiego, co żyje i ma niepowtarzalną indywidualność, było jednym z warunków i rygorów tworzenia. Było też probierzem jego wierności wobec tych, którzy już odeszli. W „Raporcie z oblężonego miasta” jest wiersz pt. „Pan Cogito o potrzebie ścisłości”, w którym bezpośrednia troska poety o stan świata wyraża się takimi wersami: zmierzono cząstki materii / zważono ciała niebieskie / i tylko w sprawach ludzkich / panoszy się karygodne niedbalstwo / brak ścisłych danych (...) ilu Greków zginęło pod Troją / – nie wiemy // podać dokładne straty / po obu stronach / w bitwie pod Gaugamelą / Azincourt / /Lipskiem / Kutnem // a także liczbę ofiar / białego / czerwonego / brunatnego / – ach kolory niewinne kolory – // terroru.

Cały wiersz poświęcony jest ofiarom takiej czy innej przemocy, a upominanie się o ich imiona stanowi dla poety sprawę najwyższej wagi, gdyż, jak mówi w zakończeniu wiersza: musimy zatem wiedzieć / policzyć dokładnie / zawołać po imieniu / opatrzyć na drogę // w miseczkę gliny / proso mak / kościany grzebień / groty strzał / pierścień wierności // amulety.





Na wspomnianej wystawie w Muzeum Literatury zaprezentowano eksponaty archeologiczne, rysunki, listy, zdjęcia i wiersze w kilku salach wydzielonych według konkretnych tematów. Pasje i dokonania poety przedstawione zostały w kolejności nielinearnej, niechronologicznie, by zwrócić uwagę widza na wewnętrzne przenikanie się motywów twórczych, duchowe treści jego sztuki.

Sala I to „Epilog”, gdzie dokonują się filozoficzne rozstrzygnięcia. Rękopis wiersza „Dęby” przywodzi na myśl pytania dotyczące sensu życia i istoty Boga, a Herbert-podróżnik kończy tę podróż w głąb ducha refleksją: czy konieczność jest tylko odmianą przypadku / a sens tęsknotą słabych ułudą zawiedzionych. To bowiem pytania o sens dają nadzieję na jego dotknięcie, a nie odpowiedzi, których, być może, nigdy się nie znajdzie. Dlatego też poeta-filozof ukazany jest w sali II na tle Lwowa, do którego wciąż wracał, niepogodzony z wygnaniem. Nigdy też nie odpowiedział sobie na pytanie o sens tamtego dziejowego zła. Wiersz „Moje miasto” kończy się słowami: co noc / staję boso / przed zatrzaśniętą bramą / mego miasta. Niepojętość jako funkcja wtajemniczenia? W tej poezji – tak.

Idąc za ideą przewodnią wystawy wędrujemy w kolejnych salach „W głąb czasu”, „W głąb historii”, „Do źródeł kultury”. Wreszcie sala „Brewiarze” prezentuje motywy biograficzne oparte na utworach z ostatniego zbioru wierszy „Epilog Burzy”, gdzie chory, spodziewający się śmierci poeta przezwycięża rozpacz, sumując niejako swoją pielgrzymkę przez życie w pytaniach otwierających się na przestrzeń wieczności. Autorzy wystawy, eksponując nie tylko wiersze, fotografie, listy do przyjaciół i przedmioty oglądane i opisywane przez poetę, ale też intymne rytmy jego serca i umysłu, duchowy i intelektualny sztafaż jego życia, ukazali miłośnikom sztuki Herberta źródła jego bogatej, nietuzinkowej, prawdziwie arystokratycznej z ducha osobowości i empatycznej pasji istnienia.

Jedną z kluczowych wypowiedzi Herberta na tej wystawie – a i w perspektywie całej twórczości – są fragmenty eseju „Duszyczka” (wchodzącego w skład ostatniego zbioru szkiców o kulturze greckiej, głównie kreteńskiej – „Labirynt nad morzem”), na którym każdy szanujący się intelektualista winien oprzeć własne rozważania o wzajemnej zależności czasu i sztuki: Jednym z grzechów kultury współczesnej jest to, że małodusznie unika ona frontalnej konfrontacji z wartościami najwyższymi. A także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach opuszczonej duszyczki.

Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej i że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku, dlatego ci, którzy są przeciw dziedziczeniu i niezasłużonym przywilejom, występują przeciw tradycji. A tymczasem w istocie każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe „ja” skrzeczy i broni się przed nim.
Pragnąłem zawsze, żeby nie opuszczała mnie wiara, iż wielkie dzieła ducha są bardziej obiektywne od nas. I one będą nas sądzić. Ktoś słusznie powiedział, że to nie tylko my czytamy Homera, oglądamy freski Giotta, słuchamy Mozarta, ale Homer, Giotto i Mozart przypatrują się, przysłuchują nam i stwierdzają naszą próżność i głupotę. Biedni utopiści, debiutanci w historii, podpalacze muzeów, likwidatorzy przeszłości podobni są do owych szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, ponieważ nie mogą wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego promieniowania.





Te uwagi, jakże celne i aktualne wobec postaw współczesnych „barbarzyńców”, znajdują się na wystawie obok listy podróży Herberta – od 1958 r. po lata dziewięćdziesiąte. Nazwy wielu miejsc powtarzają się, poeta powracał bowiem do nich ze szczególnym upodobaniem: to m.in. miasta Grecji, Włoch, a także Francja, Niemcy, Anglia, Holandia. Wiele podróży i dłuższych pobytów zagranicznych wynikało z czystej pasji poznawczej, wiele z życiowej konieczności, z powodu szykan politycznych w kraju.

Nigdy jednak Herbert nie podróżował w celu zwykłego wylegiwania się, wywczasów, zawsze u podstaw wędrówki leżała potrzeba poznawania historii, ludzkiej odmienności i przede wszystkim lokalnej sztuki, jej arcydzieł. Aktywność Herberta polegała na patrzeniu, notowaniu, szkicowaniu, odwiedzaniu muzeów, bibliotek i gromadzeniu materiałów do przemyśleń, wierszy, esejów. Pracowitość poety objawiała się też w licznych kontaktach przyjacielskich i towarzyskich; prowadził ożywioną korespondencję z wieloma osobami na całym świecie, a wydane kilka lat temu listy wymieniane z Jerzym Zawieyskim i Henrykiem Elzenbergiem stanowią zaledwie cząstkę tej żywej więzi słownej z ludźmi, którzy byli mu bliscy, których kochał, szanował i z których zdaniem się liczył.

Uważna czułość w traktowaniu przyjaciół, powaga, autoironia i humor opromieniają na przemian listowne wypowiedzi poety, w których przejawia się nierzadko ta sama co w wierszach i esejach troska o byt najbliższych i losy świata. W jednym z listów do przyjaciela – Zdzisława Ruziewicza – napisał w 1947 r. z Krakowa, gdzie wówczas studiował, takie wskazanie: Dbaj o siebie, staraj się codziennie znaleźć parę chwil na coś dla ducha. Musisz coś czytać, inaczej tracisz wszelkie oparcie intelektualne we wszechświecie. („Upór i trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie”, Wrocław 2000).

Z kolei jedna z kartek do Zawieyskiego, pisana jesienią 1963 r. z Londynu, gdzie Herbert goszczony był przez mieszkającego tam poetę emigracyjnego, Zbigniewa Czajkowskiego, zawiera takie wiadomości: Mój kochany Skarabeuszu / z deszczowego Londynu przesyłam Ci słoneczny uśmiech, najserdeczniejsze pozdrowienia. Bardzo mi przykro, że nie rozstałem się z Tobą jak należy. Mam nadzieję, że w dobroci swego serca mi to wybaczysz. (...) Nie zrażając się przeciwnościami losu, pracuję pilnie, zbieram po bibliotekach materiały do nowej książki. Większość dnia spędzam w bibliotece British Muzeum, gdzie, jak Ci wiadomo, Karol Marx pisał swój „Kapitał”. Widuję się przeważnie z Anglikami, którzy są mili, subtelni i uczynni. Wczoraj na party pewien wybitny poeta gorąco mnie namawiał, żebym kupił dom w Prowansji. Obiecałem mu, że kupię („Zbigniew Herbert – Jerzy Zawieyski. Korespondencja 19461967”, Warszawa 2002).

Z tego ostatniego zapisu wysnuć można wielorakie wnioski na temat charakteru nadawcy i jego statusu ekonomicznego, a także nawiedzających go stanów pokory i poczucia humoru. Charakter miał poeta wielce konfliktowy, o czym wiedzą wszyscy, którzy znali go bliżej, bywał nieobliczalnym furiatem, ale też umiał za swoje fanaberie przeprosić, co czyni na początku cytowanego listu do przyjaciela. Wiadomo też, że niemalże do końca życia borykał się z trudnościami finansowymi i to, co dla jego znajomych ze świata było oczywiste i dostępne, dla niego było najczęściej czystą abstrakcją. Vide: dom w Prowansji. Ostatnie lata życia spędził Herbert w jakim takim komforcie, w dość wygodnym mieszkaniu w kamienicy na warszawskim Mokotowie, choć i tu nie miał warunków idealnych jak na tak wybitnego twórcę.

Problemy materialne nie odstręczały go wszakże od podejmowania wyzwań podróżnych, jednak niekiedy trudy ponad siły przypłacał zdrowiem. Dotyczyło to m.in. podróży do Grecji, które podejmował tak często, jak tylko mu się udawało, gdyż kult dla sztuki helleńskiej, jej dziejów, mitów, herosów, pozostał w myślach i uczuciach poety do końca życia. Na kilka miesięcy przed śmiercią pisał w liście do Magdaleny i Zbigniewa Czajkowskich (cytuję za prospektem wystawy w Muzeum Narodowym): Z Grecją jest coś dziwnego. / 1°. Nie wiem dokładnie, ile razy byłem tam (5 czy 7 razy), 2°. zawsze z dużym, przeciążonym programem, 3°. bez własnego środka lokomocji, 4°. pod koniec pobytu wyczerpany (ostatni raz wylądowałem we wiedeńskim szpitalu z objawami anemii, zapalenia ucha środkowego i coś z nerkami). Nic dziwnego, spałem źle, jadałem nędznie, byłem wyczerpany fizycznie i [psychicznie]. Wszyscy moi wrogowie – a jest ich legion – sądzą, że przesuwałem się z hotelu z pięcioma gwiazdkami do analogicznego – otoczony przez nimfy czy inne wilgotne paskudztwa – nic nie rozumiejąc z mojej formuły PODRÓŻY JAKO ZAPASÓW ZE ŚWIATEM.





No właśnie, „podróż jako zapasy ze światem” to jedna z idei poznawczych, z którą Zbigniew Herbert przemierzał świat najpierw w swoich szkicownikach, później w esejach i utworach poetyckich. Wiersz „Podróż” ze zbioru „Elegia na odejście” zawiera liryczne rozwinięcie tej idei: Więc jeśli podróż niech będzie to podróż długa prawdziwa podróż z której się nie wraca powtórka świata elementarna podróż rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi pakt wymuszony po walce wielkie pojednanie.

Jeśliby szukać w wierszach Herberta jakiegoś zbawczego programu czy planu ocalenia tego, co w człowieku najcenniejsze, najbardziej odporne na ataki świata, znajdziemy przede wszystkim potwierdzenie wartości bólu, cierpienia, ofiary – treści istotne także dla chrześcijańskiego modelu istnienia. Już w „Strunie światła” sformułowana została przez poetę definicja indywidualnego doświadczenia jako niepowtarzalnej i nieprzekazywalnej wiedzy. Herbert, mówiąc w imieniu wielu, mówi zawsze pojedynczym, własnym głosem i bierze odpowiedzialność za swoje słowa.

Nie narzuca nikomu ani swojej pewności, ani niepewności przekonań, samotnie boryka się z wątpliwościami, dlatego właśnie jego głos ma siłę prawdy uniwersalnej, jest świadectwem ludzkiego losu poddanego prawom odwiecznej alienacji i konieczności, ale też nieuchwytnego daru łaski. Herbert, będąc moralistą sceptycznym, wątpiącym, nie zasklepia się w jednej stabilnej wizji świata, jest otwarty na mowę rzeczy i idei: Dwa może trzy razy byłem pewny że dotknę istoty rzeczy i będę wiedział
(„Objawienie”, „Studium przedmiotu”).

Poeta dotyka „istoty rzeczy” nieomal w każdym wierszu, choć wiedza, jaką czerpie z tego poznania, jest prawie zawsze gorzka. Nie mogąc naprawić świata, wyszydza jego wady i ułomności: Prometeusz śmieje się cicho. Jest to teraz jego jedyny sposób wyrażania niezgody na świat. („Stary Prometeusz”, „Pan Cogito”). Wierność antycznym mitom i klasycznym rytmom, a także kaligraficzność stylu czynią Herbertowe nauki przejrzystymi i nie budzą wątpliwości co do intencji autora.

On, nie oszczędzając nikogo i niczego w swych wędrówkach po epokach i ideach, najmniej oszczędza samego siebie. Dla siebie pragnie bowiem tylko jednego: żebym rozumiał innych ludzi inne języki inne cierpienia // a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który pragnie źródła („Modlitwa Pana Cogito – podróżnika”). Tego pragnienia poeta trzyma się konsekwentnie, solidaryzując się w wierności samemu sobie z biblijnym Hiobem. W wierszu „Pan Cogito i wyobraźnia” credo poety brzmi czysto i jasno: używał wyobraźni / dla całkiem innych celów // chciał z niej uczynić narzędzie współczucia.





No właśnie, „podróż jako zapasy ze światem” to jedna z idei poznawczych, z którą Zbigniew Herbert przemierzał świat najpierw w swoich szkicownikach, później w esejach i utworach poetyckich. Wiersz „Podróż” ze zbioru „Elegia na odejście” zawiera liryczne rozwinięcie tej idei: Więc jeśli podróż niech będzie to podróż długa prawdziwa podróż z której się nie wraca powtórka świata elementarna podróż rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi pakt wymuszony po walce wielkie pojednanie.

Jeśliby szukać w wierszach Herberta jakiegoś zbawczego programu czy planu ocalenia tego, co w człowieku najcenniejsze, najbardziej odporne na ataki świata, znajdziemy przede wszystkim potwierdzenie wartości bólu, cierpienia, ofiary – treści istotne także dla chrześcijańskiego modelu istnienia. Już w „Strunie światła” sformułowana została przez poetę definicja indywidualnego doświadczenia jako niepowtarzalnej i nieprzekazywalnej wiedzy. Herbert, mówiąc w imieniu wielu, mówi zawsze pojedynczym, własnym głosem i bierze odpowiedzialność za swoje słowa.

Nie narzuca nikomu ani swojej pewności, ani niepewności przekonań, samotnie boryka się z wątpliwościami, dlatego właśnie jego głos ma siłę prawdy uniwersalnej, jest świadectwem ludzkiego losu poddanego prawom odwiecznej alienacji i konieczności, ale też nieuchwytnego daru łaski. Herbert, będąc moralistą sceptycznym, wątpiącym, nie zasklepia się w jednej stabilnej wizji świata, jest otwarty na mowę rzeczy i idei: Dwa może trzy razy byłem pewny że dotknę istoty rzeczy i będę wiedział
(„Objawienie”, „Studium przedmiotu”).

Poeta dotyka „istoty rzeczy” nieomal w każdym wierszu, choć wiedza, jaką czerpie z tego poznania, jest prawie zawsze gorzka. Nie mogąc naprawić świata, wyszydza jego wady i ułomności: Prometeusz śmieje się cicho. Jest to teraz jego jedyny sposób wyrażania niezgody na świat. („Stary Prometeusz”, „Pan Cogito”). Wierność antycznym mitom i klasycznym rytmom, a także kaligraficzność stylu czynią Herbertowe nauki przejrzystymi i nie budzą wątpliwości co do intencji autora.

On, nie oszczędzając nikogo i niczego w swych wędrówkach po epokach i ideach, najmniej oszczędza samego siebie. Dla siebie pragnie bowiem tylko jednego: żebym rozumiał innych ludzi inne języki inne cierpienia // a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który pragnie źródła („Modlitwa Pana Cogito – podróżnika”). Tego pragnienia poeta trzyma się konsekwentnie, solidaryzując się w wierności samemu sobie z biblijnym Hiobem. W wierszu „Pan Cogito i wyobraźnia” credo poety brzmi czysto i jasno: używał wyobraźni / dla całkiem innych celów // chciał z niej uczynić narzędzie współczucia.

Między szyderstwem a współczuciem rozciąga się więc skala Herbertowych kategorii poznawczych i w nią, jak w Dekalog, wpisane zostały główne przykazania i grzechy współczesności. Każdy z nas ma wśród wierszy poety napisanych w czterdziestoleciu jego twórczości wiersz ulubiony, wypowiadający za nas nasze najgłębsze przekonania i wyobrażenia o prawdzie świata. Dla mnie jest to wspomniany już wyżej wiersz „Potęga smaku” ze zbioru „Raport z oblężonego miasta” – pochwała ludzkiej godności dokonana z pozycji estety, wypowiadającego się przecież także, a może przede wszystkim, ponadczasowym głosem sumienia, niezrównany hymn na cześć odwagi, niezłomności i wolności istoty ludzkiej: To wcale nie wymagało wielkiego charakteru / mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi / lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku / Tak smaku / który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo / choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała / głowa.





Poeta nie ostrzega tutaj przed konsekwencjami buntu, walki z terrorem, a jeśli szuka wzorów dla własnych postaw i ocen, nigdy nie odwołuje się do „sztuczek wyobraźni”, bo jak napisał we wspominanym już wierszu „Pan Cogito i wyobraźnia”, tej ostatniej nie ufa, uwielbia natomiast tautologie / tłumaczenie / idem per idem // że ptak jest ptakiem, niewola niewolą / nóż jest nożem / śmierć śmiercią. W swojej wyszukanej dosłowności podkreśla w zakończeniu cytowanego wiersza, że wyobraźnia Pana Cogito ma ruch wahadłowy // przebiega precyzyjnie / od cierpienia do cierpienia // nie ma w niej miejsca / na sztuczne ognie poezji // chciałby pozostać wierny / niepewnej jasności.

Czy owa „niepewna jasność” to doznanie sensu istnienia, w którym dominuje cierpienie, w którym ból decyduje o głębi przeżyć i odpowiedzialności? Pozostańmy przy pytaniach. W zbiorze „Raport z oblężonego miasta” znajduje się również wiersz „Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito”, w którym poeta zawarł swoją wizję „życia po życiu”, wyobrażenie czyśćca, gdzie rozstawać się będzie ze zmysłami. Podejrzewa, że najtrudniej będzie mu utracić wzrok i dotyk, zmysły, które decydowały o jego energii twórczej, o wymiarach, kształcie i barwie uprawianej przez niego sztuki. Mówi więc poeta, że Pan Cogito będąc w czyśćcu: podda się wszystkim torturom łagodnej perswazji ale do końca będzie bronił odczucia bólu i paru wyblakłych obrazów na dnie spalonego oka.

Wiele napisano o etycznych i estetycznych zasadach sztuki Herberta, wiele opinii poświęcono jego niezłomności moralnej i uporowi w tropieniu wszelkiego fałszu, wszelkich przejawów pozornych wartości. Nie szczędzono mu krytyki zwłaszcza u schyłku życia, gdy poeta, udręczony chorobą, bywał zadziorny, nieopanowany w sądach, a nawet agresywny wobec interlokutorów. Mnie jednak interesuje w postawie Herberta przede wszystkim to, co dla znawców tej twórczości stało się miarą sensu godnego trwania zarówno w życiu, jak i w sztuce, co przetworzone na wartości uniwersalne zawsze stoi po stronie transcendentaliów i tego, co od zarania dziejów nazywamy prawdą w naszych zmaganiach z „potworem” istnienia.

Bądź wierny Idź – ten patriotyczny postulat z „Przesłania Pana Cogito” kryje w sobie motto wszelkiego bohaterstwa, ale też gotowość bycia potrzebnym i pomocnym. Ów dar wspierania, świadczenia w imieniu bliźnich nie byłby w wydaniu Herberta tak wyrazisty i przekonujący, gdyby artystyczny kształt jego przesłania nie miał cech doskonałości. Na czym polega to mistrzostwo, mówi m.in. Kazimierz Nowosielski, poeta i profesor w Zakładzie Literatury Współczesnej na Uniwersytecie Gdańskim: W poetyckim ustanawianiu przestrzeni świadczenia Herbert sięga do zasobów mowy ani zanadto odświętnej, ani też przesadnie uzwyczajnionej. (...)

Pod jego piórem odkrywczość i kontynuacja nie znoszą się wzajemnie, nie popadają w jakiś nie do przezwyciężenia konflikt, ale dopełniają się w nieustannym wysiłku budowania takiej sfery zawierzenia życiu, w której zawierałby się zarazem – wpisany w kulturę – nieodzowny element krytycyzmu zarówno w stosunku do przejawianego, jak i ukrytego w świecie zła.

Jako tropiciel wartości uniwersalnych, miłośnik prawdy, honoru i piękna Herbert szukał takiej formy przekazu, w której najlepiej utrwali ślady obecności konkretnych przeżyć w ludzkich dziejach. Abstrakcja go nie interesuje: słaby ze mnie piastun nicości – pisze z kapitalnym wyczuciem językowego humoru w późnym wierszu „Telefon”, o nocnym spotkaniu z Thomasem Mertonem. Nowosielski słusznie zauważa, że Herbertowskie doświadczenie prawdy zakorzenione jest z jednej strony w ludzkim dążeniu do ustalenia faktyczności bytu (to że coś jest, a nie tylko zostało pomyślane – stąd u niego tak ważne „studium przedmiotu”, szacunek dla rzeczy i konkretności istnienia), a z drugiej – w tęsknocie człowieka za ideałem, za absolutną gwarancją dla najbardziej zobowiązujących go wartości, która chroni je przed podstępnością wszelkich relatywizmów. Ową tęsknotę rozpoznaje poeta w odwiecznych mitach ludzkości, w wysoce wysublimowanej sztuce wszystkich epok, w wierze w Boga – stworzyciela wszystkich rzeczy, źródle dóbr prawdziwie wyzwalających. (Kazimierz Nowosielski, „Rozróżnianie głosów. O poetyckim myśleniu według wartości”, Gdańsk 2004).





Eschatologiczne intuicje w doświadczaniu istnienia towarzyszyły Herbertowi od pierwszych świadomych odczuć odwiecznej potęgi świata, a odczucia te nigdy nie były pospolite, konwencjonalne, podporządkowane powierzchownym, trywialnym czy też poświadczonym z drugiej ręki twierdzeniom. On we wszystkim szukał własnej miary, punktu odniesienia we własnej duszy. Do swego mistrza, Henryka Elzenberga, profesora filozofii na Uniwersytecie Toruńskim (tam też poeta studiował!) pisał z Warszawy w maju 1952 r.: Namawiano mnie do studiowania tomizmu. Zacząłem chodzić na czytanie „Summy”. Rzeczywiście wiele rzeczy się układało i wyjaśniało. Poczułem się szczęśliwy i wolny. I to był pierwszy sygnał, że trzeba uciekać, że coś w substancji człowieczej się przekręca. Czułem przyjemność sądzenia i klasyfikacji. A przecież człowieka bardziej określają słowa zaczynające się na nie: niepokój, niepewność, niezgoda. I czy ma się prawo porzucać ten stan.

Bo w gruncie rzeczy cała sprawa polega na wyborze, na prostym akcie woli. Uklęknąć. Potem to już samo idzie. Asymiluje człowiek to obce ciało, utożsamia się z nim. I właściwie, najczęściej jest to sprawa przypadku – spędzania pewnej ilości godzin nad książkami pewnego typu. W podobny sposób zostaje się lekarzem lub elektrotechnikiem („Zbigniew Herbert – Henryk Elzenberg. Korespondencja”, Warszawa 2002).

W 1953 r., także w liście do mistrza, Herbert zastanawia się nad własnym trybem życia: ogromnie trudno wytłumaczyć, dlaczego nie żyję tak jak inni – posada, żona, zegar w jadalni, spacery dookoła stołu, rosół w niedzielę. Barbara Toruńczyk, zaprzyjaźniona z Herbertem od wczesnych lat osiemdziesiątych, jako redaktor „Zeszytów Literackich” i wydawca jego książek – poznali się w Paryżu, gdy Herbert był jeszcze emigrantem – pisze we wspomnieniu pośmiertnym na ten sam temat: W trybie jego życia było coś ze świadomego eksperymentu twórczego.

Koszta były wielkie. Herbert płacił brakiem komfortu, niewygodą bliskich, zdrowiem. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można mieć poczucie, że się spalał, że sam siebie niszczył. Było chyba inaczej: on po prostu siebie nie chronił, poświęcał się czemuś innemu. Miał do końca wielkie projekty: nienasycony głód życia, wrażeń, sztuki. Wiedzy (był mistrzem samokształcenia). Szereg tematów do opracowania. Planował następne książki. Ustawicznie porządkował notatki, kompletował lektury, zachowywał kolejne wersje utworów, wszelkie zapiski.

Jego archiwum to archeologia jego życia, odsłaniająca kolejne warstwy, następstwo zdarzeń, fazy rozwoju. Nawet tutaj są perturbacje, wątek się niekiedy urywa. Niemniej, o ile jego życie cechował rytm znany nomadom: nadziei lub ucieczki, rękopisy i notesy woził ze sobą, lub lokował w znanych sobie bezpiecznych miejscach. Zachował niemal wszystkie. I to – pieczołowicie uporządkowane. Słoje tego życia odłożyły się w twórczości. I w skrzętnie zbieranych notatkach. („Upór i trwanie”).

Życie człowieka podporządkowane potrzebom artysty. To także antyczny wzór – wędrowanie po agorze doczesności i głoszenie odkrytych przez siebie mądrości. Samotne krążenie wokół osi własnego umysłu. Z bębenkiem myśli wygrywającym kolejne utwory. Ktoś powiedział, że małżeństwo Herberta – bo w końcu ożenił się z Katarzyną Dzieduszycką, która daremnie próbowała go udomowić – miało charakter koczowniczy. Dopiero choroba unieruchomiła go w fotelu, potem w łóżku w mieszkaniu przy ul. Promenada w Warszawie. Bywałam tam z córką Katarzyną w połowie lat dziewięćdziesiątych, po śmierci jej ojca – Zbigniewa Bieńkowskiego.

Obydwaj poeci przyjaźnili się, szanowali nawzajem, a Herbert, wrażliwy na wszelkie cierpienie, pocieszał nas po śmierci najbliższego człowieka. I czynił to z klasą i taktem godnym najczulszych znawców ludzkiego bólu. Był także Herbert wiernym towarzyszem duchowym nie tylko ludzi starszych od siebie – mistrzów, nie tylko przyjaciół-rówieśników, ale też o wiele młodszych kolegów-poetów, zwłaszcza z kręgu Nowej Fali. Karasek, Barańczak, Krynicki, Zagajewski to autorzy wierszy i szkiców o nim, ale także adresaci utworów im dedykowanych przez Herberta i jego wypowiedzi o ich twórczości. Przyjaźń z młodymi – podtrzymywana do końca – to kolejny dowód umysłowej i duchowej aktywności, faktycznie – wewnętrznej młodości poety.





Wrócę jeszcze – jako toruniance bardzo jest mi bliska relacja: Herbert–Elzenberg – do wzajemnych związków filozofa i poety. Niewątpliwe są wszakże oddziaływania ich na siebie i jest to może jeden z tych cudów w życiu Herberta, zwłaszcza gdy właściwa osoba – dojrzała, świadoma mocy swego ducha – stając przed młodym, zachłannym w zgłębianiu tajników wiedzy i sztuki człowiekiem, wywiera na niego twórczy wpływ. Cytuję z dziennika Elzenberga: Nie trzeba być małostkowym, nie trzeba się z losem targować i mówić: „To jednak zdobyłem, to osiągnąłem, tego dokonałem, to mam”. Nic nie dokonałeś, nic nie zdobyłeś; pulvis et cinis est nihil. Dopiero uznanie tej prawdy może się stać punktem wyjścia – akt wyrzeczenia absolutnego – wyzbycie się ostatniej pretensji, że do czegoś innego byłeś stworzony. Wtedy będzie można raz jeszcze spróbować się odbić od ziemi i wznieść w sferę „świętej czystości” (Henryk Elzenberg, „Kłopot z istnieniem”, Kraków 1994).

Te słowa z 1955 r. z pewnością korespondują z Herbertową filozofią pokory, jaką poeta uprawiał przez całe życie. Kiedy czyta się dziennik Elzenberga, co chwila trafia się na myśli, które chciałoby się wpisać we własny krwiobieg i nimi się karmić. Dla Zbigniewa Herberta to sycenie się duchową pełnią mistrza musiało być taką właśnie ucztą. Mimo różnic temperamentów twórczych, mimo wyboru „ziemskiej” drogi przez Herberta i mistycznych skłonności Elzenberga, nie rozstawali się wewnętrznie, gdyż to właśnie autor „Kłopotu z istnieniem” był nieustająco otwarty na cudze poglądy i gotów do przeformułowywania własnych ustaleń. Jego dziennik jest szkołą wielostronnego ujmowania rzeczy – napisała Barbara Toruńczyk w posłowiu do listów Herberta i Elzenberga.

Bo to ten ostatni, wciąż szukając sensu istnienia, znajdował wśród własnych lektur myśli, z których czerpał siły do życia. A myśl, jaką teraz przytoczę, musiała stać się szczególnie ważna dla poety, gdyż znajdował się wówczas w bliskich z mistrzem kontaktach. Zapisał ją Elzenberg w 1952 r., po cytacie z Marcela Prousta: ...Wspaniała i żałosna rodzina nerwowców jest solą ziemi. Oni to, a nie nikt inny, założyli religie i stworzyli arcydzieła. Nigdy świat nie będzie wiedział, co im zawdzięcza, ani zwłaszcza co oni wycierpieli, by to dać światu. Henryk Elzenberg uważa, że twierdzenie Prousta jest spokrewnione z jego własną myślą, tyle że pojęcie „nerwowców” zamienia on na „nieprzystosowanych”, a „religie” i „arcydzieła” na „kulturę”. A oto myśl Elzenbergowa: nieprzystosowany, żeby żyć, musi to nieprzystosowanie jakoś odrobić, i właśnie to odrabianie – CZĘŚĆ tego odrabiania – to jest kultura.

Czyż ta formuła nie pasuje idealnie do samego Herberta? W nieco innych słowach pisze na ten sam temat Barbara Toruńczyk. Ona też w posłowiu do korespondencji Herberta i Elzenberga próbuje, a robi to bardzo wnikliwie, określić nieprzeciętny charakter ich relacji: Osoba i dzieło Elzenberga w artystycznym i życiowym dojrzewaniu Herberta stały się przede wszystkim inspiracją, podprowadzając poetę do progu inwencji własnej. Rozpostarły się wtedy przed nim nowe horyzonty. W trakcie tej znajomości nastąpiło otwarcie pisarstwa Herberta, szczególnie jego poezji i eseistyki, a także dramatów, na głębszą problematykę filozoficzną, i, również na całe złoża tematów pojawiających się w ówczesnych i późniejszych utworach. (...)

Czytając utwory Herberta, odnosimy wrażenie, że przybył do nas gotowy, z otchłani czasów, w której siebie uformował. Jego pasja życia, głód rzeczywistości, były instynktowne, jakby odziedziczył je wprost od starożytnych Greków. „Empiria”, jak określał to jego mistrz, była właściwym żywiołem poety. Chciał się w niej zanurzyć, doznać jej napięć i piękna. Konkret budził w nim metafizyczną czujność. Był osnową artystycznego obrazu.





Tak właśnie – dotykając konkretu i z metafizycznym skłonem ku wieczności – odchodził Herbert z tego świata. Jego ostatni wiersz „Tkanina”, z pośmiertnie wydanego zbioru „Epilog burzy”, ma taki, podwójny można by rzec, wymiar: Bór nici wąskie palce i krosna wierności oczekiwania ciemne flukta więc przy mnie bądź pamięci krucha udziel swej nieskończoności. Słabe światło sumienia stuk jednostajny odmierza lata wyspy wieki by wreszcie przenieść na brzeg niedaleki czółno i wątek osnowy i całun.

Nieskończoność nie stanowiła dla Herberta synonimu transcedencji – do końca bywał nieufny wobec pojęć filozoficznych – nieskończoność była dla niego rodzajem realności w upływającym czasie, wysublimowanej ze zdarzeń przez pamięć i inne konkretne funkcje ziemskiego bytowania. Był wielki w swej konsekwencji, w swej wierności wybranym treściom istnienia, w powtarzaniu nam, współczesnym, że warto trzymać się raz obranej drogi.

Autor dziesięciu zbiorów wierszy, trzech tomów szkiców o sztuce, kilku dramatów, prywatnej mitologii pt. „Król mrówek” (Kraków 2001) i sporej garści pism rozproszonych, zebranych w „Węzeł gordyjski” (Warszawa 2001) dla wielu z nas pozostanie niezrównanym nauczycielem w tej dziedzinie, w której sam był mistrzem. Jego wielkość zarówno w poezji, jak i w eseistyce polega też na tym – niezależnie od obiektywizmu i rzeczowości jego poetyki – że wpisane tam zostały autokomentarze do jego własnej gorączki i męki twórczej.

Niekiedy są one wprowadzone wprost, niekiedy w antycznej alegorii czy artystycznej przenośni, w symbolicznych obrazach z innej rzeczywistości (zob. „Potwór Pana Cogito”). W tych bezpośrednich odwołaniach do własnych przeżyć czy pozornych odejściach od tematu – najpełniej praktykowanych w esejach, choć także cykl „Pan Cogito” to rodzaj autobiograficznej mitologii – zawarty jest i ostateczny kunszt języka, i pojemność wyobraźni, i siła umysłu borykającego się z przedmiotem opisu.

Studium przedmiotu, jakie wychodzi spod pióra poety, jest więc nie tylko próbą opisania tego czy tamtego obiektu, tej czy innej sytuacji, jest przede wszystkim zapisem zmagań się twórcy z emanacją podziwianego piękna, doznawanego bólu i poszerzaniem języka penetrującego stan ducha świadka. Świadek-Herbert to ktoś, komu zawdzięczam ważną wiedzę o tajemnicach życia i sztuki, ale nade wszystko to mag-pocieszyciel.

Ktoś, kto swoją sztuką odczynia zło tego świata, jego pospolitość i nikczemność. Gdyż, jak napisałam w dniu pogrzebu poety w swoim wierszu „Do Zbigniewa Herberta”: Kochałam Pana Cogito. (...) Wierzyłam, że ON wie wszystko, że jest najmędrszy / z śmiertelnych. I, że jest dobry. / Bo jedynie Dobroć dotyka rzeczy kruchych / z taką tkliwą mocą, że zaczynają lśnić jak diamenty.
W pisanie Herberta zaklęte jest takie właśnie lśnienie. Być może także w ten sposób objawia się w arcydziełach poszukiwany przez ich twórców sekretny sens istnienia.



***

ADRIANA SZYMAŃSKA, ur. 1943, autorka zbiorów wierszy, powieści psychologicznej i dwóch książek prozą dla dzieci, m.in.: „Opowieści przestrzeni” (1999), „Lato 1999” (2000), a także opowieści autobiograficznej „Ta inna ja” (2008). Jako krytyk literacki od 1987 r. związana z „Przeglądem Powszechnym”. Mieszka w Pułtusku.