Pomóc ludziom odnaleźć się w świecie

Rozmowa z Katarzyną Kolendą-Zaleską, dziennikarką telewizyjną

publikacja 03.06.2005 13:26

Pamiętam, że na krakowskich Błoniach w trakcie liturgii słowa poszłam na sam koniec tej ogromnej łąki, bo bardzo mnie interesowało to, co przeżywają ludzie, którzy nie widzą papieża i mało co go słyszą. Ale w najważniejszym momentach Mszy świętej wyłączałam się jako dziennikarz. eSPe 66/2004

Pomóc ludziom odnaleźć się w świecie



Czy zdarza się Pani uczestniczyć w liturgii i patrzyć na nią okiem człowieka zza kamery, czyli patrzyć na liturgię również jak na widowisko?

Gdy uczestniczyłam we Mszach papieskich, miałam z tym problem. Bardzo chciałam brać w nich udział jako człowiek, który wierzy i który chciałby tę liturgię przeżywać, a z drugiej strony wiedziałam, że jestem w pracy i że muszę mieć oczy naokoło głowy, żeby wszystko zarejestrować: na przykład znaleźć płaczących, znaleźć osoby, które bardzo przeżywają to wydarzenie i mieć to wszystko na kamerze, żeby pokazać to ludziom, którzy nie mieli szansy uczestniczyć we Mszy świętej z papieżem.

Pamiętam, że na krakowskich Błoniach w trakcie liturgii słowa poszłam na sam koniec tej ogromnej łąki, bo bardzo mnie interesowało to, co przeżywają ludzie, którzy nie widzą papieża i mało co go słyszą; dlaczego jest dla nich ważne choćby to, żeby być te kilkaset metrów od papieża. Wtedy zachowałam się jak rasowy dziennikarz, poszłam tam, rozmawiałam z ludźmi, filmowałam ich i dopiero potem wróciłam pod ołtarz.

Ale w najważniejszym momentach Mszy świętej wyłączałam się jako dziennikarz. To jest skomplikowane dla mnie. Łatwiej byłoby relacjonować takie wydarzenia osobie, która nie przeżywa Mszy świętej religijnie. Ale osobie wierzącej łatwiej jest wydobyć emocje z ludzi, łatwiej nawiązać z nimi kontakt.

Czym różni się dla dziennikarza Msza z papieżem od otwarcia Igrzysk Olimpijskich?

Jeśli patrzy się tylko i wyłącznie z dziennikarskiego punktu widzenia, to tak naprawdę niczym się nie różni. Według ostatnich ankiet przeprowadzonych przez „Politykę”, Jan Paweł II jest postrzegany jako najważniejszy człowiek na świecie. Dziennikarze z całego świata uznali, że to jest człowiek, który ma najwięcej do powiedzenia i najbardziej się liczy jako autorytet moralny. Jeśli taki człowiek przyjeżdża do Krakowa na Mszę świętą na Błonia i na tę Mszę przychodzą dwa miliony osób, to jest to wydarzenie. Jeśli oddzielimy warstwę religijną, jest to wydarzenie przede wszystkim medialne. Dziennikarze z całego świata zajmują się tym, że są dwa miliony osób; tym, co te osoby chcą usłyszeć od papieża; czego oczekują od niego, no i co papież ma do powiedzenia. Przekaz słowny papieża, homilia, ważna jest nie tylko dla wiernych, ale dla całego świata, bo przesłanie papieskie nigdy nie jest tylko i wyłącznie religijne. Papież mówi do człowieka i dla człowieka. To jest wydarzenie medialne, aczkolwiek nie porównywałabym go do otwarcia Olimpiady, bo jednak ma inny wymiar...



Trudny do uchwycenia na taśmie filmowej...

Msza Święta jest ułożona od wieków i tutaj żadnych niespodzianek nie może być, więc nie jest niczym atrakcyjnym w sensie medialnym. Dla dziennikarza telewizyjnego, który chodzi z kamerą, nie ma tam nic ciekawego z wyjątkiem klęczących ludzi i papieża. To nie jest wydarzenie, podczas którego można poszaleć zdjęciowo – jak my to mówimy. Natomiast ważny jest przekaz intelektualny i reakcje ludzi na to, co papież powiedział, na to, jak oni zamierzają się odnieść do tych słów w swoim późniejszym życiu, czy w ogóle zamierzają...

Czego oczekuje człowiek przyzwyczajony do szybkiego zmieniania kanałów i siedzenia przez wiele godzin dziennie przed telewizorem, przychodząc na parafialną Mszę świętą?

Myślę, że on chce spotkania z Bogiem – to jest pierwsza sprawa. Po drugie – wydaje mi się, że ludzie są trochę zagubieni w rzeczywistości, która nas otacza: świat stał się globalną wioską; tyle informacji do nas dociera. Ludzie oczekują od księdza, żeby spróbował im to wytłumaczyć, żeby osadził ich w tym świecie, pomógł im się w nim odnaleźć. Takie odniesienia do tego, co się dzieje wokół, są bardzo potrzebne.

Czy spotkała Pani księży, którym udaje się spełnić te oczekiwania?

Ja mam taką parafię w Warszawie, nową (jeszcze nie ma w niej kościoła – jest tylko kaplica), bo przeprowadziliśmy się na Ursynów. Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy przyszłam do tej kaplicy, czułam się trochę jak w katakumbach u pierwszych chrześcijan, bo tam było klepisko, nieotynkowane ściany i nie było światła. To stwarzało niesamowitą atmosferę.

I mamy fantastycznego księdza proboszcza, który stara się parafię uaktywnić i zjednoczyć. Ciągle organizuje spotkania – na naszym osiedlu mieszka sporo dziennikarzy, więc założył gazetkę. My się spotykamy, a ksiądz nam robi grilla.

Chodzę na Msze Święte dla dzieci, bo mam dziewięcioletnią córkę. Na tych Mszach ksiądz zaprasza dzieci na środek, rozmawia z nimi i z dorosłymi. To nie jest Msza Święta, podczas której ksiądz stoi przy ołtarzu, a parafianie są z drugiej strony, oddzieleni murem. Nasza Msza Święta to jest wspólne uczestnictwo; my czujemy się z nim związani; ksiądz jest dla nas i z nami; i czujemy, że on rzeczywiście chce nam pomóc. Wydaje mi się, że w mojej parafii, ludzie przychodzą na Mszę Świętą również po to, żeby poczuć, że oni gdzieś, do czegoś należą, że nie są samotni w swoim świecie, ale tworzą wspólnotę, która daje im poczucie siły, pewność, że gdzieś przynależą, i to też jakoś im pomaga. Tak mi się wydaje, bo parafia rozwija się intensywnie i coraz więcej ludzi przychodzi na te Msze Święte. Rzeczywiście, jest fantastycznie.

>br>
Co chciałaby Pani przekazać z dziennikarskiego doświadczenia seminarzystom, którzy przygotowują się do głoszenia kazań?

To jest bardzo trudne pytanie, bo kazanie różni się od przekazu medialnego, który ma być „krwiożerczy” wobec odbiorcy. Przekaz dziennikarski musi mieć bardzo atrakcyjne rozpoczęcie, żeby zmusić widza do obejrzenia, wysłuchania wiadomości czy przeczytania tekstu do końca. Zawsze staramy się „napompować” początek, żeby był on bardzo interesujący, żeby w pierwszym momencie dużo się działo, a dopiero potem rozwijać po kolei wątki. Wśród dziennikarzy uważamy, że najlepiej rozpocząć od anegdoty i zawsze szukamy tych anegdot. Tekst, w którym jest anegdota jest bardziej interesujący.

Myślę, że kazania mogłyby być bardziej interesujące. Lubię kazania mówione prostym językiem, które są nie za długie, bo jednak trzeba się na nich skupić. Gdy kazanie jest długie bardzo, trudno osiągnąć to skupienie: kiedyś byłam na 25-minutowym kazaniu i przyznam szczerze, że po 15 minutach nie wiedziałam, o co księdzu chodzi – to było straszne.

Papież ma dar mówienia prostym językiem o bardzo ważnych rzeczach. On też wplata w swoje wypowiedzi anegdoty, to znaczy odniesienia do codzienności. To jest bardzo ważne.
Wydaje mi się, że kazanie powinno zachęcać ludzi do tego, żeby wspólnie coś przeżywać, a nie zawsze tak jest. Czasami ksiądz mówi sobie, a ludzie sobie.

Czy w mediach jest miejsce na mówienie o przeżyciu religijnym?

To jest na pewno bardzo trudne w mediach elektronicznych. W prasie to co innego; można opisywać różne rzeczy i człowiek, który sięga po to, chce to przeczytać. Natomiast telewizja operuje obrazem, a w ten sposób bardzo trudno jest pokazać przeżycia religijne, tymczasem telewizja jest od pokazywania. W codziennych newsach, w programach informacyjnych trudno jest znaleźć miejsce na tego rodzaju materiały.

Pamiętam dyskusję w Episkopacie z bp. Pieronkiem, który powiedział, że Kościół jest też towarem i Kościół powinniśmy umieć sprzedać. Myśmy protestowali, że Kościół nie może być towarem. Ale on mówił, że te idee, które niesie ze sobą Kościół, też powinny być dobrze opakowane, żeby były nośne. Zastanawialiśmy się długo, jak to pokazać i nie znaleźliśmy dobrej recepty. Mówi się, że zło jest bardzo łatwo pokazać – jak coś się złego stanie, media natychmiast się na to rzucają. Pokazać dobro jest bardzo trudno. To mozolna praca. Można, oczywiście, czasami coś przemycić, ale nie ma na to dobrej recepty; przynajmniej ja jej nie znalazłam. Wielu moich kolegów też się nad tym zastanawia. Bp Chrapek miał taki pomysł, żeby nagradzać dziennikarzy za promowanie dobra i dziś przyznajemy nagrodę jego imienia. Ale bardzo trudno jest nam znaleźć kandydatów do tej nagrody, bo co to znaczyć promować dobro? Nagradzani są głównie dziennikarze piszący, a nie telewizyjni.

W swojej książce o papieskiej pielgrzymce wspomniała Pani o osobistym spotkaniu z Ojcem Świętym. Czy w Pani pracy zawodowej było jeszcze podobne wydarzenie?

Żadne inne nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Papież siedział koło mnie i chciał ze mną rozmawiać; na tym polega jego siła, że miałam wrażenie, iż jestem dla niego najważniejsza, że skupia na mnie całą swoją uwagę.

Bardzo ważne było również prowadzenie transmisji z pobytu papieża w Sejmie. To było naprawdę wzruszające (pomijam fakt, że było to ogromne wydarzenie medialne). Słowa papieża robiły niesłychane wrażenie: mówił bardzo prostym językiem, bardzo konkretnie, krótkimi zdaniami, bardzo nasyconymi emocjonalnie. Myślę, że dla papieża to też było ogromne przeżycie.

Prowadzenie tej transmisji było dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Po jej zakończeniu zadzwoniła do mnie mama i zapytała: „Dlaczego ty mówiłaś takim głosem, jakbyś zaraz miała umrzeć?” A ja po prostu całą transmisję przepłakałam. Obserwowałam dziennikarzy, którzy siedzieli koło mnie, i których nie podejrzewałam o takie wzruszenie, a oni też byli bardzo poruszeni. Spotkania z papieżem nie da się porównać z niczym innym.