Język w potrzasku

Mateusz Gadacz

publikacja 09.08.2007 08:25

Pod koniec lutego br Rada Miasta Nowy Jork wydała uchwałę o symbolicznym znaczeniu: zakazującą użycia słowa nigger (w slangu oznacza ono koleś, kumpel, ma jednak rasistowską proweniencję). Pomysł po raz kolejny postawił przed opinią publiczną pytanie, gdzie znajduje się poprawności politycznej. eSPe 77/2007

Język w potrzasku



Na ile poprawność polityczna jest ucieczką od wolności?


Pod koniec lutego bieżącego roku Rada Miasta Nowy Jork wydała uchwałę o symbolicznym znaczeniu: zakazującą użycia słowa „nigger” (w slangu oznacza ono „koleś”, „kumpel”, określenie to ma jednak rasistowską proweniencję). Decyzja ta pozbawiona jest mocy prawnej, gdyż stoi w wyraźnej sprzeczności z gwarantującą wolność wypowiedzi Pierwszą Poprawką do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Pomysł radnych wywołał spore kontrowersje i po raz kolejny postawił przed opinią publiczną pytanie, gdzie znajduje się granica szalenie popularnego znaku naszych czasów, jakim jest poprawność polityczna (ang. political correctness; PC)


Poszukiwanie języka dla nowej rzeczywistości


Termin ten jest przedmiotem nieustających debat praktycznie od momentu jego powstania przypadającego na lata 60. XX wieku. Za jego twórcę uważa się antropologa kultury Franza Boasa. Wielu badaczy twierdzi, że pojęcie politycznej poprawności rozpoczęło swą ewolucję od lewej strony sceny politycznej, a jego źródeł można poszukiwać w marksizmie-leninizmie operującym słynną „nowomową” (ang. newspeak) – sztucznym językiem służącym do artykułowania jedynie słusznej linii partii [1]. Następnie idea political correctness rozwijała się dynamicznie wśród lewicujących pracowników naukowych uniwersytetów w USA, by ostatecznie eksplodować około roku 1991 wraz z wydaniem książki Dinesha D’Souza Nieliberalna edukacja. Warto zaznaczyć, że poprawność polityczna jest o wiele silniej zakorzeniona na kontynencie północnoamerykańskim niż w Europie, choć i tu narzuca się ją w sposób coraz bardziej zinstytucjonalizowany (zob. np. rekomendowany przez Komitet Ministrów Rady Europy już w 1991 roku dokument O eliminacji seksizmu z języka).

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że poprawność polityczna stała się obowiązującym wzorcem językowym w debacie publicznej. Żadna wypowiadająca się w niej osoba nie może pozwolić sobie na odstępstwo od swoistego „kanonu” wyrażeń zaakceptowanych jako możliwe do użycia, bez narażenia się na społeczną krytykę. W tym momencie rodzi się pytanie, kto narzuca ten zespół norm językowych? Zastanawiając się nad tym, nie warto dać się ponieść histerii obwiniania o wszystko lewicy i liberałów, ale pomyśleć nad powodami, dla których PC wydaje się dziś tak ważna dla zachowania spokoju i neutralności w debacie publicznej.


hr>

[1] F. Ellis, Political Correctness and the Theoretical Struggle, Auckland 2004.




Marcin Król w artykule Obyczaje demokracji [2] pisze, że bodźcem do stosowania „uładzonego języka” jest przeświadczenie o skażeniu ludzkiej natury złem oraz naturalnej skłonności człowieka do walki („wojny wszystkich ze wszystkimi” jak określał to Thomas Hobbes). W nowoczesnej globalnej społeczności liberalnej, która ma za sobą rewolucję przemysłową, rozwój partii masowych na przełomie XIX i XX wieku oraz triumf totalitaryzmów w połowie ubiegłego stulecia, poprawność polityczna stanowi niezbędny środek pozwalający ludziom na traktowanie się wzajemnie z szacunkiem. Jest więc ona swoistym hamulcem pozwalającym na w miarę bezkonfliktowe współżycie społeczne.

Stwierdzenie to wydaje się prawdziwe, jednak nie do końca. Wystarczy sięgnąć do Johna Locke’a, aby znaleźć opis ludzkiej natury zaprzeczający temu zaproponowanemu przez Hobbesa – według Locka bowiem, człowiek ze swej natury podporządkowuje się obowiązującym go prawom i jest raczej istotą budującą aniżeli niszczącą. Nie wydaje się, by „optymistyczni liberałowie”, jak nazywa ich Król, potrzebowali namiastki politycznej poprawności, by przeprowadzać swoją edukację liberalną, gdyż nie ma się ona bynajmniej opierać na odgórnym ustaleniu, jakie wyrażenia języka są „politycznie poprawne”, bez odniesienia do niczym nieskrępowanej aktywności jednostki w sferze myśli i uczuć. W takim przypadku poprawność polityczna stawałaby się swoistą „ucieczką od wolności”, pewnym sztucznym tworem narzuconym człowiekowi, który skrępowany więzami odgórnie wprowadzonego systemu traci możliwość swobodnej wypowiedzi. Z drugiej jednak strony warto zauważyć, że ogromny postęp techniczny, jaki przyniosły ostatnie lata XX stulecia spowodował niespotykane dotąd ze względu na swoją wielką skalę migracje ludzi, którzy zaczęli w większym niż dotychczas stopniu stykać się z odmiennościami, które musieli nauczyć się akceptować, a w najgorszym wypadku „tolerować”. Wytworzyło to oczywistą konieczność wypracowania takiego systemu porozumiewania się, który nie tworzyłby barier, tylko budował mosty i wzajemne płaszczyzny zrozumienia.

W tym właśnie niewątpliwie leży siła poprawności politycznej. Zgodnie z hipotezą Sapira-Whorfa, która mówi, że kategorie gramatyczne kształtują przekonania i poglądy użytkownika języka, należy stwierdzić, iż poprawność polityczna pozwala na porozumiewanie się ludzi wielu kultur i religii na poziomie, który w żaden sposób nie godzi w ich przekonania, wierzenia czy systemy wartości.



[2] „EUROPA”, nr 143/2006-12-30.




Kiedy słownik staje się tyranem...


Inną kwestią jest oczywista histeria umiejętnie podsycana przez niektóre grupy społeczne, powodująca powstawanie tak absurdalnych zakazów, że przeciętny użytkownik języka musi zastanawiać się nad racjonalnością takich decyzji. Wspomniany na początku przykład ze słowem „nigger” był bowiem niczym w porównaniu do takich wynaturzeń, jak usunięcie przez nadgorliwych urzędników przymiotnika „saint” („święty”) z imienia szkoły w Islington (Wielka Brytania), pomimo gorących protestów lokalnych społeczności, również żydowskich i muzułmańskich. Innym przykładem mogą być próby nacisku na Stowarzyszenie Chrześcijan na Uniwersytecie Hull, by dopuściły do działań swojej grupy również ateistów, co pozwoliłoby nie dopuścić do złamania zasady równego dostępu wszystkich studentów do organizacji działających na terenie uczelni. Szczytem absurdu wydaje się jednak decyzja Kongresu USA z 1998 roku, na mocy której przemianowano „drzewko bożonarodzeniowe” (ang. Christmas tree) na „drzewko świąteczne” (ang. holiday tree). Nb. wyraz holiday pochodzi ze średnioangielskiego, a przez swój rdzeń słowotwórczy jest spokrewniony z wieloma wariantami słowa „święty” (ang. holy pochodzące holi, hālig, hāleg).

Po atakach terrorystycznych z 11 września wydawało się, że takie „ważkie” problemy staną się mniej powszechne, jednak – jak pokazują wymienione przykłady – nie zaprzestano bynajmniej od tego typu jałowych sporów.

Oczywiście polityczna poprawność wyraża się także w innych aspektach życia społecznego. Przede wszystkim powiązana jest z ideami multikulturowości, feminizmu i swoistego anty-globalistycznego stylu życia, o czym wspomina Jacek Bartyzel w swoim artykule Polityczna poprawność [3]. Encyklopedie literatury, w których jednakowa ilość miejsca musi być poświęcona zarówno wybitnym twórcom europejskiego dramatu, jak Szekspir czy Strindberg, jak i (nie ubliżając nikomu!) pisarzom z Afryki, tak by nie narazić się na podejrzenia o etnocentryzm kulturowy, czy głosy niezadowolenia z powodu określania twórców Stanów Zjednoczonych mianem „Ojców Założycieli” (Founding Fathers) pokazują, do jakich absurdów może doprowadzić źle rozumiana idea PC.



[3] http://haggard.w.interia.pl/politpopr.html





Czy zatem staje się ona ucieczką od wolności? W jakim stopniu umożliwia bezkonfliktowe obcowanie z odmiennościami, a w jakim krępuje nas, wprowadzając absurdalne zakazy w imię szacunku, który wydaje się już wtedy swoją własną karykaturą? Oczywiście odpowiedź na te pytania nie jest jednoznaczna. Na pewno nie można odmówić poprawności politycznej funkcji, która pozwala łączyć ludzi na płaszczyźnie językowej. Tak jak prawo zakazuje bezpodstawnego użycia broni we wzajemnych stosunkach, tak reguły politycznej poprawności instruują i ostrzegają przed „niebezpiecznymi” określeniami. Nie można jednakże zapominać o tym, że to poglądy niepopularne i myślenie „pod prąd” od zawsze torowało ludzkiej myśli drogę ku lepszemu rozumieniu świata. Jako że na szczęście nie istnieje władza, która mogłaby nam narzucać sposób wypowiadania się, nie musimy na razie zastanawiać się nad poważniejszymi konsekwencjami używania niepoprawnych politycznie określeń czy postępowania w „nieogładzony” sposób. Jak zwykle zdrowy rozsądek jest tutaj nieocenionym narzędziem. Tak jak można i należy bronić się przed złym prawem, tak samo należy opierać się opiniom, które chcą w absurdalny sposób naruszyć nasze z trudem wywalczone prawo do swobody myśli i ekspresji.