Dwadzieścia lat spóźnienia

Małgorzata Nawrocka

publikacja 23.01.2009 15:35

Pustą ulicą śpieszyła ku kościołowi samotna kobieta. Wiedziała, że się spóźni, ale miała nadzieję, że Jezus w stajence nie będzie z tego powodu nadzwyczajnie obrażony. Przecież czekał tam na nią ponad dwadzieścia lat. Różaniec, 12/2008

Dwadzieścia lat spóźnienia



Od zawsze wąskie usta pani Jadwigi zrobiły się teraz cienkie jak jedwabna nitka. Stała, lewą ręką podtrzymując rozkołatane serce, w prawej zaś ściskając wyjętą przed chwilą ze skrzynki kartkę pocztową. Wszystko było nie tak. I to, że w ogóle jakaś kartka świąteczna wylądowała w skrzynce, choć nie miała prawa, bo pani Jadwiga od lat nie utrzymywała z nikim kontaktu.

I to, że kartka przedstawiała niegustowny, ckliwy obrazek Świętej Rodziny z Jezusem wyglądającym jak gumowa lalka made in China. I to, że na kartce napisane było wyraźnie, co w ogóle napisane być nie powinno, pośpiesznym, nieeleganckim pismem, z kiepskim stylem: „Droga Ciociu! Postanowiliśmy z Marysią odwiedzić Ciebie w Święta. Marysia jeszcze Ciebie nie zna, a i ja tak dawno Cię nie widziałem.

Lada chwila urodzi nam się dziecko, więc już na nic nie będzie czasu. Sama rozumiesz… Przyjedziemy w Wigilię rano. Adres, jak widzisz, znam. Serdeczne całusy i do zobaczenia! Twój chrzestny syn Józek”.
Koszmar – to chyba najlepsze słowo!… Pani Jadwiga z rozpaczą rozejrzała się po swoim sterylnym, nienagannie urządzonym saloniku, po czym bezwładnie opadła na dziewiętnastowieczny fotelik obok toaletki. – Co ci ludzie sobie myślą?! Jaki tupet! Wprost bezczelność!… Przyjedziemy w Wigilię rano…

A może by tak zapytali, czy wolno?! Bo gdyby na przykład zaplanowała podróż… Wzrok pani Jadwigi padł na uchylone drzwi garderoby i leżącą na szafie walizkę. Przez chwilę na jej twarzy zagościło coś w rodzaju jadowitego uśmiechu. Ale nie, nie… Przyjemność z tego, że intruzi pocałują klamkę, wydała się jej znacznie mniejsza niż rozpacz pakowania walizek, taszczenia ich do taksówki, a potem znów ściskania się w przedziałach kolejowych z jakimiś obcymi…

Za oknem, zamiast śniegu, leżały hałdy brudnego błota, a grudniowy deszcz jednostajnie stukał w okno. Koszmar. Trzeba będzie odkurzyć porcelanę, zrobić zakupy, choinkę wypadałoby przynieść… Koszmar! Choinki nie było w tym domu od dwudziestu lat, a teraz wywalaj człowieku wszystko do góry nogami z powodu najazdu intruzów! No i dziecko w drodze… Pewnie ta kobieta nawet się nie ruszy, żeby pomóc! Jeżeli myślą, że będą sobie tylko siedzieć przy stole i czekać, aż ich obsłuży…

Twarz pani Jadwigi pobielała z irytacji i z lustra toaletki spojrzał teraz w jej stronę rozgniewany upiór. Dobrze… dobrze… da im lekcję manier! Pokaże tym prostakom, na czym polega dobre wychowanie! Zrobi kolację! Wypoleruje nawet stare sztućce do ryb, których i tak nie będą umieli używać! Zrobi prawdziwy angielski pudding, jakiego w życiu nie jedli! Kupi w prezencie najdroższe perfumy, jakich na pewno nigdy nie używali, bo ich nie było na to stać! A ona jakoś przeżyje! Przeżyje te dwa dni z hołotą… Józka ostatnio widziała na jego Pierwszej Komunii świętej. Ten jego ojciec to zawsze był dziwny, taki chłopek-roztropek…

W sklepach tłum. Irytujący tłum. Nawet po zwykłe, pospolite śledzie trzeba stać w kolejce! Karpia nie kupi, to dobre dla plebsu. Na wigilii u niej będzie szczupak w galarecie. A sandacza to faszerować czy w śmietanie?… O, pierogi z kapustą gotowe są… Miałaby z głowy… Ale nie! Lepiej zrobi sama! Z rydzami. Kłopotu więcej, ale za to rodzina nie będzie potem za plecami plotkować, że ciotki na rydze nie stać, tylko pieczarkami z supermarketu częstuje… Choinka?… Proszę mi pokazać tę jodłę syberyjską, większą! Nie! Tamta ładniejsza. Tu jest mój adres. Teraz połowę płacę, a jak chce pan resztę, proszę mi to przynieść do domu po osiemnastej…






No!… Sił już brak. Pani Jadwiga przysiadła na krześle, potrącając łokciem niedopitą od południa filiżankę kawy. Dłoń pod gumową rękawiczką spociła się i swędziała, ale srebrny samowar błyszczał jak za najlepszych czasów. W woskowanej podłodze odbijała się jak w tafli złotego jeziora pięknie ubrana choinka.

– Mam jednak gust – pomyślała z zadowoleniem, przyglądając się spod oka drzewku – z całego stosu badziewia na bazarze wybrałam jedyne interesujące bombki! Ta zabytkowa szopka góralska też zupełnie nieźle prezentuje się pod choinką. I pomyśleć, że tak się staram… że to wszystko dla nie wiadomo kogo…

Zmęczonym krokiem poczłapała do komody i wyjęła z niej stary album. Przerzuciła kilka kart, a potem długo wpatrywała się w pożółkłą fotografię. Patrzyły na nią błękitne oczy pucołowatego, sympatycznego chłopca w komunijnym ubranku i jeszcze czyjeś – piękne, młode, o wiele bardziej radosne niż dziś. Jej własne.

Dochodziła północ. Z korytarza słychać było śmiechy sąsiadów, wędrujących na pasterkę. Ktoś głośno wyśpiewywał kolędy, ktoś inny wołał do dozorcy: „Wesołych Świąt, panie Antoni!”. Szczekał pies od Kowalskich, a dwie porządnie ubrane córeczki państwa Zapałów przemykały do kościoła pod oknami sąsiedniej kamienicy.

Pani Jadwiga po raz ostatni spojrzała zapuchniętymi oczami na światełka choinek w domu naprzeciwko… Nikt do niej nie przyjechał. Na cudownie przystrojonym wigilijnym stole stały rzędem dumne, zimne potrawy. Pod choinką leżały niepotrzebne nikomu dwie paczuszki w złotych, firmowych torebkach od Diora. Żeby chociaż wiedzieć, co się stało… Może coś w drodze? Może zgubili adres? Może ta kartka to jakiś żart albo pomyłka?… Pani Jadwiga po raz setny tego wieczoru obejrzała pocztówkę. Nazwisko niby się zgadza, i adres… Nagle telefon. Zagrzechotał jak duch z zaświatów. Tak rzadko tu ktoś dzwoni. W zasadzie nikt. Nigdy…

– Ciociu! Ciociu, to ja, Józek! Przepraszam, że nie dojechaliśmy, ale… Marysia właśnie urodziła! Mamy synka! Tak, wszystko w porządku. Jest taki śliczny. Oczy ma zielone. Naprawdę? Ty też masz zielone? Widzisz, tak dawno się nie widzieliśmy, że już zapomniałem! Tak, przyjedziemy na Wielkanoc. Dziękuję, ciociu, że nas zapraszasz. Zawsze mówiłem rodzicom, że ta moja chrzestna to fajna musi być. Pamiętasz, jak zemdlałaś ze strachu, kiedy wlazłem na gruszę u dziadka? Całusy, ciociu! Całusy! Tak! Pogratuluję Marysi. Całusy! Na pewno wiosną przyjedziemy! Wesołych Świąt! Zostań z Bogiem!

Pustą ulicą śpieszyła ku kościołowi samotna kobieta. Wiedziała, że się spóźni, ale miała nadzieję, że Jezus w stajence nie będzie z tego powodu nadzwyczajnie obrażony. Przecież czekał tam na nią ponad dwadzieścia lat. Ostatnio widzieli się na Komunii Józka, więc chyba te kilkanaście minut spóźnienia nie zrobi Mu aż tak wielkiej różnicy?...