Pod jednym dachem z teściową

Marcin Gajda

publikacja 19.02.2009 21:06

Prawdziwa miłość jest bezinteresowna, ale to nie oznacza, że nie powinna stawiać wymagań. Jeśli teściowa nie chce podjąć sercem relacji, nie da się jej zmusić. Należy ją wówczas miłować na tyle, na ile się uda, nie rozpaczając już więcej nad tym, że jest się odrzuconym. Różaniec, 2/2009

Pod jednym dachem z teściową



List Czytelniczki:

Panie Marcinie,

Od ponad 2 lat jestem meżatką i matką. Ze względu na niskie zarobki nie mamy własnego mieszkania i musimy mieszkać z teściami. Problem polega na tym, że nie mogę się dogadać z teściową. Jest to nietypowa sytuacja, ponieważ mąż, ja i teściowa pracujemy w jednym przedsiębiorstwie. Mieszkam pod jednym dachem z kobietą, która właściwie ze mną nie rozmawia, chyba że na temat córki, traktuje mnie jak kogoś obcego. Próbowałam to jakoś zmienić, ale widzę, że między nami jest mur. Strasznie męczy mnie ta sytuacja, moja empatia względem teściowej przerodziła się w nienawiść. Modliłam się, aby nasze stosunki się ociepliły, ale nic się nie zmienia. Teściowie odwrócili się od Kościoła. Szczerze powiem, że boję się tej kobiety. Niby jest taka zrównoważona, spokojna, a myślę, że w środku jest zupełnie inna. Zdaję sobie sprawę, że po części jest to też moja wina, ponieważ jej unikam, ale tylko wtedy mogę normalnie żyć i oddychać. Ile można tak wytrzymać? Bardzo proszę o radę, bo już nie wiem, co robić.
Iwona


Droga Pani Iwono,

Na początku pragnę napisać, że rozumiem bardzo dobrze, co Pani czuje, widzę wiele Pani wysiłku, dobrej woli i bardzo Pani współczuję – sytuacja bowiem, w której się Pani znalazła, jest bardzo trudna – emocjonalnie i życiowo… Tym bardziej nie można nie zauważyć, że jest Pani bardzo dzielna i uczciwa, opisując swoje trudności!

Niestety, mam zbyt mało informacji, aby odpowiedzieć dokładnie na Pani pytanie. Nie wiem na przykład, czy mieszkając wspólnie z teściami, macie Państwo osobną kuchnię, łazienkę i wejście do mieszkania – na ile zatem jesteście „skazani” na siebie. Bardzo istotne jest również, jak na to wszystko zapatruje się Pani mąż. Czy jest z Panią solidarny, czy dostrzega problem, czy może w sytuacji konfliktu staje po stronie swojej matki? Czy jest dla Pani „azylem”, czy też, tak naprawdę, odczuwa Pani samotność, żyjąc wśród obcych ludzi, w ich domu, na ich warunkach i tym samym nie ma Pani swojego miejsca?

W tej sytuacji burza uczuć, które Pani opisuje, nie świadczy o złej woli – raczej jest przejawem właściwej reakcji zdrowej emocjonalnie osoby na skrajnie niekorzystne warunki psychiczne. Życie na dłuższą metę na tych zasadach nie będzie możliwe, stanie się nie do zniesienia. Zresztą w Pani pytaniu pobrzmiewa taka nuta, że mam wrażenie, iż już tak się stało…

W tej sytuacji można napisać o dwóch podstawowych strategiach – długo- i krótkofalowej, które można i trzeba przyjąć, aby przetrwać i uratować swoją rodzinę.

Opuścić ojca i matkę

Doświadczenie życiowe pokazuje, że nie ma takich oszczędności, jakie może poczynić małżeństwo, wybierając mieszkanie z najlepszymi nawet rodzicami, które zrównoważyłyby poniesione straty emocjonalne. Po prostu: lepiej żyć (choćby „kątem”) u obcych ludzi, w wynajmowanym mieszkaniu, za opiekę czy na innych zasadach (jakkolwiek byłoby to trudne), niż „osiąść” z rodzicami/teściami, gdzie jedno z małżonków nigdy nie będzie mogło poczuć się do końca „u siebie” – małżeństwo musi się dostosować do zwyczajów i tradycji domowych gospodarzy, czy tego chce, czy nie, bo przecież mieszka tak naprawdę u nich.









Czasem istnieje możliwość zorganizowania życia na dwóch piętrach, z osobnymi wejściami, kuchniami, łazienkami, ale to też nie jest komfortowa sytuacja – wystarczy „krzywe” spojrzenie ojca lub matki (seniorów) po sprzeczce „młodych”, którą usłyszeli przez ścianę, aby popsuć nastrój zięcia czy synowej na długie godziny. Nie wynika to zawsze ze złej woli rodziców czy dzieci – po prostu jesteśmy ludźmi i pewnych spraw nie da się przeskoczyć – nie bez powodu Pismo Święte mówi o tym, że trzeba opuścić ojca i matkę, aby się połączyć w małżeństwo (por. Mt 19, 5).

Konieczne zmiany

Nie mogę zatem Pani łudzić – jeśli chce Pani normalnie żyć, ratować siebie i małżeństwo, trzeba koniecznie wyprowadzić się, i to szybko – tak dalej żyć się nie da. Istnieje tylko jedno „ale” – co na to mąż? Czy będzie w stanie to zrozumieć? Czy zdecyduje się podjąć taką odpowiedzialność i pewne ryzyko? Czy będzie wreszcie zdolny emocjonalnie to uczynić? On przecież ciągle mieszka z rodzicami, mało tego – macie Państwo wspólną firmę.

To bardzo wiąże i emocjonalnie, i materialnie. Jednak nie mam wątpliwości: musicie wybierać – albo małżeństwo i rodzina, może nawet życie w biedzie, trudzie i ofierze (dobrze przeżywane tylko Państwa wzmocni!), ale „na swoim”, „u siebie”, albo przed Panią perspektywa męki emocjonalnej i, kto wie, czy nie kryzys małżeński, bardzo poważny kryzys, który może się zakończyć rozpadem związku.

Jeśli mąż okaże się niezdolny do podjęcia decyzji o wyprowadzce, trzeba mu pokazać konsekwencje, stawiając wyraźne granice. Nie jestem jednak w stanie zaręczyć, że nie wybierze matki – trudne to, co piszę, ale niestety zgodne z doświadczeniem życiowym…

Trudna lekcja miłości

Strategia krótkofalowa, takie emocjonalne „pogotowie ratunkowe”, to: nauczyć się odróżniać to, co jest wynikiem Pani braków w miłości bliźniego, od tego, co wynika z biedy teściowej, i pracować wyłącznie nad sobą, wierząc, że skoro Bóg dopuścił tak trudną osobę w Pani najbliższym otoczeniu, to jest to pewne zadanie dla Pani. To rodzaj pracy wewnętrznej do wykonania. Można zatem nawet podziękować Bogu, że ma Pani codzienną lekcję pokory i miłości.

Obawiam się jednak, że bez życzliwego wglądu w sprawę kogoś z zewnątrz (spowiednika, kierownika duchowego, terapeuty – chrześcijanina) będzie Pani niezwykle trudno obiektywnie ocenić, co jest problemem Pani, a co problemem teściowej. Prawdziwa miłość jest bezinteresowna, ale to nie oznacza, że nie powinna stawiać wymagań.

Jeśli teściowa nie chce podjąć sercem relacji z Panią, nie da się jej zmusić. Należy ją wówczas miłować na tyle, na ile się uda, nie rozpaczając już więcej nad tym, że jest Pani odrzucona. A gdy czuje Pani, że wzbiera w Pani złość, nad którą będzie ciężko zapanować, proponuję… uciec, choćby do łazienki, pod byle pretekstem, aby tam ochłonąć. Gdy widzimy, że zbliża się zbyt liczny oddział nieprzyjaciela, rozsądnym wyjściem jest ucieczka. Może nie wygramy tej jednej potyczki, ale też jej nie przegramy. I mamy ciągle szansę na wygranie całej wojny o miłość!