Moda na oskarżanie Boga

Jacek Salij OP

publikacja 17.01.2008 10:53

Chciałbym tu przedstawić tezę, że Boga prawdziwego w ogóle nie da się zasadnie oskarżyć o cokolwiek. Kiedy zaś Go krytykujemy i oskarżamy, wzmacniamy tylko w ten sposób swoje fałszywe o Nim wyobrażenia i osłabiamy w sobie zdolność do miłowania Go. W drodze, 12/2007

Moda na oskarżanie Boga




„Gdyby Bóg naprawdę był Miłością – ktoś mnie niedawno przekonywał – to nikogo by nie skazywał na potępienie wieczne. Bo choćby nie wiem co złego człowiek zrobił podczas krótkiego pobytu na tej ziemi, to karać go za to na wieki jest okrucieństwem i niesprawiedliwością. Nawet zwyczajny ojciec nigdy by tak swojego dziecka nie karał. Zwyczajny ojciec, chociaż jest tylko ułomnym człowiekiem, nie rozlicza dziecka z jego złych uczynków, ale zazwyczaj puszcza je w niepamięć. Ja nie chcę Boga, który przygotował ludziom wiekuiste piekło! Nie chcę Boga tak mało wrażliwego na niedolę swoich stworzeń!”.

Chciałbym tu przedstawić tezę, że Boga prawdziwego w ogóle nie da się zasadnie oskarżyć o cokolwiek. Kiedy zaś Go krytykujemy i oskarżamy, wzmacniamy tylko w ten sposób swoje fałszywe o Nim wyobrażenia i osłabiamy w sobie zdolność do miłowania Go i do bezwarunkowego zawierzenia się Jemu. Przedtem jednak przynajmniej w paru zdaniach trzeba przypomnieć, jakie przesłanie zawierają w sobie liczne ostrzeżenia przed potępieniem wiecznym, które znajdują się na kartach Ewangelii.


Bóg bezgranicznie miłosierny


Dwie elementarne zasady odczytywania zawartych w Ewangeliach pouczeń trzeba sobie przypomnieć, ażeby prawidłowo zrozumieć, co znaczą słowa Pana Jezusa mówiące o potępieniu wiecznym. Po pierwsze: nie ma w Ewangeliach (i w całym Piśmie Świętym) ani jednego zdania, które w wymiarze ostatecznym nie byłoby słowem Bożej miłości do nas. I zasada druga: Skoro wierzymy, że całe Pismo Święte powstało pod natchnieniem Ducha Świętego, to zawarte w nim zdania i twierdzenia należy odczytywać w świetle wszystkich innych wypowiedzi biblijnych na dany temat.

Zgodnie z tą drugą zasadą jest oczywiste, że wypowiedzi Pana Jezusa o potępieniu wiecznym należy porównać choćby na przykład z następującym fragmentem Księgi Mądrości:

Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie. Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli (Mdr 11,23–12,2).

Zresztą sam Pan Jezus mówił przecież: „Nie przyszedłem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić” (J 12,47).

Co do zasady pierwszej: Czyżby nawet słowa Pana Jezusa o potępieniu wiecznym były słowami miłości? Oczywiście! Cała Ewangelia jest jedną wielką obietnicą zbawienia i wezwaniem do tego, żeby się na nie otworzyć. Wezwaniem do zbawienia przeniknięte są również Chrystusowe ostrzeżenia przed potępieniem wiecznym. Podobnie jak znaki drogowe informujące o utrudnieniach i ostrzegające przed niebezpieczeństwami przeniknięte są obietnicą bezpiecznego przejazdu przez tę drogę.





Prawdziwa miłość sięga niekiedy po środki twarde i ostre, jeśli nie ma innego sposobu, żeby doprowadzić do opamiętania tego, kogo się kocha. Serce ludzkie może bowiem skamienieć. Może do tego stopnia utracić wrażliwość, że nie rozumie nawet moralnego i duchowego elementarza. Wtedy nie ma rady, trzeba nieraz sięgnąć po młotek, żeby ten kamień rozbić i dotrzeć do żywego serca. Pan Jezus próbował dotrzeć także do takich serc i używał wówczas różnych środków. Potrafił w oczy powiedzieć faryzeuszom, że są plemieniem żmijowym i grobami pobielanymi, ostrzegał nas wszystkich, żebyśmy sobie nie przygotowywali ognia wiecznego. Mówił tak, bo nas kocha.

Nie wiemy, czy piekło jest puste, ale z całą pewnością Pan Jezus jest pierwszy, który chciałby, żeby takie było. Jeżeli ktoś tam się znajdzie, to dlatego, że sam tego będzie chciał. Pewien kaznodzieja poglądowo tak to wyjaśniał: Na swoim sądzie Bóg zada mi jedno jedyne pytanie: „Czy ty Mnie kochasz?”. Kłamstwo i udawanie będą na sądzie Bożym niemożliwe, tam człowiek będzie mówił czystą prawdę. Ci, którzy na pytanie: „Czy ty Mnie kochasz?”, odpowiedzą: „tak” – od razu znajdą się wśród zbawionych. Pozostałych Bóg zapyta: „Czy przynajmniej pozwolisz Mi, abym Ja ciebie kochał?”. Ci, którzy na to pytanie odpowiedzą: „tak” – pójdą do czyśćca, gdzie miłość Boża będzie ich ogarniała coraz więcej, aż cali i bez reszty rozkochają się w swoim Bogu i Zbawicielu i staną się zdolni do przebywania przed Bożym obliczem twarzą w twarz. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś na to drugie pytanie samego Boga mógłby odpowiedzieć przecząco.

Jednak nie posuwajmy już dalej naszego zgłębiania tej tajemnicy. Raczej przywołajmy dwuwiersz Antoniego Goreckiego:

Pytali: „Czy jest piekło?” Ten rzekł: „Co żartować? Lepiej nie iść do niego, niż czy jest, próbować”.


Jeżeli Boga nie traktuje się poważnie…


Przede wszystkim jednak pragnę tu zwrócić uwagę na szerzącą się w naszych czasach modę krytykowania i oskarżania Boga, jakbyśmy byli od Niego lepsi i mądrzejsi, jakbyśmy byli jakimiś nadbogami. Wielu współczesnych ludzi chyba nie rozumie tego, że nasza pycha osiąga szczyty szaleństwa, kiedy próbuje korygować Boże przykazania, krytykować Bożą naukę, oskarżać Boże postępowanie wobec nas.

Postawa ta jest przeciwieństwem pełnych czci dla Boga sporów, które prowadzili z Nim sprawiedliwy Hiob czy wielki przywódca ludu Bożego Mojżesz. Nie ma też nic wspólnego z modlitwą, która niekiedy przyjmuje postać walki z Bogiem, jednak walki prowadzącej do tego, że człowiek jeszcze więcej zawierza Mu samego siebie (por. Ez 22,30; Kol 2,1; 4,12). Na marginesie zwrócę uwagę na to, że Katechizm Kościoła Katolickiego co najmniej pięciokrotnie podkreśla, że w modlitwie nie wahamy się nieraz „prosić, żalić się, wołać natarczywie, wzywać, podnosić głos, krzyczeć, a nawet »walczyć«” (nr 2629; por. 2573, 2584, 2592, 2725).





Skąd się bierze ten tupet, że zabieramy się do oskarżania samego Pana Boga? Żyjemy w czasach, kiedy oskarżanie innych – często niesprawiedliwe, a nawet zupełnie bezpodstawne – stało się nałogiem wielu z nas. Komuś, kto w takim nałogu jest pogrążony, już bardzo niedaleko do tego, żeby także Bogu wciąż mieć coś za złe: Gdzie był Bóg, kiedy autobus z pielgrzymami spadał w przepaść? Czy Bóg nie widzi mojego nieszczęścia: dlaczego nie wysłuchuje moich modlitw, ażeby syn mój przestał pić? Tyle się modlę o dobrą żonę, czy Bóg mnie nie słyszy? Dlaczego człowieka dobrego, który mógłby jeszcze żyć, Bóg zabiera z tego świata, a tylu ludzi złych żyje sobie zdrowo i spokojnie? Jeżeli Bóg nas kocha, to dlaczego tyle zła jest w naszym świecie?

Początkiem takiego myślenia jest ukształtowanie w sobie obrazu Boga na obraz i podobieństwo samego siebie. Benedykt XVI, jeszcze przed swoim wyborem na papieża, tak o tym pisał:

Coraz częściej zamazujemy oblicze jedynego Boga. Np. gdy mówimy: cóż, wszyscy bogowie to jeden i ten sam Bóg. Każda kultura ma swe specyficzne formy wyrazu i nie w tym problem, czy się Boga uznaje za osobę czy za bezosobową istotę, czy się Go nazywa Jupiterem, Śiwą czy jakkolwiek inaczej. Coraz wyraźniej widać, że Boga nie traktuje się poważnie. Że odeszliśmy od Boga i zwracamy się już tylko ku zwierciadłu, w którym widzimy jedynie nasze własne odbicie.

Jan Paweł II, w encyklice o Duchu Świętym, mówił o tym znacznie ostrzej:

Znajdujemy się tutaj w samym centrum tego, co można nazwać „antySłowem”, czyli „przeciwPrawdą”. Zostaje bowiem zakłamana prawda o tym, kim jest człowiek, jakie są nieprzekraczalne granice jego bytu i jego wolności. Ta „przeciwPrawda” jest możliwa dlatego, że równocześnie zostaje dogłębnie „zakłamana” prawda o tym, kim jest Bóg. BógStwórca zostaje postawiony w stan podejrzenia, głębiej jeszcze: w stan oskarżenia w świadomości stworzeń. Po raz pierwszy w dziejach człowieka dochodzi do głosu przewrotny „geniusz podejrzeń”. Stara się on „zakłamać” samo Dobro, absolutne Dobro.

Co z obu tych wyjaśnień wynika praktycznie? Otóż jeżeli kiedykolwiek zdarzy nam się oskarżać o coś Pana Boga, będzie to znaczyło, że w wielkich ciemnościach jesteśmy pogrążeni. Nikt z nas nie jest lepszy ani mądrzejszy od Pana Boga. Jeżeli w nas jest cokolwiek naprawdę dobrego i mądrego, to wszystko to mamy od Boga, który jest samą Dobrocią i samą Miłością, i samą Mądrością. My możemy Go nie rozumieć, ale jeżeli zaczynamy Go o coś oskarżać, z góry wiedzmy, że oskarżamy nie Boga prawdziwego, ale fałszywe wyobrażenia, jakie na Jego temat stworzyliśmy. Boga prawdziwego w ogóle nie da się słusznie oskarżyć o cokolwiek.





Spójrzmy w te straszliwe ciemności, w jakich pogrążony jest człowiek, który samego Boga chciałby posadzić na ławie oskarżonych i podejrzewa Go o okrucieństwo albo o obojętność na los swoich stworzeń. Niekiedy nasza arogancja posuwa się aż do oskarżania Boga Ojca o to, że był okrutny wobec własnego Syna i wysłał Go na straszną mękę śmierci na krzyżu. Zamiast, patrząc na krzyż Pana Jezusa, przerazić się tym, do czego my w swojej grzeszności możemy się posunąć; zamiast uwielbiać Boga za to, że na Kalwarii miłość okazała się potężniejsza niż cała potęga szatana, która skierowała się przeciwko Jezusowi; zamiast uwielbiać Przedwiecznego Ojca za to, że aby nas ratować, własnego Syna wysłał z tak niewyobrażalnie trudną misją miłości – my w ciemnościach naszych serc jeszcze Go oskarżamy i powątpiewamy w Jego miłość.

W takich ciemnościach człowiek nie potrafi już zawierzyć siebie Panu Bogu. Jak może zawierzyć siebie Bogu ktoś, kto wątpi w Jego miłość, kto Go podejrzewa o to, że może wcale nas nie kocha, kto nie potrafi całym sercem uwierzyć, że Bóg jest Miłością – że cały jest Miłością? Powiedział kiedyś Pan Jezus: „Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!” (Mt 6,23).

Tutaj przypomina się rada, którą w obliczu pokusy oskarżania Pana Boga daje Cyprian Norwid: „Bóg, którego zrobiliście sobie, jest bałwanem we waszych piersiach”, i trzeba go „do boju wyzwać i połamać”. Tylko pod tym warunkiem możliwy jest rzeczywisty powrót do Boga Żywego, Prawdziwego, Kochającego, a zarazem Niepojętego.