Czy Bóg prosi o heroizm?

Małgorzata Wałejko

publikacja 30.09.2008 19:00

Seks małżonkom nienależny? Czy to możliwe, że Bóg od nas, zwyczajnych chrześcijan, oczekuje niekiedy heroizmu długotrwałej lub zupełnej wstrzemięźliwości? W drodze, 9/2008

Czy Bóg prosi o heroizm?



Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest […] czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich (Koh 3,1–2a.5b)

Patrząc z perspektywy nieba, zobaczymy, że Bóg wiele nadziei wiązał (i wiąże) z seksem. Każdego człowieka stworzył na swoje podobieństwo – czyli do miłości – a ciało, które jest znakiem osoby, tę miłość wyraża. Obecny w seksie zachwyt, pragnienie bliskości, okazania szacunku i sprawienia rozkoszy składają się na cielesny znak zjednoczenia duchowego. Jest on pierwszym duchowym wymiarem seksu, który „zarządza” przyjemnością i instynktem. Jednak z wzajemnego daru małżonków może począć się nowy człowiek – nieśmiertelna dusza. Ten drugi, metafizyczny wymiar seksu, nazywamy rodzicielskim. Pomiędzy tymi dwoma wymiarami aktu małżeńskiego mieszczą się wszystkie dylematy, o których chciałabym pisać.

Przy różnych okazjach słyszę lub czytam zapewnienia, że metody naturalnego planowania rodziny (NPR) są łatwe, miłe i przyjemne. Po prostu miód bez domieszki dziegciu. Tymczasem bywają takie okresy w życiu małżonków i takie sytuacje, gdy dziegciu aż nadto. Rozumiem motywację, którą kierują się zachęcający pary do stosowania metod naturalnych, jednak sposób, w jaki często to czynią, przynosi zwykle skutek odwrotny. Przyswojenie dość nieskomplikowanych zasad rozpoznawania kobiecej płodności i stosowanie ich w sytuacjach typowych, czyli statystycznie najczęstszych, nie jest trudne. Nie wymaga od nas (małżonków) także, jak sądzę, wiele. Zdarzają się jednak sytuacje nietypowe, które wymagają od nas więcej. Są wreszcie i sytuacje „niszowe” wymagające tak wiele, iż rozstrzygnięcie wyboru moralnego wprawia w konsternację nie tylko samych małżonków, ale także ich spowiedników, doradców w parafialnych poradniach rodzinnych oraz katolickich ginekologów.



Sztuka umiejętnego zrażania, czyli o mitomanii nauczycieli moralności


Wspomniana konsternacja jest tym większa, im częściej spotykamy wśród ludzi Kościoła postawy błędne, które oddalają od sedna problemu i pozostawiają małżonków bezradnymi, a nawet zrażonymi do Kościoła. Przyjrzyjmy się zatem podstawowym mitom, które należałoby zdemaskować.

Mit sielankowy: „Ależ nie ma problemu”. Jest to mit o stuprocentowej skuteczności NPR umożliwiającej małżeńskie akty w każdym okresie życia każdej kobiety. Kłopoty się zaczynają, gdy do poradni przychodzi małżeństwo „z problemem”. Jednym z pierwszych zadań (Matki) Kościoła byłoby pochylenie się z empatią właśnie nad tymi małżeństwami, które postawione są wobec różnego typu dylematów. Tymczasem w kwietniowym numerze, bardzo ciekawego skądinąd, opiniotwórczego kwartalnika dla kapłanów „Homo Dei” napotkałam tekst stanowiący według mnie kwintesencję nieufności i oskarżenia skierowanego wobec osób, które zamiast bez namysłu rzucić się w objęcia koncernów farmaceutycznych, postanowiły przyjść do duszpasterza i zapytać o radę.




We wstępie artykułu przytaczane są prawdziwe pytania par, które znalazły się w „prokreacyjnych tarapatach”: troje nieplanowanych dzieci mimo stosowania NPR i lęk o utrzymanie kolejnych, nieregularność cykli. Problemy trudne i warte uwagi. Autorka odpowiada m.in.: „najprawdopodobniej żadna z cytowanych osób nie próbowała szukać pomocy w poradni rodzinnej, bo nic o tym nie wspominają” lub „lęk przed dzieckiem nie jest zachowaniem normalnym u osób idących drogą powołania do małżeństwa” [1]. Autorka winą za wymienione sytuacje obarcza na wstępie samych małżonków, którzy się nie radzili lepiej obeznanych lub boją się poczęcia. Przyznaje, że w sytuacjach szczególnych cykle odbiegają od normy i „wymagają dodatkowej wiedzy”. Pisze także, że „w nowoczesnych metodach NPR nieregularność cykli w zasadzie nie ma znaczenia”, podczas gdy mój znajomy ginekolog, zaangażowany katolik i dyplomowany instruktor metody kontrolowania płodności, gdy dowiedział się, o czym piszę, poprosił: „Proszę napisać o dramacie kobiet z bardzo nieregularnym cyklem miesięcznym (pierwsza faza cyklu waha się od 7 do 60 dni), wieczne oczekiwanie na wzrost temperatury i bardzo subtelne i subiektywne zmiany objawu śluzu szyjkowego”. Boli mnie zatem postawa wszelakich „nauczycieli moralności”, którzy nie wsłuchując się w prawdziwe ludzkie dylematy, uciekając być może, mniej lub bardziej świadomie, od własnej nieumiejętności rozwiązania problemu, zakładają złe intencje lub zaniedbanie ze strony małżonków jako źródło danego problemu. Łatwiej zatem zaprzeczyć („O nie, to niemożliwe, na pewno coś robicie źle”), aniżeli przyznać, że NPR niekiedy bywają zawodne – po to, by na gruncie tej prawdy móc okazać zrozumienie i pomóc. Mimo wnikliwej lektury wspomnianego tekstu nie znalazłam słowa (jakże potrzebnego) przyznania, że stosowanie NPR rzeczywiście bywa czasem nieefektywne.

Artykuł ten może posłużyć jako reprezentatywny przykład opinii lekkoduchów z lekceważeniem patrzących na pary niemogące stosować NPR, które w ogóle lub przez bardzo długi czas nie mogą współżyć. Sytuacja taka dotyka kobiet w okresie karmienia, premenopauzy, po odstawieniu pigułek oraz mających zaburzenia hormonalne.

Trzeba jednak podkreślić, że omylność metod opartych na ludzkiej działalności i ocenie wynika po prostu z omylności samego człowieka. I choć w przypadku skrupulatnych obserwacji efektywność NPR wynosi 97–99%, zawsze pozostaje 3–1% błędu, na który narażeni są szczególnie małżonkowie decydujący się na współżycie pomimo nietypowej sytuacji, w której się znajdują.

Mit przykazanej wielodzietności. Nie jest prawdą, że „otwarcie na życie” oznacza bierność człowieka, zupełne niebaczenie na rytm płodności i otwarcie się na wolę Bożą, tak jakby tylko od niej miała zależeć liczba naszych dzieci. Niepokojące jest głoszenie takiej nauki przez niektóre katolickie środowiska. Papież Paweł VI tłumaczy, że dobry Bóg dał nam prawo do współdecydowania, czyli mamy nie niszczyć procesów płodnościowych (wówczas byłoby to samodecydowanie), lecz je respektować. Człowiek w swej roztropności bierze pod uwagę względy fizyczne, psychiczne, ekonomiczne i społeczne, by wybrać najlepszy czas dla dziecka i rodziny na jego poczęcie (Humanae vitae 10, 16). Namysł w tym duchu jest wręcz konieczny moralnie.





Mit „machnięcia ręką”, czyli litościwego liberalizmu w sytuacjach nietypowych: „nadrzędne względy rozwiązują pryncypium”. Z tą postawą coraz częściej możemy się spotkać zarówno wśród spowiedników, katolickich ginekologów, jak i samych małżonków. Pewien (wierzący) ginekolog zalecił antykoncepcję (także wierzącej) kobiecie, która miała bardzo poważne, obiektywne trudności z interpretacją cyklu po porodzie. Tłumaczył, iż nie chciał nałożyć „ciężaru nie do uniesienia”, jakim byłaby według pacjentki dwuletnia seksualna wstrzemięźliwość (ponieważ poczęcie odradzono z przyczyn medycznych). Inny, w sumie zabawny wypadek. Znajomy udał się w Niemczech po duchową poradę do polskiego księdza, z którym podzielił się m.in. trudnościami w sprostaniu wymogom NPR (żona karmiąca, długa wstrzemięźliwość). Kapłan życzliwie wspomógł zacofanego penitenta informacją, iż są dostępne w aptece „pewne leki”, które problem rozwiążą. Mąż ów, oburzony, zacytował duchowemu przewodnikowi odpowiednie fragmenty z Humanae vitae i Familiaris consortio i zapytał o stan jego kapłańskiego powołania. Mit ten głosi, że konkretna, wyjątkowa sytuacja i szczególne okoliczności łagodzące, usprawiedliwiają zastosowanie antykoncepcji jako środka zapobiegającego poczęciu.

Skoro fałszywa okazuje się teza, że NPR jest niezawodne, tylko my nie umiemy się tego dobrze nauczyć i każde małżeństwo może napotkać sytuację, która wykluczy stosowanie NPR, skoro należy odsunąć poczęcie z ważnych powodów, wreszcie skoro furtka liberalizmu także nie powinna zostać uchylona, to co nam pozostaje? Czy to możliwe, że Bóg od nas, zwyczajnych chrześcijan, oczekuje niekiedy heroizmu długotrwałej lub zupełnej wstrzemięźliwości?



Patrząc z ziemi ku niebu


Kościół zobowiązuje nas, małżonków, do odpowiedzialnego rodzicielstwa. Odpowiedzialni rodzice unikają poczęcia, gdy matka, ojciec lub oboje psychicznie nie są gotowi; gdy sytuacja ekonomiczna nie jest wystarczająco dobra. Unikają poczęcia, gdy zdrowie i życie matki i mającego począć się dziecka może być zagrożone. Jak pisałam, bywają sytuacje, gdy NPR nie daje możliwości oceny płodności. Małżonkowie wiedzą wtedy, że nie mają „pełnych danych” i pewności. Pomimo to podejmują jednak często współżycie, gdyż inną możliwością jest jedynie wielomiesięczna wstrzemięźliwość.

Przykłady prosto z życia, jak wszystkie w tym tekście: kobieta po porodzie, chora na ciężką przewlekłą chorobę, dwukrotnie z jej powodu poroniła; po zakupie kosztującego ponad 100 tys. zł leku (kredyt), wspomagającego donoszenie, urodziła szczęśliwie. Jej organizm obciążony przebytą ciążą może poddać się wpływowi choroby; każda ciąża stanowi dla niej zagrożenie. Nie powinna przez długi czas zajść w kolejną ciążę: i ze względu na zagrożenie jej życia, i życia dziecka ewentualnie poczętego (nie mają już pieniędzy na następny lek). Karmi, zatem nie miesiączkuje; nie umie badać szyjki (próbowała), śluz po porodzie jest nierozczytywalny. Inna kobieta, wraz z mężem doskonale znająca się na NPR. Również chora, poważne zaburzenia hormonalne związane z tarczycą, zagrażające donoszeniu ciąży, zatem lekarz kategorycznie ciąży zabronił. Mimo stosowania NPR kobieta trzykrotnie zaszła w ciążę; wszystkie dzieci cudem ocalały, urodzone w głębokim wcześniactwie. Podupadła na zdrowiu; lekarz nie zgodził się jej dalej leczyć. W akcie desperacji poddała się sterylizacji.





Chorób czy zaburzeń, które w połączeniu z ciążą mogą grozić matce lub/i dziecku, jest coraz więcej. Są takie, które wykluczają ciążę w ogóle, bo może ona poważnie zagrozić życiu. Naprawdę mogę zrozumieć pobudki kierujące księdzem, który w niektórych sytuacjach „pozwala” w zaciszu konfesjonału na antykoncepcję. Pragnie być po prostu miłosierny; obawia się, iż małżonkowie niosą ciężar nie do uniesienia. Jak napisał mój znajomy: „My natomiast, stojąc przed wyborami, mamy często złamane serce, nie umiejąc ograniczyć się tylko do wspólnej modlitwy z małżonką”. Kapłan wsłuchuje się w sytuacje, które poruszają prawdziwym dramatyzmem. Potrzeba odsunięcia poczęcia wynikająca z sytuacji ekonomicznych czy psychologicznych, choć ważna, nie może się równać względom medycznym. Te pierwsze nie mają takiego etycznego znaczenia; rodzice ryzykują mniej: gdy NPR zawiedzie, zwykle „jakoś to będzie”, pomogą dziadkowie, opieka społeczna… Jednak gdy NPR zawodzi w sytuacjach grożących życiu i zdrowiu matki i dziecka, rodzi się bardzo doniosłe moralnie pytanie: czy rodzice, którzy żywią dobre intencje, chcą bowiem chronić życie i zdrowie, ze względu na te intencje mogliby stosować antykoncepcję, aby nie skazywać się na „białe małżeństwo”? Grzech osób nieodpowiedzialnych, które seks traktują tylko jako narzędzie użycia i nic nie obchodzi ich jakikolwiek duchowy wymiar współżycia, a ewentualne dziecko jest nie darem, lecz intruzem, którego trzeba się po prostu jakoś z seksu pozbyć, jest ewidentny. W wypadkach, o których piszę, jest inaczej. Rodzice chcą ochronić zagrożone dziecko i matkę, nie tracąc jednak seksualnej jedności w swoim związku.



Co widać z nieba?


Gdy patrzymy tylko z perspektywy ziemi i naszych trudności, dylematów i cierpień, które składają się na mozaikę naszego życia, możemy stracić z oczu pełny horyzont tej mozaiki i kontekst naszej egzystencji – Horyzont Ducha Bożego, który spowija świat i od wewnątrz każde istnienie, każdą myśl, który nadaje rzeczywistości kosmosu transcendentne znaczenie i utajony, wewnętrzny sens. Tak patrzą ci – choćby ów doradca w Niemczech – którzy przejęci losem małżonków cierpiących z powodu konieczności wstrzemięźliwości z ważnych przyczyn, np. zdrowotnych, oraz ich w gruncie rzeczy dobrą wolą, pragną miłosiernie to cierpienie z nich zdjąć. Gdy ujmujemy ludzką niedolę tylko w wymiarze doczesności, istnieje ryzyko, że będziemy chcieli pospiesznie, jak najkrótszym, choćby niemoralnym cięciem przerwać jej ból. Gdy patrzymy z ziemi w stronę nieba, nie rozumiemy sensu krzyża, cierpienia czy wyrzeczenia; dlatego z ziemi ku niebu patrząc, gdy dzieli te dwa wymiary ogromna odległość, naprawdę łatwo jest niekiedy nawet pomstować i ku niebu wygrażać.

Sens rzeczywistości odnajdujemy, gdy podejmujemy próbę ogarnięcia ziemi spojrzeniem z nieba; staje się to tym bardziej możliwe, im częściej spotykamy się z jego Mieszkańcem na modlitwie. Trzeba zatem się unieść, by spojrzeć z góry. Wtedy zaczynamy rozumieć, iż z Bożej perspektywy cierpienie w imię wartości, choćby wydawało się naiwne, jest dynamiczne rozwojem i szczęściem, przeradza się w wewnętrzne zmartwychwstanie. Gdy na moment odwrócimy oczy od uciążliwości NPR i w poszukiwaniu jego zasadności wnikniemy w wewnętrzną prawdę aktu zjednoczenia małżonków, ukaże się naszym oczom rzeczywistość niewyobrażalna, przejmująca i święta; utajony cud. Spojrzenie z tej perspektywy pozwala dostrzec zło antykoncepcji i daje nam argumenty przemawiające za jej odrzuceniem, przy zachowaniu naszej pełnej wolności.





Argumentacja uzasadniająca, na czym polega grzech antykoncepcji, dotyka rdzenia człowieczeństwa, rdzenia, w którym objawia się Boskość. Sposób, w jaki poczynają się ludzie – nie bocian ani kapusta, lecz miłosna więź – jest nieprzypadkowy: płynie z niego przesłanie, że u zarania istnienia człowieka powinna stać tylko miłość. „Otwarciem na życie” określa się naszą otwartość na inne, mające się począć osoby, czyli przeświadczenie, że się nie godzi, byśmy absolutnie samowolnie decydowali o ich zaistnieniu (wszak z takiego suwerennego decydowania mógłby płynąć wniosek, że godność jednych jest większa niż innych – skoro mogą arbitralnie pozwalać lub nie pozwalać na ich zaistnienie). Człowiek winien wiedzieć, iż nie jest panem źródeł życia, lecz sługą planu Stworzyciela (Humanae vitae 13). On zaplanował, by właśnie w zbliżeniach miłosnych płynęła utajona, kosmiczna, Boża siła stwórcza; jak pisałam, pomiędzy miłosną komunią małżonków i poczynaniem istnieje związek nieprzypadkowy, dlatego nie powinien być jakkolwiek naruszany przez człowieka. Przez wzgląd na tajemnicę Bożej woli stojącą u początku życia nowej istoty i ten początek składającą w szczególnym ludzkim, duchowym doświadczeniu – w seksie, i przez wzgląd na godność owych nowych istot nie wolno nam niszczyć procesów płodnościowych, sztucznie ich blokować i z seksu czerpać tylko przyjemność i jedność.

Zatem drogę, którą może przychodzić życie, godzi się zachować nietkniętą. Nie mówić Bogu „nie wtrącaj się” i nie zamykać serca, negując nowe, choć jeszcze nieistniejące osoby. Przed poczęciem człowiek istnieje w czułej i kochającej myśli Boga; dlatego życie nie powinno zostać zanegowane nawet w myśli ludzkiej, dlatego nie należy podejmować działań niszczących płodność. Czym innym jest natomiast szanowanie stwórczych praw Boga przez panowanie nad płodnością celem unikania poczęcia z ważnych przyczyn.

U korzenia powyższej nauki leży specyfika płodności osoby jako istoty duchowej, płodności, której nie należy interpretować tylko w kategoriach fizycznych. Ksawery Knotz zauważa, iż jest ona duchowo-psychiczną energią, „ukrytą w głębi ciała”, będącą w człowieku obrazem Boga jako Stwórcy nowego życia. Płodność ludzka jest zarzewiem daru – wewnętrzną potrzebą i zdolnością pogłębiania twórczego kontaktu z Bogiem i współmałżonkiem. Jest „[…] dynamizmem, który wyrywa człowieka z zamkniętego środowiska własnego »ja« […] ku »ty«, czyli ku drugiemu »ja«, z którym człowiek pragnie stworzyć nowe środowisko miłości”2. Jest zatem przeciwną do egocentryzmu „ja” siłą otwarcia, wielkoduszności, poszerzania swojego bytu mocą daru. Płodność jest więc wewnętrzną energią twórczą miłości, a jako że osoba stanowi compositum duszy i ciała, płodność natury duchowej znajduje kontynuację w płodności fizycznej. Brak płodności duchowo-psychicznej, czyli pewne zamknięcie na ofiarną miłość do Boga (widoczną w poszanowaniu Jego planu), do małżonka i mogących począć się dzieci może prowadzić do decyzji ubezpłodnienia fizycznego; z kolei fizyczne ubezpłodnienie utrwala bezpłodność duchową. Dlatego też w akcie seksualnym jedność duchowa jest nierozerwalna z zachowanym wymiarem rodzicielstwa.



Heroizm – aby pieczołowicie chronić prawdę


Chrześcijanie są spadkobiercami prawdy. W dzisiejszych czasach to, co jest czystą prawdą i czystym dobrem, bywa zakłamywane i mieszane ze złem.

Aby chronić krystaliczny blask prawdy i dobra, należy strzec zasady niemieszania dobra ze złem, innymi słowy – wystrzegać się kłamstwa. Powyżej opisałam pokrótce wewnętrzną prawdę aktu małżeńskiego i płodności małżonków. Zgoda na podważenie sakralnej prawdy o naturze płodności i zbliżenia przez niszczącą ją antykoncepcję, uzasadnioną jakimiś nadrzędnymi względami, byłaby zakłamaniem tej prawdy i odrzuceniem jej. Przyzwolenie na antykoncepcję z tytułu potrzeby współżycia można nazwać wewnętrznym zakłamaniem stworzonej natury aktu małżeńskiego, którego zamierzoną przez Boga duchową treść i głębię opisałam powyżej.

Unieważnienie prawdy jakiejś rzeczywistości (tu: stworzonego specyficznie przez Boga seksu powiązanego z płodnością) dla osiągnięcia celu, nawet dobrego (możliwość współżycia małżeńskiego), otwierałoby furtkę dla unieważniania wszelkich innych pryncypiów i moralnych prawd.

Okazuje się w tym miejscu, iż nasze heroiczne cierpienie wstrzemięźliwości, wybrane zamiast ułatwienia polegającego na „moralnym kompromisie”, jest jedyną drogą opowiedzenia się za nietykalną obowiązywalnością prawdy i dobra. Wszak przeczuwamy w sumieniu, że nie mamy prawa brać w swoje ręce, bez poszanowania Bożych dróg zapisanych w naturze organizmu kobiety i aktu seksualnego, decyzji o stwarzaniu i niestwarzaniu nowych osób; że powiązanie stwarzania ludzi przez Boga z naszym świętym zjednoczeniem należy do porządku sacrum, stwórczego, stanowiąc miejsce udzielania się Boga żywego. Mamy zatem szansę przez wielkość naszego wyrzeczenia zaświadczyć o nienaruszalności Bożych zamysłów związanych ze sposobem powołania do istnienia duszy nieśmiertelnej, o prawdzie przenajświętszych źródeł życia.



W imię świętego prawa do małżeńskiego seksu


Małżonkowie w tym miejscu mogliby zapytać: a co z naszą miłością? Czyż seks nie ma mocy sprawczej naszej miłości? Czyż nie jest bez niego zagrożona? Bliska mi osoba opowiadała o małżeńskim doświadczeniu wstrzemięźliwości z powodu tymczasowej „bezsilności” NPR: „Wiesz, nam nie chodzi o przyjemność… zresztą ja jakoś niewiele jej w seksie doznaję… pragniemy jedności, wzajemnego daru, tego najdosłowniejszego wyrażenia i wzmocnienia naszej więzi…”. To przejmujące zdanie ukazuje, iż dojrzałe małżeństwa precyzyjnie odczytują duchowy wymiar seksu jako wymiany całkowitego daru z siebie i bez niego czują się zubożone.

W seksie małżeńskim zawarte są jednak nie tylko wspomniane w tej wypowiedzi dwa dary, lecz trzy, a trzeci jest najbardziej wstrząsający. Ten najbardziej naoczny: przyjemność; ten duchowo-psychiczny: zjednoczenie męża i żony, i wreszcie nadprzyrodzony: obecność Boga, który swoją Boską, płodną miłością umacnia i zasila ich wzajemną miłość. Ten trzeci czyni seks wydarzeniem prawdziwie sakralnym i od wewnątrz „niedotykalnym”. I ten trzeci dar nie pozwala na reaktywację seksu wedle własnego widzimisię, to jest z antykoncepcją, choćby i to widzimisię kierowało się dobrymi intencjami. Wówczas dwa pierwsze dary: przyjemność oraz owa, owszem, cudowna duchowa więź małżonków wyrażana cielesnym znakiem, zostałyby jakby wyjęte z całości, z pominięciem przez Boga ustanowionego wewnętrznego ładu seksu, kryjącego w sobie styk dwóch wymiarów, krawędź nieistnienia i zaistnienia nieśmiertelnej duchowości w materii; wewnętrznego ładu seksu, który ze swojej przedziwnej istoty czyni miłosne spotkanie kolebką nowych dusz ludzkości. Parafrazując dziecinne powiedzonko: przyjemność i jedność – do dziennika, Boży udział – do śmietnika.





Akt zbliżenia cielesnego małżonków, jak pisaliśmy, ma moc sprawiać, pogłębiać ich miłość, jednak dzieje się tak tylko wtedy, gdy akt ten jest zgodny z prawdą (Bożego zamysłu). Skąd tak radykalna teza?

By ją uzasadnić, wróćmy do obrazu ubezpłodnionego współżycia jako kłamstwa: zakłamana zostaje wewnętrzna prawda aktu zjednoczenia, bytowo ustanowiona przez Boga, jako tożsama z możliwą mocą płodności. Zostaje wówczas od wewnątrz zanegowana ważna cecha płodności psychiczno-duchowej, integralnej z fizyczną, a stanowiącej budulec zdolności do daru z siebie, wyjścia z siebie i ofiarności. Każde kłamstwo, jako zło, cechuje dynamika, którą Wojciech Chudy, filozof personalista i badacz kłamstwa, nazwał „kaskadową dynamiką kłamstwa”; każde bowiem kłamstwo wylęga nowe. Chudy pisze: „[kłamstwo] nie wykryte – narasta, rozszerza się niby polip czy rak ogarniający coraz to większe przestrzenie informacji i ducha. Starożytny mędrzec Teognis powiedział o nim tak oto: »Gdy raz z ust człowieka padnie, staje się on jego niewolnikiem«” [3]. Kłamstwo ontyczne, czyli zakłamanie natury, będąc rodzajem zła, promieniuje złem, brakiem. W tym znaczeniu relacja seksualna małżonków, stając się wypaczoną relacją antykoncepcyjną, wykastrowana (nomen omen) z tego najważniejszego, Bożego wymiaru i błogosławieństwa, zostaje jakby pozbawiona wewnętrznej energii życiowej (pisałam o wielowymiarowym, także psychicznym znaczeniu płodności fizycznej), dotykając małżonków osłabieniem płodności ich wzajemnej miłości. Ksawery Knotz pisze: „[…] na głębszych poziomach psychicznym i duchowym dobrowolne wykluczenie fizycznej płodności zaczyna powoli wydawać swoje negatywne owoce. Przeżycie, które towarzyszy aktowi seksualnemu, zaczyna niepostrzeżenie przesuwać się w stronę szukania samej tylko przyjemności seksualnej. Po pewnym czasie takiego współżycia zmienia się wewnętrzna atmosfera duchowa, emocjonalny klimat, który towarzyszy aktowi. Pojawia się coraz mniej troski o dobro partnera, o jego radość i satysfakcję” [4]. Knotz uważa, że w takich czynach przejawia się wybór bożka seksu przed prawem Bożym [5], który niesie opłakane skutki – rozwodzi się 50% małżeństw stosujących antykoncepcję (stosujących metody naturalne – 2–5%) [6]. Okazuje się więc, iż relacja seksualna małżonków przy stosowaniu antykoncepcji nie umacnia ich miłości. Dar z siebie małżonka, gdy ma w sobie utajony pierwiastek negacji, utajone „nie” mówione ważnemu komponentowi miłości – płodności, a poprzez to i Bogu Stwórcy, nie jest darem pełnym: nie może bowiem w postawie pełnego daru współistnieć „tak” i „nie”; prawda musi być koherentna.

Co zatem z małżonkami, którzy ze współżycia muszą zrezygnować? Czy słuszny jest ich niepokój o jakość wzajemnej miłości pozbawionej najbardziej wyrazistego jej znaku, wyrazu i formy? Owszem, akty zjednoczenia są szczególnymi elementami sakramentu małżeństwa, w których działa Bóg. Jednak sakrament małżeństwa to nie tylko seks, ale i całe spektrum wzajemnych odniesień, dialogu, gestów, słów, wyrzeczeń czy modlitwy. Co jednak najważniejsze, człowiek Boży, który nie boi się stracić czegoś dla Boga, staje się duchowym olbrzymem, który współmałżonka kocha miłością olbrzymią.



Filozoficzne przesłanki błędu podejścia liberalnego [7]


Tym bardziej rozumiem (bez krztyny potępienia i cienia zgorszenia) konsternację małżonków zmuszonych sytuacją do wstrzemięźliwości i ich rozważanie ucieczki do antykoncepcji, że już św. Tomasz z Akwinu spostrzegł, iż niemal wszystkie nasze czyny, w tym także złe i nieudane, są zorientowane na jakieś dobro. Bardzo rzadko sprawca zła chce zła wprost. Każda ludzka osoba chce jakiegoś dobra, nawet gdy czyni zło; odniesienie do dobra wynika z metafizycznej struktury człowieka. Z tego wynikają właśnie takie sytuacje jak przez nas analizowana. Małżonkowie chcą dwojakiego dobra: chcą osłonić kobietę i ewentualne dziecko przed chorobą lub śmiercią i chcą prawa do małżeńskiego seksu. Dla tego dobra gotowi są na zło antykoncepcji. Wspomniany wcześniej filozof Wojciech Chudy zadaje pytanie, dlaczego czyn ludzki skierowany ku dobru realizuje zło. Odpowiedź na to pytanie, której udziela, posiłkując się myślą Akwinaty, może nam bardzo pomóc.





Pierwszą przyczyną owego „pomieszania” dobra i zła w czynie jest „nieprawidłowy bilans wartości”: osoba nie dostrzega dysproporcji między tym, co się przez zło, na przykład przez antykoncepcję, zniszczyło, a tym, co się zyskało. Zyskuje „bezpieczny seks”, może i współżyć, i nie martwić się o zdrowie przy ewentualności ciąży. Niszcząc przez Pana Boga stworzony plan dotyczący charakteru seksu jako zarazem jednoczącego i możliwie płodnego, traci możliwość głębokiej z Nim relacji nieobarczonej winą, co negatywnie rzutuje na sam seks i inne sfery życia.

Przyczyna druga współwystępowania w naszym czynie dobra i zła to naruszenie swoistej „aksjologicznej sprawiedliwości”: „dobro, którego pragniemy, czyniąc zło, jest każdorazowo dobrem nam nienależnym”. Na tym polega zło, że owszem, chcemy dobra, które nam się jednak w tej sytuacji nie należy. Małżonkom się wydaje, że mają pełne prawo do współżycia bez względu na wszystko. Nie negując dobra seksu, jego wspaniałości, należy powiedzieć, że bywają sytuacje w życiu małżeństw, gdy inne wartości powinny poprzedzać seks w hierarchii życiowej. Nie należy zatem winić par, że seksu chcą, lecz uprzytamniać im, iż nie jest on wartością najwyższą. I gdy wartość sacrum płodności pary, wykraczającej poza rzeczywistość materialną ku transcendentnej należy uczcić i zachować, seks rzeczywiście może być dla nich niekiedy dobrem nienależnym.



Krzyż nie jest trendy


Ostatnie zdanie może zbulwersować – seks małżonkom nienależny? Podkreślam, iż tekst nasz dotyczy sytuacji naprawdę wyjątkowych. Zasadniczo seks jest komponentem więzi tak ważnym, że wręcz konstytuującym sakrament małżeństwa! Jednak bywają sytuacje, gdy wybieramy między zniszczeniem jego natury danej przez Boga a seksualnym milczeniem. Dzisiejszy świat i jego propaganda sprawia, że nawet katoliccy małżonkowie zaczynają traktować seks jako życiową konieczność i niemal najwyższą wartość; tymczasem pewne choroby w małżeństwie mogą zupełnie wykluczyć współżycie. Wtedy się okazuje, że nie jest ono jedynym katalizatorem miłości małżeńskiej. Myślę, że pomocą dla małżonków, którzy stają w obliczu decyzji o dłuższej wstrzemięźliwości, mogą być celibatariusze, którzy dzięki łasce potrafią żyć bez seksu, co wcale nie oznacza, że są niepłodni w sensie duchowym. Można by w miejscu tym zaoponować, że oni sami wybrali taką drogę i wiedzieli, na co się decydują, a małżonków wstrzemięźliwość zaskakuje. Jednak to, że małżonkowie wchodzą w małżeństwo bez świadomości takiej ewentualności, jest winą tych, którzy ich na to nie przygotowali – patrz „mit sielankowy”. Grzech pierworodny skutkuje tym, że walka o czystość serca toczy się przez całe życie, dotyczy wszystkich sfer i wszystkich stanów życia; może niekiedy wymagać bezkompromisowego opowiadania się za dobrem – okupionego nawet rezygnacją ze słodyczy małżeńskich zbliżeń, dla wybrania miłości Boga i Jego prawa jako życiowego priorytetu. Tak jak celibatariuszom Bóg daje łaskę wytrwania, tak samo małżonkom, w sakramencie małżeństwa.

To, że dziś wydaje się, „że przecież BEZ się nie da”, okazuje się raczej przejawem zniewolenia niż prawdziwej wolności. Duch hedonizmu i konsumpcjonizmu przenika niepostrzeżenie nawet do duchowości chrześcijańskiej. Trud jest niemodny i odsuwany, nawet przez chrześcijan. Krzyż przestaje się liczyć wobec idei szczęścia w chrześcijaństwie i zapomina się, że krzyż i szczęście to rzeczywistości nierozerwalne.




Jak tego dokonać?


Wszelkie dobro, do jakiego Pan nas zaprasza, może w nas dokonać się mocą Jego łaski. Kluczem jest bardzo intymna i poufała relacja z Bogiem i pamięć, że to On może w nas wszystko uczynić. Jeżeli decydujemy się na wstrzemięźliwość, musimy wyznaczyć pewne bardzo praktyczne granice, które nam pomogą w niej wytrwać, nawet oddzielne łóżka. Nie chodzi także o to, by odtąd przestać się dotykać, jednak małżonkowie wiedzą dobrze, że czym innym jest czułe przytulenie w obecności dzieci, w ciągu dnia, a czym innym spotkanie w łożu spowitym ciemnością i romantycznym światłem księżyca.
Warto nadmienić, że w sytuacji czasowej lub trwałej wstrzemięźliwości, jeśli oboje powzięli mocne postanowienie trwania w niej, a zdarzy się im „nagły wypadek” (np. niedopełniony akt), wynikający z obudzonego nagle naporu popędu i pragnienia, wina ma status jedynie grzechu lekkiego. Okoliczności są w sytuacji tych małżonków tak trudne, że z racji silnego ograniczenia woli przy nagłej, niezamierzonej słabości, nie ma mowy o winie ciężkiej. Spowiedź jest jednak zalecana, dla pielęgnowania wrażliwości sumienia. Nie jest jednak właściwe i uczciwe na przykład gromadzenie prezerwatyw w szufladce w sypialni, na wypadek, gdyby chwila słabości nadeszła… Takie postępowanie ma bowiem cechy planowania grzechu czy dopuszczania go. Wtedy jego lekki status nie byłby już możliwy [8].



Wybrańcy Boży


U końca rozważania sytuacji moralnej małżonków postawionych w obliczu iście karkołomnej próby – wstrzemięźliwości długotrwałej lub wręcz trwałej, spowodowanej z jednej strony brakiem możliwości stosowania NPR w niektórych sytuacjach, a z drugiej poważnymi przeciwwskazaniami do ciąży, utwierdzam się w przekonaniu, iż zdarzają się niesłychane sytuacje w naszym życiu, kiedy to musimy wybierać pomiędzy heroizmem moralnym a moralnym złem. Nie ma trzeciej opcji. Osoby, które stają wobec takiego wyboru, są niewątpliwie przez Boga powołane do wypełnienia misji świadczenia swoim ciałem i trudem o bezkompromisowym pierwszeństwie Bożych przykazań w ich życiu, nawet przed ich małżeńską miłością i seksem; o przenajświętszych źródłach życia przynależnych tylko Bogu, któremu spodobało się złożyć je w miłosnym zjednoczeniu małżonków.

Pytałam w tytule, czy Bóg prosi o heroizm. Dodajmy – czy Bóg prosi o heroizm wszystkich, również zwyczajnych, najzwyczajniejszych chrześcijan? Właśnie tak wyraźne przykłady wezwania małżonków do heroizmu jak przykład tu opisywany dowodzą , że nie ma „zwyczajnych” chrześcijan, takich, którzy sobie będą żyli pod kreską statystycznej średniej, „a niech tam, jakaś mokra sień nieba może jakoś i tak się trafi”. Wszyscy tak samo jesteśmy powołani do zjednoczenia z Bogiem: wierności prawdzie, dobru – do świętości, a jest ona na wyciągnięcie ręki. Proste zaufanie Jego czułej miłości sprawi, że On sam uczyni z nas duchowych herosów. Zdolnych nawet do męczeństwa, współcześnie rozgrywającego się już nie na arenie, lecz niekiedy w małżeńskiej sypialni.



Bardzo dziękuję o. Robertowi Plichowi OP i o. Wojciechowi Surówce OP za konsultacje przy pisaniu niniejszego tekstu.


1. Magdalena Misztak-Hola, Czy stosowanie antykoncepcji w małżeństwie może być usprawiedliwione?, „Homo Dei” 2/2008, s. 121–126. 
2. Ksawery Knotz, Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem, Kraków 2001, s. 228–231. 
3. Wojciech Chudy, Filozofia kłamstwa. Kłamstwo jako fenomen zła w świecie osób i społeczeństw, Warszawa 2003, s. 93. 
4. Ksawery Knotz, dz. cyt., s. 288. 
5. Zob. tamże, s. 286. 
6. Zob. Włodzimierz Fijałkowski, Niewykorzystany dar płci, Kraków 1997, s. 52; cyt. za Ksawery Knotz, dz. cyt., s. 290. 
7. W niniejszym podrozdziale opieram się na cytowanym wcześniej tekście Wojciecha Chudego (s. 171–172). 
8. Pisze o tym Robert Plich OP w artykule Kwestia antykoncepcji w praktyce spowiedniczej, „Pastores” 38 (1) 2008, s. 158.

MAŁGORZATA WAŁEJKO ur. 1977, żona i matka, świecka dominikanka, teolog małżeństwa, dr nauk humanistycznych z zakresu pedagogiki, adiunkt w Instytucie Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Szczecińskiego, autorka wielu artykułów o tematyce teologicznej, filozoficznej i pedagogicznej, mieszka w Szczecinie.