Przy Nim każdy dzień był piękny

Rozmowa z Arturo Marim, papieskim fotografem

publikacja 30.03.2007 18:35

Nie sądziłem, że dane mi będzie być przy Nim właśnie wtedy, w tych ostatnich godzinach. Nie da się opowiedzieć, co czuje człowiek, który zawsze starał się stać w cieniu i nie przeszkadzać swoim aparatem, a tu nagle, w takiej chwili, Papież właśnie o nim sobie przypomina i woła go do siebie na ostatnią audiencję… Przewodnik Katolicki, 1 kwietnia 2007

Przy Nim każdy dzień był piękny




2 kwietnia 2005 roku - co się pamięta z perspektywy dwóch lat, które minęły od chwili, gdy Ojciec Święty Jan Paweł II powrócił do domu Ojca?

– Ten dzień był rzeczywiście szczególny. Rano, gdy zostałem poproszony o przyjście do papieskich apartamentów, jeszcze nie wiedziałem, jaki jest stan zdrowia Ojca Świętego.

Gdy przybyłem na miejsce, ks. Stanisław poprowadził mnie prosto do łóżka, na którym spoczywał Ojciec Święty. Leżał obrócony na lewy bok, z przymkniętymi oczami. Kiedy znaleźliśmy się blisko łóżka, ks. Stanisław powiedział coś po polsku. Od razu zrozumiałem, że to musiało znaczyć: „Arturo jest tutaj”. I właśnie wtedy Ojciec Święty poruszył głową i spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakiego nie da się zapomnieć. Tak słodkim, tak radosnym, że zamilkłem i nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Powiedziałem chyba tylko „Ojcze Święty, to ja, Twój Arturo”. Wtedy mnie pobłogosławił, zrobił mi krzyż na czole, delikatnie pogłaskał, powtórzył kilka razy „dziękuję” i odwrócił się w drugą stronę.

To była straszna chwila. Było już wtedy widać, że jest w zupełnie innym miejscu i czeka na dużo ważniejsze spotkanie.

Trudno to wszystko opowiedzieć. Dla mnie to ostatnie spotkanie było czymś niezwykłym. Zupełnie niespodziewane zamknięcie tych dwudziestu siedmiu lat, które spędziłem u boku Ojca Świętego, ale zarazem coś nadzwyczajnego. Nie sądziłem, że dane mi będzie być przy Nim właśnie wtedy, w tych ostatnich godzinach. Nie da się opowiedzieć, co czuje człowiek, który zawsze starał się stać w cieniu i nie przeszkadzać swoim aparatem, a tu nagle, w takiej chwili, Papież właśnie o nim sobie przypomina i woła go do siebie na ostatnią audiencję…

To jest niezwykłe wspomnienie ostatniego spotkania z Ojcem Świętym. A jak wyglądało pierwsze?

– Tu trzeba się mocno cofnąć w czasie. Bardzo dobrze znałem kard. Wyszyńskiego. W czasie Soboru Watykańskiego II ksiądz kardynał przedstawił mnie biskupowi Wojtyle. Już wtedy dało się zauważyć, że był to człowiek, który przewyższał wielu swoimi zdolnościami i wiedzą, a jednocześnie gotowy był do zwyczajnej, prostej rozmowy. Wojtyła robił na mnie wówczas wrażenie kogoś, kto jest jakby o krok dalej niż wszyscy inni…



Jak Pan przeżył 16 października 1978 roku?

– To był dzień pracy. Wszyscy czekaliśmy na nowego papieża. To, co się chciało wtedy sfotografować, zatrzymać na zdjęciu, to był jakiś pierwszy gest, wyraz twarzy, uśmiech; może przede wszystkim oczy – w tych oczach było widać wszystko.

A jakie było pierwsze wrażenie, gdy okazało się, że na papieża nie wybrano kardynała z Italii?

– Z pewnością było to zaskoczenie. Byliśmy przyzwyczajeni do Włochów zasiadających na papieskim tronie. Jednak wiedząc kim jest Wojtyła, czułem radość. Dla mnie ten wybór był wielkim szczęściem. Znając go bowiem wcześniej, zwłaszcza z czasów Soboru, wiedziałem, jak wspaniałego pasterza otrzymuje Kościół, choć – co tu dużo mówić – w najmniejszym stopniu nie przypuszczałem, jak wiele przyjdzie nam dzięki Niemu przeżyć i jak wiele zrobi dla świata i dla Kościoła.

Jakie momenty wskazałby Pan jako najbardziej znaczące w tym pontyfikacie; był Pan przecież prawie zawsze przy Ojcu Świętym.

– Najważniejsze jest chyba to, że przy Janie Pawle II właściwie każdy dzień był nowością i zaskoczeniem. Przez 27 lat, od samego rana, od 6.15, aż do późnego wieczoru wciąż się coś działo. Dzień po dniu dawał nam możliwość przeżywania czegoś szczególnego, wciąż nas zaskakiwał. Ta możliwość przeżywania wciąż czegoś nowego dodawała chyba wszystkim sił do pracy i trwania przy nim.

Nie potrafię powiedzieć, który dzień był szczególnie piękny czy znaczący. Przy Janie Pawle II każdy dzień był piękny, bo każdy był nowym doświadczeniem. Przy nim życie nigdy nie było „płaskie”; ciągle nas czymś zaskakiwał i je urozmaicał.

Czy jest jakiś moment, który szczególnie zapadł w Pańskiej pamięci jako fotografa; jakieś zdjęcie, które uważa Pan za najcenniejsze?

– Skoro powiedziałem, że każdy dzień był dla mnie jakąś nowością, to i każde zdjęcie, które zrobiłem, wydaje mi się czymś ważnym. Nie umiem określić, które z nich jest tym jedynym, wybranym, szczególnym.

Były zdjęcia z zamachu w 1981 roku; było dziecko, które objęło ramionami Ojca Świętego i niejako zawisło Mu na szyi… to są zdjęcia, które obiegły cały świat. Ale dla mnie nie ma jakiegoś jedynego zdjęcia. Z Nim każde ujecie było dobre. Żył tak, że nieustannie inspirował mnie do pracy. Dzięki Niemu wiedziałem, że nie chcę w życiu robić nic innego.



Patrząc na zdjęcia, ma się czasem wrażenie, że Ojciec Święty o Panu pamiętał. Wydaje się, jakby niekiedy miał w pamięci, że z boku stoi Arturo z aparatem w ręce…

(śmiech) – Hm… to chyba była przede wszystkim ta Jego naturalność, niezwykle proste i zwyczajne podejście do życia i do ludzi. Ojciec Święty był po prostu sobą. Nie musiał pozować do zdjęcia. Ale z pewnością dawał mi możliwość robienia dobrych zdjęć i jakby kroczenia za sobą, by wykorzystać najlepsze ku temu okazje.

Przypominam sobie, że któregoś razu mówił Pan o zdjęciu, wykonanym w czasie ostatniej Drogi krzyżowej w Koloseum w Wielki Piątek, kiedy Ojciec Święty przeżywał ją już w swojej kaplicy…

– To rzeczywiście był szczególny moment, którego nie uchwyciły nawet kamery telewizyjne. Byłem wówczas w kaplicy i widziałem, jak Ojciec Święty długo patrzył na krzyż, potem natomiast stopniowo oparł sobie krucyfiks o głowę i przycisnął do serca. To było jakby streszczenie Jego życia. W tej jednej chwili zawiera się jakby całe moje doświadczenie Jana Pawła II – tajemnica Krzyża. Pan Bóg dał mi tę możliwość, by właśnie w tym miejscu i w tym czasie być przy Nim.

Bycie przy Janie Pawle II to z pewnością także bardzo osobiste doświadczenie związane z wiarą.

– Chyba jest czymś oczywistym, że Papież zmienił moje życie. Ale trzeba w tym miejscu powiedzieć, że gdy się jest z kimś tak blisko, dzień po dniu, to rzecz się nie opiera na wielkich rozmowach, naukach. Tutaj fundamentem był przykład, który dawał nam Ojciec Święty. Jeśli ktoś to czuł i wierzył, to życie samo się zmieniało.

Wystarczyło patrzeć…

– Dokładnie. Przy Janie Pawle II nie potrzeba było wielkich słów i wyjaśnień. Kiedy szliśmy do np. leprozorium, za naukę wystarczała sama postawa Ojca Świętego. Widzieć, jak rozmawia, dotyka, przytula do siebie i całuje ludzi dotkniętych trądem znaczyło więcej, niż usłyszeć jakiekolwiek słowo.
Takie życie zmieniało nasze życie – ludzi, którzy mieli to szczęście być przy Nim każdego dnia.
Zresztą Ojciec Święty wciąż jest przy nas. Ja wciąż czuję Jego obecność, wciąż słyszę Jego słowa, widzę Jego uśmiech. Każdego dnia jest przy mnie i swoją postawą pomaga mi zmieniać życie.
Może to, co mówię, wydaje się komuś przesadne, zbyt osobiste, może nawet dziwne. Ale tak jest. To jest moje świadectwo…



Czy te osobiste spotkania z Papieżem promieniowały też jakoś na Pańską rodzinę? Przecież także dla najbliższych musiała być czymś ważnym świadomość, że mąż i ojciec każdego dnia jest tak blisko Papieża.

– Pod koniec kwietnia Juan Carlos, mój syn, otrzyma święcenia kapłańskie z rąk Ojca Świętego Benedykta XVI. Być może właśnie wybór kapłaństwa przez syna jest szczególnym owocem tego kontaktu z Janem Pawłem II.

To jest mój jedyny syn. I to on ma zostać księdzem, oddać się na służbę Kościołowi. Myślę, że właśnie dzięki Ojcu Świętemu zrozumiałem, co znaczy mieć syna – kapłana i bardzo się z tego cieszę.