Kamienie obrazy

Adam Suwart

publikacja 28.05.2007 06:59

Po 15 latach od upadku imperium zła, jego zgliszcza są nadal niebezpiecznym rumowiskiem. Przekonały się o tym władze niepodległej Estonii, które „potknęły się” o niesławny pomnik „bohaterów” radzieckich w centrum swojej stolicy. Przewodnik Katolicki, 27 maja 2007

Kamienie obrazy






Z każdym rokiem przekonujemy się, jak bardzo mylą się ci, którzy naiwnie wierzą, że Rosja jest państwem w pełni demokratycznym, w którym elity władzy, machina urzędowo-administracyjna i społeczeństwo wyzbyły się dawnych mocarstwowych i władczych zapędów wobec innych państw regionu. Za upudrowaną demokratycznym tuszem fasadą dzisiejszej Rosji czai się bowiem silna miłość do tradycji imperialistycznych i dyktatorskich. I nie wystarczy tłumaczyć tego porywczym, trudnym charakterem Rosji... Tu sprawa jest coraz poważniejsza.

Nie roszcząc sobie prawa do analizowania całokształtu rosyjskiej polityki zagranicznej i wewnętrznej, można wszelako tylko z części działań Rosji wobec najbliższych zachodnich sąsiadów wyciągnąć wniosek, że Rosja nie chce przyznać, czym naprawdę był Związek Radziecki. Po upływie 62 lat od zakończenia II wojny światowej i ponad 15 lat od upadku Kraju Rad, znacznie słabsza niż kiedyś Rosja stara się nadal dyktować swym dawnym republikom oraz krajom dawnego bloku socjalistycznego – dziś niepodległym państwom – jak powinny postępować.

ZSRR – Reaktywacja

Z próbką tego dyktatu mieliśmy ostatnio do czynienia podczas uroczystego Dnia Zwycięstwa, obchodzonego w Rosji 9 maja, na pamiątkę zakończenia „wielkiej wojny ojczyźnianej”, jak określa się tam II wojnę światową i zwycięstwo nad hitleryzmem. Wysiłek polityków rosyjskich tego dnia skupił się przede wszystkim na potępieniu „niektórych nowych państw Unii Europejskiej”, które – zdaniem Rosji – „obrażają pamięć naszych bohaterskich żołnierzy”.

W tych z pozoru tylko mało istotnych, dyplomatycznych wyrażeniach kryje się cała prawda o współczesnej rosyjskiej propagandzie. Rosja nadal chce i a innym każe wierzyć, że jej Armia Czerwona była mesjańskim legionem, który wyzwolił Europę z hitlerowskiej okupacji. O tym, jakie skutki na całe półwiecze przyniosło owo przymusowe „wyzwolenie”, Rosjanie wolą już nie wspominać. Nie pamięta się więc o tysiącach polskich patriotów, którzy ginęli w trakcie „wyzwalania” z rąk czerwonoarmistów i funkcjonariuszy NKWD, o gwałtach i grabieżach na ludności polskiej w latach 1944-45, wreszcie – o strasznej w skutkach okupacji sowieckiej w marionetkowych reżimach Europy środkowej. Takie obiektywne oceny historyczne stają się coraz częściej niepoprawne polityczne już nie tylko w Moskwie, ale także na salonach europejskich. Słowa o „obrazie bohaterskich żołnierzy radzieckich” nie padały wyłącznie z ust prezydenta Putina – wygłosił je także patriarcha Moskwy i Wszechrusi, Aleksy II, znany m.in. ze swej niechęci do Papieża Polaka.





Czas zakłamania

Nietrudno było zrozumieć, że wywody te były nader wyraźną aluzją do zajść w nocy z 26 na 27 kwietnia w estońskim Tallinie, kiedy to z głównej ulicy miasta usunięto pomnik żołnierzy radzieckich i przeniesiono go w inne miejsce, co rozpętało zamieszki mniejszości rosyjskiej z policją tego nadbałtyckiego kraju. Jednak gromy padające ze strony Kremla nie odnosiły się wyłącznie do Estonii. Solą w oku rosyjskich władz cały czas pozostaje też niesforny „Nadwislanskij Kraj”, wolna i niepodległa Rzeczpospolita! Jej postawa jest dla rosyjskiego prezydenta i oddanych mu elit rządzących tym bardziej drażniąca, że także w Polsce planuje się akcję usuwania „pomników i innych obiektów upamiętniających ideologię komunistyczną i nazistowską” lub „będących świadectwem wrogiej okupacji”.

Trudno wierzyć w zapewnienia, że w Rosji nie odradza się imperializm, który już dziś próbuje agresywnie ideologizować politykę międzynarodową i na nowo pisać historię sąsiednich państw, które rzekomo zbawiła Armia Czerwona.

„Jeśli wiec chcesz, by ojczyzna twa była nie tylko wolna, ale i szczęśliwa, jeżeli nie chcesz deptać krwi wylanej ofiarnie w roku 1920 w walce z tym właśnie bolszewikiem, jeżeli pragniesz zachować prawo do własnej rodziny, jeżeli chcesz krzyżyk i różaniec mieć w trumnie i spocząć na miejscu poświęconym, musisz koniecznie wypowiedzieć komunizmowi walkę na śmierć i życie” (Przewodnik Katolicki nr 13/1937)


Czyż z najgorszymi kartami Związku Radzieckiego nie korespondują wymownie współczesne obchody Dnia Zwycięstwa w Moskwie? Czy nie należy powoli mówić o swoistej „zimnej wojnie kulturowo – historycznej”, jaka dzieli Rosję i państwa jeszcze dwie dekady temu od niej zależne? Czymże bowiem innym jest coraz bardziej natrętna próba budowy własnego autorytetu i prawa do mentorstwa ze strony współczesnej Rosji, jak nie powrotem do niechlubnych tradycji z czasów Chruszczowa i Breżniewa? Jak inaczej rozumieć ustanowienie jednym z głównych świąt narodowych w Federacji Rosyjskiej „rocznicy wygnania Polaków z Moskwy”?





Zresztą nie bez winy jest tu także Europa Zachodnia, której intelektualiści do dziś zachłystują się „czystymi ideami komunizmu”. I nie uchodzi to we Francji czy w Hiszpanii za coś nagannego. W przeciwieństwie do III Rzeszy Niemieckiej, zbrodni ZSRR i komunizmu nie próbował osądzić żaden trybunał, a partie komunistyczne nadal działają bezkarnie w wielu miejscach na świecie.
Jak dziś nie myśleć o postsowieckiej megalomanii i imperializmie, kiedy niebo nad rosyjską stolicą oczyszczają z chmur specjalne samoloty, hymn rosyjski (nota bene radziecki) śpiewa po raz drugi w historii a capella aż 6 637 żołnierzy, a w defiladzie maszerują żołnierze w historycznych mundurach z czasów II wojny światowej – współcześni „wyzwoliciele” Afganistanu i Czczenii? Ponad głowami prezydenta Rosji i patriarchy Moskwy przelatują na wysokości 400 metrów, z prędkością 600 kilometrów na godzinę samoloty bojowe, tworzące wymyślne figury w powietrzu!

Nauczą nas kultury!

Niewiele później wysoki urzędnik kremlowski, doradca prezydenta Putina, Siergiej Jastrzembski, mówi: „To, o czym pisze się w niektórych krajach UE, w szczególności w Polsce, sprawia wrażenie, że pozostające u władzy elity cierpią z powodu wirusa rusofobii. Najwyraźniej w niektórych krajach UE rządzące elity nie są w stanie dorównać standardom ogólnoeuropejskiej kultury. Weszły one na scenę polityczną niedawno i wniosły ze sobą wszystkie swe kompleksy do polityki lokalnej”.

Kiedy przeczytałem cynicznie prowokujące (a może raczej: groteskowe) słowa współpracownika prezydenta Putina o „standardach ogólnoeuropejskiej kultury” i „kompleksach nowych państw Unii”, przypomniały mi się fragmenty pamiętnika polskiej bohaterki narodowej profesor Karoliny Lanckorońskiej, która w latach wojny zaznała we Lwowie, czym są „standardy ogólnoeuropejskiej kultury” w Armii Czerwonej: „Od Wschodu zalała ziemie nasze, jak za Władysława IV, nieukształtowana społecznie dzicz i walczyła z nami w imię haseł społecznych wypływających w bardzo dużej części z kompleksu niższości, z nienawiści do kultury, której najeźdźca nie posiadał. Ponieważ ta kultura była polska, trzeba było zniszczyć wszystko co polskie”.

Niestety połajanki Jastrzembskich i innych tego autoramentu rosyjskich polityków coraz częściej przypominają mi inne słowa, sprzed 68 lat, kiedy to osławiony Wiaczesław Mołotow mówił przy wtórze niemieckich dyplomatów o „pokracznym tworze traktatu wersalskiego”, który przestał istnieć i który „na zawsze został wymazany z mapy Europy”. Oby Rzeczpospolita nigdy więcej takich słów nie musiała usłyszeć!