Reklama dźwignią zbawienia?

Michał Bondyra

publikacja 27.08.2007 20:03

SMS-y, billboardy, telewizyjne spoty, Internet, komunikatory i cyberprzestrzeń – takich możliwości głoszenia Chrystusa nie miał ani św. Paweł, ani św. Franciszek Ksawery. Czyż nie byłoby zatem grzechem z nich nie skorzystać? Przewodnik Katolicki, 26 sierpnia 2007

Reklama dźwignią zbawienia?




Absolutnym hitem religijnego marketingu było to, co wydarzyło się przed pięcioma laty w Singapurze. Tam na zlecenie 150 kościołów chrześcijańskich firma Oglivy „zajęła się wizerunkiem Boga”. Były koszulki „Nitsche umarł. Bóg”, rozdawane za darmo jabłka z „adnotacją Boga”: „Wyhodowałem je specjalnie dla Ciebie”. Po ulicach zaczęły jeździć autobusy z widniejącym hasłem: „Gdy pijesz, nie prowadź, nie jesteś jeszcze całkiem gotowy na spotkanie ze mną. Bóg”. W kampanii nie mogło zabraknąć też codziennych SMS-ów. Wśród 40 bilionów wysłanych były informujące: „Miłego dnia. Stworzyłem go specjalnie dla Ciebie”, „Dzięki mnie już piątek. Bóg”, ale i zachęcające w stylu: „Nawet Ja odpoczywałem siódmego dnia” czy „Odwiedzisz Mnie jutro? Bóg”. Kampania na nowo przyciągnęła ludzi do kościołów, ale czy wzmocniła wiarę?


Twój Bóg czeka tu - Wejdź


Singapurski pomysł podchwyciła archidiecezja warszawska. Najpierw podczas wakacji billboardy zawieszone przy kościołach przypominały warszawiakom o niedzielnej Mszy św. W kwietniu pojawił się na nich Dekalog. Każdy z plakatów poświęcony innemu przykazaniu tłumaczy je, czym zmusza do zadumy.

Podobną drogę wybrał też ks. Mateusz Drob, długoletni wikary poznańskiej parafii pw. Pierwszych Polskich Męczenników, dziś dyrektor jednego z rekolekcyjnych domów.

Na kościele usytuowanych tuż koło pętli tramwajowej widnieje sugestywne: „Twój Bóg czeka tu – Wejdź”. – Pomysł zrodził się w Roku Eucharystii. Wraz z księdzem proboszczem pragnęliśmy, aby owocem tego czasu dla naszej wspólnoty był otwarty kościół, a więc możliwość nawiedzenia i adoracji Najświętszego Sakramentu przez cały dzień – mówi ks. Drob. I faktycznie jak zapewnia kapłan, o każdej porze dnia ktoś w świątyni się modli. Czy pomógł w tym „Boży marketing”? – Wiara rządzi się własnymi prawami, ale myślę, że narzędzia marketingowe tego świata warto roztropnie wykorzystywać do jej szerzenia – mówi ks. Mateusz, dodając, że najlepszą reklamą Ewangelii jest jednak świadectwo życia.




Twardziel? Nie, jezuita


Te ostatnie z nowoczesnymi technikami i nośnikami reklamy i promocji doskonale od lat łączą jezuici. Po raz pierwszy zareklamowali swój zakon w 2003 roku. Wtedy to na plakacie pojawił się uśmiechnięty młody brat z figurami szachowymi. Wszystko to opatrzone było napisem: „Wygrywamy białymi”. Kolejny ich plakat z dwoma jezuitami z dorysowanymi konturami skrzydeł informował: „Nie jesteśmy aniołami, wykonujemy tylko ich robotę. Jezuici”. – Św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów, uczy nas, żeby zawsze wybierać to, co najlepiej prowadzi do Boga, dlatego jeśli tak jest w przypadku reklamy, to trzeba z tego korzystać – wyjaśnia brat Michał Karnawalski, jezuita z... Zakonnik idzie jeszcze dalej, mówiąc: „Jestem przekonany, że dobre zareklamowanie rekolekcji powołaniowych jest tym, czego oczekuje od nas Chrystus. Jeśli tak jest, to chwytliwe hasło jednego z naszych plakatów: „Twardziel? Nie, jezuita”, jest strzałem w dziesiątkę!


Łatwiej niż św. Paweł


Osobnym medium, bez którego dziś miliony ludzi nie wyobrażają sobie komunikacji, jest Internet. Także poprzez Sieć ludzie Kościoła z Bożym przesłaniem odważnie wychodzą do zlaicyzowanego świata. – Ten środek komunikacji staje się potężniejszym narzędziem ewangelizacji niż pozostałe media – uważa brat Karnawalski. Trudno się z nim nie zgodzić, bo promocja ewangelicznych wartości jest tu możliwa dzięki nie tylko całej masie bannerów, stron czy portali internetowych, pozwalających na ściąganie modlitw, rozważań czy muzyki religijnej, modlitw, czytań, ale i komunikatorom, takim jak Skype czy Gadu-Gadu, pozwalającym na indywidualną rozmowę, z poczuciem pełnej anonimowości. – Takich możliwości głoszenia Chrystusa nie miał ani św. Paweł, ani św. Franciszek Ksawery – przekonuje zakonnik.






Second Life... with Jesus


Co nie tak dawno wydawało się nie do pomyślenia, dziś jest rzeczywistością. Nawet tą wirtualną, bez której nie byłoby projektów typu Second Life – gry, w której kilka milionów użytkowników toczy alternatywne życie, zawiera przyjaźnie, zakłada rodziny, kupuje, sprzedaje, inwestuje. A skoro tak, to dlaczego nie przebić się tam z Bożym Słowem? Na ten pomysł wpadli już włoscy jezuici z pisma „Civilta Catolica”, którzy rozpoczęli działania misyjne w wirtualnym świecie.

– Cyberprzestrzeń jest znakomitym miejscem dla Boga – zapewnia brat Michał Karnawalski, dodając że, w Second Life sam ma avatara (swojego odpowiednika w wirtualnym świecie) i czasem, choć to bardzo trudne, próbuje przez niego dotrzeć do ludzi. - Może ciekawym pomysłem byłoby wykupienie w grze ziemi pod „budowę” świątyni? – zastanawia się młody jezuita.

Cyberprzestrzeń, Internet, reklamy, billboardy, SMS-y codziennie promują to, co przyziemne, ulotne. Jak się jednak okazuje, rozsądnie wykorzystywane, mogą stać się dobrymi narzędziami w rękach ludzi Kościoła. Bo choć najlepszą reklamą wartości i Ewangelii jest ludzkie życie, to dlaczego nie wzmocnić go narzędziami współczesnego świata? Pytanie tym bardziej zasadne, bo jak mówił żartobliwie arcybiskup John Foley, tak na dobrą sprawę „Kościół katolicki już od dwóch tysięcy lat próbuje, i to z niezłym skutkiem, reklamować Dobrą Nowinę”...