Domowa alternatywa

Natalia Budzyńska

publikacja 15.10.2007 09:32

Kto z nas nie ma od czasu do czasu koszmarów nocnych związanych ze szkołą? Budzimy się rano z ulgą, że obowiązek szkolny już jest za nami. Jesteśmy przekonani, że wszyscy muszą przez to przejść i trudno. Przewodnik Katolicki, 14 października 2007

Domowa alternatywa




Okazuje się, że rosną już dzieci, którym koszmary szkolne nigdy się nie będą śnić. Te dzieci uczą się w domu.

Nie są to wcale dzieci chore lub niedostosowane społecznie. Nie mam na myśli również tych, które z różnych powodów mają indywidualny tok nauczania. Piszę o dzieciach w pełni zdrowych, ruchliwych i inteligentnych, których rodzice świadomie podjęli decyzję, że tylko oni będą mieli wpływ na wychowanie i edukację swoich pociech. Ruch w krajach anglosaskich zwany home schoolingiem w Polsce dopiero raczkuje, ale staje się coraz bardziej popularny. W Dniu Edukacji nie można pominąć tej alternatywnej formy uczenia dzieci, której wyniki są często znacznie lepsze niż obowiązkowej edukacji publicznej.


Od Galadrieli do mitologii


„Dlaczego właściwie państwo zmusza mnie do tego, żebym powierzył mu wychowanie mojego dziecka?” – zapytał pewnego dnia mój mąż. Akurat nasza córka zbliżała się do wieku objętego obowiązkiem edukacyjnym i trzeba było zapisać ją do jakiejś szkoły. Przedtem – jak większości rodziców – ten problem w ogóle nas nie interesował. Dziecko chodziło do świetnego przedszkola, ponieważ było bardzo towarzyskie. Teraz nagle zostaliśmy pozbawieni wyboru i mieliśmy oddać córkę na kilka godzin do anonimowej instytucji, w której nie znana nam osoba ma razem z rodzicami podjąć trud wychowania. I ten brak wyboru najbardziej nas, jako rodziców odpowiedzialnych i troszczących się o własne dziecko, zirytował. W końcu komu jak komu, ale to właśnie rodzicom na dobru dziecka zależy najbardziej. Niestety, moja wiedza na temat home schoolingu sześć lat temu była zerowa. Byłam przekonana, że za to idzie się do więzienia. Rezultat był taki, że moja córka straciła w szkole trzy lata – idąc do I klasy była po lekturze „Silmarillionu” Tolkiena i rozróżniała obrazy Rafaela od El Greca. Nudziła się okrutnie, gdy była zmuszana do czytania „120 przygód Koziołka Matołka” (lektura do II klasy), a z rówieśnikami w szkole nie bardzo miała o czym pogadać. Kiedy po operacji dostała trzytygodniowe zwolnienie, przekonałam się, że uczenie dziecka w domu, przynajmniej na wczesnym etapie, nie jest wcale trudne. Materiał obowiązkowy przerabiałyśmy w godzinę, a potem był czas na rozszerzanie wiadomości w kierunku, do którego moja córka przejawiała talent i zainteresowanie. Czytała książki odpowiednie dla jej rozwoju, oglądałyśmy na DVD filmy astronomiczne, dzięki którym o teleskopie Hubble’a moje ośmioletnie dziecko wiedziało więcej niż ja, nie mówiąc o galaktykach i gwiazdozbiorach. Język angielski poznawała tłumacząc zdania opisujące swoją ulubioną wówczas bohaterkę – Galadrielę z oryginalnej wersji „Władcy pierścieni”. Również dzięki Tolkienowi zainteresowały ją różne mitologie – dziś mity greckie ma w małym palcu, poznaje te bardziej egzotyczne. Mając cały dzień do dyspozycji zobaczyłam, że naukę można potraktować niestandardowo i indywidualnie. Z przerażeniem skonstatowałam, że czas spędzony przez moje dziecko w szkole jest nieproporcjonalny w stosunku do wiadomości, jakie z niej wynosi. To nie jest wina nauczyciela: kiedy w klasie jest ponad 20 dzieci, nauczyciel nie ma po prostu możliwości traktować ich według ich potrzeb i zdolności. Szkoła jest dla średniaków – bardziej zdolni się nudzą, a słabsi uczniowie stresują. Można by powiedzieć, że przecież dokształcanie dziecka w domu niczemu nie przeszkadza, można przecież pogodzić jedno z drugim. Problemem dla wielu rodziców jest jednak to, czego tak naprawdę szkoła jako społeczność uczy. Egoizmu, kombinowania, poniżania, cynizmu, kłamstwa i przemocy. Nieliczni nauczyciele, wspaniali pedagodzy, nie są w stanie niczego zmienić.




O wolność edukacji


Odważni i zdeterminowani rodzice mają alternatywę: mogą wziąć wychowanie i wyedukowanie swojego dziecka w swoje ręce. Od 1991 roku istnieje w Polsce ustawa umożliwiająca rodzicom edukację swych pociech w domu. Brzmi bardzo optymistycznie, jednak ustawa ta posiada sformułowania – pułapki, z których wynika, że o edukacji naszego dziecka decyduje nadal dyrektor szkoły publicznej. Na szczęście wielu dyrektorów wyraża zgodę na edukację domową. Niestety dziecko uczone w domu musi co roku, a czasem i dwa razy w roku, zdawać egzamin, którego wynik ma wpływ na to, czy będzie można domową edukację kontynuować. Nowy projekt ustawy MEN właściwie niewiele w tej kwestii zmienia. Stowarzyszenie Edukacji Domowej i rodzice walczą o to, by w Polsce było podobnie, jak w USA czy Wielkiej Brytanii. Tam rodzice po prostu informują dyrektora szkoły, że będą uczyć dziecko w domu. Nabyta wiedza jest weryfikowana dopiero podczas egzaminów na wyższe uczelnie. Co ciekawe, dzieci uczone w domu osiągają znacznie lepsze wyniki na takich egzaminach. W USA uczy się w ten sposób ponad 3 miliony dzieci i młodzieży. W tym roku, 15 września, po raz pierwszy obchodzono Międzynarodowy Dzień Wolności Edukacji powołany z inicjatywy francuskich edukatorów domowych. W całej Europie odbywały się z tej okazji spotkania i konferencje. Do Polski przyjechał pastor Mark Beliles z USA, który dwadzieścia lat temu był pionierem edukacji domowej w Ameryce.


Brawo dla rodziców!


Propagatorom edukacji domowej w Polsce nie chodzi o to, żeby udowodnić, że szkoła jest zła. Chcą jedynie zwrócić opinii publicznej uwagę na to, jak ważna jest wolność wyboru w podejmowaniu decyzji odnośnie do edukacji swojego dziecka.

Mark Twain powiedział dosadnie: „Nigdy nie dopuściłem do tego, żeby szkoła przeszkadzała mi w kształceniu się”. Wielu wybitnych ludzi nigdy nie chodziło do szkoły, ich osobowość mogła się swobodnie i twórczo rozwijać zgodnie z własnym rytmem. Nie byli zamknięci w pokoju jak w klatce i nikt nie ograniczał im kontaktów z rówieśnikami. Także dzisiaj ten argument przeciwko edukacji domowej nie ma racji bytu.





Dzieci uczone w domu często należą do różnych wspólnot chrześcijańskich, harcerstwa i drużyn sportowych, gdzie doskonale rozwijają swoją społeczną aktywność. Wszystko zatem zależy od rodziców i ich możliwości nawet nie tyle finansowych, co czasowych. Jest to bowiem nauczanie permanentne, nie „od godziny do godziny” z tradycyjnym podziałem na przedmioty. Rodzice, którzy ten trud podjęli, korzystają z pomocy innych rodziców, wymieniają się informacjami na różne praktyczne tematy. Natomiast nie mogą liczyć na żadne poparcie ze strony państwa, są narażeni na docinki i niesprawiedliwe oskarżenia ze strony urzędników i kompletne niezrozumienie społeczeństwa.

Być może edukacja domowa w Polsce za kilka lat nie będzie odbierana jako dziwactwo i unieszczęśliwianie dzieci przez zwariowanych rodziców. Mam nadzieję, że dzieci, czytając na przykład „Eragona”, nie będą się dziwiły, jak to możliwe, że jego autor, nastolatek Christopher Paolini, nigdy nie chodził do szkoły.



***

Zainteresowanym rodzicom polecam książkę dr. Marka Budajczaka „Edukacja domowa” wydaną przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne w 2003 roku. To jedyna tego typu pozycja w Polsce. Autor jest pionierem home schoolingu w Polsce i prezesem Stowarzyszenia Edukacji Domowej.

Przydatne są również strony internetowe:
  • http://www.edukacja.domowa.pl – strona Stowarzyszenia Edukacji Domowej,
  • http://www.edukacjadomowa.piasta.pl, gdzie znajduje się wiele cennych porad oraz wzór podania, jakie trzeba złożyć do dyrektora lokalnej szkoły, jeśli rodzice zdecydują się uczyć dziecko w domu,
  • http://airbot.net/forum/index.php?action=vtopic&forum;=6 – forum rodziców, którzy dokonali już wyboru, wspierają się i dzielą swoimi doświadczeniami.