Kubańczykom na pomoc

Rozmowa z Przemysławem Häuserem, ambasadorem Zakonu Kawalerów Maltańskich na Kubie

publikacja 22.10.2007 09:54

Jak wygląda życie religijne młodzieży, niech zilustruje wypowiedź jednego z proboszczów, opowiadającego o grupie wycieczkowej, która odwiedziła jego kościół: młodzież z grupy nie wiedziała ani co to za budynek, ani kim jest Człowiek na krzyżu… Przewodnik Katolicki, 21 października 2007

Kubańczykom na pomoc




Co to znaczy: być ambasadorem Zakonu Maltańskiego?

Jest to normalna służba dyplomatyczna, czyli reprezentowanie interesów swojego kraju w innym kraju, w tym wypadku: reprezentacja Kawalerów Maltańskich na Kubie. Zakładam jednak, że bycie ambasadorem to także działanie na rzecz kraju, do które jest się posłanym. Jako ambasador Zakonu Kawalerów Maltańskich, w którego założeniach jest niesienie różnorakiej pomocy ludziom, tym bardziej czuję się do tego działania na rzecz Kubańczyków powołany, zwłaszcza że przesłanie Zakonu jest bardzo jednoznaczne: obrona wiary i służba ubogim.

Czy w tamtejszych realiach daje się to przesłanie realizować?

Ten pierwszy człon – obrona wiary - jest bardzo trudny. Kraj jest laicki, a problemy wiary zostały zepchnięte do sfery prywatnej każdego obywatela. Właściwie jako dyplomata nie mogę tego komentować, myślę jednak, że czytelnicy „Przewodnika” doskonale wiedzą, co mam na myśli. Natomiast organizacja i koordynacja wszelkiej pomocy humanitarnej, szczególnie pomocy skierowanej dla ludzi chorych i bardzo ubogich – to jest zadanie realizowane w każdym kraju na świecie. Bez względu na to, czy jest to Kuba, czy np. Niemcy, Francja lub Polska.

Normalnie ambasador Zakonu działa we współpracy z lokalnymi strukturami Kawalerów w danym kraju. W moim przypadku jest to o tyle skomplikowane, że centrala Kubańskiego Stowarzyszenia Kawalerów Maltańskich znajduje się w Maiami… Do zagospodarowania jest oczywiście pomoc płynąca z Europy, a w tym momencie bardzo intensywnie zajmuję się też organizacją pomocy ze strony przyjaciół w Polsce. Otwartość ze strony ludzi, z jaką się w tej sprawie spotkałem, jest dla mnie wprost zadziwiająca.

Jakie były początki działalności Pana Ambasadora na Kubie?

- Zaczęło się wszystko od ludzi. Niezwykle ważną postacią na Kubie, właściwie od pierwszego dnia mojego pobytu w tym kraju, jest kard. Jaime Lucas Ortega y Alamino, arcybiskup Hawany. Powiedziałbym, że jest on moim aniołem stróżem na Kubie. Dzięki niemu udało mi się poznać kraj i miejsce Kościoła katolickiego na Kubie. W bardzo dobrych relacjach jesteśmy też z abp. Luiggim Bonazzim, nuncjuszem apostolskim na Kubie.

U początku mojej działalności bardzo dużą pomoc otrzymałem również od przedstawicieli Ambasady RP w Hawanie. Przyjęto mnie tam w sposób bardzo przyjacielski i udzielono ogromnej pomocy przy organizacji placówki dyplomatycznej Zakonu.





Trzon ambasady stanowią: pani Corina Mari, sekretarz ambasady, a zarazem niesamowity dyplomata, oraz pan Sławomir Wroński, pierwszy sekretarz ambasady – młody człowiek, który ma bardzo dobry kontakt z młodymi wolontariuszami. Ja siłą rzeczy wiele czasu spędzam poza Kubą, bo tylko tak można organizować pomoc, na której tak bardzo nam zależy.

Jaka jest podstawowa działalność ambasady?

- Rozpoczęliśmy od podstaw, tzn. od dożywiania ludzi, którzy borykają się z bardzo poważnymi problemami. Są to przede wszystkim ludzie chorzy i starsi, zwłaszcza po siedemdziesiątce. Młodzi, jak wiadomo, zawsze sobie jakoś radzą; starsi wymagają bardzo konkretnej pomocy. Ambasada współpracuje dziś z wieloma parafiami, przy których działają kuchnie przyparafialne. To one codziennie goszczą ludzi starszych i matki samotnie wychowujące dzieci. Tym ludziom wydaje się 2–3 posiłki dziennie i raz na miesiąc większą paczkę z produktami takimi jak mąka czy olej. Każda z kuchni jest w stanie wydać dziennie ok. 100 posiłków, a samych punktów jest obecnie mniej więcej 30 w całym kraju.

Jak wygląda organizacja takiej kuchni?

- Z tym bywa różnie. Wiele parafii nie posiada odpowiednich pomieszczeń. Tak więc w praktyce bardzo często w bocznych nawach kościołów ustawia się krzesła i stoliki, i tam właśnie można spokojnie spożywać posiłki.

Cały pomysł nie jest nowy. Jest to działanie, które zrodziło się już jakiś czas temu, zupełnie spontanicznie, jako typowa działalność parafialna, potem natomiast kuchnie otrzymały wsparcie Zakonu Maltańskiego.

Kto w szczególny sposób jest odpowiedzialny za tę pomoc?

- Cała akcja rozwija się głównie dzięki wolontariuszom. Bardzo mnie cieszy, że są to przede wszystkim ludzie młodzi.

Rozumiem, że są to Kubańczycy?

- Tak, jest to w większości kubańska młodzież. Najczęściej są to wychowankowie tamtejszych parafii. Ci młodzi ludzie zostali po prostu przyciągnięci do Kościoła, co w tamtejszych warunkach nie jest łatwe i teraz wspierają swoich proboszczów.

Jak wygląda życie religijne młodzieży, niech zilustruje wypowiedź jednego z proboszczów, opowiadającego o grupie wycieczkowej, która odwiedziła jego kościół: młodzież z grupy nie wiedziała ani co to za budynek, ani kim jest Człowiek na krzyżu…



Rozmawiał ks. Dariusz Madejczyk