Uciec przed cichym katem

Krzysztof Mielnik-Kośmiderski

publikacja 13.02.2008 17:41

Depresja wyniszcza człowieka po cichu. Każdego roku zbiera żniwo wśród tysięcy swoich ofiar. Coraz częściej – także w Polsce – na „chorobę duszy” zapadają ludzie młodzi. Głównych przyczyn takiego stanu rzeczy upatrywać można w kilku źródłach. Przewodnik Katolicki, 3 luty 2008

Uciec przed cichym katem



Grzegorza poznałem na początku studiów. Sympatyczny, uśmiechnięty, jednocześnie niezwykle wyważony w swym postępowaniu i oszczędny w słowie. Swoją głową do historii wzbudzał w nas prawdziwy zachwyt. Kiedy ktoś na stancji potrzebował jakiejkolwiek informacji dotyczącej minionych wydarzeń, remedium mogło być tylko jedno – Grzesiek. Na nasze zaczepki, jakoby był komputerem w ludzkim ciele, zwykł odpowiadać, że robi, co naprawdę lubi i jedynie to stanowi tajemnicę jego sukcesu. Często widywaliśmy go przesiadującego po nocach w kuchni. Czytał swoje księgi wzrokiem świdrującym tekst niczym wiertło ścianę. Sądziliśmy, że to uwielbia, więc zostawialiśmy go wtedy samego. Po cichu opuszczając pomieszczenie, wracaliśmy do typowych dla siebie, dużo luźniejszych rozrywek.
- Wiesz, chciałbym umrzeć – usłyszałem kiedyś z jego ust. Puściłem to mimochodem, uznając za efekt zmęczenia kolejną nocą nauki. Podobnie zrobiłem słysząc to miesiąc później…

O tym, w jak poważnej depresji jest Grzegorz, dowiedziałem się dopiero po kilku latach. Spotkaliśmy się przypadkiem na jednej z bocznych uliczek poznańskiej starówki. Początkowo go nie poznałem. Jego twarz niczym nie przypominała oblicza 23-letniego człowieka. Zryta zmarszczkami, stara. Efekt długotrwałej depresji, leczenia środkami psychotropowymi i ogólnego wyniszczenia organizmu. – Nauka była dla mnie wszystkim, bo wszystko inne mnie przerażało. Bałem się życia. „Stary” nienawidził mnie za to, że poszedłem na historię, a nie na medycynę. Chciałem mu pokazać, że osiągnę sukces. Starałem się, ale przyszła pierwsza nieudana sesja. Później następna. Załamałem się. Dwukrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Wtedy na kilka miesięcy wsadzili mnie do „psychiatryka”.



Rodzice nie zawsze dorastają do swej roli


W depresję może popaść każdy. Pomimo tego, że często za ryzyko zachorowania odpowiedzialny jest bezpośrednio genotyp człowieka. Na stres jesteśmy odporni w różny sposób, w zależności od grubości naszego biologicznego „pancerza”. Nikt nie pozostaje jednak całkowicie obojętny na wpływ otaczającej rzeczywistości. Ostatnie lata szczególnie obfitują w historie młodych osób popadających w stany depresyjne. Dlaczego tak się dzieje?

- Rodzice nie zawsze dorastają do swej roli – mówi mgr Wojciech Lindner, poznański psycholog i psychoterapeuta. - Przenoszenie swych ambicji na dzieci, jak to było w przypadku Grzegorza, rzeczywiście może być problemem. Co istotne, u podstaw takiego zachowania mogą leżeć pozytywne motywacje. Załóżmy, że ojciec jest prawnikiem. Posiada własną kancelarię, ma wyrobione nazwisko, pozycję w tzw. środowisku. W swój sukces włożył wiele wysiłków i oczywistym wydaje mu się fakt, że syn powinien docenić to i przejąć firmę. Nie chce mu tym przecież wyrządzić krzywdy. Ale z drugiej strony syn może mieć zupełnie inne plany na życie. I to powinno zostać uszanowane. Kompromisem może być jedynie próba przekazania wizji ojca tak, aby obrazując korzyści płynące z podążania wytyczonym przezeń szlakiem, nie narzucał on własnego zdania. Wszystko jest kwestią dialogu, sposobu dotarcia. Swoją drogą młodzi zawsze będą dążyć do „ścierania się”. Rodzice, reprezentując świat dorosłych, są zaś pierwszymi, którzy stoją na linii frontu.



Wyrocznią zostać łatwo


Wkraczającym w świat młodym ludziom brakuje autorytetów – twierdzi Bernadeta Naleźniak, psycholog kliniczny. Zapracowanym dorosłym, którzy nie poświęcają dzieciom wystarczającej ilości czasu, z pewnością do rangi autorytetu aspirować trudno. Często problemem jest panująca w domu „wolna amerykanka”; brak wyraźnych reguł określających zakres praw i obowiązków. Brak zasad. Efektem jest chaos, który nie sprzyja stabilności psychicznej i wprowadza w życie kolejnych frustratów, chwiejnych i podatnych na załamania z racji każdego niepowodzenia. Skoro nie da się wyhodować rośliny dostatecznie jej nie pielęgnując, tym bardziej nierealne staje się wychowanie dziecka bez poświęcenia mu odpowiedniej ilości czasu. W obliczu niemocy w relacji dziecko – rodzic, młodzi szukają pomocy gdzie indziej. A dziś bardzo łatwo zostać wyrocznią w kwestiach życia. Niestety, na krótką metę. „Autorytety” zmieniają się niemal z każdym kolejnym wejściem na stronę internetową czy włączeniem telewizora. Młodzież widzi idoli, którzy funkcjonują niczym kameleony. W jednej chwili święci, za moment stają się skandalistami. Walka o sławę i pieniądze dopuszcza wiele chwytów. Jak to jednak wyjaśnić dzieciom, które w gwiazdach popkultury upatrują mentorów znających rozwiązanie wszystkich ich kłopotów?



Pędem do załamania


Nie zawsze za stanami depresyjnymi młodych stoją rodzice. Do ich powstania w dużej mierze przyczynia się promowany przez media styl życia czy obowiązujące trendy. Postępujący kryzys w tej kwestii dało się zauważyć już na początku lat 90. XX w. Kapitalizm wnosząc wiele dobrego, jednocześnie o 180° zmienił dotychczasową sytuację. Dorośli poczuli się jak dzieci wrzucone do zupełnie nowej rzeczywistości. Doświadczenie dla młodych, którym w jednej chwili zabrakło przewodnika po tym nieznanym świecie, musiało być jeszcze mocniejsze. Łatwiejszy dostęp do używek, prawdziwy wysyp komputerów, zachodnich ciuchów i innych zdobyczy kapitalizmu przytłoczył ich niczym lawina. Chłopcy zamarzyli o drogich samochodach, dziewczyny o wyglądzie top-modelek. Efekt: coraz większy odsetek chłopaków szukających ratunku w narkotykach i młodych kobiet chorujących na anoreksję czy bulimię. – W ośrodku prowadzimy 10-tygodniowe turnusy terapii. Jesteśmy nastawieni na przyjęcie osób z różnymi problemami natury psychicznej, niemniej najczęściej trafiają tu dziewczyny z zaburzeniami jedzenia – mówi o swej pracy w klinice psychiatrii dzieci i młodzieży mgr Lindner. I rzeczywiście, jak wskazują psycholodzy zarówno negowanie swojej fizyczności, jak i wartości w sferze mentalnej jest jedną z najczęstszych przyczyn popadania w długotrwały, chorobliwy stan przygnębienia.




Przemiany ostatnich lat, włączając w to również wejście do Unii Europejskiej nie pozostają bez wpływu na zachowania studentów. Większe możliwości rozwoju społeczno-zawodowego poza granicami Polski przymuszają do inwestowania w naukę języków obcych, równoległe studia na kilku kierunkach i podporządkowanie swojego życia budowaniu przyszłej kariery. Nie ma tu już miejsca na zabawę, beztroskie podejście do nauki i myślenie w kategoriach: „Jakoś to będzie...”. Dzisiejsi studenci stają się projektantami swego życia zawodowego w sposób nieuwzględniający potknięć. Planują karierę na kilkanaście lat naprzód, próbując często pogodzić edukację z prowadzeniem własnej firmy. Dążą do realizacji założeń „po trupach”, nie zauważając często, że największą ofiarą własnych ambicji stają się oni sami. Jedno potknięcie przetrwa każdy. Drugie może też. Ale nie ma ludzi z żelaza. A nawał stresów, nieunikniony przecież, gdy stawia się za cel pogodzenie nauki, stałej pracy i życia osobistego, z pewnością nie sprzyja stabilizacji emocjonalnej.

Czy depresji można uniknąć? – W wielu przypadkach jesteśmy w stanie zminimalizować ryzyko pojawienia się choroby. Jej przyczyn może być wiele. Ważne jednak, by zawsze mierzyć swe siły na zamiary. Nie próbować zagłuszyć jednego problemu innym. I wbrew presji otoczenia, realizować tylko te wzorce, które uznamy za dobre, wartościowe i nasze.