publikacja 28.02.2008 08:04
Rozmawiałem ostatnio z dziewczynami i chłopakami z Podlasia. Opowiadali o tęsknocie, mówili o pragnieniu życia w pełnej rodzinie, marzyli, że kiedyś będą rodzicami. Problem dotyczy dzieci emigrantów, którzy wyjechali za chlebem. Przewodnik Katolicki, 24 luty 2008
Widok płaczącego dziecka działa silnie na emocje. Kto wie, czy nie bardziej wzrusza nawet twarz zapłakanego nastolatka. Rozmawiałem ostatnio z dziewczynami i chłopakami z Podlasia. Opowiadali o tęsknocie, mówili o pragnieniu życia w pełnej rodzinie, marzyli, że kiedyś będą rodzicami. Nie były to wywiady przeprowadzane w poprawczakach ani z podopiecznymi domów dziecka. Problem dotyczy dzieci emigrantów, którzy wyjechali za chlebem.
Jak liczna to grupa - nie wiadomo. Szacuje się, że do pracy w krajach Unii wyjechało około 2 mln Polaków. Ilu z nich pozostawiło tu dzieci - trudno ocenić. Nie ma jeszcze badań, które pozwolą ustalić rozmiary tego zjawiska. Są regiony w Polsce, gdzie na wywiadówki przychodzi jedna mama - pozostali uczniowie wychowywani są przez babcie lub starsze rodzeństwo. W wielu miejscowościach wschodniej Polski prawie w każdej rodzinie jest ktoś, kto pracuje za granicą. Na Podlasiu zjawisko jest tak powszechne, że uruchomiono stałe połączenie autobusowe do Brukseli. Problem ma oczywiście lokalną specyfikę. Inaczej wygląda na Opolszczyźnie, w woj. dolnośląskim czy lubuskim, inaczej na Podhalu, gdzie od pokoleń emigrowało się za wielką wodę.
Pozornie wszystko jest w porządku. Wskaźniki bezrobocia maleją - zarobione pieniądze w jakiejś części trafiają do Polski, przed wiejskimi chałupami pojawiły się zagraniczne samochody, a młodzież w modnych ciuchach do szkoły przynosi nowe komórki. Jednak koszta są ogromne - świadczą o tym łzy młodych ludzi, z którymi rozmawiałem przygotowując program o Euro-sierotach.
Elektroniczny gadżet, ciuch czy komórka w prezencie od taty nie wypełni pustki i poczucia straty. Każda rozmowa kończyła się łzami, w każdej słyszałem ogromne pragnienie obecności ojca. Kto wie, czy nie silniej odczuwane u piętnastoletniej dziewczyny niż u kilkuletniego dziecka.
Paulina zapisuje w pamiętniku to wszystko, co chciałaby wyznać ojcu - jak sama mówi nieraz wykrzyczeć. I nie zastąpi tego rozmowa z ciocią czy nauczycielem. Są sprawy, którymi można podzielić się tylko z tatą. Ponieważ wyjechał, jak wielu innych - nie w ciągu ostatnich dwóch lat, ale już ponad dwanaście lat temu, Paulina wie z doświadczenia, że brak ojca na każdym etapie życia jest inny. Inaczej potrzebuje się rodziców - w szczególności taty, kiedy ma się pięć, dziesięć lat, jeszcze inaczej, gdy się jest nastolatkiem.
Andrzej, którego wraz z czwórką rodzeństwa wychowuje najstarsza siostra, wstrzymując płacz, daje do zrozumienia, że ten czas, kiedy właśnie mógłby być z mamą i tatą, nie wróci; że coś bezpowrotnie go ominęło. W końcu, może nie całkiem świadomie, pojawia się pytanie - czy ja, czy my jesteśmy gorsi, skoro inni żyją razem, a nasi rodzice przyjeżdżają tylko trzy razy w roku? Czy nie zasłużyliśmy na miłość?
W mniejszych miejscowościach, gdzie funkcjonuje jeszcze kontrolna rola wspólnoty (sąsiadów, krewnych, pedagogów) - trudniej młodym popaść w patologie czy wejść w konflikt z prawem. Anonimowość miast sprawia, że osamotnione dzieciaki szukają akceptacji i poczucia przynależności gdzie indziej, często w grupach młodocianych przestępców, u narkotykowych dealerów, w młodzieżowych subkulturach.
Wojtek - terapeuta z katolickiego stowarzyszenia „Droga” z Białegostoku, opowiada o rodzicach, którzy przyprowadzili syna z rozpoznanym narkotykowym uzależnieniem i oczekują, że natychmiast „da się coś z tym zrobić” - najlepiej do końca tygodnia, bo muszą wracać do roboty.
Traktowanie dziecka jak samochód, który odstawia się do mechanika z oczekiwaniem skutecznej naprawy, świadczy, że straty są obustronne. Brak ojcowskiej dojrzałości i odpowiedzialności to także ogromna strata. Te dzieciaki są często dojrzalsze, bo nie oskarżają rodziców - tłumacząc sobie: „to dla naszego dobra”.
Czy naprawdę w kraju nie mogli związać końca z końcem i czy kiedyś wrócą? Kiedy uznają, że ich standard życia poprawił się na tyle, że rodzina jest ważniejsza niż pieniądze? Jak mierzą swoje aspiracje - warunkami Siemiatycz czy już Brukseli?
Słyszymy, że Polska się rozwija i powodzi nam się coraz lepiej. Dlaczego więc nie znaleźli tu godnego życia? To pytania na inny tekst, ale wiem, że wielu z nich zostało z Polski wypchniętych. Bo dogmat III RP - wolny rynek wszystko uleczy, szedł w parze z totalnym zaniedbaniem tego, co wspólne. Wśród elit i beneficjentów transformacji zabrakło troski o wspólnotę, o państwo, o słabszych, którzy gorzej adaptują się do nowych warunków. Przypomina to postępowanie kolonizatorów na terenie podbitym. Słyszeliśmy ciągle: „takie są koszta transformacji”. Dziś uświadamiamy sobie, że dochodzi do nich cierpienie osieroconych dzieciaków - przemilczany problem wielu polskich rodzin.