Wierni mimo wszystko

Z ks. Sławomirem Krzeszewskim o osobach żyjących w trudnych małżeństwach rozmawia Jadwiga Knie-Górna

publikacja 04.03.2008 17:05

W naszym społeczeństwie funkcjonuje pewnego rodzaju przyzwolenie na rozpad małżeństwa. Małżeństwo traktuje się jako jednorazowy akt. Tymczasem ten wybór dokonywany jest każdego dnia, tak jak moc sakramentu małżeństwa działa każdego dnia. Przewodnik Katolicki, 2 marca 2008



Kościół wytrwale stoi na straży nierozerwalności i wierności małżeńskiej dlatego trudna do zrozumienia jest dla mnie luka, jaka powstała w niesieniu duszpasterskiej, profesjonalnej pomocy osobom, które chcą pozostać wierne przysiędze małżeńskiej.

- Takim osobom trudno jest zrozumieć fakt, że dla małżonków, którzy złamali przysięgę małżeńską i zawarli związek nieskaramentalny, Kościół wydaje się być bardziej otwarty, niż dla nich. Związki niesakramentalne mogą liczyć na pomoc duszpasterską niemal w każdym wielkim mieście, gdzie przy wielu parafiach działają duszpasterstwa dla osób żyjących w takich związkach. Natomiast duszpasterstw dla osób porzuconych przez współmałżonka w całej Polsce jest dosłownie kilka.

Znamienny jest fakt, że nasze poznańskie duszpasterstwo - jak i warszawska Wspólnota Trudnych Małżeństw Sychar, z którą współpracujemy - powstały nie tylko niemal w tym samym czasie, ale w obu wypadkach tylko i wyłącznie dzięki usilnym staraniom osób świeckich. A przecież Ojciec Święty Jan Paweł II w Familiaris Consortio, adhortacji apostolskiej poświęconej rodzinie, bardzo wyraźnie powiedział, że Kościół w szczególny sposób powinien zatroszczyć się właśnie o te osoby, które pomimo przeżywanych trudności związanych z faktem porzucenia przez współmałżonka, pozostają zarówno wierne temu, który porzucił, jak i złożonej przysiędze małżeńskiej. Nie ulega wątpliwości, że w dzisiejszych czasach taki wybór nosi znamiona heroizmu.

Ile osób skupia duszpasterstwo osób porzuconych?

- Taką stałą grupę tworzy piętnaście osób. Są to ci, którzy przychodzą na każde spotkanie. Kilkadziesiąt osób uczestniczy natomiast np. w rekolekcjach wielkopostnych. Jedni zostają, inni, stwierdziwszy, że nie potrzebują już wsparcia duszpasterstwa, odchodzą do innych wspólnot kościelnych. Stale bowiem namawiam ich, by szukali dla siebie konkretnego miejsca w jakimś ruchu lub wspólnocie parafialnej. Uważam, że nie jest dobrze, jeśli osoba porzucona - choć wolę określenie: pozostająca w trudnym małżeństwie - funkcjonuje we wspólnocie Kościoła koncentrując się tylko na dramatycznej sytuacji, która ją spotkała. Lepiej jest, gdy poszukuje innych dróg realizacji swojego chrześcijańskiego powołania.
Prawda jest taka, że porzuconych małżonków będzie coraz więcej, ponieważ coraz więcej małżeństw rozpada się. Dlatego uważam, że takie duszpasterstwo powinna prowadzić osoba bardzo kompetentna, odpowiednio przygotowana od strony psychologicznej i prawnej, mająca więcej czasu na związane z tym działania. Wtedy można by stworzyć odpowiedni plan funkcjonowania takiego duszpasterstwa, rozszerzyć je. My niestety takiej możliwości nie mamy, dlatego funkcjonujemy trochę tak „zgodnie z intuicją”.





Rozumiem, że problematyka kolejnego spotkania podyktowana jest chwilą lub tematem zasugerowanym na gorąco?

- Najczęściej tak właśnie jest. Nasze spotkania, mające miejsce w Poznaniu zawsze w drugą niedzielę miesiąca, rozpoczyna Msza św. odprawiana w kaplicy sióstr Elżbietanek, która znajduje się za kościołem Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana na Jeżycach. Po Eucharystii zbieramy się w salce, gdzie przy herbacie omawiamy jakiś gorący temat czy też nurtujący problem. Czasem zapraszamy na nasze spotkania prelegentów, którzy poruszają specjalistyczną problematykę.

Większość osób należąca do naszego duszpasterstwa nie szuka u nas porad, ponieważ przeszli już bardzo trudną drogę, zaczynającą się najczęściej u prawnika a kończącą w gabinecie psychologa. Osoby przychodzące do nas szukają podobnych sobie, czyli takich, którzy nie tylko przeżyli ogromny dramat, ale jeszcze na dodatek często słyszą słowa, że są nienormalni, gdyż umartwiają siebie poprzez trwanie w wierności, zamiast „ułożyć sobie życie”. Uważam, że małżonkowie przychodzący do naszej wspólnoty szukają wsparcia modlitewnego. Tak naprawdę to jest bardzo proste duszpasterstwo, opierające się na modlitwie i braterskich relacjach.

W naszym społeczeństwie funkcjonuje pewnego rodzaju przyzwolenie na rozpad małżeństwa. Małżeństwo traktuje się jako jednorazowy akt. Tymczasem ten wybór dokonywany jest każdego dnia, tak jak moc sakramentu małżeństwa działa każdego dnia. Bóg jest wierny w swoich obietnicach, to człowiek może złamać dane słowo.

Niestety osoby porzucone nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem w swoich parafiach...

- To prawda. A przecież ludzie ci szukają w Kościele przede wszystkim potwierdzenia, że ich wybór jest słuszny w świecie, który promuje zupełnie inne wartości.

Co przede wszystkim porzuceni małżonkowie powinni w Kościele usłyszeć?

- Prawdę, że droga jaką wybrali to nie jest dziwactwo. Kościół powinien także uszanować te osoby przede wszystkim za to, iż niezwykle poważnie i dojrzale składały swoją przysięgę małżeńską. Wszyscy zaś powinniśmy pamiętać słowa Jana Pawła II, który we wspomnianej już adhortacji Familiaris Consortio, o porzuconym małżonku mówi wprost: „przykład jego wierności i chrześcijańskiej konsekwencji nabiera szczególnej wartości świadectwa wobec świata i Kościoła, który tym bardziej winien mu okazywać stałą miłość i pomoc, nie czyniąc żadnych trudności w dopuszczeniu do sakramentów”. Kościół oczywiście powinien się także za nich oraz z nimi modlić - i to jest centrum „pomocy” naszego duszpasterstwa.




Czy między osobami należącymi do tego duszpasterstwa nawiązują się przyjaźnie?

- Oczywiście. Jak w każdym duszpasterstwie ludzie próbują sobie wzajemnie pomagać w prostych powszednich sprawach, a to stwarza więzi. Chciałbym podkreślić, że przyjście do naszego duszpasterstwa wymaga przekroczenia kilku barier. Trzeba porzucić swoją anonimowość, trzeba też przyznać przed innymi, że jest się porzuconym, a nie jest to łatwe. Dlatego takie grupy nie będą miały nigdy masowego charakteru.
W naszym duszpasterstwie jest taka niepisana zasada, że nikt nikogo o nic nie wypytuje. Swoimi losami czy problemami dzielą się tylko te osoby, które odczuwają taką potrzebę. Oczywiście mogą one liczyć nie tylko na nasze wsparcie modlitewne. Działamy bowiem w ramach Archidiecezjalnego Duszpasterstwa Rodzin, które dysponuje szerokim wachlarzem specjalistycznych poradni, czasem są to też kontakty prywatne. Jedno jest pewne - nikt nie wyjdzie od nas bez otrzymania pomocnej dłoni.

Dlaczego duszpasterstwo nazywa się duszpasterstwem osób porzuconych? Wiem, że Maria, dzięki której ono istnieje, proponowała inną nazwę?

- Fakt, Marysia proponowała nazwę „wierni nierozerwalni”. Uważam, że słowo porzuceni sugeruje kogoś przegranego, a nie powinno być takiego skojarzenia. Mnie najbardziej odpowiada nazwa Wspólnota Trudnych Małżeństw, zaproponowana przez Sychar z Warszawy. Przy tej okazji gorąco polecam stronę internetową www.sychar.org

Czy spotkał się Ksiądz z taką sytuacją, że do osoby porzuconej powrócił współmałżonek?

- Nikt mi nic takiego nie oznajmił. Wiem jednak, że w niektórych trudnych małżeństwach zostały nawiązane zwykłe ludzkie relacje. I tak np. Piotr porzucony przez żonę, dzielił się radością, że po siedmiu latach milczenia wreszcie zaczęła z nim rozmawiać. On uważa to za łaskę Bożą.

Okazuje się, że dla tych porzuconych osób uzdrowienie ludzkich stosunków jest także niezwykle ważne. Odnosi się to przede wszystkim do tych małżeństw, gdzie porzucone zostają także dzieci. Obojętnie ile one będą miały lat, bardzo istotny jest dla nich fakt, że choć rodzice nie są już razem, to jednak potrafią ze sobą normalnie rozmawiać. Poza tym trzeba pamiętać, aby nie pielęgnować w sobie niechęci i nie odkurzać ciągle starych zranień.