Chwali Boga pracą i cierpieniem

Jadwiga Martyka

publikacja 03.04.2007 21:14

Zbigniew Urbański inaczej wyobrażał sobie swoje życie. Zawsze pełen energii, wysportowany, aktywny, nagle musiał zwolnić tempo. Gdy zachorował, był załamany, buntował się. Przecież dbał o swoje zdrowie, dlaczego więc takie doświadczenie? Gdy nie znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania, starał się godzić z losem. Źródło, 1 kwietnia 2007

Chwali Boga pracą i cierpieniem




Zbigniew Urbański inaczej wyobrażał sobie swoje życie. Zawsze pełen energii, wysportowany, aktywny, nagle musiał zwolnić tempo. Gdy zachorował, był załamany, buntował się. Przecież dbał o swoje zdrowie, dlaczego więc takie doświadczenie? Gdy nie znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania, starał się godzić z losem. Przestał się nad sobą użalać i rozpoczął walkę. Teraz nie może ciężko pracować ani uprawiać sportu, lecz nie zrezygnował ze wszystkiego. Jego mieszkanie zdobią puchary z konkursów wędkarskich i dyplomy za zwycięstwa w Konkursach Palm Wielkanocnych w Lipnicy Murowanej - miejscowości, w której mieszka od dzieciństwa.

Pan Zbigniew znalazł swoje miejsce na ziemi w Lipnicy Murowanej. Wieś ta położona nad Uszwicą, na Pogórzu Wiśnickim, w Małopolsce, kojarzy się przede wszystkim z odbywającym się tam od prawie pół wieku konkursem palm organizowanym w Niedzielę Palmową, ze świętymi Urszulą i Marią Teresą Ledóchowskimi oraz Szymonem, a także z wpisanym do księgi zabytków UNESCO - kościółkiem św. Leonarda.

Dla pana Zbigniewa, Lipnica to miejsce urodzenia i zamieszkania całej rodziny. Tu wśród urokliwych pagórków, pokrytych lasami, nad rwącą wijącą się rzeką, spędził dzieciństwo. Jak sięga pamięcią, zawsze pociągała go natura i zachwycała przyroda. Potrafił godzinami wędrować po lesie i przyglądać się różnym gatunkom drzew. Nie tylko podziwiał, próbował również rzeźbić. Już jako kilkuletni chłopiec strugał z drewna nożyki, szabelki, ludziki. Nie poszedł jednak w kierunku rzeźby, został stolarzem. Wprawdzie w rodzinie nie było takich tradycji, bo ojciec i dziadek - to kowale, ale on nie wyobrażał sobie pracy w innym zawodzie. Wcześniej musiał odbyć służbę wojskową. Został przydzielony do Kompanii Reprezentacyjnej WP. Służba przypadła mu do gustu i pozostawiła miłe wspomnienia. Wrócił jednak do Lipnicy, zamieszkał z rodzicami i zajął się pracą, oczywiście w drewnie. Wykonywał schody, drzwi, okna, boazerie, sufity. Pracował w prywatnym zakładzie, był z tego zadowolony, nie chciał otwierać własnego. Zmienił wystrój domu, "żeby było tak - jak nie ma nikt". Sufity ozdobił drewnianymi kasetonami, ściany przedpokoju pokrył boazerią, własnoręcznie wykonał meble do kuchni i drzwi wewnętrzne. To wszystko ogromnie go cieszyło, tym bardziej, że wkrótce miała się tu wprowadzić młoda gospodyni. Był najmłodszy w rodzinie, więc zgodnie ze zwyczajem pozostał z rodzicami. Swoją przyszłą żonę poznał na kursie przedmałżeńskim.
- Marysia od razu wpadła mi w oko, bardzo mi się spodobała - wspomina. - Potem się przekonałem, że oprócz urody ma wiele innych zalet, jest pracowita, zaradna, opiekuńcza. Chodziliśmy ze sobą kilka lat, bo różne okoliczności nie pozwalały wcześniej się pobrać. Ślub wzięliśmy w 1996 r. Układało nam się dobrze, relacje z rodzicami były poprawne, jedno co nas zasmucało, to brak potomstwa. Dużo pracowaliśmy, ja w swoim zawodzie, Marysia początkowo w handlu, później zaś w miejscowym zakładzie produkującym bombki choinkowe. Jej zadaniem było ręczne ich ozdabianie, a że miała talent plastyczny, pięknie to wychodziło. Obydwoje bardzo lubiliśmy swoje zajęcia.



Nadszedł rok 2000, Rok Jubileuszowy. Pan Zbigniew otrzymał zlecenie na wykonanie bramy, która z okazji dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa została umieszczona przy kościele parafialnym w Lipnicy Murowanej. To była ostatnia praca, jaką wykonał. Od tej pory rozpoczął bowiem zmagania z niespodziewaną i ciężką chorobą.

- Zaczęło się od pękania skóry palców, stóp i pięt - mówi pan Zbigniew. - Diagnozę postawiono po długim czasie i licznych konsultacjach medycznych. Była to nietypowa forma pierwotnego stwardniającego zapalenia dróg żółciowych. Jeden z lekarzy wytłumaczył mi, że to jest tak, jakby organizm zwalczał własną wątrobę. Byłem przerażony. Miałem przecież tyle do zrobienia, byłem młody, chciałem żyć aktywnie i twórczo. A tu trzeba z tak wielu rzeczy zrezygnować. Nie mogłem się z tym pogodzić. Dlaczego właśnie mnie spotyka coś takiego? Przecież nie palę papierosów, nie piję alkoholu, uprawiam sport. Powinienem być zdrów jak ryba. Nurtujące mnie pytania pozostały bez odpowiedzi. Miałem dwa wyjścia. Albo się załamać (myśli samobójcze oczywiście przychodziły), albo wziąć w garść.

Wybrał to drugie. Zmienił zupełnie tryb życia. Pożegnał się z pracą zawodową i otrzymał rentę, nie mógł bowiem podejmować żadnych czynności wymagających wysiłku. Zrezygnował z gry w piłkę nożną oraz uprawiania narciarstwa biegowego. I co najważniejsze, przestał się buntować.

- Przełom nastąpił wtedy, gdy dowiedziałem się, że to nie rak, którego się obawiałem - przypomina sobie pan Zbigniew. - Wstąpiła we mnie nadzieja na wyleczenie, choćby miało to nastąpić poprzez przeszczep wątroby. Równocześnie uświadomiłem sobie, że chorobę powinienem potraktować jako dar od Boga, który pozwala mi współuczestniczyć w cierpieniu. Pogodziłem się też z ograniczeniami i częstymi wizytami u specjalistów czy pobytami w szpitalach. Przestałem użalać się nad sobą i zacząłem na nowo cieszyć się życiem.

Pan Zbigniew postanowił też zagospodarować wolny czas, żeby nie myśleć o chorobie. Zawsze lubił wędkować. Obecnie mógł częściej wybierać się na ryby. Zaczął startować w konkursach wędkarskich i zdobywać puchary. To go bardzo cieszyło. Ale najwięcej radości dały mu sukcesy w Konkursach Palm Wielkanocnych w Lipnicy Murowanej.



Zbigniew Urbański wykonywał już wcześniej wielkanocne palmy. Nic w tym dziwnego. W parafii nie ma chyba ani jednej rodziny, która nie kultywowałaby tej tradycji. Przypomniał sobie nawet, że jako 14-letni chłopiec za swoją 7-metrową palmę otrzymał w nagrodę klaser na znaczki. Teraz przyszło mu do głowy, żeby znów spróbować swoich sił. Wiedział, że ma przed sobą trudne zadanie, bowiem najwyższe lipnickie palmy sięgały już kilkunastu metrów. Zaczął w Roku Jubileuszowym, sukcesywnie zwiększając w kolejnych latach wysokość swoich palm. W ubiegłym roku wykonał najwyższą w historii konkursów palmę, mierzącą 30 metrów i 13 centymetrów.

- Byłem bardzo zadowolony - uśmiecha się pan Zbigniew na to wspomnienie. - Zwycięstwo w konkursie i pobicie rekordu dało mi ogromną satysfakcję. Trud pracy ofiarowałem Bogu, dziękując, że czuwa nade mną i nad moją rodziną oraz prosząc o zdrowie i dalszą opiekę.

Trzeba podkreślić, że wykonanie palmy to niełatwe zadanie. Ważną czynnością jest wybór odpowiedniego drzewa na tyczkę. Musi mieć dużą wytrzymałość na zginanie, dlatego najlepsze są świerki, które samoczynnie usychają w lesie. Obwód jest ściśle określony, właściciel palmy powinien ją na dole objąć dłońmi. Z kolei wysokość decyduje o lokacie w konkursie. Dozwolone jest łączenie kilku części, co stanowi nie lada sztukę. Tyczkę należy ostrugać i obłożyć ściśle wikliną, oplatając ją cienkimi witkami. Wtedy pozostaje już tylko ozdobienie palmy. Przygotowaniem kolorowych kwiatów z bibuły zajmują się kobiety i dzieci z całej rodziny. Zakłada się je w przeddzień konkursu. Tu wiele zależy od inwencji wykonawcy. Pan Zbigniew zawsze ma ciekawe pomysły.

- W tym roku kolorowe kwiaty tworzą na palmie tęczę, zrobiliśmy około 550 goździków - opowiada. - Nie może też zabraknąć zielonych gałązek bukszpanu, a na czubku - wiązki palmy stawowej, bazi i kolorowych wstążek. Wysokości palmy nie zdradzam, uczyni to jury konkursowe w Niedzielę Palmową, gdy wszystkie kunsztownie ozdobione palmy staną wokół pomnika błogosławionego Szymona na lipnickim rynku.

Zbigniew Urbański postanowił - o ile zdrowie mu na to pozwoli - chwalić Boga "palmami sięgającymi coraz bliżej nieba". Chce również z ufnością przyjmować wszystko, co go w życiu spotka. A problemów w rodzinie nie ubywa. Pół roku temu żona straciła pracę. W celach zarobkowych wyjechała do Austrii, gdyż renta nie wystarczała na bieżące wydatki i kosztowne leczenie. Spotkają się na krótko w Święta Wielkanocne. Małżonkowie nie tracą jednak nadziei na lepsze jutro i wciąż z optymizmem patrzą w przyszłość.