Idiocenie

Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

publikacja 27.02.2007 15:57

Obrażam? Od idiotów wyzywam? Naruszam godność, honor i inne wartości? Nic podobnego. Nie piszę o ludziach, lecz o ich działaniach. Ale nawet gdybym nazwał kogoś idiotą – w poniższym kontekście nie będzie to obraźliwe, a co najwyżej smutne, bardzo smutne. Głos Ojca Pio, 2/2007

Idiocenie




Obrażam? Od idiotów wyzywam? Naruszam godność, honor i inne wartości? Nic podobnego. Nie piszę o ludziach, lecz o ich działaniach, nie kwalifikuję ludzi, ale czyny – także słowa, które są wyrazem idiocenia. Ale nawet gdybym nazwał kogoś idiotą – w poniższym kontekście nie będzie to obraźliwe, a co najwyżej smutne, bardzo smutne. I nie chodzi o emocjonalne reakcje. Nie, nie – to opis filologiczno-smutno-komunionalny.

Filologiczny, ponieważ wywodzi się od etymologii, od znaczenia greckiego słowa idiotes. Grecy nazywali w ten sposób człowieka zamkniętego tylko w kręgu swoich interesów i spraw. Nie istnieją dla niego inni i ich sprawy. Stan zaś takiego zamknięcia starożytni Grecy nazywali – idioteia, ja zaś pozwoliłem sobie na polski odpowiednik – idiocenie – noszący w sobie iskierkę nadziei, której jest dużo mniej, gdy proces dobiegnie do określonego poziomu. Wtedy można już mówić o zidioceniu. Profesor Stanislaw Grygiel – ciągle za mało znany polski filozof – rozwijając etymologiczne znaczenie słowa, dokonuje opisu kogoś, kto uległ temu stanowi – opisuje idiotę. Idiota nie pojmuje ani siebie, ani innych, ponieważ jest nieobecny. Nie dochodzi do siebie, jest nie-przytomny, ponieważ […] nie dochodzi do innych. Idiocenie zatem to zanurzenie – niby przysłowiowa śliwka w kompocie – we własnym, hermetycznie zamkniętym na innych, świecie.

Nie oznacza to bynajmniej, że ofiara idiocenia jest zupełnie samotna, nie spotyka się z ludźmi, żyje w przestrzennym oddaleniu od ludzi. Nic z tego. Może być nawet towarzyska i mieć wiele kontaktów, poznawać ciągle nowe osoby. Wszystkie one wcześniej czy później zorientują się wszakże, że są tylko częścią, fragmentem interesów, albo co najwyżej będą zapraszane do tego samego koszmarnego tańca idiotów – prawdziwego danse macabre. Idiocenie może dokonywać się też we dwoje – będzie wtedy idiotyczna miłość, ba!, rodzaj matrymonializmu. Zdarzy się, że zjawisko dotknie całą rodzinę, zamykając ją na jakiekolwiek inne sprawy, wartości stojące poza własną korzyścią jej członków – nazwijmy tę odmianę familiaryzmem. Takie zjawisko dotyczyć może także całych grup zapatrzonych wyłącznie we własne cele. Profesor Grygiel podsumowuje: „Idioci” niszczą społeczeństwo.





Nie bójmy się wszakże stwierdzić, że syndrom idiocenia może też być obecny w Kościele. Wtedy poszczególne grupy uciekają przed ewangelicznym osądem zdarzeń, działań i zachowań ludzi oraz instytucji kościelnych, a jedynym kryterium jest określenie, czy osoba (albo instytucja) jest „nasza” bądź też „nie-nasza”. Obojętne czy będzie to ostemplowanie kogoś mianem „liberałka”, „moherowca”, fundamentalisty lub innym. Czasami zresztą idiocenie objawia się zajadłą zdolnością tworzenia coraz większej ilości podziałów. Prawda Ewangelii, skupienie nad nią i nad tajemnicą Bożego działania, i ludzkiego grzechu, zastępowana jest wrzaskiem. O tak, ktoś w stanie idiocenia jest wrzaskliwy! Zamiast budowy Kościoła, tworzy się kościółki, które straszą brakiem otwarcia i miłości wobec inaczej myślących katolików.

Czy jest na idiocenie rada, remedium? Niejedna nawet. Najprostsza to czytanie Ewangelii. Lektura taka, jeśli jest oparta na szczerym pragnieniu poznania Chrystusa, będzie wyprowadzać z zaklętego kręgu zidiocenia, będzie odnosić do prawdziwych, obiektywnych wartości. Mamy się uczyć, jak być Chrystusowi – czyli do niego coraz bardziej podobni, a zatem coraz bardziej otwarci na Boga, człowieka, świat wokół.

Obok lektury Ewangelii warto też rozmawiać ze starymi przyjaciółmi i to niekoniecznie o wydarzeniach wielkiej polskiej polityki. Zresztą jaka ona tam wielka, jeszcze nie wyrosła ciągle z podglądania przez dziurkę od klucza. Można pogadać o czymś ważnym, ciekawym, a jeszcze lepiej zapytać przyjaciela o jego sprawy, potem o jego najbliższych, w końcu o jego zdanie na różne tematy. Taka rozmowa otwiera na drugiego człowieka, co więcej: zachęca także i jego do takiego samego zainteresowania się nami.

Sensowna i sympatyczna rozmowa to wyjście z obszaru idiocenia, to bycie z drugą osobą, która staje się ważna, to początek budowania wspólnoty.