Wakacyjny fundusz inwestycyjny

Antoni Skowroński

publikacja 04.08.2007 07:44

Kiedy dzieci osiągają wiek tak zwanej pełnoletniości, przypominają ptaki na coraz to dłużej wylatujące z gniazda. W ten sposób oswajają stopniowo rodziców z nieuchronnym ostatecznym odlotem. Głos ojca Pio, 46/2007

Wakacyjny fundusz inwestycyjny




Kiedy dzieci osiągają wiek tak zwanej pełnoletniości, przypominają ptaki na coraz to dłużej wylatujące z gniazda. W ten sposób oswajają stopniowo rodziców z nieuchronnym ostatecznym odlotem. Dla matki i ojca to znak, że nadszedł czas na podsumowania dotyczące efektów wieloletnich wysiłków wychowawczych.

Prowadząc z żoną takie rozmyślania, zapytaliśmy nasze „dzieci” wprost (syn 21 lat, córka 20 i drugi syn 17), co one myślą o latach spędzonych w rodzinnym domu. Po wysłuchaniu głównie krytyki pod adresem stosowanych przez nas metod wychowawczych zapytaliśmy, co wspominają najlepiej. Po krótkim namyśle odparli jednomyślnie: wyjazdy i wakacje – to było fajne.

Takie wyznanie uruchomiło lawinę wspomnień. Dzieci mówiły, gdzie i dlaczego było najfajniej… i tu już każde miało inne zdanie. Natomiast żona i ja przypominaliśmy sobie zarówno to, ile trudu pochłaniały przygotowania do wyjazdów, a także to, że np. prawa do „pełnowymiarowych” urlopów czasami trzeba było bronić jak niepodległości, bowiem dla niektórych pracodawców kilkutygodniowy wyjazd urlopowy był czymś nie do przyjęcia. My jednak planowaliśmy zarówno urlopy, jak i długie weekendy (początek maja, Boże Ciało itp.) i staraliśmy się konsekwentnie realizować tego typu wypady. Planowanie miejsc i rezerwowanie noclegów odbywało się często przez wiele tygodni albo i miesięcy przed wyjazdem. Wyboru miejsc dokonywaliśmy systemem wędrowania palcem po mapie.
 

Czas ofiarowany dzieciom


Z żoną zastanawialiśmy się, czy takie wyjazdy – oprócz miłych wspomnień, które też są wartością samą w sobie – pozostawiły jakiś pozytywny, trwały ślad. Jeśli wziąć pod uwagę alarmy pedagogów dotyczące braku czasu ofiarowanego przez rodziców swoim dzieciom i niedoboru poświęcanej pociechom uwagi, to właśnie te problemy podczas wspólnych wyjazdów mogą zostać rozwiązane. W ciągu roku zazwyczaj nie udaje się spędzać z dziećmi zbyt wiele czasu, a tym bardziej nie można znaleźć okazji, by coś wspólnie robić. A dla nas właśnie to było priorytetem – stąd jeździliśmy sami, bez znajomych, by nie pochłonęły nas kontakty z dorosłymi, lecz by mieć możliwość pielęgnowania relacji pomiędzy nami a dziećmi.

Drugim widocznym owocem naszych wyjazdów okazał się być szacunek dla przyrody, jakiego wyraźnie nabrały nasze dzieci (zazwyczaj miejscem wyjazdów były parki narodowe lub rezerwaty przyrody). Ponadto „zakiełkowało” w nich coś na kształt „duchowości franciszkańskiej”, bo twierdzą, że nigdzie tak nie czują obecności Boga, jak np. w lesie, w zupełnej samotności i ciszy…




Kolejnym owocem było poszerzenie horyzontów kulturalnych dzieci dzięki udziałowi w różnych okazjonalnych imprezach wakacyjnych. Najbardziej w pamięć zapadły nam Zloty Ciemnogrodu organizowane przez Wojciecha Cejrowskiego, dziś znanego z telewizyjnej serii „Boso przez świat”. Nie można nie wspomnieć też o tym, że staraliśmy się odwiedzać znane sanktuaria, jak Gietrzwałd czy Święta Lipka oraz miejsca historyczne, jak Grunwald czy Westerplatte, których poznanie zapewne też należy uznać za wartość samą w sobie.

Jako dorosły wspomnę, że do dziś pamiętam nasz najdłuższy, miesięczny urlop, podczas którego „zaliczyliśmy”: Roztocze, Warmię i Wybrzeże Bałtyku. Wracając z tej wyprawy, czuliśmy się chyba jedyny raz w życiu tak wypoczęci i odprężeni, że niemal z niecierpliwością czekaliśmy na pracę.
 

Odkryte pasje


Wydaje się, że nasze wyjazdy stały się jakimś zalążkiem przyszłej pasji wędrowniczej dzieci, tym bardziej, że zamiłowanie to było wzmacniane wieczorną lekturą książek, m.in. serii o Tomku Wilmowskim, powieści Jamesa Coorwooda, Jacka Londona czy relacji podróżniczych autorstwa Wojciecha Cejrowskiego.

Czas pokazał, że namiastka pasji podróżniczej rodziców została przez dzieci nie tylko podchwycona, ale i rozwinięta, nawet w skali makro. Nasze pociechy parają się dziś turystyką wysokogórską (zaliczanie „czterotysięczników”), wspinaczką skałkową, narciarstwem, żeglarstwem, a najstarsze z nich autostopem przemierzyło sporą część Europy, a ostatnio tym sposobem zwiedziło najpierw Maroko, a potem Turcję.

W naszym przekonaniu dobrze się stało, że my – rodzice, pozwoliliśmy naszym dzieciom odkryć podobne pasje. Dzięki temu wciąż mamy wspólne przestrzenie zainteresowań i naturalną okazję do wspólnych wypadów za miasto (np. na wspinaczkę skałkową), co z „wyrośniętymi” dziećmi nie jest już sprawą oczywistą… Przypuszczam, że dla dzieci nie bez znaczenia jest fakt, że teraz one mogą swych rodziców czegoś nauczyć i im doradzać.




Podróże kształcą – co do tego nie mam żadnych wątpliwości! Nauką, którą uznaliśmy za najcenniejszą, było przełamywanie uprzedzeń. Najmocniej, póki co, odkrył to nasz starszy syn, który nieprzyjęty w Maroku na umówionym noclegu, został przez zupełnie obcych ludzi (wyznawców islamu) zaproszony do domu i nakarmiony. Następnie spędził tam cały tydzień i zaprzyjaźnił się – pomimo kompletnego braku znajomości języka – na tyle mocno, że żegnany był rzewnymi łzami i zapraszany na co najmniej rok. Oznak wielkiej gościnności i przyjaźni doświadczał w wielu miejscach, o których obiegowa opinia jest negatywna, jak choćby w Rumunii czy Turcji.

Przełamywanie uprzedzeń to nauka, jaką my przyjęliśmy dzięki doświadczeniom naszych dzieci. Przejawia się to m.in. tym, że np. od dłuższego czasu nie mamy żadnych oporów, by brać autostopowiczów nawet, a może i tym bardziej, jeśli jest to reprezentująca różne subkultury młodzież. Zazwyczaj okazuje się, że są to bardzo sympatyczni, poszukujący swego miejsca w życiu młodzi ludzie, a wcześniejsze obawy przed nimi były nieuzasadnione.
 

Bezcenne znajomości


Podróże i przełamywanie uprzedzeń mogą owocować także zawieraniem bezcennych znajomości. To doprawdy zdumiewające, jak ubogacające kontakty można zawrzeć podczas wakacyjnych wypraw. Część takich znajomości przerodziła się w trwałe, wieloletnie przyjaźnie z rodzinami z różnych części Polski, a niektóre z nich można nazwać wręcz więzami rodzinnymi, bo w jednym przypadku zostaliśmy nawet rodzicami chrzestnymi… Nas samych zdumiewa szerokość naszych znajomości, bo wśród zaprzyjaźnionych z nami osób i rodzin są zarówno mieszkańcy malutkich wiosek, jak i ludzie na eksponowanych stanowiskach, księża i lekko zwariowani artyści.

Do przełamywania uprzedzeń ponownie przekonała mnie znajomość zawarta podczas ostatnich wakacji… O wiecznym nonkonformiście, gardzącym wszelką komercją buntowniku, jednym z filarów polskiego punk-rocka, człowieku o wizerunku u wielu budzącym grozę, królu – jak chcą niektórzy – Bieszczad słyszałem od dzieci i ich przyjaciół niemal legendy…




Siczka z Ustrzyk Dolnych – lider legendarnego, od trzydziestu lat działającego poza mediami zespołu KSU, w prywatnych kontaktach okazał się być duszą-człowiekiem, osobą niezwykle skromną, wrażliwą, serdeczną i po prostu niespotykanie prostolinijną. Kolejny raz okazało się, że zupełnie różne historie życia, skrajnie odmienne wartości wyniesione z domów nie muszą być barierą w kontaktach z drugim człowiekiem.

Różnice mogą ubogacać, nie muszą dzielić – wszystko zależy od przyjętej postawy, od tego, czy potrafi się na człowieka popatrzeć bez uprzedzeń.
 

Wyniki wakacyjnych inwestycji


Dziś widzimy, że podjęte przez nas wakacyjne inwestycje przyniosły ewidentne – choć oczywiście materialnie niewymierne – owoce.

Pierwszy z nich to wspaniałe, jednoczące rodzinę wspomnienia, będące wynikiem wspólnie spędzanego czasu. Pierwsze reakcje dzieci na widok morza czy polujących ptaków drapieżnych bądź własnoręcznie złowiony przez nich pierwszy szczupak – tego nie da się łatwo zapomnieć!

Drugi owoc to wymiana pasji między pokoleniami – najpierw rodzice „zarażają” czymś dzieci, a następnie – jeśli tego chcą – dają się dzieciom wciągać w ich własne, nowe już pasje, ale będące w pewnym stopniu rozwinięciem tych przejętych od rodziców.

Trzeci owoc to – dzięki poznawaniu zupełnie innych ludzi – kształcenie postawy przełamywania uprzedzeń, niepotrzebnych obaw, sztucznego dystansu wobec innych (ani lepszych, ani gorszych, tylko innych) ludzi, co z kolei daje możliwość poszerzania własnych horyzontów myślowych i światopoglądowych oraz przynosi ogromną radość i satysfakcję z zawartych przyjaźni.