W poszukiwaniu autentycznej duchowości

Cezary Sękalski

publikacja 07.04.2008 10:32

W znaczeniu ogólnym pojęcie to oznacza dążenie człowieka do odkrycia własnej tożsamości i pójście specyficzną, indywidualną drogą rozwoju. Takie rozumienie duchowości przeciwstawia się zwykle płytkiemu konsumpcjonizmowi i powierzchownej gonitwie za przyjemnościami. Głos ojca Pio, 50/2008

W poszukiwaniu autentycznej duchowości



Pojęcie duchowości jest dzisiaj bardzo modne. W różnych mediach używa się go często i to poza kontekstem religijnym. Czym zatem jest duchowość i jak można by ją definiować?



Oblicza duchowości


W znaczeniu ogólnym pojęcie to oznacza dążenie człowieka do odkrycia własnej tożsamości i pójście specyficzną, indywidualną drogą rozwoju. Takie rozumienie duchowości przeciwstawia się zwykle płytkiemu konsumpcjonizmowi i powierzchownej gonitwie za przyjemnościami. I nawet na polu kultury świeckiej niekiedy zarzuca się artystom, że dla mamony i łatwego poklasku schodzą z wąskiej drogi własnego rozwoju artystycznego, a wybierają szeroki gościniec przeróżnych kompromisów, na które skazuje ich bezlitosna machina show-biznesu.

Celowo rozpocząłem niniejszą refleksję nad duchowością od jej świeckiego znaczenia, bo ludziom wierzącym pojęcie to nazbyt często kojarzy się jedynie z praktykami religijnymi. Dla wielu chrześcijan uprawianie duchowości to modlitwa, uczestnictwo we Mszy Świętej i w nabożeństwach, a gdy usłyszą od ołtarza słowa: „Idźcie ofiara spełniona”, wraz z opuszczeniem świątyni, zdają się opuszczać także całą sferę sacrum i powracać do profanum, w którym duchowość z założenia nie może mieć swojego miejsca. Takie ujęcie jest jednak niewystarczające.

Innym katolikom pojęcie duchowości kojarzy się przede wszystkim z życiem zakonnym i kapłańskim. Habit i sutanna są dla nich wystarczająco czytelnym znakiem, aby mogli w jakiś sposób duchowość zlokalizować. Tym bardziej, gdy ktoś jeszcze poprzez lekturę oswaja się z takimi pojęciami jak duchowość benedyktyńska, franciszkańska, dominikańska czy ignacjańska... Znana sentencja, że „nie habit czyni mnicha”, zdaje się zadawać kłam takiemu spojrzeniu. O wiele trudniej jednak opisać, co danego człowieka czyni mnichem...

Wreszcie duchowość próbuje się odnaleźć w życiorysach świętych. Pasjonujemy się często opisami przełomowych momentów z ich życia, takimi jak: spotkanie św. Franciszka z trędowatym, stygmatyzacja Ojca Pio czy też wizja Chrystusa cierpiącego młodej Faustyny Kowalskiej. Nazbyt często jednak zapominamy, że duchowość nie została zarezerwowana jedynie dla ludzi szczególnie wybranych. Wszyscy jesteśmy do niej zaproszeni. Jej realizacja to nie tylko udział w takim czy innym nabożeństwie, ale odkrycie własnej drogi do Boga i konsekwentne podążanie nią przez całe życie.



Szczep winny i latorośle


Specyfikę chrześcijańskiej duchowości doskonale oddaje wypowiedź Jezusa: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. (...) Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 1-2, 4-5).

W tych słowach odnajdujemy porównanie życia człowieka do latorośli wszczepionej w krzew winny. To prawda, że do przeżycia sadzonce winogron wystarczy zanurzenie w szklance wody, jednak bez wszczepienia w krzew nie można spodziewać się jej pełnego wzrostu i owocowania. Dopiero gdy zostanie częścią żywej gałęzi i zacznie ciągnąć soki z korzeni krzewu, można spodziewać się jej prawdziwego rozkwitu i dojrzałych owoców. Podobnie jest z życiem każdego chrześcijanina.

Jak wiadomo, sakrament chrztu określa naszą przynależność do Chrystusa. Jednak to, czy przede wszystkim do Niego zechcemy odnosić wszystkie zamierzenia i pragnienia, z Niego czy też z innych źródeł czerpać życiowe siły, jest już naszą indywidualną decyzją. Nierzadko wielu ludzi, choć deklaruje przynależność do tradycji chrześcijańskiej, niewiele robi, aby w głębszy sposób zakorzenić się w Chrystusie. Dopiero kiedy przekonają się, że ich życiowe plany, snute z pominięciem Boga, nie przynoszą spodziewanych rezultatów, a niekiedy nawet prowadzą do życiowych tragedii, zaczynają szukać Bożej bliskości i próbują w świetle słowa Bożego zrozumieć swoją dotychczasową drogę. Często jest to pierwszy moment poważniejszego podejścia do chrześcijaństwa. Ich duchowa droga tu jednak się nie kończy, ale właściwie dopiero się zaczyna.



W stronę rozkwitu


Zakorzenienie w Chrystusie nie jest jednorazowym aktem, ale procesem, w którym stopniowo trzeba odrzucić wszystko, co może zniszczyć tę rodzącą się, wyjątkową duchową więź. A zatem trzeba w pierwszej kolejności porzucić grzech, a następnie starać się coraz lepiej dostroić do Bożego prowadzenia w różnych życiowych okolicznościach. Proces ten domaga się nie tylko częstego korzystania z sakramentu pojednania i Eucharystii, ale także coraz głębszego poznawania siebie, a zwłaszcza prześwietlenia światłem Ewangelii całej dotychczasowej historii swojego życia. Pomocne w tym jest stałe kierownictwo duchowe oraz dobre systematyczne rekolekcje, które umożliwiają zmierzenie się z własną przeszłością.



Bywa bowiem, że pamięć, nierzadko naznaczona różnymi zranieniami z dzieciństwa i z lat późniejszych, do dziś deformuje nasze postrzeganie Boga i samych siebie, a przez to utrudnia odkrycie autentycznego powołania. Dopiero duchowe uzdrowienie i wyzwolenie z różnych życiowych miraży i kompensacji sprawia, że nasz wzrok staje się bardziej klarowny, a serce bardziej podatne na łaskę Bożego prowadzenia. Uzdalnia to człowieka do odkrycia i przyjęcia Bożego powołania, które wyznacza człowiekowi ramy dalszej drogi rozwoju.

Każdy chrześcijanin w pewnej perspektywie czasowej musi odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy wolą Bożą jest wybór życia kapłańskiego (w przypadku mężczyzny), zakonnego, czy też droga rozwoju w stanie świeckim (w małżeństwie, jeśli w tym będzie większa chwała Boża, lub jako osoba samotna). W każdym z tych przypadków na kolejnym etapie duchowej drogi dokonuje się coraz głębsze odkrywanie talentów i charyzmatów, które Duch Święty w nas złożył, abyśmy mogli służyć swoimi darami i umiejętnościami innym ludziom.

Każdy człowiek jest przez Boga obdarowany inaczej i jego obowiązkiem jest odkryć, które z otrzymanych talentów powinien rozwijać najbardziej, aby uczynić je osią swojego życiowego powołania. Ta selekcja jest bardzo ważna, bo na rozwój wszystkich możliwości nigdy nie wystarczy nam czasu. Ważne też, żeby w planowaniu swojego rozwoju pozbyć się nieuporządkowanych przywiązań. W przeciwnym razie człowiek nieraz pół życia traci na to, aby opłakiwać niezrealizowane marzenia, zamiast zacząć rozwijać się w dziedzinie, która bliższa jest jego duchowej tożsamości i w sposób bardziej pewny może doprowadzić go do owocnej służby innym.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus pisała: „Jak słońce oświeca równocześnie cedry i każdy mały kwiatek, jak gdyby był jedynym na ziemi, tak Pan nasz troszczy się o każdą duszę z osobna, jakby nie miała podobnych sobie; i jak w przyrodzie następstwo pór roku sprawia, że w oznaczonym dniu może zakwitnąć najdrobniejsza stokrotka, podobnie wszystko zgodne jest z dobrem każdej duszy”. Bóg sprzyja więc naszemu pełnemu rozkwitowi, do nas jednak należy, aby pod Jego okiem właściwie pokierować naszą przyszłością.



Promieniowanie wewnętrznego blasku


Ludzie, u których następuje harmonijny rozwój talentów i charyzmatów, zaczynają owocować. Ujawnia się to m.in. w udanym życiu rodzinnym, wspólnotowym oraz w tym, że są cenieni w pracy zawodowej jako specjaliści i coraz więcej osób zwraca się do nich po pomoc. Czasem stają się wręcz mistrzami w swojej dziedzinie. Na tym etapie można już mówić o promieniowaniu duchowości danej osoby. Niekiedy zdarza się też, że inni ludzie tak bardzo są zafascynowani dojrzałym kształtem czyjegoś życia chrześcijańskiego, że u takiej osoby chętnie szukają rady duchowej, a niekiedy pragną pójść analogiczną drogą rozwoju.



Warto zauważyć, że zakony w swoich początkach były właśnie takimi wspólnotami ludzi zgromadzonych wokół charyzmatycznego założyciela. Każda zakonna reguła stanowiła pewien rodzaj odwzorowania świata wartości, jakie w swoje życie wcielał jej twórca i do jakiego zapraszał swoich naśladowców. Tak więc jedną z ważnych cech duchowości benedyktyńskiej była stałość miejsca, ujęta jako szczególna wartość powołania monastycznego. Z kolei powołanie franciszkańskie charakteryzowało się umiłowaniem skrajnego ubóstwa jako szczególnej wartości duchowej. Jej cechą było również wędrowne kaznodziejstwo, bliskie także dominikanom, którzy jednak w swojej formacji większy nacisk kładli na intelekt. Wreszcie reguła jezuitów podkreślała wagę aktywności apostolskiej i dla niej gotowa była porzucić nawet wspólnotową modlitwę, która w dotychczasowej wizji życia zakonnego była nieodzowna.
 

Recepta na dziś


Dziś trudno mówić o jednej duchowości chrześcijańskiej. Należałoby ją raczej postrzegać jako rzekę życia, która nieustannie szuka sobie najdogodniejszego koryta. Każdy chrześcijanin winien podejmować wysiłek odkrywania i wcielania w swoje życie tych elementów życia duchowego, które w najlepszy sposób korespondują z jego indywidualnym powołaniem. Stąd częsty dzisiaj eklektyzm, a więc zdolność do korzystania z wielu cennych zaleceń pochodzących z różnych nurtów duchowych, jeśli są pomocne w naszej drodze do Boga. Takie podejście jest tym bardziej konieczne, że w dzisiejszych czasach nie można stosować wszystkich reguł sprzed kilkuset lat, ale trzeba wybrać te, które są bardziej dostosowane do współczesnych wyzwań.

Z kolei jednym z podstawowych błędów w życiu duchowym jest sięganie po takie elementy z jakiejś duchowości, które nijak nie przystają do naszego powołania i są raczej przeszkodą niż pomocą w osobistej drodze do Boga. Święty Franciszek Salezy pisał: „Inaczej oddaje się pobożności dworzanin, inaczej rzemieślnik lub sługa czy panujący, inaczej wdowa, panna lub mężatka”. I zaraz dodawał: „Czy byłoby stosowne, gdyby biskup chciał żyć w samotności jak kartuz? Co by to było, gdyby ludzie żyjący w małżeństwie nie chcieli dbać o dobra doczesne jak kapucyni; gdyby rzemieślnik był cały dzień w kościele jak zakonnik; a zakonnik był zawsze gotowy do usług wszystkich, co jest obowiązkiem biskupa? Czy nie byłoby to nieodpowiedzialne, nieznośne, a nawet śmieszne?”.

Warto zatem nieustannie poszukiwać takich nurtów duchowych, które pomogą nam odkryć to, co umocni naszą więź z Bogiem i uzdolni do lepszej służby ludziom.