Trzeba sobie radzić

Paulina Matras

publikacja 13.02.2009 19:19

Los rzuca młodych studentów nieraz na drugi koniec Polski, czy nawet świata. Szukają, czego mogą, aby tylko móc zarobić przysłowiowe parę groszy. Dla niektórych te parę groszy oznacza być, albo nie być studentem. Wzrastanie, 2/2009

Trzeba sobie radzić



Wakacje to czas wymarzony na podróże. Niektórzy jednak odbywają wycieczki nie po to, by odpocząć, ale by znaleźć pracę. Los rzuca młodych studentów nieraz na drugi koniec Polski, czy nawet świata. Szukają, czego mogą, aby tylko móc zarobić przysłowiowe parę groszy. Dla niektórych te parę groszy oznacza być, albo nie być studentem. Zapewne wielu z nas zastanawia się, „dlaczego?”. Przecież osoby, które mają niski dochód dostają stypendia socjalne, stypendia na wyżywienie, itd… Czy jednak zastanawialiśmy się, ile wynosi stypendium przeciętnego studenta?

Droga przez mękę

Aby uzyskać stypendium, najpierw musimy odbyć kilka wycieczek, które wcale nie należą do najmilszych. Pierwszy przystanek to oczywiście zapoznanie się ze wszystkimi wymaganymi dokumentami, których lista nieraz nie ma końca. Drugim przystankiem jest ukochany Urząd Skarbowy.

Należy stamtąd wziąć rozliczenia wszystkich członków rodziny. A co, jeśli mam siostrę, która ukończyła 18 lat, kontynuuje naukę w szkole i nie rozliczyła się z US, ponieważ nie ma żadnych przychodów? Na nieszczęście, to jeden z bardzo częstych przypadków, a US wcale nie chce tak łatwo wydać zaświadczenia, że przychód był zerowy. Wtedy trzeba znowu ganiać, składać oświadczenie podatkowe i czekać, czekać, czekać, aż pracownicy Urzędu rozliczą się z moją siostrą.

Potem jest czekanie na rozpatrzenie podania. Niestety, trwa ono nieraz kilka, a nawet kilkanaście tygodni. Pierwsza wpłata na konto przychodzi zazwyczaj po dwóch, trzech miesiącach studiowania, co oznacza, że właśnie tyle czasu musimy wydawać na naukę nasze osobiście zarobione, bądź pożyczone pieniądze. Zadowolona biegnę do bankomatu, aby podjąć długo wyczekane i wymodlone stypendium… A na koncie widnieje niewielka sumka 340 złotych, za które przecież trzeba zapłacić mieszkanie, bilety, jedzenie, książki… Lista wydatków nie ma końca. Zrozpaczona, nie wiem, na co wydać tę „okazałą” sumę…

Łatanie budżetu

Po pewnym czasie jednak do naszej głowy wkrada się myśl, aby trochę podreperować budżet. Idąc na kolejne zajęcia spostrzegam ogłoszenie: „Rozdawanie ulotek 8 zł na godzinę” wiszące na drzewie. Nie zastanawiając się ani chwili, chwytam za telefon.

Myślałam, że zajęcie będzie miłe i przyjemne, tymczasem okazuje się, że przechodnie niechętnie chcą współpracować, na dworze z dnia na dzień robi się coraz zimniej. I coś, co najbardziej paraliżuje umysł, to myśl, że już niedługo sesja, a ja jeszcze nic nie umiem, bo przecież cały czas jestem pochłonięta pracą.

Po trudach dziewięciomiesięcznego studiowania nadeszły wakacje. Zaczynają się poszukiwania pracy, która da możliwość normalnego studiowania.

Z początkiem następnego tygodnia jestem już na plantacji truskawek. Odnosząc koszyczek pełen owoców na przyczepę dostaję paragonik, z którym na koniec dnia mam się zgłosić do biura.
„- 30 łubianek dzisiaj. Całkiem nieźle” – mówi do mnie pani od kasy, wręczając 60 złotych. Chęć dobrego zarobku sprawia, że nabieram coraz większego zapału do pracy. Ale po pewnym czasie, coś jest nie tak. Czyżby głowa zawiodła przy obliczaniu zarobków? Nie. To tylko sezon na truskawki się kończy.

Czymś, czego najbardziej nie chciałam w życiu robić, to pracować w barze, ale w końcu decyduję się, aby pójść do pobliskiego lokalu i tam zapytać o pracę.

Na początku wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że nie wszystko jest takie piękne i urocze.

Z klientami bywa różnie. Niektórzy są bardzo mili, inni potrafią zrobić awanturę o byle co. Ale na szczęście są w moim życiu osoby, którym mogę się wyżalić. Załoga, z którą pracuję też daje nieraz „popalić”, co sprawia, że po miesiącu mam już dosyć tej pracy. No, ale został jeszcze miesiąc do rozpoczęcie roku akademickiego i dochodzę do wniosku, że jakoś jeszcze wytrzymam tych kilka tygodni. Pieniądze zawsze się przecież przydadzą, a w przyszłym roku może uda się wyjechać za granicę i tam więcej zarobić?

***

Po trzech miesiącach pracy wcale nie mam ochoty wracać do nauki. Teraz to chętnie bym odpoczęła, pojechała nad wodę, spotkała się z przyjaciółmi. Jednak rozważając wszystkie za i przeciw dochodzę do wniosku, że skoro udało się mi podreperować budżet, to przynajmniej nie będę musiała rozdawać ulotek czy nosić talerzy z pizzą pomiędzy zajęciami. Stwierdzam, że ta praca we wakacje wcale nie była taka zła i przynajmniej teraz będę miała trochę więcej czasu dla siebie i co najważniejsze, więcej czasu na naukę. Tylko, jak długo tak można?