Papież ojcem

Dorota Krawczyk - z cyklu rozważania nieteologiczne

publikacja 07.10.2008 22:39

Czy papież może być ojcem? Gdy próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdy próbuję podać racje za tym, co gdzieś głęboko odczuwam, zawsze staje mi przed oczami pewna wzruszająca scena… Przyjdź, 2/2008

Papież ojcem



Oglądałam kiedyś film o pewnym papieżu, który w sposób nadmierny faworyzował młodego – choć niespecjalnie obiecującego – kapłana. Posuwał się nawet do tego, że ustanawiał dla niego nowe funkcje kościelne, lecz gdy dochodziło do osobistego spotkania, był zawsze bardzo szorstki i wymagający. Okazało się, że ów papież był jego ojcem.

Historia papiestwa notuje niestety niechlubne przypadki, gdy głowa Kościoła – będąc przecież w stanie bezżennym – płodzi dzieci w sensie fizycznym. Nie są to jednak przypadki nagminne i nie należą do historii współczesnej, a jednak temat ojcostwa papieża jest ważny i godny uwagi.
Czy papież może być ojcem?
Gdy próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdy próbuję podać racje za tym, co gdzieś głęboko odczuwam, zawsze staje mi przed oczami pewna wzruszająca scena…

Jest Rzym roku 2000. Ostatni dzień Światowych Dni Młodzieży. Na placu przed bazyliką św. Piotra tłumy rozentuzjazmowanej młodzieży wiwatują na cześć 80-letniego, schorowanego starca. Nagle zapada cisza. Do mikrofonu podchodzi młoda Włoszka i zaczyna mówić. Dziękuje papieżowi za jego obecność, za świadectwo jego miłości do tych młodych, których serca są jeszcze otwarte, jeszcze nie przesiąknięte współczesnym sceptycyzmem i nihilizmem. W miarę mówienia jej głos zaczyna coraz bardziej drżeć; wreszcie kończy: ...a Ty jesteś naszym ojcem i to jakim ojcem!. I tu emocje puszczają. Wśród burzy oklasków, dziewczyna podbiega do papieskiego tronu, klęka i wtulając się w białą postać, wybucha płaczem.
Tak. Papież może być ojcem.

Przykład

Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna – wspomina swojego ojca Jan Paweł II. - Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków.

Karol Wojtyła bardzo szybko został na świecie zupełnie sam. Gdy miał 9 lat umarła mu matka, trzy lata później – starszy brat, wreszcie w 21 roku życia stracił również ojca. Lecz te 10 lat, które przeżyli razem – Karol-ojciec i Karol-syn – wystarczyły, aby ojciec ukształtował w synu mocny fundament, aby nawodnił należycie tę młodą, wrażliwą roślinę, która przez tyle długich lat miała wydawać wspaniałe, dojrzałe owoce. Z młodzieńczych wspomnień pozostał Papieżowi także i ten obraz, gdy budząc się czasem w nocy, widział ojca na klęczkach, pogrążonego w modlitwie. Nigdy – konkluduje – nie mówiliśmy z sobą o powołaniu kapłańskim, ale ten przykład mojego Ojca był jakimś pierwszym domowym seminarium.

Tak jest siła przykładu.

Papież nigdy nie zapomniał o tych najwcześniejszych doświadczeniach ojcowsko-synowskich relacji, które ukształtowały jego przyszłość. Ich ślad odnajdujemy w całym papieskim nauczaniu. Adhortacja o świętym Józefie wyraża je w sposób bezpośredni: miłość Józefa z pewnością wpływała na miłość Jezusa i wzajemnie - miłość Jezusa wpływała na pewno na miłość Józefa: jakże zatem zmierzyć głębię tej jedynej w swoim rodzaju więzi? Z pewnością nie da się jej zmierzyć słowami. Bóg zechciał, aby Jego Jednorodzony wzrastał jako prawdziwy człowiek, w prawdziwej, ziemskiej rodzinie, pod okiem prawdziwego, ziemskiego ojca.

Czyż nie jest zastanawiające, że Ewangelie nie zanotowały żadnego słowa Józefa? Czy znaczy to, że mówił niewiele? Prawie wcale? Stare porzekadło poucza: mów mało, czyń wiele… Taki właśnie wydaje się być Józef z Nazaretu, ziemski ojciec Jezusa. I takiego właśnie – milczącego i pracowitego Józefa – wybrał Bóg-Ojciec, aby był przykładem dla Boga-Syna. Bowiem w innym miejscu adhortacji Papież pisze, że wzrastanie Jezusa dokonywało się pod opieką Józefa, na którym spoczywało wzniosłe zadanie Jezusa.

W ten sposób człowiek stał się niejako wychowawcą Boga. Stał się dla Niego przykładem prawdziwego człowieczeństwa. Bóg nie bał się powierzyć swojego Syna rękom ludzkim, w końcu stworzył je na swój obraz i podobieństwo. I tak to już jest na tym naszym Bożym świecie, że ojciec zawsze – czy tego chce, czy nie – jest przykładem dla swojego dziecka. Wiedział o tym Papież. Wiedział, że ma wiele dzieci, wiele sierot, które być może nie miały dobrego przykłady w swoich ojcach. Czyż to właśnie nie ten przykład prawdziwej ojcowskiej miłości – miłości czułej lecz wymagającej – pociągał do niego nie tylko rzesze młodych, ale także całkiem już dorosłych?





Lecz relacje ojca i syna – jak naucza Jan Paweł – mają być dwustronne. Nie tylko Jezus uczył się od Józefa – swojego ojca, lecz również Józef uczył się od Jezusa – swojego syna. Bóg uczył się od człowieka. O ileż bardziej jednak człowiek uczył się od Boga…
Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski– naucza Jezus. Dzięki wzrastaniu w nazaretańskiej rodzinie Jezus wie, jaką wartość ma przykład drugiego człowieka, lecz wie zarazem, że każdy przykład ludzki jest zaledwie cieniem tego przykładu, który daje Bóg.
Bądźcie więc doskonali… To dziwne i zaskakujące, że to pragnienie bycia doskonałą ożywało we mnie zawsze, gdy patrzyłam na Jana Pawła…

Wierność

Dobrze wszyscy pamiętamy, w jakich okolicznościach ksiądz Karol Wojtyła otrzymał nominację biskupią. Wezwał go Pan tak jak Szymona Piotra: nad jeziorem, gdy spędzał wakacje ze swoimi podopiecznymi, a zarazem przyjaciółmi z duszpasterstwa akademickiego u św. Floriana. Nazywali go Wujkiem. Po nominacji mieli problem. Ale nie był to problem dla biskupa. Dla niego nic się nie zmieniło – chciał nadal być Wujkiem. Ale czyż ci młodzi ludzie, mówiąc Wujku, już teraz nie myśleli: Ojcze? Czyż nie był dla nich najlepszym ojcem, wiernym towarzyszem i przewodnikiem na drogach ich młodego życia?

A to jest najważniejsze, co się liczy: – pisze Jan Paweł II w swojej książce Wstańcie, chodźmy – biskup ma być ojcem. Biskup Wojtyła był pierwszym, wiernym wykonawcą tego wskazania. Był jako biskup i pozostał jako papież. Wciąż od nowa i z każdym dniem coraz pełniej podejmował to wezwanie, aby być ojcem, aby – jak pisał – partycypować w ojcostwie Boga.

Prawdziwy ojciec zawsze pozostaje wierny; wierny swoim ideałom i wierny swoim dzieciom. Nawet gdy był już bardzo schorowany, nawet po zamachu, Papież nigdy nie zawiódł swoich dzieci, nigdy od nich nie odstąpił, żeby ukryć się w zaciszu watykańskiej komnaty, ale nigdy też nie ustąpił w swoich wymaganiach względem nich. Pozostał do końca wierny. Nie stał się pobłażliwym staruszkiem, lecz do samego końca kochał i wymagał, bo wiedział, że dobro nas wszystkich właśnie od tego zależy.

Oddanie

Nie jest przypadkiem, że adhortację o świętym Józefie ogłosił Jan Paweł 15 sierpnia – w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Bo w ten właśnie sposób podkreślił niejako prawdziwy sens życia i powołania tego milczącego męża sprawiedliwego – jak nazywają go Ewangelie. Bóg wezwał św. Józefa, aby służył bezpośrednio osobie i misji Jezusa poprzez sprawowanie swego ojcostwa – pisze Papież. Jego ojcostwo – jak czytamy dalej – wyraziło się w tym, że ze swojego życia uczynił służbę, że złożył je w ofierze Tajemnicy Wcielenia.

Tak jak Maryja w sposób dobrowolny przyjęła na siebie rolę Matki Chrystusa, tak on oddał swoje życie na służbę świętej Rodzinie; uczynił całkowity dar z siebie, ze swojego życia, ze swojej pracy. Józef zrezygnował ze swoich planów, które już być może snuł w związku ze swoim małżeństwem, zrezygnował ze swoich marzeń, które przecież, jak każdy młody człowiek, musiał posiadać. Zrezygnował z siebie, aby stać się ojcem.

Czyż jednak dopiero w tej rezygnacji nie stał się prawdziwym Józefem? Czyż nie teraz dopiero odnalazł prawdziwy sens swojego życia i prawdziwe szczęście swojego istnienia? …albowiem dając otrzymujemy - jak mówi modlitwa św. Franciszka - a umierając rodzimy się do nowego życia.
Rozum ludzki nie jest w stanie pojąć tego, że śmierć może być źródłem życia, lecz serce ojca wie, kiedy to życie może się objawić. Bo bez oddania nie ma ojcostwa. Nie ma ojcostwa i nie ma szczęścia; jest tylko ciągłe poszukiwanie siebie, lecz bez nadziei na powodzenie, bo – jak mówi Pismo – kto chce zachować swoje życie, straci je…

I może się w końcu zdarzyć, że Ty odsuniesz nasz świat. Pozwolisz mu rozsypać się do końca wokół nas, a przede wszystkim w nas. I wtedy okaże się, że TY cały pozostajesz tylko w SYNU, a On w Tobie – i cały wraz z nim w WASZEJ MIŁOŚCI, Ojciec i Oblubieniec. A wszystko inne okaże się wtedy nieważne i nieistotne prócz tego jednego: prócz ojca, dziecka i miłości.

Któż nie pamięta tego wzruszającego obrazu ostatniego błogosławieństwa, jakiego Jan Paweł II udzielił „Miastu i Światu”. Błogosławieństwa niemego… Ten, który głosił orędzie Ewangelii we wszystkich zakątkach świata, ten, którego mocny, stanowczy głos poruszał miliony ludzkich serc, teraz w niemym geście jeszcze głośniej zaświadczył, co to znaczy miłować do końca – tak jak Chrystus; zaświadczył, co to znaczy oddać całe swoje życie za swoich przyjaciół. My wszyscy byliśmy jego przyjaciółmi. Przyjaciółmi i dziećmi, dla których nie zawahał się przed żadnym trudem, przed żadnym cierpieniem. Byliśmy jego dziećmi i przyjaciółmi, a on był naszym ojcem.