Kochał życie, walczył o człowieka

Andrzej Zieliński

publikacja 15.01.2009 20:07

Karol Wojtyła był ich wujkiem – przyjacielem i przewodnikiem duchowym. Oni widzieli z bliska jak kochał życie i jak walczył o każdego człowieka. Przyjdź, 1/2009

Kochał życie, walczył o człowieka



„Środowisko”. Wspólnota modlitwy. Grupa studentów, których połączyły wspólne ideały. Spotykali się w ciągu roku w kościele, potem zaczęli jeździć na wycieczki rowerowe i wakacyjne wyprawy kajakowe. Z czasem zakładali rodziny, wciągając w swoją grupę kolejne pokolenia. Karol Wojtyła był ich wujkiem – przyjacielem i przewodnikiem duchowym. Oni widzieli z bliska jak kochał życie i jak walczył o każdego człowieka.

opowiada Andrzej Zieliński, emerytowany profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, członek duszpasterstwa akademickiego ks. Karola Wojtyły


Znane jest powiedzenie Karola Wojtyły: módl się o swoje powołanie, które - każdemu z nas i wszystkim - stale powtarzał. To było bardzo ważne. Modlić się o powołanie w życiu osobistym, ale i zawodowym. W tych wszystkich sprawach mogliśmy się z nim kontaktować, radzić, ale przede wszystkim była to wspólnota modlitwy – na mszach świętych, rekolekcjach, dniach skupienia i pielgrzymkach, które wówczas odbywały się tylko do Częstochowy - zawsze na rozpoczęcie roku akademickiego.

Potem wszedł zwyczaj by w maju, w okolicach Jego urodzin, jechać do Kalwarii. Na tych kalwaryjskich dróżkach prowadzone były różne rozważania. Były także rozmowy, listy… Pamiętał zawsze o tych, którzy nie mogli przyjść, którzy nie mogli dojechać, którzy byli starzy, o tych, którzy zmarli. Taka to była wspólnota. Miał takie osoby, które znał dobrze poprzez kontakty z domem rodzinnym. Znał ich sytuację i dlatego tym bardziej opiekował się takim młodym, wzrastającym człowiekiem, na którego czyha wiele niebezpieczeństw, w życiu osobistym i zawodowym.

Był całkiem zwyczajny…

To był taki człowiek, taką miał naturę, On to czuł właściwie całym sobą. Kiedy rozmawiał, to nie tylko słowem, ale całym sobą, swoją postacią, gestem i zawsze w tym pozostawał niezwykle naturalny. Wszystko, co miał w sobie – cechy charakteru, predyspozycje – wykorzystywał po to, żeby przyciągnąć człowieka do Chrystusa. Pan Bóg dawał mu środki i pomagał je wykorzystać. On walczył o każdego człowieka. Nie było dla niego straconej osoby.

Niektórzy pytają mnie, jaki był przed wyborem na papieża. - Był taki, jak potem. W tej swojej nadzwyczajności był całkiem zwyczajny. Miałem okazję obserwować go, jak odprawiał mszę świętą na biwaku, bez wielkiej asysty, ot tak po prostu, zwyczajnie, czy na mszy jako biskup w kościele, to Jego skupienie nad tym Misterium nie uległo zmianie.

To była tylko zmiana miejsca, zmiana szat, sytuacji, otoczenia i potem wyższej hierarchii kościelnej. Zawsze jednak był naturalny. Pan Bóg obdarzył Go wszelkimi przymiotami, zewnętrznymi i wewnętrznymi. Był przystojnym i sprawnym mężczyzną, który jeździł i rowerem, i na nartach, pływał na kajakach, chodził na piesze wycieczki. Nie chciał być w niczym traktowany ulgowo.

…niezwykle wrażliwy…

Dzięki temu, że znał rodzinę mojej żony, udało mi się dowiedzieć wiele o Jego młodości, dzieciństwie. Pan Bóg Go przygotowywał do przyszłych zadań. Piękne, klasyczne wadowickie gimnazjum z plejadą znakomitych nauczycieli, teatr szkolny, organizacje katolickie, i całe to środowisko małego miasteczka, specyficznie położonego, którym zachwycał się od dzieciństwa. To wszystko uczulało go na piękno. Wyraził to w Liście do artystów. Zachwyt nad Stwórcą i stworzeniem, pozwalały Mu być niezwykle wrażliwym i trafiać do każdego człowieka.



Jan Paweł II był artystą. To się czuło, że jest to człowiek niezwykle utalentowany, który umie z tych swoich talentów korzystać. Na przykład szkolny teatr rapsodyczny, w którym zdobywał doświadczenie, był nawet w nim współreżyserem. Pozwoliło mu to później, kiedy został księdzem i biskupem, zachowywać się w sposób – nie powiem – aktorski, ale - dzięki temu – gesty i zachowanie miał naturalne.

Pamiętam, kiedy zapytali mnie, jak zachowuje się ten młody biskup, to odpowiedź była prosta: tak, jakby zawsze był biskupem. Pamiętamy wszyscy słowa profesora Władysława Tatarkiewicza, który powiedział - po wyborze Wojtyły na papieża – Papa natus. I kiedy teraz oglądam, wspominam poprzednich papieży, nie ujmując im nic, żaden nie miał tego, co Jan Paweł II. Postawa, gest, chociażby ten gest błogosławieństwa, operowanie ręką, jedną, drugą, pastorałem to było nadzwyczajne, a jednocześnie było to dla Niego zachowanie naturalne. Taki się urodził.

Studiował człowieka

Przyjaźnie, które zacieśniły się między Nim, a naszym Środowiskiem były bardzo rodzinne. Kiedy wstąpił do tajnego seminarium, tak jak nam opowiadał – nikt z jego rodziny wtedy już nie żył. I kiedy odprawiał swoją mszę prymicyjną, w Dzień Zaduszny, czyli w dniu, w którym ksiądz ma prawo odprawić trzy msze, to On - jak mówił – miał za kogo.

Nie mówiłem jeszcze o sferze naukowej… A był to przecież znakomity naukowiec. Niektórzy z akademickiego środowiska są jakby nie do życia, jak się ich widzi, od razu po postawie widać, że to jest «mól książkowy». On nie był tylko teoretykiem. Był naukowcem, który swoją wiedzę zdobywał nie tylko z książek, ale i w praktyce.

Przykładem jest jego dziełko Przed sklepem jubilera – historia dwojga ludzi, którzy mają się połączyć. Stworzył je wtedy, kiedy byliśmy młodzi, kiedy studiowaliśmy w Krakowie. Kolejne to Miłość i odpowiedzialność – dzieło teoretyczne, ale praktyczne. Myśmy też byli do niego materiałem. Tematy, które tam poruszył, wcześniej przestudiował z nami, uczył się na podstawie naszego życia, naszych powołań, realizacji życiowych.

Miał pokorę wewnętrzną, On się od tych młodych ludzi uczył. Cała ta jego sfera turystyki duszpasterskiej, gdzie – jak mawiał – dzięki nam, to co w młodości zostało Mu zabrane, poprzez okupację, mógł w jakiś sposób przy nas odrobić. Nauczyć się biwakować, spać, pod namiotem, poranną toaletę odprawić nad jeziorem, popływać, ogolić się, przygotować się do mszy świętej, odmówić brewiarz, no i potem te cudowne spotkania liturgiczne w plenerze, a więc Msza święta, która była najważniejszym punktem.

Homilia była krótką i była jakby tematem na cały dzień. W ciągu dnia - Anioł Pański. Jeśli wypadł na brzegu, to modliliśmy się na brzegu, a jeśli w tym czasie byliśmy w kajakach, to kajaki się gromadziły obok siebie i w ten sposób się odmawiało. Wieczorem było ognisko, podczas którego poruszało się różne tematy, oczywiście modlitwa, no i śpiewy, różne śpiewy, piosenki, jakie się wtedy, w latach 50-tych śpiewało, ale także harcerskie, patriotyczne, przy którym myśmy się trochę historii uczyli - my młodsi, bo pierwsi uczestniczy duszpasterstwa byli prawie Jego rówieśnikami.






Zawsze dawał radę

Każdy miał okazję płynąć z Karolem Wojtyłą w jednym kajaku. Można było wtedy przegadać wiele rzeczy, tak jak przy ognisku. Porządek dnia był ściśle przestrzegany, a wieczorem, kto chciał, mógł posiedzieć przy ognisku, a kto chciał mógł iść wcześniej spać, albo wykąpać się, podpłynąć do księżyca na kajaku, pospacerować…

A to, co było w tym wszystkim najważniejsze, to cisza. I myśmy mieli ciszę na tych naszych wycieczkach, czyli to, czego nie dawał zgiełk miasta, życia codziennego. Wycieczki, kajaki, kiedy się płynęło bezszelestnie czasami, po niedostępnych niekiedy miejscach, przy krajobrazach zachwycających i zapierających dech w piersiach. To szczególnie nastrajało. On to kochał, tym również żył.

Czasem było tak, że sam odpływał kajakiem w odosobnienie. Wtedy sobie czytał, medytował i było wiadomo, że nie można mu przeszkadzać. Zawsze jednak był gotów na rozmowę, zawsze otwarty na człowieka. Solidarnie z nami ponosił te trudy. Kiedy były wywrotki kajaków, to wtedy z nami brodził w rzece, po konarach, żeby szukać rzeczy, które wysypały się z kajaka.

Podczas naszych wspólnych wyjazdów żyliśmy właściwie tym, że był z nami. To był kapłan, ojciec, przewodnik duchowy, przewodnik życia, któremu można było powierzyć wszystkie troski, tajemnice. Zawsze dawał radę jak postępować, co w życiu czynić, żeby je przeżyć godnie. Często po rozmowie lubił napisać jeszcze parę słów i powrócić do tematu.

Nadal jest z nami

Z nami się śmiał, przeżywał tragedię, chrzcił nasze dzieci, dawał śluby, grzebał naszych zmarłych, a przez głębię rozstań ze swoimi najbliższymi, umiał nas przygotować na śmierć, a tych śmierci było kilka. Ważne było to, że był z nami w tym czasie. Teraz też jest z nami. Ja czuję tę obecność, nie tylko w listach, nie tylko na zdjęciach, nie tylko w otoczeniu tego mieszkania, do którego przysyłał listy, ale tę

Jego obecność widzę teraz po moich córkach, w ich małżeństwach, po wnukach. Jak On się nami niezwykle radował! Każde narodziny, wszystkie sukcesy zawodowe, każdego dziecka, specjalizacje, habilitacje, przewody, to wszystko kwitował w listach. To jest w ogóle rzecz niepojęta. Miał potem Siostry, które mu pomagały, ale On nigdy o nas nie zapominał. Ostatni Jego list ma pieczątki z 2 kwietnia 2005 roku; napisał, że błogosławi naszym rodzinom; to było prorocze - już wiedział, że to jest rozstanie.

To trochę krępujące myśleć o Nim: przyjaciel, bo to słowo często używa się w sensie: równy sobie. Ale w przyjaźni nie musi być tej równości w sensie statutu człowieka i rangi. Karol Wojtyła zawsze był kapłanem. U Niego zawsze to wybrzmiewało. Nawet jeśli był kolegą, stał wyżej. Był kapłanem. Przyjaźni przecież nie wyklucza rodzicielstwo, ojcostwo, macierzyństwo. Przyjaciel, mistrz-uczeń, ojciec-syn. To była prawdziwa przyjaźń, ona się w naszym życiu bardzo mocno zaznaczyła.