Moc w słabości się doskonali

Beata Urbanek

publikacja 02.11.2007 15:40

Jestem po prostu słaba. A trzeba być silnym, kreatywnym, zawsze gotowym na każde wyzwanie. Tak więc odrzucam moją słabość, to niechciana towarzyszka życia. Nie zgadzam się na jej obecność, na ograniczanie moich możliwości. Nie chcę cierpieć ani być zależna od innych. Czas serca, 6/2007

Moc w słabości się doskonali




Słyszałam o pewnej starszej pani, która świadomie nigdy nie odmawiała modlitwy o wybawienie od nagłej i niespodziewanej śmierci. Bała się chyba bólu, chciała umrzeć szybko, najlepiej zasnąć i się nie obudzić. W sumie nie dziwię się jej. Kto miałby ochotę cierpieć? Jest w nas ogromne pragnienie szczęścia, zdrowia, pomyślnego życia. Czy nie tego życzymy sobie nawzajem z różnych okazji?

Niechęć do przyjęcia swojej słabości


Może nawet wydaje się nam, że się to nam należy, że to obowiązkiem „losu”, Opatrzności czy innej siły, którą uznajemy za kierującą naszym życiem, jest zapewnienie nam tych dóbr. A gdy z jakiegoś powodu, nie z naszej winy, czegoś brak, o, wówczas wołamy głośno, jaka nam się wielka krzywda dzieje, jaka spotkała nas niesprawiedliwość. Są ludzie, którym naprawdę jest ciężko. Czasem aż trudno uwierzyć, że jednemu człowiekowi mogło się przytrafić tyle nieszczęść jedno po drugim: utrata pracy, najbliższej osoby i ciężka choroba. Jak w takiej sytuacji nie zwątpić w Bożą dobroć i wszechmoc? Jak nie wpaść w rozpacz? Nie wiem. Nie ma prostych recept. Na pewno wymaga to wielkiego wysiłku; jakiego, wie ten, kto sam to przeżył. Mam chyba za małe doświadczenie życiowe, żeby się wypowiadać na ten temat. Każdy, kto opiekował się osobą terminalnie chorą, powiedziałby więcej.

Widzę jednak w tym wszystkim jedną rzecz, która mnie niepokoi. To niechęć do przyjęcia własnej słabości. Może się ona przejawiać nawet w drobiazgach. Na przykład, gdy się złoszczę, że nie umiem zrobić prostej rzeczy, że znowu zakalec, że samochód krzywo zaparkowany. Że nie potrafię szybciej iść, dostaję zadyszki przy wchodzeniu na drugie piętro, nie umiem wydajniej pracować, pisać wybitnych artykułów. Taka czy inna dolegliwość fizyczna mnie nęka, popadam w te same grzechy. Jestem po prostu słaba. A trzeba być silnym, kreatywnym, zawsze gotowym na każde wyzwanie. Tak więc odrzucam moją słabość, to niechciana towarzyszka życia. Nie zgadzam się na jej obecność, na ograniczanie moich możliwości. Nie chcę cierpieć ani być zależna od innych. Mam przecież prawo do dobrego życia. Co tam dobrego, do fantastycznego życia. I takiej samej śmierci. Eutanazja. Czyli dobra śmierć. Przecież mam do niej prawo, czyż nie?…

Jak to jest umierać powoli? Co się czuje, wiedząc, że nie ma już szans na poprawę? Zależność od innych może być upokarzająca. Może towarzyszy jej lęk, że bliscy mają już chorego dość. Nieustanny ból wyczerpuje do granic. I ta samotność. Świadomość, że ostatecznie człowiek wobec siebie i swojego cierpienia jest sam, że sam musi się z nim zmierzyć. A chciałby jeszcze tyle zrobić. Liczy się przecież to, czego uda mi się dokonać. Czy ktoś mnie rozumie?




Jezus był słabym człowiekiem


Może nie zawsze do nas dociera podstawowa prawda, że Jezus był słabym człowiekiem. Tak, doświadczył słabości, nie tylko fizycznej, ale upokorzenia, bolesnego umierania, opuszczenia. Jak pisze o Nim autor Listu do Hebrajczyków: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. (…) Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabości” (4,15; 5,2). Chrystus zna ludzką słabość i współodczuwa z nami. Wie, co to umrzeć „za wcześnie” według ludzkiej miary, kiedy dzieło może się zdawać niedokończone. Przecież jeszcze tyle mógłby nauczać o Bogu, tyle osób uzdrowić.

Do swojej słabości przyznaje się także wielki święty, apostoł pogan, Paweł z Tarsu. Pisze on do Koryntian: „I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem” (1 Kor 2,3). Wspomina o tym, opisując swoje normalne zadania apostolskie – nie chodzi o coś nietypowego, nadzwyczajnego. Przeżywa tak spełnianie swej misji! Zna własną godność, wie, jak wiele otrzymał od Boga. Jednak gdy czuje, że w obronie swego autorytetu powinien się czymś pochwalić, powie w kolejnym liście do gminy korynckiej: „Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości” (2 Kor 11,30). Doświadczał on także jakiejś szczególnej słabości, którą nazwał ościeniem. Jak mówi: „Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,8-10).


Moc w słabości się doskonali


Gdy uznam moją słabość, robię miejsce Bogu, by objawił swoją moc. A czyż jest większa nasza małość, bezradność niż poddanie się cierpieniu, umieraniu i w końcu śmierci? Dla chrześcijanina jednak śmierć to… zysk! Przynajmniej tak umiał to przeżywać Apostoł Narodów, skoro pisał: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1,21).

Do takiej postawy trzeba dojrzeć. Czytając historie kilku bardzo młodych, umierających na raka osób przekonałam się, że może się to bardzo szybko dokonać. Nawet dziecko może spokojnie znosić swoje cierpienie i być przygotowane na odejście z tego świata. Każdy z nas może też takim osobom – i sobie – pomóc w prosty sposób.





Zauważmy, że wiele modlimy się za zmarłych. I bardzo dobrze. Tylko jednak raz w życiu byłam na mszy o dobrą śmierć dla pewnej kobiety. Pamiętam słowa koleżanki, wypowiedziane po wyjściu z kościoła: „Czy można się modlić o coś lepszego? Przecież to najistotniejsze”. Dobra śmierć to nie taka, którą sama wymyślę, zaplanuję. Całe życie sobie ułożę według najlepszego planu to i jego koniec. Nie. Dobra śmierć łączy mnie z przeżywaniem męki przez Zbawiciela. W każdej chwili mojego istnienia mam mówić: „Bądź wola Twoja”. Wracając do owej starszej pani, pani Marty. Była ona przygotowana na spotkanie z Panem. A ja?



***

Modlitwa


Panie, niech moja śmierć będzie zjednoczeniem z Twoją, niech nie ominie mnie żadna kropla Twej zbawczej łaski, mimo że często jest to kropla bólu, nie dozwól mi stanąć przed Tobą nieprzygotowaną, chcę pełna ufności oczekiwać spotkania z Tobą po tamtej stronie życia. Amen.