Bóg cię kocha

Z o. Wilfridem Stinissenem OCD rozmawia Kuno Arnkilde (cz. II)

publikacja 08.09.2008 13:18

Rodzimy się wyposażeni w egoizm, pychę i bunt. Chciałbym być panem samego siebie. Nie chcę być zależny, co oczywiście jest absurdem, ponieważ jestem istotą stworzoną. Bóg stwarza mnie w każdej chwili i jestem całkowicie od Niego zależny – całkowicie zależny! Czas serca, 96/2008

Bóg cię kocha



Połamany na kawałki


Przyjrzyjmy się jeszcze raz temu procesowi: Bóg bierze chleb. Błogosławi go i zaczyna delikatnie łamać na kawałki. Jak to rozumieć?

To jest bolesny proces. Kim jest człowiek? Człowiek jest stworzony przez Boga i całkowicie od Niego zależny, ale my chodzimy swoimi drogami, sami zarządzamy własnym życiem. Bunt przeciwko Bogu leży w naturze człowieka. Takie jest wytłumaczenie grzechu pierworodnego. Rodzimy się wyposażeni w egoizm, pychę i bunt. Chciałbym być panem samego siebie. Nie chcę być zależny, co oczywiście jest absurdem, ponieważ jestem istotą stworzoną. Bóg stwarza mnie w każdej chwili i jestem całkowicie od Niego zależny – całkowicie zależny!

Z reguły jednak tego nikt nie chce zaakceptować i w procesie wychowania często utwierdza się w tym przekonaniu. W części świata, w której żyjemy, w wychowaniu kładzie się nacisk na potwierdzenie zadowolenia z siebie: powinieneś odnieść sukces, być mądry, należeć do najlepszych uczniów w szkole albo co najmniej mieć jakieś inne osiągnięcia. Musisz konkurować i rywalizować! To może posunąć się tak daleko, że uwierzę, że moje ego jest moją właściwą osobowością. Oczywiście, trzeba to przełamać, ale jest to trudne i bolesne. Bóg stosuje wszystkie możliwe środki. Można powiedzieć: ćwiczenia – nieszczęście, choroba, przeciwność, grzech, zdrada. Dzięki Bożej męce to wszystko może zostać przemienione w coś dobrego. Bóg buduje nowe życie na ruinach starego, ale to stare musi wcześniej ulec zniszczeniu. To trudne i wielu ludzi nie chce tego zaakceptować. Jak tylko pojawiają się trudności, rodzi się bunt przeciw Bogu. Człowiek jest rozgoryczony, rozczarowany, skołowany. Poddaje się. Jan od Krzyża (karmelita, doktor Kościoła) powtarzał, że Bóg nie może pracować dalej z większością ludzi, bo gdy tylko zaczyna boleć, natychmiast Mu się sprzeciwiają

Czy Bóg posługuje się moimi niepowodzeniami do tego, bym mógł znaleźć się bliżej Niego?

Bóg pragnie mojego szczęścia, ale żeby je osiągnąć, muszę przejść przez pewne cierpienia i może również jakieś nieszczęścia – nie w sensie ostatecznym, ale przemijające. Jest też różnica pomiędzy bólem a nieszczęściem. Może mnie bardzo boleć, ale jeżeli to zaakceptuję, wcale nie muszę być nieszczęśliwy. Człowiek głęboko wierzący jest zdolny do tego, by przejść przez ciężkie próby, gdy jednocześnie rzewnie się płacze i doznaje całkowitego pokoju. Nie powinno zawsze traktować się bólu jak nieszczęścia. To są dwie różne rzeczy. Życie jest trudne prawie dla każdego i ma w sobie wiele bólu, ale pomimo tego można znaleźć szczęście – w środku bólu.





Dlaczego zatem walczymy z bólem, nie zgadzamy się na niego?

Niezmiernie ważne jest, żeby zgodzić się na ból i próbę. Idealnie byłoby je powitać i jeszcze bardziej dziękować Bogu. Oczywiście, taka postawa wymaga bardzo dużej wiary. Dziękować, kiedy jest przerażająco ciężko. Można zrozumieć ludzi, którzy nie mają tego wglądu, ponieważ często, kiedy bardzo się cierpi, trudno uwierzyć, że to może czemuś służyć. Nie mamy możliwości, by ogarnąć całość w taki sposób, w jaki czyni to Bóg, który wie, czego oczekuje od cierpienia, kiedy my widzimy tylko to, co jest teraz. Jeżeli coś bardzo boli, jest się tym tak zaabsorbowanym, że często nie jest się w stanie zobaczyć niczego innego poza cierpieniem. Dopiero później zaczyna się dostrzegać Bożą opatrzność. Trzeba zaufać, by zaakceptować cierpienie, ponieważ bez cierpienia nie można dojrzeć. Wielu ludzi w rozmowach duszpasterskich daje temu świadectwo.

Dać siebie


Nouwen mówi o tym, Ojciec też się z tym zgadza, żeby dawać siebie innym. Co to właściwie oznacza?

Musimy ochoczo oddać swoje życie swoim braciom i siostrom. To brzmi trochę patetycznie i w praktyce rzadko się zdarza, by można „ofiarować swoje życie”, swoje fizyczne życie innym.

Na początku może się to udać w bardzo ograniczonym wymiarze. Spróbuj uczynić kogoś szczęśliwym. Obdaruj go miłym uśmiechem, który może zmienić cały jego dzień. Czyjeś szczęście powinno się stawiać ponad swoim. Jeżeli się do tego zastosuję, sam będę szczęśliwy. Nie można jednak w ten sposób do tego podchodzić, bo nie dlatego człowiek daje siebie.

Samo dawanie daje szczęście. Bóg jest czystym oddawaniem siebie, dlatego jest On szczęściem. Bóg jest całkowitym szczęściem i radością, ponieważ On daje wszystko, co ma i czym jest. Jeżeli w ten sposób będziemy naśladować Boga, sami osiągniemy szczęście.

Człowiek żyjący tylko dla siebie będzie pozbawiony radości. Jego życie będzie pozbawione sensu. Musimy dawać, by czuć się szczęśliwymi. Taki właśnie jest Bóg, a On stworzył nas na swój obraz. Zrozumienie tego pomaga nam. Trzeba jednak świadomie się w tym ćwiczyć. Postanawiać codziennie rano, kiedy wstaję: to jest dzień, w którym dam samego siebie. W ten albo w inny sposób muszę zrealizować ten cel, swoją wolę.

Można by użyć też innego porównania: wspólny posiłek, który jest przecież jednocześnie wyrazem dawania i wspólnoty.

Ładne zobrazowanie. Dlatego Jezus, ale nie tylko dlatego, ustanowił Eucharystię pod postacią posiłku. W Eucharystii oczywiście jest zawarta obietnica. Jest to obietnica na Boskim poziomie, natomiast tutaj jest Jego ciało i Krew, które my jemy i pijemy. To jest coś zupełnie niepojętego, ale to jest posiłek i dlatego wszyscy poprzez Eucharystię wzrastamy. Już nie jestem tylko ja i Bóg. My jesteśmy razem. Jesteśmy jednym ciałem. Święty Paweł mówi, że wszyscy razem spożywamy ten jedyny chleb. Eucharystia jest całkowicie ponad wszystkim i ciągle znajdujemy jej nowe znaczenia.







Droga modlitwy



W jaki sposób staję się „umiłowanym”?

Zrobię coś przez robienie tego. Jak uczy się grać na pianinie? – Trzeba dużo grać. Jak uczy się wierzyć w Boska miłość? – Przez ćwiczenie się w niej. Przez postanowienie co rano, by żyć Jego miłością, kąpać się w Bożej miłości. Modlitwa powinna być dla każdego z nas kąpielą w Bożej miłości. Modlitwa jest wystawieniem się na pełne miłości spojrzenie Boga, na Boskie strumienie pełne miłości. Modlitwa jest pozwoleniem na wypełnienie się Jego miłością.

Jeżeli każdego dnia świadomie dam Bogu możliwość, aby mnie napełnił swoją miłością, musi to na mnie wpłynąć. Odtąd stale muszę pamiętać o tym, by żyć w Bożej obecności. Czytam również książki duchowe. Książki z dobrymi myślami i impulsami, które mówią o Bożej miłości, tak że relacja miłości wzrasta. Ta miłość jest odwzajemniona. To nie tylko Bóg mnie kocha – ja również Go kocham. Jest nam razem dobrze. Będę szczęśliwym człowiekiem, jeżeli pozwolę Mu się kochać. Otrzymam siłę, moc i radość. Nie zrezygnuję, nie rozczaruję się. Człowiek stale zapomina, dlatego zawsze jest istotne, by zaczynać od początku. W czasie ziemskiego życia musimy wiele zrobić i możemy z łatwością zapomnieć o tej podstawowej Prawdzie. Musimy się modlić, uczyć i żyć w Bożej obecności.

W jednej z książek, w „Drodze modlitwy”, kładzie Ojciec nacisk na życie w Bożej obecności, czytanie duchowe i pokutę. Dlaczego akurat na te trzy rzeczy? Czym jest pokuta?

Uważam, że te trzy płaszczyzny są w życiu najważniejsze. Pokuta wcale nie oznacza krzywdzenia samego siebie, noszenia żelaznego łańcucha, jak zresztą robiliśmy przed II Soborem Watykańskim, albo biczowania się. To nie tak. Pokutą jest wyrzeczenie się tego wszystkiego, co zatrzymuje mnie na mojej drodze do Boga, co dzieli mnie i sprawia, że tracę moją „substancję”. Trzy godziny siedzenia wieczorem przed telewizorem stwarza rozłam. Taki nadmiar telewizyjnych obrazów powoduje, że żyje się w chaosie.

Więc mogę świadomie wybrać pokutę i oglądać np. tylko wiadomości. Jeśli będę bardziej rezolutny, to pozbędę się telewizora. Telewizja sama w sobie nie jest zła. Można jej używać w dobry sposób, ale to nie jest łatwe. Dla wielu najrozsądniejsze będzie całkowite zrezygnowanie z telewizji, jeżeli nie mają dostatecznie dużo siły do samodyscypliny, do powiedzenia, że już dosyć. Telewizja czyni nas biernymi. Człowiek staje się ociężały i najprawdopodobniej nie sięgnie później po książki, które stymulują duchowy rozwój. Jeżeli chodzi o środki społecznego przekazu, potrzeba samodyscypliny.





W swojej książce pisze Ojciec, że pokutą może być także przyjęcie niesprawiedliwej krytyki albo posądzenia.

Czymś naturalnym jest, że się bronię i mówię, że to nieprawda. Jeżeli zaś się nie obronię, mogę przez to zupełnie świadomie stać się uboższym w oczach innych. Dobrze to zrobi mojemu ego.

Jeżeli kocham Jezusa, mogę przyjąć niesłuszną krytykę, tak jak w relacji miłości, ponieważ kocham tego drugiego.

Tak. Nie dlatego, żeby tylko moje ego było mniejsze. Czynię tak z powodu miłości do Chrystusa. On pozwolił się biczować i opluwać... W ten sposób troszeczkę bardziej się do Niego upodabniam.

Czy w ten sposób dźwigam z Nim krzyż?

Właśnie. Chociaż nie jest łatwo zgodzić się na niesłuszną krytykę. Teresa z Avila mówi o tym w swojej książce Droga doskonałości i przyznaje, że trudno było jej przyjąć niesłuszną krytykę. Tu nie była doskonała.



Na bezludnej wyspie


Na zakończenie pora na tradycyjne pytanie: jakie książki zabrałby Ojciec na bezludną wyspę, gdyby mógł wziąć tylko pięć?

Biblię oczywiście. Jest słowem Bożym. Jest niewyczerpana i zawsze można znaleźć nowe głębie. Zabrałbym również Pieśń duchową Jana od Krzyża. Jest fantastyczna. Można ją czytać bez końca. Jako trzecią książkę wybrałbym O naśladowaniu Chrystusa. Chętnie bym też wziął jakąś teologiczna książkę... byłoby to Wprowadzenie w chrześcijaństwo Josepha Ratzingera, którą napisał, kiedy był jeszcze profesorem teologii. To doskonałe kompendium prawd wiary. Nie mam czasu, żeby ją przeczytać do końca, dlatego wykorzystałbym ten wolny czas na wyspie, żeby ją porządnie przestudiować. W końcu chciałbym też mieć coś z literatury pięknej. Mogłaby to być jakaś powieść Dostojowskiego – Zbrodnia i kara lub Bracia Karamazow.



Po rozmowie zostałem zaproszony na wspólny posiłek – piątkowy obiad: gotowany dorsz. Spożyliśmy go w absolutnym milczeniu, razem z innymi braćmi i kilkoma uczestnikami rekolekcji. W ciszy, w której rozlegają się dźwięki „Mesjasza” G. F. Haendla: „Dla nas narodziło się dziecię”.

Tłumaczyła z jęz. duńskiego: Joanna Jonderko-Bęczkowska

***

o. Wilfrid Stinissen – ur. 1927, karmelita bosy, doktor filozofii, znany w całej Skandynawii rekolekcjonista, autor licznych artykułów i książek poświęconych życiu wewnętrznemu, mieszka w Szwecji.