Jak Kościół się wzbogaca nowymi środkami stylistycznymi?

Jan Miodek

publikacja 24.05.2009 20:04

Do najpoważniejszych nawet czasopism katolickich przenikają konstrukcje językowe ze świata szeroko pojętej kultury masowej. W jednym z nich wywiad z pewnym biskupem, w którym hierarcha wyjaśniał zasady tzw. małżeństwa konkordatowego, nosił tytuł „Dwa w jednym”, powtarzający slogan reklamowy „2w1” Obecni, 1/2009

Jak Kościół się wzbogaca nowymi środkami stylistycznymi?



Do bardzo produktywnych serii morfologicznych należy ta, która od przymiotnikowej podstawy słowotwórczej – za pomocą przedrostka „u-„ i przyrostka „-ić” – pozwala tworzyć czasowniki o znaczeniu „uczynić jakimś”: umilić – „uczynić miłym”, uatrakcyjnić – „uczynić atrakcyjnym”, ulepszyć – „uczynić lepszym”, uzdatnić – „uczynić zdatnym”, ukonkretnić – „uczynić konkretnym” itp.

Pod względem strukturalnym zatem za całkowicie poprawny musi być uznany czasownik ubogacić – urobiony formantami „u-” oraz „-ić” od przymiotnika bogaty. Dlaczego więc jego postać budzi ciągle poprawnościowe niepokoje, ba – jest często przedmiotem zgryźliwych uwag?

Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze – za naturalniejszą długo jeszcze będzie uchodzić forma wzbogacić – też wywiedziona od podstawy bogaty, tyle że ukształtowana za pomocą formantów „wz-” oraz „-ić”. Po drugie – jak informują słowniki, czasownikowy twór ubogacić funkcjonuje przede wszystkim w kręgach duchowieństwa i powinien być używany w znaczeniu „uczynić bogatszym wewnętrznie, duchowo, powiększyć zasób duchowy, niematerialny: „ubogacić duszę przeżyciami religijnymi, ubogacić darami Ducha Świętego, ubogacić łaską Bożą”.

Jeśli zatem osoba duchowna mówi też np. o ubogaceniu kościoła nowymi witrażami czy dzwonami, to taka konstrukcja grzeszy już pewną manierycznością, sztucznością. Oczekiwalibyśmy w niej tradycyjnego wzbogacenia się o nowe witraże, o dzwony (albo nowymi witrażami, dzwonami). Tymczasem księża zaczynają coraz częściej poszerzać zakres użycia owego ubogacania się o sferę materialną, a to drażni.

Drażni, a jednocześnie... nęci, i to nęci tak bardzo, że ubogacanie spotkać można w tekstach – wydawałoby się – najodleglejszych stylistycznie od kręgów kościelnych. Oto np. w jednym z czasopism poświęconych motoryzacji ukazał się niedawno mój artykuł na temat języka tego obszaru cywilizacyjnego.

Proszę sobie wyobrazić, że redakcja poprzedziła go własnym podtytułem: „Jak motoryzacja ubogaca polszczyznę”. Doczekaliśmy się zatem ubogacania polszczyzny!!! Jest to zarazem przykład, w odniesieniu do którego można mówić o wpływie języka kościelnego na polszczyznę ogólną.






Znacznie przecież silniejsze jest oddziaływanie różnych obszarów współczesnej kultury masowej i cywilizacji na język w Kościele. Jeśli np. pewien polski hierarcha, wspominając przed laty kardynała Stefana Wyszyńskiego, powiedział o nim, że „tak sobie w odosobnieniu potrafił zorganizować czas, że się nie mógł wyrobić”, czyli „trudno mu było ze wszystkim zdążyć”, owym niewyrabianiem się ukazał produktywność socjolektu szoferskiego (bo w nim najpierw mówiło się o wyrabianiu bądź niewyrabianiu zakrętu) i jego oddziaływanie na inne odmiany stylowe.

Język sportu słychać w takich wypowiedziach kaznodziejskich, jak np. „Kto nie rozumie istoty Eucharystii, ten odpada w przedbiegach” albo „Czy w połowie Adwentu nie chwyciła nas kolka – jak biegacza w połowie dystansu?”, albo „Takim określeniem Jezusa Jan Chrzciciel trafił w dziesiątkę”.

Duszpasterze dzieci i młodzieży też bez przerwy korzystają z modnych środków stylistycznych: „Maryja to taka stacja przekaźnikowa między nami a Chrystusem” (nawiązanie do rzeczywistości medialnej), „Wasze serca muszą być po spowiedzi zresetowane” (nawiązanie do rzeczywistości elektronicznej), „Musicie być full time z Chrystusem, musicie być full time dla Chrystusa” (sięgnięcie po anglicyzm).

Do najpoważniejszych nawet czasopism katolickich przenikają konstrukcje językowe ze świata szeroko pojętej kultury masowej. W jednym z nich wywiad z pewnym biskupem, w którym hierarcha wyjaśniał zasady tzw. małżeństwa konkordatowego, nosił tytuł „Dwa w jednym”, powtarzający slogan reklamowy „Dwa w jednym” (znany także z billboardowej wersji „2 w 1”) związany z szamponem i odżywką – tak jak nagłówek teologicznych rozważań „Czy dusza może być jeszcze bielsza?” był oczywistym nawiązaniem do znanego sloganu „Czy biel może być jeszcze bielsza?” z reklamy proszku do prania.

Widzi się w prasie katolickiej i takie konstrukcje nagłówkowe, jak „Marketing wiary, wiara w marketing”, „Bóg na billboardzie” czy „Cappucino z Panem Bogiem”.

Z kolei temat kościelnej konferencji poświęconej problemom współczesnego kaznodziejstwa brzmi „Chrystus używałby PowerPointa?”, relacja zaś prasowa z tej konferencji opatrzona jest nagłówkiem „Jezus z laptopem pod pachą”.

Obecność tego typu pomysłów stylistycznych w języku związanym z Kościołem, instytucją w sferze komunikacyjnej sięgającą po tradycyjne środki językowe i tak w powszechnym odczuciu społecznym odbieraną, musi budzić – zwłaszcza u starszych użytkowników polszczyzny – pewien poprawnościowy niepokój, mówiąc najłagodniej. Ja – nie chciałbym ich w tym felietonie oceniać. Chodziło mi tylko o pokazanie ich jako znaków czasu, czasu szczególnie silnego oddziaływania na zbiorową świadomość językową współczesnej cywilizacji i kultury masowej.