Niepotrzebna miękkość serca

Józef Majewski

publikacja 04.10.2006 23:39

Losami dzieci zmarłych bez chrztu zajmie się Międzynarodowa Komisja Teologiczna. Tygodnik Powszechny, 42/2004

Niepotrzebna miękkość serca




Któż nie zna małżonków, którym życie nie poskąpiło tragedii utraty dziecka jeszcze przed jego narodzinami, a tym samym przed chrztem, czyli przed zgładzeniem grzechu pierworodnego. W ich bólu rodziło się zwykle pytanie o wieczny los maleństwa. Jedna z matek, które dotknęła taka tragedia, wyznała: "Być może jestem niezgodna z katolicką ortodoksją, ale ufam, że kiedyś w niebie spotkam swoje dziecko, rozpoznamy się i usłyszę jego »mamo!«"...

Znamienna jest kryjąca się za tymi słowami niepewność, czy taka ufność w zbawienie nieochrzczonego dziecka jest do pogodzenia z katolicką ortodoksją, i zarazem determinacja nadziei, która nie waha się pójść pod prąd ortodoksji, choćby tylko w tym jednym, jedynym punkcie.

W ostatnich dniach agencje poinformowały, że losami dzieci zmarłych bez chrztu zajmie się Międzynarodowa Komisja Teologiczna, szacowne grono wybornych katolickich teologów i, po raz pierwszy w historii, teolożek. Komisja - powiedział jej członek abp Roland Minnerath z Francji - została o to poproszona przez Kongregację Nauki Wiary na życzenie wielu Episkopatów. Jak widać, pośmiertne losy dzieci zmarłych bez chrztu stanowią problem nie tylko dla “zwykłych” katolików. Na szali waży się niepewność, nadzieja i ortodoksja niejednego z nas, ale również - o czym mówi się rzadko - wiarygodność Kościoła. Jak bowiem sensownie uzasadnić walkę o życie nienarodzonych dzieci, jeśli będzie się przyjmować, że do chwili chrztu miałyby być opuszczone przez Boga? Jeśli Bóg nie ma dla nich czasu, po co mamy poświęcać im swój? Uważamy się za lepszych od Niego?

Od piekła do nieba

Historia teologii i doktryny wyjątkowo mocno usprawiedliwia niepewność i “bunt”, które rodzą się w sercach wielu wierzących. W przeszłości nie brakło teologów, którzy tworzyli dramatyczną, wręcz makabryczną historię losów dzieci zmarłych bez chrztu. “Ten, kto mówi - pisał np. św. Augustyn - że nawet dzieci odradzają się w Chrystusie, gdy opuszczają ten świat bez udziału w Jego sakramencie [chrztu], ten zarówno sprzeciwia się nauczaniu apostolskiemu, jak i staje przeciwko całemu Kościołowi, który nie zwleka z chrztem dzieci, albowiem Kościół bez wahania wierzy, iż w przeciwnym razie nie mają one możliwości odrodzić się w Chrystusie”. Dzieci, które umarły bez chrztu - uważał biskup Hippony - “będą ukarane wiecznym ogniem; bo chociaż nie mają grzechu osobistego, zetknęły się poprzez swój brud z grzechem pierworodnym”. Czeka je piekło i piekielne kary, chociaż kary te wobec takich małych potępieńców będą łagodniejsze od tych, które spadną na dorosłych mieszkańców infernum.




Tego rodzaju pogląd, utrzymywany przez wielu, doktrynalnie został przypieczętowany w XII w. przez papieża Eugeniusza VII: “Dusze tych, którzy umierają w uczynkowym grzechu śmiertelnym albo w samym tylko pierworodnym, natychmiast dostają się do piekła, nierównymi jednak karami są karane”. Stanowisko to opierało się przede wszystkim na jednym założeniu: bez chrztu z wody w żaden sposób nie można podobać się Bogu. Oczywiście, jest jeszcze tzw. chrzest pragnienia, który jednak może być zbawienny dla wszystkich, tylko nie dla najmniejszych, które wszak do wykrzesania w sobie takiego pragnienia są niezdolne.

“Niemiłosierne” stanowisko nie spotkało się jednak z uznaniem wszystkich teologów. Spora ich część na wieczne losy nieochrzczonych dzieci patrzyła łagodniejszym okiem, starając się uchronić je przed karami piekielnymi. Owszem, dzieci te - twierdzili - nie mogą cieszyć się zbawieniem czy wiecznym szczęściem nadprzyrodzonym, do którego bramą jest tylko chrzest, ale dla nich przygotowane jest tzw. szczęście naturalne. Św. Tomasz z Akwinu pisał: “Jakkolwiek dzieci nieochrzczone są odłączone od Boga, jeśli chodzi o zjednoczenie przez chwałę, to jednak całkowicie nie są od Niego odłączone. Owszem, są z Nim zjednoczone przez uczestnictwo w dobrach naturalnych; i w ten sposób będą mogły cieszyć się Nim przez naturalne poznanie i miłość”. Doktrynalnym wzmocnieniem tego stanowiska stało się nauczanie papieża Innocentego III (1201): “Karą grzechu pierworodnego jest brak oglądania Boga; karą [ciężkiego] grzechu osobistego jest męka wiekuistego piekła”.

Wśród teologów nie brakło również takich, których można określić mianem miłosiernych. W ich oczach dzieci, które zmarły bez chrztu, mogą dostąpić wiecznego zbawienia, oglądania Boga i szczęścia nadprzyrodzonego. Co prawda, stanowisko to nie mogło powoływać się na jakąś ważniejszą tradycję teologiczną czy stwierdzenia Urzędu Nauczycielskiego, niemniej jego przedstawiciele usiłowali na różne sposoby teologicznie uzasadnić niebo dla tych dzieci. Jedni twierdzili, że Bóg zbawia je ze względu na modlitwę rodziców, inni - przez wzgląd na modlitwę Kościoła, jeszcze inni uważali, że miejsce chrztu zastępuje u nich śmierć, która ma znamiona męczeństwa, otwierającego przed umierającym niebo. Współcześnie popularnością cieszy się hipoteza “decyzji ostatecznej”, według której dzieci w “momencie” śmierci osiągają, można by rzec, dorosłość, a tym samym w tej ostatniej “chwili” mogą opowiedzieć się za Bogiem. Na skraju wieczności dostąpią więc czegoś w rodzaju chrztu pragnienia.
 




Od rozpaczy do nadziei

W przeszłości praktyka kościelna nie szła drogą “miłosierną”. Dzieci, które umarły bez chrztu, nie mogły być grzebane w “miejscu świętym i religijnym”, tj. na katolickich cmentarzach. Ich pogrzeb - pisał Jean Delumeau - “odbywał się bez księdza i odsuwano je od poświęconej ziemi z tego samego tytułu co inne osoby dotknięte hańbą, niewierzących, heretyków, odstępców, schizmatyków, ekskomunikowanych, zmarłych śmiercią samobójczą, (...) publicznych grzeszników i innych”. “Męski klerykalizm” - jak ujmuje to francuski historyk - szerzył strach przed śmiercią bez chrztu, ale i sam ten strach przeżywał. Zdarzało się, że rodzice dzieci zmarłych bez chrztu, poruszeni współczującą miłością do swoich pociech, posuwali się do wymyślnych czy raczej dramatycznych sposobów, aby umożliwić pogrzebanie maleństw w “miejscu poświęconym” i ratować pociechy przed wiecznym potępieniem. Temu, przykładowo, służyły tzw. sanktuaria odroczenia, do których przynoszono dzieci zmarłe bez chrztu. Kładziono je na ołtarzu czy w innym miejscu w kościele i modlono się o ożywienie, choćby na ułamek sekundy, by zdążyć z chrztem.

Miłość do zmarłych dzieci nie była jednak w cenie wśród teologów. Ks. Arnauld w XVII w. pozbawił rodziców wszelkich złudzeń: “Litość, jaką mamy dla dzieci, w niczym nie może się im przysłużyć, i tak samo surowość naszych uczuć nie czyni w istocie ich losu bardziej szczęśliwym. Tak więc nie przez ludzki odruch niepotrzebnej miękkości serca trzeba oceniać rzeczy, jak to czyni większość ludzi, ale w świetle Pisma, soborów i Ojców”. W takiej perspektywie przy lekturze Biblii, nauczania soborów i tekstów Ojców Kościoła w niczym nie mogły przydać się “zbawienne” intuicje zranionej miłości rodziców. W końcu nie da się zgłębiać tajemnic wiary przy pomocy tak kruchego i nędznego narzędzia, jakim jest serce przepełnione współczuciem i miłością do dziecka. Ludzkie miłosierdzie nie musiało być w tym ujęciu refleksem miłosierdzia Bożego.

A jednak Kościół w końcu poszedł za odruchem “niepotrzebnej miękkości serca”. Dzisiaj dzieci zmarłe bez chrztu znajdują miejsce na “uświęconej ziemi”, a w ostatniej drodze towarzyszy im kapłan. Rytuał przewiduje przy tej okazji celebrację Mszy. “Jeśli chodzi o dzieci zmarłe bez chrztu - czytamy w Katechizmie - Kościół może tylko polecać je miłosierdziu Bożemu (...). Istotnie, wielkie miłosierdzie Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni, i miłość Jezusa do dzieci (...), pozwalają nam mieć nadzieję, że istnieje jakaś droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu” (nr 1261).




Poza nadzieję?

Jan Paweł II w encyklice “Evangelium vitae” idzie jeszcze dalej niż Katechizm. Zwracając się do matek, które zabiły swoje nienarodzone dziecko, i mówiąc o możliwości uzyskania przez te kobiety Bożego przebaczenia, stwierdza: “Odkryjcie, że nic jeszcze nie jest stracone, i będziecie mogły poprosić o przebaczenie także swoje dziecko: ono teraz żyje w Bogu” (nr 99). Pamiętam oczy wspomnianej na wstępie matki, która straciła swoje dziecko, gdy po raz pierwszy usłyszała tę wypowiedź... Podobnie jak ona myśli dziś wielu: Jan Paweł II, jako pierwszy w dziejach papież, nie tylko porzucił “rozwiązanie piekielne”, ale i przekroczył nadzieję Katechizmu.

Są jednak i tacy, którzy twierdzą, że wypowiedź Jana Pawła II wcale nie jest jednoznaczna, albo zwracają uwagę na fakt, że encyklika nie musi być nosicielem nieomylnego nauczania Kościoła, stąd można z nią dyskutować. Międzynarodowa Komisja Teologiczna stoi więc przed trudnym i ważnym zadaniem. Gdy o tym myślę, zastanawiam się, czy wśród jej członków są małżonkowie. Czy komisja, zabierając się do pracy, pomyśli o spotkaniu z rodzicami, którzy przeżyli tragedię śmierci dziecka przed chrztem? Czy zechce wsłuchać się w ich świadectwa? Czy i jaką rolę w metodologii członków komisji odgrywa “miękkość” rodzicielskiego serca?